Stało się. Kanał na youtube już działa

Stało się. Za namową osób, które twierdziły, że czasem lepiej posłuchać niż czytać, otwarłem kanał na youtube. Subskrybujcie, łapkujcie w dowolną stronę i komentujcie.

Poniżej wersja dla wzrokowców. I tych, którzy słyszą w filmiku, że jak kupujesz mikrofon o nazwie Screamer to znaczy, że masz do niego wrzeszczeć, by nagrać cokolwiek.

Dziś, na dobry początek, zacznijmy od czegoś złego. Bardzo złego. Okropnie niemożebnie złego. Od herezji.

Czym jest herezja? W najbardziej ogólnym pojęciu herezja jest to pogląd religijny nie do pogodzenia z tym, co uznane zostało w danej religii za poglądy zdrowe i fundamentalne. Ten zestaw poglądów nazywamy ortodoksją, czyli „poprawną wiarą”. Tu powinna nam się przypomnieć wizyta u ortodonty lub ortopedy, czyli ekspertów od prostowania odpowiednio: zębów i kończyn dolnych.

Oczywiście, nie każdy pogląd inny niż w nauczaniu katolickim staje się od razu herezją. Przykładowo – w Kościele katolickim nie ma rozpowszechnionego kultu ikon, jest to jednak powszechne w Kościołach wschodnich. Tak samo nie jest herezją dla nikogo herezją robienie znaku krzyża z prawej na lewo i odwrotnie, czy używanie krzyża prawosławnego. Jednak jako, że Kościół prawosławny pod względem teologicznym nie ma wielkich różnic w stosunku to Kościoła rzymskiego, nie był uważany stricte za heretyków.

Jednak już protestancka nauka o Eucharystii jest już nie do przyjęcia, jest herezją. Tak samo dla protestantów herezją jest kult eucharystyczny, dotyczący hostii zamkniętej w monstrancji.

Skąd się wziął sam termin „herezja”? Tu musimy się cofnąć do rzeczywistości starożytnej. Jesteśmy w świecie hellenistycznym, grecko-rzymskim konkretnie, gdzie nie ma jednego z góry narzuconego kultu, ani jednego wiodącego nurtu filozoficznego. Mamy stoików, cyników, platoników, gnostyków – i z tego wszystkiego człowiek mógł wybierać do woli. I ta różnorodność szkół filozoficznych i możliwość przyjęcia dowolnych poglądów nazywana jest „hajresis”, czyli „wolnym wyborem”.

Wchodząc na scenę filozoficzną basenu Morza Śródziemnego można było wybierać w ofertach jak w towarach na pólkach hipermarketu. Można było mieć mieszane poglądy, byle były wewnętrznie spójną syntezą.

Nie znaczy to, że wszystkie szkoły filozoficzne uznawały się za równe, czy wzajemnie się szanowały. Ojciec hołdujący stoickim wartościom mógł wydziedziczyć syna za chodzenie do cynickiego nauczyciela. Trwał stan ciągłej debaty, której celem nie było tylko przekonanie innych, że dany pogląd na naturę świata, człowieka i bogów jest prawidłowy, ale też do zachęcenia uczniów do pobierania nauk i posłania na nauki dzieci (odpłatnie, rzecz jasna).

Nawet w judaizmie, jaki zastał Jezus była podobna sytuacja. Mieliśmy skupionych na Świątyni saduceuszów, interpretujących przepisy Tory faryzeuszów i uczonych w Piśmie, prozelitów szukających religijnego uzasadnienia wojny wyzwoleńczej z Rzymem, skupionych na pokucie i oczekiwaniu Mesjasza zwolenników Jana Chrzciciela. I tak, kłóciły się one między sobą, choćby o uznawaną przez faryzeuszy a odrzucaną przez saduceuszy Torę mówioną.

Jednak chrześcijaństwo przyniosło zupełnie inne znaczenie „herezji”, stale trzymając się definicji w formie „wyboru”. Wynikało to z przeświadczenia, że Kościół nie powinien być podzielony, powinien głosił prawdę o Bogu. Skoro mamy prawdę objawioną, nie ma możliwości wybrania sobie z niej czegoś, ani zapożyczenia z niej niczego do obcej filozofii, co z samym chrześcijaństwem byłoby sprzeczne. Stosowanie zasad hairesis do spraw wiary było grzechem.

Tak, w samym Kościele były różne ośrodki nauczania, różne tradycje, Kościół aleksandryjski nie był taki sam jak ten jerozolimski, koryncki czy rzymski, ale nadal było spoiwo – jedna, konkretna nauka na temat Trójcy Świętej.

W czasach prześladowań, gdy chrześcijanie byli zjednoczeni choćby uznaniem pewnego kanonu Pisma Świętego, czy wspólnym doświadczeniem męczeństwa, nie było takiego pola do herezji, choć pewne problemy z niejasnością doktryny istniały. Pojawiał się na przykład problem – co z tymi, którzy przyjęli chrzest, a potem w obawie przed śmiercią wyrzekli się Chrystusa? Czy można kogoś ponownie ochrzcić, albo wymagać by to zrobił, by uznać go ponownie za chrześcijanina? Jakby ktoś pytał: nie, nie ma takiej potrzeby, chrzest jest jednorazowy.

Dodatkowo działanie chrześcijaństwa w kręgu, który znał „hajresis” w starej wersji kusiło, by zapalić Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, czyli by postać Chrystusa spróbować włączyć do jakiegoś nurtu filozoficznego. Tu mamy aktywny przede wszystkim gnostycyzm, który stworzył nawet kilka apokryfów, między innymi te rozpowszechnione przez fanów Marii Magdaleny i Dana Browna. Wykorzystywano to, zwłaszcza gdy zasady danej filozofii zdawały się lepiej tłumaczyć dlaczego nieśmiertelny Bóg przyjął ciało, uważane za więzienie duszy.

Prawdziwym przełomem w rozwoju herezji był wiek IV, gdy pojawiły się wątpliwości co do tego, jaka ta prawdziwa natura relacja Ojca, Syna i Ducha jest. Co robić? Nie ma możliwości pozostawienia sprawy po prostu w sferze wolnego rynku idei. Tu chodziło o sprawy życia i śmierci, ale także porządku publicznego.

Kwestia wiary była traktowana śmiertelnie poważnie i myśl o tym, że ktoś z najbliższych albo znajomych nie tylko odrzucił zbawienną naukę, ale jeszcze zaczął wygadywać jakieś banialuki o tym, że Syn nie jest w pełni Bogiem… Ło! Taka myśl budziła sprzeciw. To tak jakby ktoś zaczął nauczać na kursach BHP, że ranę ciętą należy posypywać solą.

Powiedzielibyśmy: „Nie rób tego! Nie powinieneś mieć prawa głosić takich dzikich teorii! Na pewno nie poślemy naszych pracowników na takie kursy i będziemy przed nimi ostrzegać!”.

Tu nie było miejsca na tolerancję, gdyż chodziło o dobro duszy i ryzyko wiecznego potępienia. Tym bardziej, że po prawdzie wiele herezji dotykało spraw, które wymagały solidnej wiedzy teologicznej, a jako, że sprawa była publiczna, dotykała zwykłych ludzi… Cóż, jeśli dziwicie się, że w czasach epidemii każdy uważa się za nieformalnego profesora z dziedziny mikrobiologii i wirusologii, to co powiecie na to, że w czasach sporów dogmatycznych o naturze Boga debatowali tragarze i praczki.

Nie powinno nas to dziwić, gdyż przecież słuchali swoich kaznodziejów, niektórzy mieli też możliwość przeczytania Pisma i na tej podstawie wyciągali własne wnioski. Było to ważne, więc ludzie rozmawiali o tym i kłócili się o to.

Co więcej, skoro wiara wyrażała się także w liturgii, ortodoksja może być tłumaczone także jako „prawidłowe oddawanie chwały”, heretycy logicznie muszą się też zbierać w osobnej grupie, gdzie kult będzie dostosowany do ich poglądów. Tych samych zgromadzeń zaczną unikać ortodoksi. Jakby tego było mało, heretycy będą uznawali się za ortodoksów, tych, którzy mają rację, pogląd innej grupy uznając za herezję. Nie będą uznawać zwierzchnictwa biskupów wyznających inną wiarę, więc stąd już krok do schizmy.

Bardzo często interweniuje tu władza świecka, bo nikt nie lubi widoku ludzi okładających się sztachetami na ulicach z dowolnego powodu, a dokładanie do długiej listy tradycyjnych pretekstów (pieniądze, alkohol, sport, kobiety) jeszcze religii tworzyło ogromne pole do popisów w sztukach walki.

Dla każdej władzy idealnym rozwiązaniem jest monolityczne społeczeństwo. Gdzie nie ma różnic – nie ma sporów, można zająć się poprawianiem infrastruktury i zbieraniem podatków. Ponadto wielu władców czuło się odpowiedzialnych też za duchową sferę życia poddanych i nie uśmiechało im się, by na terenie ich państwa grasowały sekty.

Bardzo często herezja stawała się sprawą kulturową, elementem przynależności etnicznej czy nawet sportowej. Tak, w starożytności bardzo popularną rozrywką były wyścigi rydwanów i drużynom przypisano sympatie nie tylko polityczne, ale też religijne. Dodajcie do tego fakt, że już wtedy istnieli kibole, którzy potrafili toczyć uliczne walki, czy na przykład spalić synagogę.

To prowadzi do powstania konkretnego ustawodawstwa, regulującego życie sekt i heretyków. Rzadko kiedy było to obiektywne prawodawstwo, częściej próba wykorzystania władzy z pożytkiem dla wyznania z którego wywodził się władca. W średniowieczu przyjmie to formę inkwizycji, czyli sądu badającego odszczepieństwo od wiary.

I tak, heretyków zabijano. Nie tylko na stosach, ale też na szafotach, szubienicach i nie tylko po stronie katolickiej. Dlaczego tak? Po pierwsze – heretyk narażał poprzez wyznawane poglądy życie wieczne innych ludzi, więc kara jest stosowna do uczynków. Pamiętajmy, mówimy o moralności i wrażliwości ludzi dawnych wieków, a przecież i dziś jest wysoka tolerancja do fizycznej likwidacji ludzi, którzy zagrażają innym. Po drugie – często za sprawami religii stały też sprawy państwowe, jakaś rebelia i bunt.

Dobra, tak było kiedyś? A czy dziś termin herezji jest zbędny, niepotrzebny, niepotrzebnie deprecjonujący inne poglądy. Absolutnie nie. Jest to nadal termin który powinien być używany. Jak ktoś głosi nauczanie niezgodne z nauczaniem Kościoła, to trzeba jasno powiedzieć: „To herezja, dokładasz coś albo omijasz z depozytu wiary!”

Aktualnie bardziej stawia się na dialog i w sumie tu się rodzi problem… Nieładnie jest komuś wytknąć, że głosi herezję. Mam wrażenie, że w zbiorowej wyobraźni jest zakorzeniony taki schemat, że jak rano powiesz komuś, że jego poglądy religijne, czy filozoficzne są błędne, to wieczorem przyjdziesz pod jego dom u podpalisz krzyż, a następnego ranka będziesz ogryzać jego kości.

To zamyka tak naprawdę temat pojęcia „prawdy” i „prawdziwej” wiary w szafce z napisem „Zagrożenie dla świętego spokoju”. Nie pomaga swoisty „język teologiczny”, który stał się mową ludzi Kościoła, gdzie wszystko trzeba ubrać w co najmniej trzy słowa. Nie ma „herezji” – jest „pogląd sprzeczny z doktryną”. Nie staniemy ze sobą w prawdzie i nie powiemy: jesteś dla mnie heretykiem, wiem że ja też jestem dla ciebie heretykiem, ale jakoś musimy żyć obok siebie, mimo że moje poglądy urągają twoim, a twoje – moim.

Próba uznania, że liczą się tylko sprawy, które nas łącza i o nich będziemy rozmawiać i ich szukać, prowadzi donikąd. Będziemy tylko się chwalić, że zauważamy inne rzeczy i och! ach! jacy są wspaniali nasi bracia odłączeni. Jeśli obok akcentowania różnic zdołamy też zauważać różnice i albo spróbujemy je wyjaśnić, albo podjąć próbę skutecznego przekonania drugiej strony, będziemy prowadzić dialog, a nie kółko wzajemnej adoracji.

Rzeczy, które dawniej nie były herezją teraz musimy za takie uznać. Dawniej nie byłoby problemem stwierdzenie, że świat powstał w siedem dni, a opisana w Biblii historia dziejów od stworzenia Adama do osiedlenia się Abrama w Kanaanie jest idealnym odwzorowaniem rzeczywistym wypadków. Dziś jednak uznanie Biblii za podręcznik historii naturalnej jest sprzeczne może nie z konkretnym dogmatem ale poglądem Kościoła na temat tego, czym Pismo Święte jest.

Czy każdy ma prawo wierzyć w co chce? Tak. Czy każdą hybrydę poglądów należy nazywać katolicyzmem a nawet chrześcijaństwem, bo tak chce jej głosiciel? Nie.

Tym bardziej, że mamy obecnie bardzo podobną sytuację jak w starożytnym świecie. Krąży bardzo wiele filozofii, ruchów, poglądów i trendów i wiele osób kusi, by jakoś tam albo wrzucić coś chrześcijańskiego albo do chrześcijaństwa z tego coś ściągnąć.

Nie każda taka zmiana jest zła, chrześcijaństwo nieraz ściągało pogańskie zwyczaje, nadając im inny wymiar. Nie jest herezją czczenie wcielenia Syna Bożego w dzień przesilenia zimowego, bo tu po prostu nadano inną symbolikę zwycięstwu dnia (światła, dobra) nad nocą (ciemnością, złem). Jednak próba wciągnięcia na przykład reinkarnacji w Ewangelię, czy uznania Jezusa za źle zrozumianego hinduistę – jest herezją.

Innym zagrożeniem jest próba superracjonalizacji wiary, przyznając mniej lub bardziej otwarcie, że ten lub inny dogmat jest niemożliwy do akceptacji w XXI w. albo jest tworem czysto religijnym i nie ma oparcia w historii. Cuda Jezusa? Wyolbrzymione wydarzenia! Na przykład: Jezus nie rozmnożył chleba, a jedynie zachęcił słuchaczy, by wyciągnęli zza pazuch ukryte zapasy, których nie pokazywali, bo nie chcieli się dzielić. Pokazuje to Jezusa jako wybitnego kaznodzieję, ignorując fakt, że był znak, dowód panowania Chrystusa ale nad naturą. W efekcie rodzi się herezja, której celem jest stworzenie czegoś, co ma być katolicyzmem tolerowalnym dla sceptyków, swoistym systemem moralnym bez realnego religijnego wydźwięku.

Atora herezyje historyczno-biblijne. Cz. 3.: Teorie VI-X.

No, to idziemy dalej z herezyjami Atora zawartymi w tym oto filmiku pt. „10 Najmroczniejszych Spiskowych Teorii w Biblii”. W części pierwszej zastanawialiśmy się nad tym, czy Rzymianie stworzyli chrześcijaństwo, by uspokoić tłumy (i dlaczego byłby to głupi pomysł), a w drugiej rozważaliśmy, czy jest tak, jak Ator twierdził i Arka Noego była zabójczą i boską radiostacją. Podkreślam: biorę pod uwagę, że na wideoprezentacje.pl wrzuca on teorie tak, jak widzą je ich autorzy i wyznawcy, ale ciężko nie zauważyć zaangażowania emocjonalnego komentatora oraz jego bardzo ogólną, powierzchowną i często błędną wiedzą na temat katolickiej nauki.

Teoria VI
„Dynastia Jezusowa”

Tamara, rzekomo córka Jezusa, miała zostać żoną św. Pawła i dać w ten sposób poczatek wielkiemu rodowi.

Poukładajmy to sobie chronologicznie. Szaweł/Saul, potem znany jako Paweł w momencie śmierci Jezusa (ok. 33 r. po Chr.) miał dwadzieścia kilka lat, gdyż odpowiednim słowem się go określa, gdy opisuje się go jako stróża płaszczów ludzi kamieniujących Szczepana. Publiczna działalność Jezusa trwała trzy lata, więc w najlepszym wypadku rzekoma Tamara miałaby w tym momencie lat dwa. Ok, nie problem, nie takie różnice wieku świat wtedy widział. Problem w tym, że Paweł potem ciągle podróżuje, jak nie jedna, to druga wyprawa i nigdzie nie ma wzmianki o żonie… Ok, wykreślili źli spiskowcy. Problem w tym, że żaden z wielu władców nie powoływał się na pochodzenie od Jezusa, co byłoby bardzo korzystne i wielu by skusiło się na takie szybkie podbicie popularności, na przykład tuż przed klęską, gdy pewnym jest, że nawet jak Kościół wreszcie dotrze coś spalić, to dym będzie wylatywał setką dziurek po widłach.


Wspomniany jest król Artur i znowu problem. Legendy mówią o poszukiwaniu Graala, który ukazał się podczas uczty przy okrągłym stole a nie o tym, by Artur trzymał go bezpiecznie pod kluczem…


Teoria VII
Bóg Ojciec-Admin, Syn Boży-Awatar, Duch-ożywiający element kodu, czyli teoria cyfrowego świata.


To, co podaje Ator jako powód wywalania z lekcji religii – to nie są dociekliwe pytania. To są głupie pytania, gdyż Ojciec nie jest Synem, ani Duchem, ani na odwrót. Próba wyjaśnienia jak działa Trójca to coś, co trwa w chrześcijaństwie od wieków i doszło na tym polu do kilku herezji, chcących wyjaśnić, czym jaki jest Bóg w Trójcy Jedyny. Zobaczymy, na jaką powoła się teoria spiskowa nr 7.


Część zwierząt-NPCów powstała razem z „bohaterem”, dnia szóstego 😉 .
„Królestwo MOJE nie jest z tego świata” – J 18, 36. Przy czym „świat” u Jana ma inny wydźwięk. Chodzi o raczej o porządek wartości ziemski i niebiański. Jezus wielokrotnie wypowiada się o Ojcu, zaznaczając swoją odrębność i choć ktoś mógłby uznać to za element kamuflażu w stylu „Nie, nie ja stworzyłem ten program”, to Biblia nie pozwala ściśle utożsamić Ojca z Synem.
Mamy tu w teorii i wypowiedziach Atora trochę modalizmu (Syn jako forma objawiania się Ojca), trochę pneumatomachii (duchoburstwa), jaką jest uznanie Ducha nie za osobę, ale procedurę, czynność, jaką wykonuje system. Trochę arianizmu (uznanie Syna za twór Ojca)… Bardzo to niezgodne z Biblią, ale tak jak pisałem na wstępie pierwszej części, są to raczej oparte na Biblii teorie spiskowe, a nie teorie spiskowe, jakie znajdziemy na kartach Pisma.
Trójca jest właśnie elementem wielu herezji, bo nie da się jej łatwo wyjaśnić, a Ator i jemu podobni od wieków prostego wyjaśnienia chcą. No, nie da się, ale są próby, jak poniższa grafika, czy legenda o św. Patryku tłumaczącym mieszkańcom Irlandii Trójcę na podstawie trójlistnej koniczyny (każdy liść jest rośliną, ale nie jest innym liściem).

Teoria VIII
Sodoma i Gomora i kosmiczna atomówka


Zacznijmy od tego, że cała historia to nie historia buntu miast w okolicach Siddim, czy nadjordańskiego Pentapolis (Sodoma-Gomora-Adma-Seboim-Soar), ale historia Bożego sądu nad grzesznikami, którzy szkodzili innym, przez co wniosły się skargi do JHWH. Mamy opis buntu Pentapolis, ale w rozdziale 14. Księgi Rodzaju, gdzie po Bitwie Dziewięciu Królów, jak ja to nazywam, Sodoma i Gomora zostały splądrowane, a ich mieszkańcy wzięci do niewoli przez wojska dowodzone przez Kedorlaomera. No, być może to był powód, dla którego sodomici i gomorianie odrzucili swoich poprzednich protektorów, choć jeśli uznamy JHWH za kosmitę, a Abrahama za jego swoistego rzecznika, to przecież Abraham ocalił jeńców i cały ich dobytek i nic dla siebie nie wziął, a jedynie złożył dziesięcinę Melchizedekowi, królowi Szalemu (hebr. „Pokój”). Ta scena to też ostatnia scena, gdy widzimy władze Sodomy, bo tu pojawia się nienazwany król tego miasta (w duchu teorii spiskowej: „namiestnik kosmitów”?), zapewne inny niż ten, który wpadł do dołu smolnego w dolinie Siddim.

Sodoma w historii o jej zniszczeniu zdaje się być anarchistyczną ochlokracją, wyczuloną dodatkowo na wszelkich obcych. Pozabiblijna tradycja żydowska dostrzega właśnie ten aspekt bezbożności całego regionu: wędrowcy byli mordowani, albo pozostawiani na śmierć głodową, a prawo nakładało ciężkie kary na każdego, kto choćby delikatnie wspomógłby biedaka. Teraz, wstępując po drodze do Abrahama, Bóg rusza, by poznać sprawę i dowiedzieć się, co i jak. Abraham wie, jak to się skończy: mieszkańcy Sodomy jako społeczność okażą się źli, wszyscy zostaną ukarani jako wspólnota. Licytuje więc z Bogiem, schodzi do dziesięciu sprawiedliwych i JHWH urywa targi.

Aniołowie idą do Sodomy i, zwyczajem ubogich podróżnych, chcą nocować na placu. Lot naciska i nakłania, by poszli do niego, bo wie, co zrobią z nimi sodomici. Atak na dom Lota to nie chęć „ubogacenia kulturalnego”, bo tak Ator zastępuje słowo „gwałt”, ale chęć pokazania kto tu rządzi i że gościnność w tym mieście miała niewielkie znaczenie.

Zbiorowe okazanie zainteresowania nowymi przybyszami, którzy dodatkowo byli „bardzo piękni” nie jest też niczym dziwnym, bo społeczność miała ogromne znaczenie dla tożsamości mieszkańca miasta. Wiele wydarzeń było publicznych, jednoczyło ją. Tak więc możliwość choćby zobaczenia tych wspaniałych istot było rzeczą wartą zaangażowania, a dochodziła i możliwość pokazania przybyszowi, osobie mieszkającej u nich, ale nie uznającej ich zasad moralnych, religijnych czy prawnych (takie znaczenie ma słowo גוּר, gȗr, gur, jakim określili Sodomici Lota, gdy ten nazwał ich „braćmi”), gdzie jego miejsce.


Tymczasem w kulturze hebrajskiej, nie tylko zresztą, gościnność to święte prawo, wynikające z tego, że Izraelici nie mieli „swojej ziemi”. Ziemia była Boga i w idealnym układzie co 49 lat powinna wracać do właściciela pierwotnego nawet z ważną umową kupna-sprzedaży. Przybysz, zwłaszcza bezbronny i ubogi był chroniony. Dlatego Lot chce wydać córki tłumowi. Nie dlatego, że ich nie kocha, ale dlatego, że gościnność wymagała uznania gościa za będącego pod tak wielką ochroną gospodarza, że ten powinien poświęcić wszystko, co mu najdroższe. Dlatego właśnie Lot w akcie desperacji mówi, że odda tłumowi najukochańsze, jedyne dzieci, byleby nie tknięto dwóch obcych mu w sumie ludzi.


Sodomici odmawiają, może niechętni płci przeciwnej, może nie uznając tej wymiany za wartościową, albo nie uznając takiego prawa do „wykupu” bezpieczeństwa gości. Tak, może to być dowód, że chodziło o dwóch przybyszów konkretnie, bo to ich podejrzewano o spisek. Nie musi tu jednak być konkretnie zamieszany kosmos. Rozdział 14. Księgi Rodzaju pokazuje nam kampanię Kedorlaomera, który stłumił bunt władców Doliny Jordanu i tylko interwencja Abrahama pozwoliła odzyskać jeńców i majątek – nie ma jednak mowy o pokonaniu samego Koderlaomera czy pozostałych jego koalicjantów. Przybysze nadal mogli być szpiegami, choć musieliby by być idiotami, by rzucać się w oczy.


Po interwencji Aniołów tłum nie do końca po prostu „ślepnie”. Jak pisałem na blogu: „Pada tu słowo סַנְוֵר, sanwēr, sanwer czyli przypadłość, która pojawia się potem tylko raz, w 2 Krl 6, 18 gdy Elizeusz bierze w niewolę oddział Aramejczyków wymadlając u Boga, by zamknął ich oczy. Wrogi oddział, wysłany by pojmać proroka, grzecznie idzie za nim do miasta, przekonany, że podążają za anonimowym przewodnikiem i znajduje się w szczerym polu, po czym po otwarciu oczu odkrywają, że są w środku Samarii. Tak więc ślepota sodomitów zapewne też nie była całkowitym zanikiem wzroku, ale raczej niezdolnością do znalezienia tego, czego szukali. Widzieli mury, widzieli siebie nawzajem, ale nie mogli znaleźć drogi wejścia do domu Lota.”


Sam opis też nie pasuje do wybuchu broni jądrowej. Mowa jest o opadzie, deszczu, użyto tu słowa oznaczającego spuszczenie czegoś z nieba. Mógł to być meteoryt, który rozpadł się w atmosferze na wiele kawałków. Teoria jednak, zamiast wykorzystać bardziej precyzyjne bronie znane ludzkości, choćby napalm, sięgnęła po gruby kaliber, który nie musiał dawać odpowiednich efektów. By zniszczyć precyzyjnie cele, jakimi były buntownicze skupiska ludzkie, bardziej opłacało się użyć pocisków rakietowych, które nie zatruwają terenu ani nie prowadzą do powstania radioaktywnej chmury.


Tym bardziej, że według Biblii nie mówimy o byle czym, ale o regionie, który był żyzny jak ogród Eden. Dla starożytnych to było wzmocnienie, jak straszliwy jest los regionu, który był wrogi Bożemu prawu, że przedtem podobny do raju, odtąd jest już tylko polem pełnej słonej wody. Owszem, zniszczenie tak wspaniałego regionu w ramach buntu mogło być metodą zastraszenia pozostałych „poddanych”, swoistą demonstracją siły.


Możliwe, że zięciowie Lota albo byli w tym tłumie, albo nie mieli w tym momencie nic do gadania, gdyż byli gdzie indziej. Nie ma mowy o ich zgodzie na takie działanie w jednym czy drugim wypadku, gdyż i tłum odrzucił córki Lota, jak i Lot jako głowa rodziny nie musiał pytać ich o zgodę.


Lot nie zamieszkał od razu w jaskiniach, ale najpierw udał się do Soaru, którego ocalenie wyprosił. Stamtąd też jednak musi uciekać, nie wiemy czemu. Może i na nie potem spadła zagłada. Nie wiemy, czy miasto to konkretnie przetrwało dalej, ale miejsce jest wspominane w opisie granic Ziemi Obiecanej w Pwt 34. Po jakimś okresie pomieszkiwania w Soarze ojciec z córkami osiadł w jaskiniach – dlaczego? Bo jaskinie to normalne miejsce schronienia na pustyni, nie muszą być głębokie, byleby wnęka w zboczu chroniła przed ciekawskim wzrokiem oraz można było (albo korzystając z jaskiniowego mikroklimatu albo możliwości zabudowania wyjścia) przeczekać tam zimno nocy albo pory roku. Pasterze wykorzystywali je jako schronienie dla bydła. Mamy wiele przypadków, gdy wojsko w polu nocowało w grocie, albo gdy uciekinierzy kryli się właśnie tam. Przypomnijmy tu choćby sytuację, gdy Saul, polując na Dawida wchodzi do jaskini, by „ukryć sobie nogi”, czyli po prosu „załatwić się”. Nie wie jednak, że w tej samej jaskini kryje się Dawid, który jako zbieg ma teraz okazję „załatwić go”, z czego jednak nie korzysta (1 Sm 24).


Tym samym użycie jaskini nie jest jakimś kuriozum, tłumaczącym się jedynie ukryciem przed promieniowaniem. Poza tym, dlaczego dopiero po pewnym czasie? Przecież sama fala zniszczenia, która spowodowałaby tak wielkie zniszczenie musiałaby dosięgnąć miasteczka. Tu mowa o usunięciu jedną eksplozją wielkiego obszaru. Dodajmy do tego huk wybuchu, falę uderzeniową i wstrząs… Tego nie mamy w opisie zagłady Sodomy i Gomory, mamy deszcz ognia i siarki, od którego mogły zapalić się okoliczne doły smolne, wspomniane w Rdz 14…

Teoria IX
Jezus był półkosmitą…

Według podanej przez Atora teorii Jezus był efektem eksperymentu obcych, którzy wszczepili Matce Bożej zarodek obcego i nie zdążyli go wyciągnąć na czas, bo pacjentka zbiegła, a potem ochronili ją trzej królowie, przedstawiciele innej rasy kosmitów, a cuda Jezusa są efektem albo właściwych kosmitom przymiotów albo skutkiem użycia darów kosmicznej technologii, złożonych przez „mędrców”.

Ator pokazuje tu w detalach braki podstawowego teologicznego wykształcenia. „Ci aniołowie, którzy zwiastowali Maryi, po prostu zrobili jej implementację”…
Jeden anioł, Gabriel, zwiastował Maryi. Ok, zwalmy to na materiał „z głowy”. To się aż ciężko komentuje… To praktycznie zredagowanie Ewangelii na nowo, poprzez zastąpienie elementów teologicznych i mistycznych a także symbolicznych ufologią.


Jak pisałem we wpisie Magowie, królowie, mędrcy? Wielka zagwozdka na Święto Epifanii:
„W Mt 2,1 czytamy, że do Jezusa przybyli „magoi apo anatolon”. Gdy mówimy o przybyszach jako o magach, wchodzimy w krąg autorów greckich i grecko-rzymskich, dla których magus był przedstawicielem kultury perskiej czy partyjskiej. Jeśli przychodził jakiś dziwny kult, to ze wschodu.
O magach pisali i Heraklit i Herodot. Ten drugi wspominał bunt, jaki w momencie kryzysu w Persji wzniecili dwaj bracia magowie, zabici w końcu przez Cyrusa. Przyjmuje się, że słowo „magos” było określeniem najpierw kasty perskiej, z której wywodził się Zaratustra, a potem każdego wyznawcę dziwnego dla hellenów kultu perskiego. „Magos” jako określenie czarownika i „magika/magia” jako określenie czarów wyparło greckie „goes” i „goetia”.
Byli więc uczonymi, mędrcami.”


Tu jest niewykorzystany potencjał, ale to wskazuje, że twórcy teorii nawet do końca nie wiedzą na co się powołują, a jedynie ogólnikowo starają się wiązać co się da z kosmitami.


Teoria X
Ogród Eden jako ośrodek bioinżynieryjny obcych


Co do nr 10. za smarka czytałem taki komiks, na bazie tej teorii. Jest stara jak świat, odkąd ktoś wpadł na pomysł odwiedzin z kosmosu. To tyle, co można powiedzieć o tej teorii, zakładającej, że kosmici zrobili WSZYSTKO na ziemi. Bo nie ma co komentować. Ufolodzy jak zobaczą pinezkę na ziemi uważają, że to narzędzie do instalacji chipu w stopie. Od dawna chcą widzieć działanie Boga jako działanie wysłanników kosmicznych ras.


Podsumowując, to nie są teorie z Biblii. Są to teorie, które opierają się na tym, że ktoś swoje poglądy narzuca na Pismo Święte, uznając, że będzie ono prawdziwsze, gdy będzie zgodne z tymiż poglądami. Nie jest to rzeczą nową, gdyż wiele „Ewangelii” powstało, gdy chrześcijaństwo zaczęło się popularyzować i ruch gnozy albo chciał się z nim utożsamić, albo to chrześcijanie chcący być gnostykami tworzyli różne dzieła. Niekiedy były to raczej zbiory ludowej tradycji, jak Ewangelia Dzieciństwa Tomasza, ukazująca cuda Jezusa w okresie dziecięcym, w tym cudowne zgony i wskrzeszenia które na pewno wryłyby się w pamięć mieszkańców Nazaretu i nie pytaliby oni „Skąd u Niego ta mądrość i cuda?” (Mt 13,54).


Dodatkowe interpretacje tekstu biblijnego powstawały od zarania jego dziejów, chcąc wyjaśnić w sposób tolerowalny dla danej grupy, dlaczego do tego czy innego zdarzenia doszło lub próbując rozwiać wątpliwości, co działo się w miejscach poza uwagę autora, jak na przykład opisując pobyt Abrahama w zaświatach, czy niebiańską karierę Henocha, który miałby stać się aniołem Metatronem.


Tak samo było w nowotestamentalnych wspólnotach, gdy gnostycy chcieli wkręcić Jezusa w swoją ideologię albo już chrześcijanie chcieli pogodzić swoją wiarę z modnym poglądem. Czym to się różni od ufologów, widzących w Jezusie efekt bioinżynierii szaraków, albo w chrześcijanach chcących tłumaczyć nauczanie Jezusa w duchu New Age? Niewieloma detalami, poza wiekiem powstania.

Atora herezyje historyczno-religijne, cz. 2. Teorie II-V.

Kontynuujemy analizę teorii spiskowych dotyczących Biblii przedstawianych przez youtube’owego tropiciela teorii spiskowych, Atora na jego kanale wideoprezentacje. Poprzednio omawialiśmy wersję dziejów chrześcijaństwa jako wirusa społecznego, który miał uczynić z biedaków pokornych, nieczułych na przepaść dzieląca ich i bogaczy.

Idziemy zatem dalej, dziś robi się kosmicznie…

Teoria II
Wieża Babel jako element kosmicznego systemu obrony Ziemi
.

Po pierwsze: przyczyną, dla której doszło do pomieszania języków było to, że ludzie po Potopie mieli się rozejść, mieli od nowa zaludnić ziemię. Zamiast tego zaczęli budować miasto i wieżę, by już nigdy się nie rozdzielać. Dlatego mieli zamiar zbudować wieżę „do niebios”, by była im znakiem, czymś, co jednoczy.

Bóg interweniuje, gdyż ludzkość potrafi coś zrobić, ale działa w złym celu. W efekcie, nie ma granic tego, co mogą zrobić razem, więc mogą pokusić się o dowolną bezbożność. Ponadto wieża do nieba miałaby jedną zaletę: byłaby ponad wierzchołkami gór, więc może jej szczyt przetrwałby kolejny Potop.

Według teorii spiskowej, miałby to być swoisty kosmodrom, a sam Ator porównuje tu widok wystrzeliwanej rakiety do widoku zniszczenia konstrukcji przez potężne, nieziemskie moce. Rzecz w tym, że wieża Babel nie została zniszczona w chmurze ognia i dymu. Siarka i ogień spadły na cztery miasta w Dolinie Jordanu: Sodomę, Gomorę, Admę i Seboim (piąte, Soar, ocalił, być może nie na długo, Lot, wybierając je na miejsce schronienia). Nie ma mowy o zniszczeniu wieży. Mowa jest w Rdz 11, 8 o tym, że ludzie nie dokończyli budowy.

Jest to jednak natura teorii spiskowych, że bazują na nieznajomości tematu i niechęci do sprawdzenia prostych faktów. Dziwne, że w ogóle musieli budować to ludzie.

„W standardach starożytności, gdy budowano kilka pięter max i to te „kilka” to było raczej dwa, no może trzy, a raczej nie pięć-sześć”.

Ziggurat E-temenanki w Babilonie mógł mieć 90 metrów wysokości… (dla porównania: wg polskiego prawa od 55 m wysokości zaczyna się „wysokościowiec”). Tyle ma Gdański Zieleniak. Była to olbrzymia konstrukcja, która imponowała podróżnikom z Izraela, była rozsławiana przez przybywających do Jerozolimy, a co gorsza – górowała nad miastem, do którego sprowadził przymusowo Żydów Newuchedeneccar, Melech Bawel, czyli „Nabuchodonozor, król Babilonu (por. Dn 1, 1). Piramida Cheopsa ma 139 m wysokości…

Prom kosmiczny zaś… No, nie jest tak imponujący. Amerykańskie wahadłowce miały po 37-51 m długości. Zewnętrzny zbiornik paliwa miał np. 47 m ale był stawiany nieco wyżej/do przodu, a rakiety startowe niżej/do tyłu, przez co „zestaw” wydawał się wyższy. Owszem, kosmici mogli startować większym statkiem, ale Ator pokazuje tu nieznajomość realiów i możliwości technicznych w danej epoce, nie według twórców teorii spiskowej, ale jego samego.

Ator podaje dwie wersje, dlaczego miałaby by powstać wieża Babel:

– podteoria 2a: zniszczenie meteorytu/asteroidy. Rozbicie ciała na wiele mniejszych może spowodować, że nic na ziemię nie spadnie, bo wszystko spali się w atmosferze, a nawet jeśli coś spadnie, Ziemia musiałaby być zaludniona podobnie do obecnych czasów, by było kilka procent szans na lokalną, wiejską katastrofę i kilka promili na uderzenie w miasto, a kilka ułamków procenta, że trafiłoby w miasto, a i to bez większych szans.

– podteoria 2b: opuszczenie Ziemi przez kosmitów na pokładzie statku kosmicznego. Tu jest nieco więcej sensu w zaangażowaniu lokalnej ludności, gdyż jeśli trzeba było wrócić, to i środki i możliwości technologiczne mogły być niewielkie (na przykład na zbudowanie rusztowania do startu, ale bez podpór, stąd „silos” w postaci zigguratu).

Sama idea próby skopiowania maszyny za pomocą kamieni i cegieł też wydaje się mizernie logiczny, zwłaszcza, gdy wiedziano, że kamienie nie latają i nie ma cudownego napędu. [pmadto znamy symbolikę zigguratu, swoistych „schodów do nieba”, albo „nieba na ziemi”. Ale najpierw trzeba ziggurat połączyć z wieżą Babel. I tu byłoby inne pole do bujania w obłokach, na przykład uznać sztuczną górę za próbę odtworzenia statku albo podestu startowego jako miejsca spotkania z kosmitami-bogami, podobny do kultów cargo, czyli wyspiarskich wspólnot, które budowały lądowiska dla samolotów, bo zakładały, że biali ściągają tych boskich posłańców właśnie w ten sposób.

Motyw odrzucenia przez Boga-kosmitę budowniczych z powodu zaangażowania i możliwości budowy takiej konstrukcji i poczucie zagrożenia potencjałem rasy służebnej wydają się dziwne, o ile Ziemia miałaby być czymś więcej niż albo miejscem przypadkowego lądowania albo obszarem do ewakuacji z powodu wojny między rasami ufoków (teoria platformy startowej).

Teoria III
Arka Noego jako radiostacja do kontaktu z Bogiem-starożytnym kosmitą.
Chyba miała tu być mowa o Arce Przymierza. Tu rzeczywiście, Bóg przemawiał znad wieka przebłagalni (Wj 25, 22), a dotknięcie jej groziło śmiercią. Tak było w przypadku Uzzy, który zmarł, gdy w trakcie wprowadzania Arki do Jerozolimy podtrzymał ją, gdy szarpnęły woły (2 Sm 6, 6-8). Umarł jednak śmiercią natychmiastową, a nie w efekcie czegoś, co dawałoby oznaki choroby popromiennej.

Dodajmy, że Arkę noszono na drągach z obitego złotem drzewa akacjowego. Nie była to zbyt wielka odległość, by cokolwiek powodującego skażenie radioaktywne nie zaszkodziło Lewitom. Nie dochodziło tu więc raczej do wycieku z atomowego kosmicznego radia.

Szaty arcykapłańskie są opisane jasno, są wykonane z purpury, zdobione złotem, z dodatkiem ozdobników w postaci jabłka granatu z purpury naprzemiennie z dzwonkiem. Do tego dochodzi diadem, ale przede wszystkim napierśnik z dwunastoma różnymi szlachetnymi kamieniami, symbolizującymi dwanaście pokoleń Izraela, czyli Napierśnik Sądu („pektorale wg Tysiąclatki”), w nim zaś umieszczone są kamienie wróżebne, urim i tumim. Ten element okrycia klatki piersiowej rzeczywiście wydaje się nieco fantastyczny, ale ma rolę symboliczną, a kamienie w nim – wróżebną. Tu więc teoria spiskowa ma pewien punkt zaczepienia.

Arka nie miała funkcjonalności jedynie komunikacyjnej. Jako radiostacja nie rozdzieliłaby wód Jordanu (Joz 3), nie obaliłaby posągu Dagona (1 Sm 5). Poza tym, Żydzi mieli tradycję, co w tej skrzyni się znajdowało (m.in. tablice Przymierza, laska Mojżesza, kamienie pobrane po przeprawie przez Jordan). Zaglądali tam od czasu do czasu, by coś dołożyć i pewnie zauważyliby jakąś wydzielinę 😉

Teoria IV
Kod Biblii.

Tu nie ma sensacji. Tak obszerny i znany na całym świecie tekst musiał zostać kiedyś uznany za „formułę wszystkiego”. Rzecz w tym, że nie mamy dostępu do „oryginalnej wersji Biblii”, a to ze względu na samą epokę, w jakiej ona powstała. Powstała w czasach, gdy nie było kserokopiarek, a ich najbliższym odpowiednikiem byli kopiści. Nieraz, gdy trzeba było coś szybko przepisać na wiele egzemplarzy (nowe prawo do rozesłania po prowincjach, list do kilku osób, jedną księgę Biblii do kilku wspólnot) jeden facet czytał, a np. pięciu-dziesięciu pisało. Popełniali oni błędy, więc najpewniejsze było indywidualne kopiowanie, najlepiej pod nadzorem „drugiego oka”. Prosty detal: w Biblii Hebraica Stuttgartiensia w w wersie Rdz 9, 7 („Wy zaś bądźcie płodni i mnóżcie się; zaludniajcie ziemię i miejcie nad nią władzę”, wtekście głównym mamy: וְאַתֶּם פְּרוּ וּרְבוּ שִׂרְצוּ בָאָרֶץ וּרְבוּ־בָהּ, wᵉ᾽attem pᵉrȗ ȗrᵉḇȗ śirṣȗ ḇā᾽āreṣ ȗrᵉḇȗ-bāh, we-attem peru u-rewu sircu ba-arec u-rebu-bah: „A wy bądźcie owocni i rójcie się na ziemi i zaludniajcie ją”… Bez władzy… Jedynie niektóre manuskrypty (o czym informuje przypis) mają zamiast וּרְבוּ, ȗrᵉḇȗ, u-rewu wersję וּרְדוּ, ȗrᵉḏȗ, u-redu – od czasownika רָדָה, rāḏāh, rada – „rządzić”.

Takich różnic jest znacznie więcej, gdyż nie dostaliśmy Pisma w jednym, cudownym egzemplarzu, ale poprzez wiele wspólnot i wieloma drogami. Co więcej, niektóre wyznania mają inne kanony. A jeśli kawałek kodu jest w uznawanym za niekanoniczny przez protestantów liście apostolskim? Albo w greckim tekście Księgi Daniela? Nie da się dojść do tekstu pierwotnego „Starego Testamentu”, bo i on sam powstał zapewne gdzieś dopiero po powrocie z niewoli babilońskiej, a śladów rozmaitych mniej lub bardziej udanych redakcji mamy od groma.

„Biblia przewidział dojście do władzy Adolfa Hitlera, II wojnę światową”. Nie wiem na jakiej podstawie te rewelacje, ale podobnie zrobiły też grupy zwolenników tysiąca różnych wróżbiarzy i magików, a to tylko dlatego, że gdy znamy przebieg wypadków i chcemy szukać ich zapowiedzi w poprzednich wiekach, to na 99% procent je znajdziemy, nawet jeśli ich tam nie ma, bo chcemy to znaleźć.

Teoria nr V
Jezus miał żonę

„Ewangelia wg Marii” (w domyśle, bo tego w tekście, zachowanym w strzępkach, nie ma „Magdaleny”) to apokryf, czyli pismo odrzucone przez Kościół jako nienatchnione lub po prostu heretyckie. Takich pism było sporo, gdyż nie jest nowością, że jak ci Biblia nie pasuje, to twierdzisz, że masz własną, lepszą. Gnoza zaś została przez Kościół jako taka odrzucona właśnie z powodu odrzucenia świata materialnego, w tym płciowości.

„Bardzo gnoił, przez wiele lat utożsamiał ją z tą prostytutką”… Rzecz w tym, że ta prostytutka (Łk 7) nie jest postacią negatywną. Jest postacią, która okazuje Chrystusowi należną cześć, podczas gdy gospodarz nie podał nawet wody do obmycia nóg. Ponadto, to utożsamienie pojawia się późno, choć łączono jawnogrzesznicę z Marią, siostrą Łazarza na podstawie J 11, 2, ale dopiero w wieku VI po Chr. św. Grzegorz Wielki w jednej z homilii uznał te trzy kobiety za jedną. To dawno po powstaniu Ewangelii wg Marii i daleko poza tym kręgiem kulturowym i teologicznym.

Sama Maria Magdalena towarzyszy Jezusowi przez całe nauczanie, dalej niż jakikolwiek (poza Janem) Apostoł, a w Ewangelii wg św. Jana w rozdziale 20. ma własny dialog ze Zmartwychwstałym, przed wszystkimi Apostołami. To jest gnojona postać? Patronka dominikanów? Wymazana z Biblii „Apostołka Apostołów”? Dopiero teorie spiskowe każą spojrzeć tu inaczej, nadać postaci rysy, jakie winien nadać jej Kościół, gdyby rzeczywiście kierował się zasadami tejże teorii.

Wracamy tu do relacji Rzymu i chrześcijaństwa. Rzym był równie patriarchalny jak wschód, gdzie powstawała Biblia, a nawet bardziej, co zauważył Ator. Jednak sam fakt posiadania żony nie czyni roli kobiet wysoką. Mojżesz miał żonę, a nie było kapłanek. Salomon miał żon TYSIĄC (por. 1 Krl 11,3). Wracamy tu do teorii przestawienia relacji nie na gruncie formalnym, ale osobistym. Kobieta zyskiwała inną godność niż w pogańskim Rzymie przez teologię biblijną. Jan Chryzostom, biskup, wykształcony w pogańskiej szkole retoryki, pragnący żyć jak mnich pisał do mężów, mówił o poddaństwie kobiet wobec mężów:
„Chcesz, by ci żona była poddana jak Chrystusowi Kościół? Troszcz się i ty o nią, jak Chrystus o Kościół. Choćby trzeba było oddać za nią życie, dać się rozerwać na części, choćby cokolwiek innego znieść, nie wahaj się!” (Św. Jan Chryzostom, Homilie na List do Efezjan, XX ,2).

Czy dziwnym byłoby, gdyby kaznodzieja nie miał żony? Nie mamy informacji o wielu prorokach, by mieliby oni małżonki, czy partnerki innego rodzaju. Celibat nie był wtedy niczym nowym, weźmy pod uwagę na przykład Jana Chrziciela.

Problem pojawił się paradoksalnie, wraz z dechrystianizacją Kościoła, a dokładniej „z jego wtopieniem w kultury”. Najpierw była to kultura rzymska, potem doszło do rozpadu na kulturę bizantyjską i zachodnią. Kościół przejął zwyczaje i tradycje danych ludów, nieraz tłumacząc je Biblią, zamiast tworzyć obyczaje bazujące na Biblii i tradycji Kościoła. Do tego doszedł
Maria Magdalena nie pojawiła się „nagle” pod krzyżem. Cały czas była przy nim. I nie ma mowy o tym, że nie była uczennicą Jezusa. Gdy mówimy o ludziach, którzy szli za Jezusem, mamy kilka podziałów. Najważniejszy to „Dodeka”, „Dwunastu”, zwanych przeważnie Apostołami, którzy byli objęci najbardziej zaawansowaną katechezą, ale też w tym gronie byli wyróżnieni: Piotr, Jan i Jakub Starszy. Pozostali byli uczniami, a ich liczba była zmienna, nieraz odchodzili, gdy Jezus mówił coś nie po ich myśli, jak w J 6, gdy nauczany lud rozchodzi się, bo usłyszał o jedzeniu ciała i krwi nauczyciela. Maria Magdalena była zawsze, odkąd Jezus uwolnił ją od siedmiu złych duchów.
„Gnojona i marginalizowana postać”?

Kolejna część: Boża atomówka na Sodomę

Ruch Renowacji Zajazdów, czyli jak mocno trzeba wierzyć w swoją sprawę, by móc komuś przywalić w japę?

Zacznijmy od tego, za co zatrzymano Michała Sz. Jest to napaść na drugiego człowieka, zniszczenie mienia, ponadto dojdzie zapewne też znieważenie funkcjonariuszy Policji w czasie zatrzymania. Usprawiedliwia się go tym, że nie dało się zlikwidować legalnie działalności Fundacji Pro-prawo do życia w postaci samochodu, oblepionego materiałami atakującymi LGBT, z dość mocnymi głośnikami.

Sam czyn miał miejsce na ul. Wilczej, obok nielegalnie zajmowanej przez lewacką komunę posesji (squatu). Doszło do przebicia opon, zniszczenia lusterka, zniszczenia plandeki, a potem do napaści na kierowcę, który nagrywał napastników. Michał Sz. Włączył się do ataku w jego trakcie. Potem w czasie konferencji np. z Renatą Kim chwalił się atakiem, a w internecie na jego stronie Stop Bzdurom nadal wiszą instrukcje, jak atakować ludzi promujących poglądy sprzeczne z poglądami pana Sz.

Wyroki przeciwko Fundacji Pro z powodu kampanii furgonetkowej zapadały w Gdańsku i Warszawie. Nie były to ścisłe zakazy działalności, ale dotyczyły ograniczenia co do treści (sądy potwierdzały np. zgodność treści prezentowanych na plandekach z wytycznymi WHO dot. edukacji seksualnej). Więc się da, choć trzeba się pogodzić z tym, ze wolność słowa działa w obie strony.

W sytuacji, gdy mamy spór ideologiczny, a tego dotyczy ta sytuacja sięgnięcie po atak fizyczny to oddanie meczu walkowerem, bo to informacja „nie mam już argumentów prawnych/logicznych, chwytam za pięści”. Ludzie, którzy bronią biednego, zdesperowanego działacza-wandala nie wesprą narodowca, który oberwał armatką wodną, gdy trzymał transparent blokujący drogę parady równości – bo temu to się akurat należało, jego poglądy są gorsze od ich.

Strona promująca tolerancję lubi odmawiać innym miejsca w przestrzeni publicznej, zakładając, że jest ona jedyną możliwą przyszłością ludzkości, a tym samym wszelki opór wobec nich jest nie tylko daremny, ale jest też zbrodnią. Myśleć inaczej niż aktywiści ogłaszający światu nadejście nowej ery wszechwolności to zbrodnia. Sprawić, by ktoś źle myślał o idei głoszonej przez naszych kaznodziejów – to herezja. Protestować przeciw zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez LGBT – to jawny atak na ich prawa.

Paradoksalnie mamy tu do czynienia z sytuacją podobną do średniowiecznego społeczeństwa chrześcijańskiego, zwłaszcza gdy chodzi o Hiszpanię pod rządami Królów Katolickich, tuż po podboju ostatnich ziem muzułmańskich. Był to element euforii, gdy z jednej strony uważano, że wobec nieuchronnych wichrów historii żydzi i muzułmanie muszą przyjąć chrześcijaństwo lub wynieść się z kraju, z drugiej widziano ryzyko współistnienia choćby niewielkich gmin innowierców. Stąd działania Hiszpańskiej Inkwizycji, które miały nadać krajowi charakter religijnego monolitu. W czasach komunistycznych bezpieka dbała, by nikt nie ważył się otwarcie negować jedynej słusznej linii światopoglądowej.

To typowe działanie totalitarne. Wszelki opór musi być stłumiony, wrogie pomniki – obalone, a pisma – usunięte. Nawet biednemu „Przeminęło z wiatrem” się oberwało, bo przecież Murzyn-niewolnik tylko płakał, a na pewno nie śpiewał (w efekcie nie powstały working-song oparte na rytmie, nie powstał blues i tak dalej). To chyba oczywiste, że jeśli świat nie chce przyjąć nowomowy, to trzeba mu ją wepchnąć do gardła. Tak było z Piotrem Jedlińskim, który wyleciał z Radia Nowy Świat za używanie męskich zaimków osobowych wobec Michała Sz. (przy jednoczesnym potępieniu całej sprawy zarzutów i umieszczenia go w męskim areszcie). Dodajmy, że radio to promuje wolność słowa.

I teraz strona lewicowa jest zszokowana, bo ich inkwizytor, egzekwujący wyrok historii, zostaje zatrzymany za złamanie prawa niedojrzałego do nowej rzeczywistości państwa. Co więcej, aresztowani zostali ludzie broniący go. Jak można aresztować za skakanie po radiowozie, czy chodzenie za policjantem i nazywanie go na przemian „kurwą” i „faszystą”?

Akcja zniszczenia mienia miała sens tylko w oczach jej autorów i ludzi, którzy nie rozumieją, że tworzą właśnie retoryczne podstawy pod odrodzenie idei zajazdów. Sąd jest nieskuteczny, a ty mocno wierzysz w swoje ideały? Łap za arsenał demokracji: pięści, kastety i pały. Policja egzekwuje prawo wbrew twojej ocenie prawnej? Wyzwij ich od pań lekkich obyczajów i faszystów. Pobij, rzuć się na nich i potem ciesz się ze sławy niewinnego dziewczęcia płci dowolnej, przygniecionej kolanem przez złego policjanta i aresztowanej za poglądy.

Czy potem, gdy pojawi się na ulicach Warszawy parada równości narodowcy będą mogli się powołać na słowa Trzaskowskiego, że akty rozpaczy wobec prawa, które nie staje po naszej stronie mogą przyjmować formę napaści („twardego sprzeciwu”)? Przecież też pewnie złożą najpierw wniosek o jej zablokowanie, który nie przejdzie, więc warunki będą spełnione:

– czyn będzie godził w nasze uczucia,
– środki prawne będą nieskuteczne,
– będzie miał wymiar publiczny.

Czy wtedy europejscy dostojnicy pochylą się nad losem zatrzymanych? Nie, bo to zła opcja sceny politycznej. To nakręci spiralę nienawiści wywołaną nierównym traktowaniem.

Ale o to chodzi, by eskalować emocje. By i zwolennicy LGBT dopuszczali się coraz mocniejszych akcji i coraz mocniejsza była reakcja przeciwników. Po media pokroju TVN nie pokażą jak Michał Sz. rzuca się na wolontariusza Fundacji Pro. Nie pokażą jak „Julia” idzie za policjantami krzycząc „k*rwy, faszyści” ani jak skacze na maskę radiowozu. Pokażą ich skutych, w kajdankach, na ziemi. Ci zadymiarze za cenę kilku otarć stają się męczennikami, których ruchowi LGBT w Polsce brakowało. Trzeba tylko odpowiednio wyciąć nagrania, gdzie zachowują się jak kibole.

Oczywiście, zaangażowali się już posłowie pozycji, z całej sprawy robiąc walkę na miarę starcia Rebelii z Imperium Sithów. Obecnie trwają wiece poparcia, gdzie np. na ul. Półwiejskiej w Poznaniu przez minutę skandowano „J*bać PiS”. Michał Sz. podchodził do policjantów i pytał „czy jest tu jakaś kompetentny polityczny pies?”. I w tym kierunku wszystko pójdzie – w stronę politycznej walki, próby stworzenia wizji straszliwej dyktatury, która odbiera podstawowe prawa obywatelskie.

Smutne jest to, że ci wszyscy ludzie są w niej wykorzystywani, a za kilka tygodni nikt o nich nie będzie pamiętał. Poza prokuratorem.

Kiedy w dupie masz wybory, czyli o starciu mediów z rzeczywistością

Dziś z wiaduktu spadł autobus. Zmarły jedna albo dwie osoby, media mieszają się w zeznaniach. Jest sporo rannych co oznacza nie tylko złamania, ale też paraliż do końca życia. Autobus padł w Warszawie sprawa stała się ogólnopolska, bo kandydat Po na prezydenta Polski zaniedbał obowiązków albo szczujnia szczuje według zaleceń z Nowogrodzkiej.

I mam dość. Wczoraj mijałem wypadek w Katowicach. Najpierw karetka koło Placu Wolności, ale to blisko 3. Maja, więc może jakieś pobicie, jakieś złamanie. Normalka. Jedziem dalej, na północ. Na Sokolskiej widać korek, porem światła radiowozów, pomocy drogowej i Straży Pożarnej, potem uszkodzone w kolizji dwa samochody (ojciec z innego siedzenia widział trzy). Wszystko ma miejsce na skrzyżowaniu Sokolskiej i Chorzowskiej (dla goroli: Chorzowska to dwa pasy zewnętrzne, a Drogowa Trasa Średnicowa to dwa wewnętrzne, idące przez tunel) przy placówce ING.

Nie widziałem go na twitterze, ale też nie szukałem gdzie indziej. Ale nikt nie pytał o udział Morawieckiego z PiSu w zużyciu nawierzchni, ani o wpływ skoligaconego politycznie z PiSem prezydenta Katowic, Krupy (z dynastii Uszoków).

Umarli ludzie. Nie ma ich. Umarli, bo coś ich zabiło. Nieuwaga przepracowanego kierowcy, albo kierowcy nieprzygotowanego na warunki. Jezdnia zbyt śliska albo zbyt szorstka, uniemożliwiająca wytyczenie trasy hamowania z powodu niestałej powierzchni. Mogło to być zbyt agresywne zachowanie jakiegoś kierowcy albo niedogadanie się co do pierwszeństwa.

NIEWAŻNE.

Przynajmniej teraz. Za chwilę zastanowimy się czy wiadukt miał odpowiednio mocne barierki, czy prędkość była odpowiednia, czy kierowca miał kwalifikacje, czy nawierzchnia miała atesty.

Teraz jest czas na szok. Na niedowierzanie, na brak zrozumienia. Umarli ludzie i to nie w czasie wojny czy głodu, ale w drodze środkiem publicznej komunikacji w cywilizowanym państwie. To czas na emocje, na ból, na odczucie straty i na płacz.

To nie jest czas, miejsce ani temat na kampanię wyborczą.

Kłamstwo powtórzone tysiąc razy, czyli dlaczego w świecie Lempart Ordo Iuris MUSI być finansowane przez Kreml

Od jakiegoś czasu modne jest i promowane, by pisać w każdym możliwym miejscu o tym, że „Ordo Iuris jest grupą fundamentalistów sponsorowanych przez Kreml” (lub inaczej z podkreśleniem, że NIE JEST, oczywiście na zasadzie ironii). Jest to echo sprawy, jaką Marcie Lempart, proaborcyjnej działaczce wytoczył Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris (@ordoiuris) po jej wypowiedziach.

Skoro trwa postępowanie dotyczące pomówienia, to logicznym jest, że sąd nakazuje wstrzymanie się pozwanemu od powtarzania w przestrzeni publicznej stwierdzeń, które mogą uderzyć w wizerunek i zaufanie powoda. A powiedzmy sobie szczerze, informacja, że kogoś finansuje Kreml raczej uderza w jego wizerunek i budzi nieufność. Gdy sprawa się zakończy, Lempart albo będzie musiała zamknąć usta z powodu wyroku sądu albo będzie mogła swobodnie powtarzać swoje zdanie z błogosławieństwem wymiaru sprawiedliwości.

Mamy tu starcie na pewność siebie. Powód musi wiedzieć, że nie otrzymywał pieniędzy z Kremla, by bronić się pozwem, a pozwana jako osoba publiczna musi wiedzieć, że ma dowody na to, o co w przestrzeni publicznej oskarżyła Ordo Iuris.

Tak samo jak w wypadku procesu Nowicka-Najfeld, gdzie Nowicka najpierw wytoczyła proces, a gdy go przegrała, bo potwierdziło się, że utrzymywała się z pieniędzy wypłacanych przez dostawców środków poronnych oraz narzędzi do aborcji – wtedy powódka zażądała utajnienia uzasadnienia wyroku, które było dla niej druzgoczące.

Nacisk, by jednak te słowa powtarzać i pomijać cały kontekst i przekazywać dalej informacje w tonie „zabierają nam wolność słowa” wskazuje na jedno – Lempart i związane z nią środowiska wiedzą, że tekst „finansuje was Kreml” jest z odbytnicy a tym samym wiedzą już, jak sprawa się zakończy, ale kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą (w oczach opinii publicznej).

Pokazuje to też szacunek do prawa. Nie oczekujmy go po ludziach, którzy wołają co pięć minut „Konstytucja” i chcą wprowadzenia sprzecznych z nią małżeństw homoseksualnych. Jednak historia motywu „Ordo Iuris jest grupą fundamentalistów sponsorowanych przez Kreml” wskazuje wręcz na złośliwość, gdzie drugi człowiek jest celem, potworkiem, którego trzeba zniszczyć za wszelką cenę.

Dlatego trzeba go odczłowieczyć, jak w spotach wyemitowanych przez liberalne kręgi, gdzie wyborca konserwatywny to krętacz, dwulicowy dewot (z brzydkimi zębami) do tego chcący wprowadzić totalitaryzm. Zresztą, jak pokazują badania o ile dla nowych poglądów z własnego kręgu filozoficznego (nazwijmy go Obozem Galopującego Postępu) liberalni wyborcy są bardzo tolerancyjni, wobec ludzi inaczej myślących są częściej nietolerancyjni, wrogo nastawieni i zamknięci na dialog.

Dlatego też łatwiej przychodzi takiej Marcie Lempart powtarzać swoje tezy – w końcu Ordo Iuris jest jej przeciwnikiem ideologicznym, a więc jest podstępne i złe, a wszystko co podstępne złe (i faszystowskie) jest wspierane z Kremla. Jest to oczywiste i nie wymaga dowodzenia.

Najbardziej tchórzliwy typ odwagi.

Artyście według powszechnie przyjętych kryteriów oceny zachowań wolno więcej. Artysta to ten, kto szuka nowych dróg, patrzy dalej, szerzej, głębiej. To ktoś, kto wskazuje nam nowe drogi postrzegania rzeczywistości. Sztuka była często jedynym polem dozwolonej krytyki, co wyrażą się w utartym przekonaniu, że błazen miał prawo powiedzieć to, co w ustach innego byłoby obrazą majestatu. Problem w tym, że czasem prosty cham do swojego steku wulgaryzmów doda dwie nutki i już powołuje się na wolność artystyczną, by pozostać bezkarnym.

Tak, czasem wymaga to odwagi, będącej nieraz ubocznym efektem bezmyślności. Bezmyślność ma miejsce wtedy, gdy „twórca” nie zastanawia się nad skutkami czy możliwymi drogami odbioru swego „dzieła”. Po prostu robi, plecie i maluje to, co przyjdzie mu do głowy. Konsekwencje spadają na niego, a on jest ciężko zaskoczony. Odwagę widzimy, gdy autor wie, jak zrozumieją sprawę inni i że mogą go spotkać konsekwencje, które też bierze pod uwagę.

Ostatnio jednak coraz częściej obserwujemy swoistą odwagę imitowaną. Chodzi mi tu o różne produkcje, które świadomie tworzą karykaturalny obraz Kościoła albo (co gorsza) wprost szydzą z Chrystusa. Pierwszy przypadek to „Kler”, drugi „Pierwsze kuszenie Chrystusa” Netflixa. Nie oglądałem ich, powiem wprost, tak samo jak nie czytam regularnie gadzinówek Urbana, antysemickich blogów, czy nie oglądam „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP. Na guano szkoda czasu – czasem można zajrzeć, ale tylko po to by sprawdzić czy coś się poprawiło. Dodajmy do tego tanie prowokacje Nergala czy durszlakowców z Marszów Równości, którzy domagają się tolerancji dla swojej nietolerancji.

Dlaczego to odwaga imitowana? Gdyż jest to tylko biznes, chłodna kalkulacja. Po pierwsze, Smarzowski lubi pokazywać ludzi powszechnie nielubianych lub po prostu będących pod czujnym okiem społeczeństwa jako zwyrodniałych, gdyż w ten sposób wie, że więcej ludzi go poprze, gdyż gdy ktoś wystawia nam mandat, albo gdy odmawia wydania zaświadczenia dla świadka chrztu wolimy widzieć w nim czyste zło. To gwarantuje poklask i dochód z premiery, gdyż potencjalni krytycy będą musieli film obejrzeć, by móc się wypowiadać.

Po drugie, nie ma tak naprawdę żadnego realnego zagrożenia ze strony polskich wiernych. Nikt nie wpadnie do redakcji Faktów i Mitów z kałachem, jak to się stało w wypadku „Charlie Hebdo” po aferze z karykaturami Mahometa. Nawet nie ma ryzyka ukarania, bo przepis o ochronie uczuć religijnych jest martwy, a zachodnie media staną murem za „prześladowanym artystą”. Gdyby Smarzowski zrobił film „Pedały” (ambitny gej-polityk zakłada partię, konsultując najważniejsze dla niej sprawy na randkach ze swoim chłopakiem, w wywiadzie mówi, że jak go boli pupa to znaczy że jest dobrze, ignoruje aferę pedofilską w podległej mu placówce, po czym z trybuny grzmi na księży-pedofilów) czy „Ekoterror” (propozycja sceny: działacz ekologiczny dowiaduje się o wycieku hektolitrów ścieków komunalnych do Wisły, pędzi do szefa komórki, a ten pyta „Gdzie?”, młody odpowiada „W Warszawie”, na co szef: „Nie, tam nasi. Pakuj się, jedziesz na mierzeję”). Netflix nie wyda też filmu o ucieczce Mahometa do Medyny, bo lubi głowy swojej ekipy tam, gdzie są, czyli na karkach.

Byłyby to odważne filmy, wpisujące się w debatę publiczną? Tak – ale wpisałyby się po niewłaściwej stronie. Nie sprzedałyby się? No, nie – bo nikt nie zaryzykowałby kasy na takie przedsięwzięcie, które zostałoby ofuknięte przez salony. Nikt z odważnych twórców nie zrobi takiego filmu, bo odwaga Netflixa, Nergala i Smarzowskiego kończy się tam, gdzie zaczyna się realne ryzyko klapy finansowej i groźnego pozwu. Tworząc „Kler”, depcząc święte obrazy, szydząc z Jezusa ryzykują łatkę „pluszowego męczennika”, osoby wychwalanej za bycie prześladowaną, choć same prześladowanie nie grozi ani życiu ani portfelowi. Śmiało rzucając kałem, kryją się za plecami troskliwych patronów.

Tymczasem media tworzą wokół procesów atmosferę rodem z czasów Świętej Inkwizycji, gdzie najbliższy wydarzeniu biskup już ostrzy narzędzia katowskie i zbiera chrust na stos. Byłoby to zabawne, gdyby nie jeden fakt: są ludzie, którzy tę atmosferę zagrożenia ze strony katotalibanu biorą na poważnie, a w każdym akcie imitowanej odwagi najwyższą formę sztuki.

Czynisz dobrze? Bóg cię wynagrodzi! Czynisz źle… To cię pogłaska po główce. Teologia Deona.

walejko kara
Zdjęcie umieszczone przez Małgorzatę Wałejko z komentarzem „Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce. Zachęcam innych rodziców do rebelii!” https://www.facebook.com/photo.php?fbid=968698490128843&set=a.166412383690795&type=3

 

Powyżej znajduje się post wzywający do zmiany katechizmowego tekstu o pięciu prawdach wiary, a konkretnie do wymazania z niej idei, że złe uczynki Bóg karze ludzi. Karę ma zastąpić lekarstwo.
I tym lekarstwem jest kara. Nie uwierzycie, ale u niektórych katolików budzi to szok! Niedowierzanie! W końcu, jak karać może ten Bóg, o którym Mojżesz mówi:
„Niech się okaże, Panie, cała Twoja moc, jak przyobiecałeś mówiąc: Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia” (Lb 14)
A może odpłacać złem za zło będzie Ten, który powiedział o ulegających pokusom:
„I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego” (Mt 18,9)?

Może sens jest taki: „Nie, no Jezus tylko leczy tych, co chcą do Niego przyjść, a jak Go odrzucasz, to nie ma żadnych konsekwencji?”

Jeśli nie ma kary za świadomie uczynione zło, bo mówimy o dolegliwości, którą musi uleczyć Chrystus, więc czymś zewnętrznym , niezwiązanym z moją decyzją, to grzech jako decyzja woli nie istnieje, nie ma sensu mieć poczucia winy, bo to tylko stan, który wymaga lekarstwa nie zaś zadośćuczynienia Bogu i bliźniemu (a może to one są lekarstwem, ale wtedy myśli wędrują znów do związanych z karą pojęć: żal, skrucha, wyznanie winy). Tak samo sprawiedliwość nie istnieje, bo czyn dobry to zdrowie, więc rzecz normalna.

Autorka posta pisze:
„Tę formułę zaproponował Ks. Bp Andrzej Czaja w książce „Szczerze o Kościele” (2014) jako własciwszą i w sensie spójności z nauką Kościoła, i zdrowszą psychicznie dla dzieci. Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce, ale co najważniejsze: niezgodną z prawdą objawioną o Panu Bogu i bardzo szkodliwą. Zachęcam innych Rodziców do rebelii! Właśnie napisałam list do Pani katechetki, że Olę uczymy – jak niżej”.
Po pierwsze, widać tu taki syndrom zaścianka. „Tylko w Polsce” = źle. Dlaczego niezgodną z prawda objawioną? Bo nie zgadza się to z linią programową Deona, reprezentującego Kościół Otwarty. I koniec! Komentarz do tego napisała jedna z redaktorek tego portalu i nie ma tam żadnej sensownej argumentacji. Co znajdujemy? Wskazanie, że przez nauczanie o karze pustoszeją kościoły, że zmienioną formułę zaproponował bp Czaja, że przecież Jezus wziął na siebie naszą karę.
A i hierarchowie mają heretyckie czy po prostu głupie poglądy. Myślałem, że Deon lubi przypominać że ksiądz to nie gotowy doskonały produkt, ale widać są księża i hierarchowie nieomylni z racji zgodności z linią redakcji. Zasłanianie się nazwiskiem bp. Czai nic nie da, jeśli chce się paradą nazwisk zatuszować błędy w rozumowaniu.
Bóg przy założeniu tezy, że „karą jest samo odrzucenie Boga i brak Jego miłości” staje się biernym celem, niczym światło latarni morskiej, które może czasem mocniej świeci, czasem słabiej, ale tylko by zmotywować do działania. Bóg wychodzi do człowieka, chcąc jego dobra, ale też by zadziałać tam, gdzie człowiek nie może zdziałać nic. Na cóż te wszystkie przypowieści Jezusa o królu wtrącającym do lochu albo o bogaczu i Łazarzu? By wyedukować, czy też by powiedzieć, że za zło czeka kara? Kara Boża to świadome zadanie człowiekowi jakiegoś bólu, by go nawrócić albo by wymierzyć sprawiedliwość za grzech wołający o pomstę do nieba. I wyrzucenie tego ze świadomości, zepchnięcie na drugi czy trzeci plan myślenia o odpowiedzi Boga na grzech to właśnie tworzenie pluszowego Jezuska, który utuli, pogłaska po główce i może w ostateczności odeśle na karnego jeżyka.
Zasłanianie się sensem pedagogicznym też jest bez sensu, gdyż pedagogia też posługuje się karą. Po prostu ukazuje się inne kategorie, by powiedzieć, że kara nie jest karą. Wyrok dożywocia nawet w prawodawstwie ma także wydźwięk wychowawczy, ale też zapobiegawczy (przez przykład dla innych). To jak powiedzieć, że „marchewka nie jest warzywem, bo jest korzeniem”.
To, że ktoś nie widział ludzi, którzy odchodzą od Kościoła z powodu przeakcentowania miłosierdzia, nie znaczy że takich ludzi nie ma, albo że przeakcentowanie miłosierdzia nie jest szkodliwe. Tacy ludzie nie odchodzą z przytupem, jak ktoś kto ciągle marudzi na wymagania, albo na wizje piekła ognistego (jak panie, co wychodziły z Kościołów z powodu przedstawienia przez Episkopat w liście katolickiego nauczania). Ludzie widzący w Kościele za dużo miłosierdzia w porównaniu do rzeczywistszej treści wiary najczęściej przyjmują to z ulgą, bo nie odpowiada im treść wiary. Po prostu albo znajdują sobie innego coacha wmawiającego mu jaki jest zajefajny i kochany, albo zostają w parafii i cieszą się z Kościoła zszytego na ich miarę. Bo to fajny Kościół, który nie stawia żadnych roszczeń wobec świata, nie budzi konfliktu, bo przecież i tak ksiądz czy katecheta po prostu przekłada postulaty środowisk postępowych na język quasi-ewangeliczny, usuwając ze słownika to, co drażni uszy, byleby nikt z Kościoła nie uciekł.
Jeszcze inni otwarcie o tym piszą, ale redaktorki Deonu nazywają to grzaniem z karabinu i wyśmiewają.
Odniesienie do kwestii ostatecznego zbawienia z racji poświęcenia Jezusa jako eliminującego karę jest bez sensu, gdyż w tym momencie mówimy o najbardziej infantylnie rozumianym Sola Gratia – Bóg dał ci wiarę, byś przyjął Ofiarę Krzyża i teraz nie musisz na nic zasługiwać. Tak, to wielki dar, ale też zobowiązanie, którego zmarnowanie wiąże się z karą ostateczną, brakiem udziału w Niebie, ale też z karami pośrednimi, wychowawczymi.
„Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije.” 1 Kor 11, 29
Próba zmiany treści prawd wiary to zabawa ze słownikiem, by lać miód w ucho, by było miło. By nikogo nie odstraszyć, byle tylko Kościół budził same pozytywne uczucia bezpieczeństwa, wolności, zaufania. Zauważmy, że nieusuwane z formułki jest bardzo niepedagogiczne wskazanie, że dobry uczynek zostanie nagrodzony. Wszak czynić dobrze powinno się z powodu miłości bliźniego, a nie z powodu zachęty do osiągnięcia korzyści.
Ale wtedy byłoby mniej miło.

Czas rozliczeń. Podsumowanie roku na blogu.

 

Na koniec roku zamieszczam listę najpopularniejszych postów w roku 2018. Irytuje mnie Chojecki na szczycie listy. Cieszy zaś, że znalazło się miejsce aż na trzech pozycjach dla komentarza do Księgi Rodzaju.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz II.: KUPA!!! dinozaura i kupa nieścisłości

CHOJECKI1B

Przywłaszczając miano kreacjonistów sobie i innym zwolennikom Teorii Młodej Ziemi Chojecki raz, że nie wie co mówi, dwa – insynuuje, że każdy kto uważa, że Bóg stworzył świat musi się z nim zgadzać.

[Ewolucjoniści] twierdzą, że między trawami a śmiercią ostatniego dinozaura (ostatniego!) – ile czasu upłynęło? Walą ostro, jak ten dinozaur kupę. Nie wiem, czy by się zmieściła w tym pokoju taka kupa dinozaura. Walą ostro: dziesięć milionów, mówią, niewyjęte. Wygrajcie w totolotka dziesięć milionów, to zobaczycie, ile to jest. Ja sobie tego już nie wyobrażam, to są za wielkie liczby dla mnie. Nawet pomimo waszej aktywności finansowej w wpieraniu nad to jeszcze do dziesięciu milionów nie dobiło. To jest jakaś ogromna przepaść. [cięcie] Dziesięć milionów lat. Dziesięć milionów lat to sporo nawet my się z tym zgodzimy. Takie usanie[?]. Czyli inaczej mówiąc, żaden dinozaur nie mógł posmakować trawki. No tak czy nie? No bo dziesięć milionów! Lata świet… kosmos dzieli ostatniego Mohikanina w skórze dinozaura od pierwszych traw. Nie mógł zjeść trawy. No i oni tak dźgali kreacjonistów przez długi czas. Ha! Ho! Widzicie! To jest dowód, że my mamy rację. No, dobrze. My czekamy, tylko spokojni. Bóg zareaguje. I w 2007 roku lub 2006, nie pamiętam dokładnie, Bóg zareagował. W jaki sposób? Ktoś wie? Znalazła się KUPA!!! KUPA DINOZAURA!!! A! W Indiach! Jest!!! [… – Chojecki psuje coś, zapowiada audycje o Chinach] W każdym razie znalazła się ta wielka kupa. No, wszyscy ewolucjoniści już mają brudne kalesony, bo ich teza może teraz zostać zweryfikowana. Rozumiecie, kreacjoniści mówili: «źarł wszystko, trawa musi być w kupie dinozaura! Bo wszystko zostało stworzone od razu.» A ewolucjoniści; «Nie, nie możliwe, bo dziesięć milionów lat później.» Haha! No to grzebiemy w kupie, naukowcy. Ja się do tego nie biorę… Ale jacys paleontocośtamlodzy khukhamh [zatykanie nosa i udawanie grzebania w stercie łajna rodem z pierwszego „Jurrasic Parku”] Co jest w kupie dinozaura? Trawa! Ile gatunków? Pięć! CBDO. Wśiuuu, teorio ewolucjonistów. [i kop] Powiedziałem, że załatwię, no to załatwiam.”

I oczywiście, że nie załatwił. Nauka ma to do siebie, że jedne teorie powstają, inne upadają. Naukowiec wie na pewno tylko to, że jeszcze nie wie wszystkiego, nie wszystkie puzzle ma przed oczami i wie, że za jego życia układanka nie zostanie ułożona. Biolog ma świadomość, że nawet jeśli rozwiąże jakiś problem, to w efekcie pojawi się jeszcze więcej pytań. Weźmy inną naukę, tym razem humanistyczną, historię. Hetyci, benej Het, synowie Heta. Lud dość aktywny w Starym Testamencie. Na przykład w Rdz 23,10 mamy Efrona Hahiti, który po namowie szanujących patriarchę benej Het oddaje pieczarę Machpel na grób Sary, a w wypisie bohaterów Dawida 1 Krn 11,41 – Uriasza Hahiti, tego samego, którego żonę Dawid ujrzał gdy kąpała się na dachu i który przypłacił pragnienie króla życiem. Do XX w. twierdzono, że Hetyci, synowie Heta to wymysł Biblii, dowód na jej nieprawdziwość. A tu dochodzi do odkrycia miasta Hatussy, stolicy imperium hetyckiego. I pojawiają się pytania – jaki byli zorganizowani, kto nimi władał, gdzie są pozostałe ich miasta, jak kształtował się ich język? Jedna ruina daje nowe obszerne pole do badań.

Zaś pastor Chojecki ma Biblię – gotowy obrazek. I na tej podstawie twierdzi, że jeśli jakiś element teorii naukowej mu nie pasuje do Biblii, to cała teoria musi być błędna. Co więcej, jeśli okazuje się, że nowe odkrycie rzuca nowe światło na poprzednie ustalenia, to dowodzi, że wszystkie ustalenia były nieprawidłowe. Najwyraźniej pastorowi nigdy nie zdarzyło się układać puzzli, czy chociażby rozwiązywać sudoku bo wiedziałby, że czasem się zdarza zmienić koncepcję.

Księga Rodzaju. Cz. 2.: Mit żydowski

RdzKomnagl2

Przez długie wieki nie widzieliśmy tych podobieństw, gdyż nawet o mitologii tak ważnego ośrodka jak Egipt nie wiedzieliśmy zbyt wiele, głównie z powodu skupienia na północnych wybrzeżach Morza Śródziemnego (Grecja, Rzym), ale także skutkiem bariery językowej: języki tak zwane „klasyczne” przetrwały za sprawą prób zachowania ciągłości po Imperium Romanum, a także za sprawą chrześcijaństwa, które kultywowało grekę z powodu zapisania w niej Nowego Testamentu i dzieł wielkich teologów wschodnich, a nawet hebrajski z powodu czci do Starego Testamentu był lepiej znany niż egipski czy sumeryjski. Stąd, o ile znane były pewne zniekształcone przez hellenizację czy romanizację imiona władców, bogów, czy na przykład lokalizacje, to jednak wiedza nasza pochodziła od Żydów, Greków i Rzymian, a co za tym idzie nie oddawała dobrze ducha ani nawet literalnego tekstu wierzeń.

Ten brak wiedzy chrześcijan z jednej strony chronił Biblię przed zarzutami, jakie pojawiły się później, a z drugiej: sprawiał, że była ona niejako zawieszona w próżni, a jej prawdomówność oparta była głównie na autorytecie Boga. Gdy XIX w. przyniósł odświeżenie w dziedzinie badań nad kulturą i tekstami sumeryjskimi, babilońskimi czy egipskimi, z jednej strony zauważano podobieństwa między wierzeniami mezopotamskimi (choćby mit o potopie), z drugiej zaś drastyczne różnice między wizją dziejów ich a choćby Tory.

Nie znaczy to bynajmniej, że przed tym okresem starożytność nie znała alternatywnych opisów wydarzeń znanych z Pisma. Znała też zwyczaj dorabiania przeciwnikom politycznym czy ideowym możliwie najgorszej możliwej wersji historii powstałej poprzez wypaczenie tego, co adwersarze sami o sobie twierdzili. Tak, jak w starym dowcipie:

– Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody?
– No, prawie. Nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie na Placu Czerwonym, tylko targowym, nie samochody a rowery i nie rozdają, a kradną.

Na przykład w wersji Exodusu według Tacyta zawartej w V księdze jego „Historii”, Żydzi wypędzeni z Egiptu tułali się po pustyni, a ocaleni przez stado dzikich osłów odtąd czcili złotą głowę tego zwierzęcia w swym najświętszym sanktuarium w Jerozolimie. Jednak w Europie czy w Stanach XIX w. nikt nie widział w tych wersjach czegoś poza złośliwą propagandą, tak jak nie uznawano za prawdziwą antyewangelii przekazanej choćby w dziełach z serii Toledoth Jeszu. Ponowne odkrycie świata epoki nie tyle klasycznej (jeśli ograniczyć jej geograficzny zasięg do świata hellenistycznego i Imperium Romanum), co epoki brązu czy wczesnego żelaza i zapoznanie się z Babilonią, Egiptem czy Filistynami u źródła, nakazało spojrzeć inaczej na dzieje świata. O ile świat rzymski zaczynał się legendarnie w roku 753 przed Chr., o tyle tabliczki gliniane kazały spojrzeć na tysiące lat przed Chrystusem, ukazując nam lepiej świat, w jakim przyszło żyć choćby Mojżeszowi, czy pierwszym zamieszkującym podbity Kanaan Izraelitom.

Księga Rodzaju. Cz. 4.: Dzień drugi (Rdz 1,6-13)

A potem Bóg rzekł: «Niechaj powstanie sklepienie (rāqȋa‘) w środku wód i niechaj ono oddzieli jedne wody od drugich!» Uczyniwszy to sklepienie, Bóg oddzielił wody pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem; a gdy tak się stało, Bóg nazwał to sklepienie niebem. I tak upłynął wieczór i poranek – dzień drugi.
Rdz 1, 6-8

Zapewne gdy czytamy „sklepienie” mamy na myśli pospolity kopulasty strop, coś, co jest nad nami – zresztą stąd się wziął nasz „sklep”, od czeskiego słowa oznaczającego „piwnicę”, gdyż dawniej placówki handlowe znajdowały się w podziemnych częściach budynku, z najczęściej wysklepionym stropem, podtrzymującym wyższe kondygnacje. W tym rozumieniu występuje to w wizji świata zwolenników płaskiej ziemi: mamy ad sobą kopułę. Tymczasem, jeśli chodzi o słowo rāqȋa‘, ma ono bardzo jasno określone znaczenie. Bierze się ono od czasownika rāqa‘, wyrażającego deptanie, tupanie czy uderzanie. Gdy Bóg każe Ezechielowi głosić Izraelowi rychłą zagładę, mówi w wersie 6,11: „Klaskaj w dłonie i tupaj nogą (ȗrᵉqa‘ bᵉraḡlᵉkā), i wołaj: Biada z powodu wszystkich obrzydliwości domu Izraela, który padnie od miecza, głodu i zarazy”. Dawid w hymnie pochwalnym dla Boga mówi o swych wrogach: „Jak proch na wietrze ich rozrzucę, zdepczę (᾽erqā‘ēm) jak błoto uliczne” (2 Sm 22,43).

Rāqȋa‘ pojawia się w Piśmie 17 razy: 9 razy w 1. rozdziale Księgi Rodzaju, następnie w:

– Ps 19,2: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon (hārāqȋa‘) obwieszcza”;
– Ps 150,1: „Alleluja. Chwalcie Boga w Jego świątyni, chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie (birqȋa‘ ‘uzzȏ)!”;
– 5 razy w wizji Ezechiela w Świątyni (w rozdziale 1 w wersetach 22,23,25,26 i w wersecie Ez 10,1) – tu wyraźnie widać, że sklepienie jest elementem tronu Boga, gdyż: „Ponad sklepieniem, które było nad ich głowami, było coś, o miało wygląd szafiru, a miało kształt tronu, a na nim jakby zarys postaci człowieka” (w. 26, por. Mt 5,34);
– w wizji zmartwychwstania opisanej przez Daniela: „Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia (kᵉ-zōhar hārāqȋa‘), a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy przez wieki i na zawsze” (Dn 12,3).

Sklepienie jest więc płaszczyzną, czymś płaskim i rozciągniętym (Biblia Gdańska używa na rāqȋa‘ słowa „rozpostarcie”) ale która jest przede wszystkim pod stopami Boga, a w drugiej kolejności: nad głowami ludzi, co pojawia się głównie w wizjach prorockich i tekstach poetyckich. Nie znamy z Biblii jego kształtu: czy jest kopułą okrągłą, czy może kwadratem? Nie zostało to opisane, jednak pozorny ruch gwiazd dookoła Ziemi kazał szukać wśród kształtów kolistych.

Rdznagl4

Księga Rodzaju. Cz. 7: Szabat. Dzień siódmy (Rdz 2,2-3)

Gdy weźmie się tak pojętą świętość pod uwagę, gdy uzna się, że rzeczy boskie są inne od rzeczy ludzkich, wtedy też dzień święty wymaga oderwania od spraw przyziemnych. To czas na kontemplację, który winien być (nomen-omen) poświęcony Bogu. To czas na spojrzenie na dzieło całego tygodnia i swoisty rachunek sumienia. Żydowski szabat wymagał całkowitej niemalże bezczynności – wszystko powinno być przygotowane zawczasu, nawet ognia nie można było rozpalić w domu w ten dzień (por. Wj 35,3). Tradycja żydowska rozbudowała nakazy biblijne. Dla przykładu: uznano za element prawa szabatowego wers Wj 16,29:

„Patrzcie! Pan nakazał wam szabat i dlatego w szóstym dniu dał wam pokarm na dwa dni. Każdy przeto z was pozostanie w domu! W dniu siódmym żaden z was niech nie opuszcza swego miejsca zamieszkania!”

W czasach Ezechiela był on interpretowany jako zakaz noszenia ciężarów poza miasto:

„To mówi Pan: Strzeżcie się – jeśli wam życie miłe – by nie nosić rzeczy ciężkich w dzień szabatu ani nie wnosić ich przez bramy Jerozolimy. Nie wynoście żadnych ciężarów ze swych domów w dzień szabatu ani nie wykonujcie żadnej pracy, lecz raczej święćcie dzień szabatu, jak nakazałem waszym przodkom.” Ez 17,21-22

Tak restrykcyjne przepisy zostały przez niektórych rabinów złagodzone: niektórzy dopuszczają praktykę łączenia domów za pomocą systemu słupów granicznych, zwanych ‘ĕrȗḇȋn (lp: ‘ĕrȗḇ). Łączą one kilka działek, prywatnych i stanowiących na przykład własność lokalnego samorządu w jedną, wielką prywatną (jedynie w sensie rytualnym) przestrzeń, w ramach której dozwolone jest przenoszenie przedmiotów, ale już nie otwieranie parasola. Co więcej, zwyczaj stawiania ‘ĕrȗḇȋn zapewne był też dodatkową motywacją do powstawania wydzielonych dzielnic żydowskich.

Gdy spojrzymy na Ezechiela, wtedy zrozumiemy, że to uświęcenie, niezwykłe oddzielenie szabatu, dnia świętego, od życia doczesnego ma swój konkretny cel. Jest nim uświęcenie życia ludzkiego przez skupienie na tym, co niejako jest oderwane od codzienności. W Ez 20,12 Bóg wskazuje, że celem szabatów jest bycie znakiem (᾽ȏṯ) tego, że Pan uświęca Izraela. Zachowanie przepisów szabasowych ma służyć odkryciu prawdziwej natury i celu człowieka, czyli bycia podobieństwem Boga.

RdzKomnagl7

Czy chrześcijanie powinni wierzyć w skuteczność przekleństw? W odpowiedzi na błędne poglądy redakcji Miesięcznika „Egzorcysta” i o. Aleksandra Posackiego

Egzorcysta2

Jeśli diabeł miałby władzę nad światem materialnym, to tylko na podstawie dopustu Bożego. Tak pisze o tym o. Salij w książce „Wiara poddawana próbom”:

Owszem, w tej właśnie perspektywie — jako jeden z przejawów bałwochwalstwa — w Starym Testamencie postrzega się wróżby oraz różne praktyki magiczne. Toteż Biblia nie neguje jakiejś realnej skuteczności tego rodzaju praktyk. Podkreśla tylko — po pierwsze — że ich moc działa jedynie w takim stopniu, w jakim Bóg to dopuści; nie ma bowiem takich ciemnych sił, które mogłyby w najmniejszym stopniu zagrozić Bożemu panowaniu nad światem lub je przyćmić. Przypomnijmy sobie choćby historię czarownika Balaama, który okazał się niezdolny do zaszkodzenia ludowi Bożemu, mimo że właśnie w tym celu został sprowadzony przez swojego króla; co więcej, Bóg swoją mocą przymusił go do wygłoszenia nad tym ludem błogosławieństwa (Lb 22—23)5.

Paradoksalnie tekst ten zaczerpnąłem z artykułu, jaki udostępniła na fb… redakcja „Egzorcysty” na poparcie swoich tez. Dlaczego więc Bóg dopuszcza diabłu dostęp do materii? By umocnić wiarę słabych, tych, którzy potrzebują strachu przed zarazą, by wreszcie zacząć się myć. A i wielu będzie takich, co przestanie się kąpać, by uniknąć zarażenia1. Tak samo wielu będzie takich, co w strachu przed profanacją Najświętszego Sakramentu zacznie go przyjmować tylko duchowo, nie chcąc doprowadzić do kontaktu z Ciałem Chrystusa bezbożnego języka, który zaczął rzucać bluzgami, gdy młotek trafił w palec zamiast w gwóźdź. O ile należy chwalić wyrzucenie ze swego życia bluźnierstwa, spowodowane czymkolwiek, dla zachowania zasady pragnienia dobra dla wszystkiego co żyje, o tyle tym bardziej należy odrzucić myślenie oparte na ucieczce przed złem do większego dobra, bo to nie wiara i miłość do Boga, ale chłodna kalkulacja. Gdy szatan chłodno kalkulował, uznał, że postawienie na kawałek gliny, w którego tchnięto ducha to poroniony pomysł, skoro w zasięgu ręki jest on – idealny twór czysto duchowy. Bóg z miłości do człowieka stworzył świat, by był mu on poddany. Jak ogród ogrodnikowi.

Kto wie, może diabeł wyzwala w człowieku taką znajomość stworzenia, że to, co nieosiągalne dla „szeregowego wiernego”, dumnego z tego, że co niedziela widać go w pierwszej ławce, jest dostępne dla opętanego? A może to zwykła inteligencja szatana pozwala wpływać na świat?

Diabeł, jako byt duchowy atakuje przez duszę. Nie przez pokarm, nie przez amulet, a przez duszę, przez myśli i intelekt, choć pokarm i amulet mogą być tu środkiem o tyle skutecznym, o ile mocny będzie wpływ na duszę. I tak dieta może być szkodliwa dla wiary, jeśli na przykład odrzuci się jedzenie mięsa z powodu wiary w reinkarnację – kto jednak powiedział, że szkodliwe jest jedzenie tylko warzyw w ramach protestu przeciwko okrucieństwu w rzeźniach czy na fermach drobiu? Ba, można by to nawet podciągnąć pod odpowiedzialność człowieka za stworzenie! Amulet noszony tylko z powodu ładnego kształtu czy koloru kamienia nie czyni szkody dla duszy noszącego – jakkolwiek jeśli powszechnie jest uznawane, że nosi się takie amulety dla ściągnięcia szczęścia, może to być uznane przez osoby trzecie za praktykę magiczną i tym samym doprowadzić otoczenie noszącego do wniosku, że i chrześcijanie nie widzą w podobnych staraniach nic zdrożnego. Jednak gdy ani noszący ani jego otoczenie nie rozumieją antychrześcijańskiego wydźwięku symbolu, nikomu nie dzieje się krzywda. Co więcej, Kościół wiele symboli już „ochrzcił”, narzucając im katolicką interpretację. Uznanie, że sam kształt wpływa na duszę jest absurdem, a jednak absurdem spotykanym w środowisku charyzmatycznych. Demon osacza duszę, a jeśli robi to także z ciałem, to tylko przez duszę ludzką, która dała mu przyzwolenie na działania na resztę człowieka, czyli ciało.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. 1: KNP vs rzeczywistość

Dlaczego używam tak ostrego słowa? Ponieważ to, co robicie i to dotyczy zarówno ateistów, którzy wierzą właśnie, że powstali w wyniku wielkiego wybuchu, a potem mieszania jakichś gazów, z tego wybuchu, czyli z tego wielkiego pierda, w jakiejś zupie, i z tego pierwsza komórka i później oni tam powstali z tego, że w rzeczywistości jesteście złodziejami.”

Streszczając dalszy wywód: Wielki Wybuch ma odzierać Boga z godności Stwórcy. Tymczasem katolicy i inni chrześcijanie przyjmujący wiarygodność teorii Wielkiego Wybuchu i teorii ewolucji nie negują tego, że mogą to być metody działania Boga i czczą Go jako tego, który właśnie takimi narzędziami stworzył piękny świat. Wiara nam odpowiada na pytanie „kto?”, nauka na pytanie „jak?”. Zresztą, to ksiądz katolicki opracował teorię ekspansji wszechświata od jakiegoś punktu zerowego. Zresztą, tak spektakularne i starannie zaplanowane działanie – rozłożone na miliardy lat, by stworzyć zaledwie okruszek w kosmosie zamieszkały przez człowieka nadaje Bogu znacznie większą chwałę niż stworzenie tegoż okruszka i okalających go wód.

Naprawdę nie wymaga to wielkiej akrobatyki umysłowej. A jakie argumenty ma pastor Chojecki na potwierdzenie swojej tezy? Czy jakiś astrofizyk twierdzi, że według niego nasze Słońce ma najwyżej 7000 lat? Nie. Jak sam twierdzi w komentarzach, podaje tylko rzeczy trudne do znalezienia, a argumenty przeciwko Big Bangowi łatwo znaleźć w Internecie. Problem w tym, że teorię młodej ziemi łatwo znaleźć. Drugiego tak wulgarnego kaznodziei – oj, trzeba trochę poszukać, więc może o to pastorowi Chojeckiemu chodzi. Zresztą, o edukacji pastor nie ma najlepszego zdania. Powołuje się na cytat z Ap 4,11.

CHOJECKI1B

Turbosłowianizm protestancki. „Sekrety Biblii” kompromitują się dalej

„ps. Jeżeli ta teoria byłaby prawdziwa, to byłoby to zgodne z relacja ST Księgą Sędziów 15:9 w którym to wspomina się o Wielkiej Lechi. Jest to tylko hipotetyczna teoria jednak wielu historyków uważa, że Lechia kiedyś naprawdę istniała.
Dla niewtajemniczonych w Internety: Wielka Lechia to państwo, które według Janusza Bieszka miało zostać założone przez Ariów i istnieć na terenach wschodniej Europy, wojować z Aleksandrem Macedońskim i Juliuszem Cezarem, być spadkobiercą Imperium Gobi (założonego przez kosmitów 70 000 lat temu – tak, tych zer ma tam tyle być), ale z powodu spisku zostało zniszczone i teraz siedzi pod butem Watykanu. Nie pomogły technologie dziś niewyobrażalne – w tym atomowa. Jak pogodzić to z promowaną przez „Sekrety Biblii” teorią młodej Ziemi? Nie wiadomo. Nie jest to jednak pierwszy raz, gdy ten fanpage sięga po dzieła twórców widzących wszędzie kosmitów – twórca teorii, że 666 to tak naprawdę „przemoc w imię Allaha” też tropił spisek Watykanu i obcych, ufologią parał się też odkrywca rzekomych piramid w Chorwacji.

I w Biblii nie ma nic o Wielkiej Lechii. Gdy czytamy Biblię Tysiąclecia przywołany fragment Księgi Sędziów brzmi tak:
„Wybrali się następnie Filistyni, aby rozbić obóz w Judzie, najazdy zaś swoje rozciągnęli aż do Lechi.”
Nazwa „Lechi” pisana przez jedno „i” na końcu nie jest efektem błędów ortograficznego wydawcy Tysiąclatki, ale transkrypcją hebrajskiego „Lehi” – zapisywanego jako spółgłoski lamed-het-jod. Dopełniacz w tłumaczeniu brzmi tu tak samo jak mianownik. W oryginale hebrajskim słowo to może oznaczać także szczękę – w tym sensie LHI jest użyte w Sdz 15,15, gdzie przy użyciu „lehi-chamor”, szczęki osła, Samson Filistynów bije. Różnica między miejscowością Lehi a żuchwą kłapoucha to właściwie jedna samogłoska, która ulega zmianie ze względów fonetycznych.
W Biblii Gdańskiej tak:
„Przyciągnęli tedy Filistynowie, a położywszy się obozem w Juda, rozciągnęli się aż do Lechy.”, co mogło być podporą dla turbosłowianizmu protestanckiego.

SekretyBibliiBN bzdura.png

Dlaczego nadszedł haMabbul, czyli jak uniknąć wielkiego spłukania. I Niedziela Wielkiego Postu

Biorąc pod uwagę, że aby dopłynąć statkiem do Niniwy Jona musiałby opłynąć całą Afrykę był to niezbyt fortunny wybór środka podróży – pod warunkiem, że zakładamy, że prorok szedł tam, gdzie wskazał Bóg. On jednak chce od Boga uciec. Tarszisz w Rdz 10,4 jest jednym z potomków ludności popotopowej, jednym z kuzynów Kittim, jak język hebrajski określa Greków. Ogólnie chodzi o lud na dalekim zachodzie, a wielu homiletów i komentatorów Pisma łączy Tarszisz z Hiszpanią, która była wtedy najdalszym zachodnim krańcem świata.

Ogólnie, Jonasz uznał, że do Niniwy nie pójdzie. Dlaczego? Bo przecież Bóg nie kazał mu iść i tryumfalnie ogłosić: „a teraz patrzcie na ten deszcz ognia i siarki, który was zniszczy!”, ale głosić nawrócenie. Bóg kazał: „qum, leka u-qera aleha” – „wstań, idź i wołaj do niej”. Tak więc Jonasz już wie, co będzie dalej: grzesznicy nawrócą się i zamiast kary otrzymają jedynie pokutę. Tak być nie może! Więc Jonasz ucieka na morze, wychodząc z założenia, że tam go Pan, Bóg ludu żyjącego na pustyni, niezwiązanego z morzem, nie dorwie.

Pomylił się mocno. Nawet jeśli Bóg siedzi dalej w Jeruzalem, to ma możliwość rzucenia wielkiego wiatru na morze, a także posłania wielkiej ryby. Podobnie omylił się Ben-Hadad, król Aramu, gdy po porażce w górach, uznał że wyda Achabowi bitwę na równinie, na co Bóg zapowiedział przez proroka: «Tak mówi Pan: Ponieważ Aramejczycy powiedzieli: „Pan, Bóg Izraela, jest Bogiem gór, a nie jest On Bogiem równin”, dam całe to wielkie mnóstwo w twoje ręce, abyście wiedzieli, że Ja jestem Panem». (1 Krl 20, 28).

Dlaczego chrześcijanie (i inni) nie lubią homoseksualizmu?

Są dwa bardzo wyraźne wersety, z Nowego i Starego Testamentu, które mówią o prawnym zakazie relacji z osobami tej samej płci (a właściwie „między mężczyznami”). Pierwszy to „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!” (Pwt 18,22), drugi to „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor, 6,9-10). Nie czas tu i miejsce, by analizować dokładnie, czy na 110% mowa tu o homoseksualizmie (a chyba taka pewność jest wymagana przez stronnictwo chrześcijan „postępowych”, by przekonać ich, że coś jest niezgodne z ich myślą). Mojżesz wymienia obcowanie mężczyzn w długim wyliczeniu grzechów przeciwko szóstemu przykazaniu, zaraz przed zoofilią. Paweł zaś także wspomina ten czyn w szerszej perspektywie. Nie było to więc zjawisko tak powszechne, jak niektórzy by chcieli twierdzić, a na pewno nie na tyle, by uznać, że należy mu poświęcać więcej uwagi niż na przykład plotkowaniu.

Nie oznacza to oczywiście, że w tych prawnych wypowiedziach zamyka się relacja Biblii na temat homoseksualizmu. Istotną wzmianką jest historia Sodomy i Gomory, gdy mieszkańcy miast domagają się od Lota wydania dwóch młodzieńców (zapewne aniołów), którzy byli u niego w gościnie. Zorganizowany atak na dom dowodzi organizacji i braku szacunku dla przybysza, jakim dla sodomitów i gomorytów był bratanek Abrahama. Weźmy pod uwagę, że nawet obietnica wydania córek w zamian za gości nie zrobiła wrażenia na oblegających dom – chcieli mężczyzn. Podobny przypadek widzimy w rozdziale 19. Księgi Sędziów, gdy mieszkańcy Gibea żądają wydania Lewity w tym samym celu, gospodarz zgodnie ze świętym prawem gościnności oferuje im swoją córkę i żonę gościa (tu przekraczając to prawo, dysponując nie swoimi domownikami), zgadzają się na takie warunki (por. TNM 1). 

lot-sodom
Mieszkańcy Sodomy oślepieni przez aniołów.

Opowieść o zatwardziałym proroku, czyli Jonasz kontra El-Hannun

Jonaszowi nie podobało się to, więc zaczął modlić się do Boga (JHWH), wyrzucając mu miłosierdzie. W brzuchu ryby chwalił ocalenie, jakie sprawił mu miłosierny Bóg (El-Hannun), teraz o to miłosierdzie Boga oskarża. Uważa wręcz, że śmierć jest lepsza dla niego niż życie. Bóg pyta, czy prorok uważa swój gniew za słuszny. Nie ma odpowiedzi – Jonasz idzie na wschód od miasta, tam się zatrzymuje (jeszew), robi sobie szałas i siada (jeszew), by oglądać, co się stanie w mieście. Może miał nadzieję, że to, że szedł tyko jeden dzień, a nie trzy sprawi, by zło wyrządzane przez nienawróconych Niniwitów wystarczyło do zagłady miasta. Bóg (JHWH-Elohim) sprawia, że wyrasta krzew, co Jonasz mógł uznać za znak akceptacji. Potem jednak ten Bóg (haElohim) sprowadza także robaczka, którego celem jest zniszczenie krzewu. Bóg (Elohim) sprowadza gorący wiatr, który wraz z palącym słońcem doprowadza Jonasza niemalże do udaru. Znów pojawia się postawienie śmierci nad życiem, znowu pytanie: „Czy słusznie się gniewasz?” i znowu odpowiedź „tak”. I tu się kończy cierpliwość Boga, bo prorok nie rozumie symbolu, trzeba go więc wytłumaczyć: Jonasz ma problem z powodu uschnięcia jednego krzaczka, a nie rozumie starań Boga o ocalenie wielkiego miasta pełnego ludzi i zwierząt.

Niektórzy preferują inny układ księgi, gdy Jonasz idzie do miasta, ale nie wchodzi i nie głosi, ale siada pod miastem i czeka na zagładę i dopiero historia z krzakiem zmusza go do realizacji swej misji. W tej wersji, w której bohaterem pozytywnym jest ludność Niniwy, kończy się happy endem w wersecie Jon 3,10.

Wersja kanoniczna nie jest opowieścią o nawracających się poganach, ale o zatwardziałym proroku. Jonasz reprezentuje te postawy, których spodziewa się po Niniwie: nieposłuszeństwo Bogu, symulowane nawrócenie, radość z cudzej krzywdy. Okazuje się, że poganie, którzy nie znają prawa, nie odróżniają swojej lewej ręki od prawej są bardziej podatni na orędzie Boga niż człowiek, do którego Pan przemawia bezpośrednio. To właśnie Jonasz, którego imię niewinnie oznacza dosłownie „gołębicę” okazuje się negatywnym bohaterem księgi, nawet pomimo pięknej pieśni ułożonej w brzuchu wielkiej ryby.

Jonzopisem

Tej awantury dało się uniknąć

W związku z bandą idiotów kryjących się po lasach z ołtarzykami na cześć Hitlera, wybuchła kolejna fala oskarżeń o antysemityzm. Problem w tym, że w tym wszystkim miesza się pojęcia. Co jest zatem czym?

Antysemityzm to termin ukuty w XIX w., poniekąd błędnie gdyż nie każdy Semita to Żyd, na niechęć do Żydów jako narodu, jaka nasiliła się od czasów oświecenia, ale obecna była zawsze. Starożytni rzymscy autorzy oskarżali Naród Wybrany np. o to, że z Egiptu wygnano ich z powodu choroby skóry, a w Świątyni znajduje się złota głowa osła, na pamiątkę zwierzęcia, które wskazało wygnańcom źródło wody na pustyni. Wątek antynarodowy przycichł wobec silniejszego akcentu na krytykę wiary ze strony chrześcijan, odżył jednak wraz z ideami oświeceniowymi. Antysemityzm atakuje człowieka z racji pochodzenia, przypisując mu bezwarunkowo cechy, jakie przypisuje się narodowi.

Antyjudaizm to krytyka religii żydowskiej. Choć z racji ścisłej łączności między Narodem Wybranym przez Boga a prawami wiary czasem ciężko rozróżnić go od antysemityzmu, antyjudaizm jest gotów zaakceptować Żyda, który przestaje być żydem i przyjmuje wiarę inną. Często antyjudaizm jest postawą konwertytów, którzy w formie krytyki dawnej wiary tłumaczą swój życiowy wybór. Osobną kwestią jest antyjudaizm prorocki, czyli walka z błędami w życiu moralnym, uprawiana przez np. Izajasza czy Ezechiela. Spotyka się także krytykę Talmudu – wielką dyskusję wywołał Izrael Szahak, który twierdził, że jeden z Żydów odmówił wezwania karetki do goja, by nie złamać szabatu.

Antysyjonizm to krytyka polityki państwa Izrael, czy nawet idei jego istnienia. Spotyka się ją nie tylko u nie-Żydów, ale też u Żydów. Jest to częsta postawa na Bliskim Wschodzie, gdzie Arabowie czują się okradzeni ze świętych miejsc. Także w członkach Narodu Wybranego, głównie tych w diasporze, wiele decyzji rządu w Tel-Awiwie (ob. w Jerozolimie) budziło niechęć, także ze względów religijnych, gdyż nie wszystkie odłamy judaizmu uznają za konieczne istnienie państwa Izrael.

ANTYJUDAIZMITD

To tyle w temacie różnic między poglądami nieprzychylnymi, czy wręcz wrogimi Żydom i żydom. Teraz ad rem, czyli o sensie awantury o ustawę potępiającą przypisywanie Polsce zbrodni nazistowskich i używanie stwierdzenia „polskie obozy śmierci” – rozpanoszonego w zachodniej prasie na zasadzie zwykłego skrótu myślowego, który jest rzeczywiście błędem logicznym czy zwykłym kłamstwem. Do tego dochodzi kwestia opublikowanego niedawno reportażu Superwizjera, którego dziennikarze zdobyli zaufanie członków stowarzyszenia „Duma i Nowoczesność”, dzięki czemu mogli uczestniczyć w elitarnej (na sześć obecnych osób, dwoje było z redakcji) uroczystości z okazji urodzin Hitlera, urządzonych w lesie, z oprawą w formie ołtarzyka, płonącej swastyki, tortu z wafelkami ułożonymi w swastykę.

Materiał został nakręcony w maju 2017 r., zawiera jednak sceny z festiwalu „Orle Gniazdo” (07.2017), a także z katowickiego happeningu środowisk narodowych (25.11.2017, pisałem o nim tutaj). Po tym ostatnim występie dziennikarze Superwizjera podeszli do wiceprezesa DiN i zapytali o majowe ekscesy jego kolegów ze stowarzyszenia. Wygląda to tak, jakby reportaż o kilku idiotach z wafelkami w lesie został przez naczelnego uznany za nie dość mocny, czy nawet śmieszny, odłożony do szuflady i czekano, aż zbierze się dość materiału na doczepkę i stworzy się odpowiedni klimat. Pół roku prokuratura nie wiedziała, że ugrupowanie uznające się za proobronne zrzesza także neonazistów, uznających Izrael za wroga. Bo i na co im to wiedzieć? Dopiero teraz zmontowano materiał. Dlaczego?

Raz, że zbliżała się wizyta ważnego amerykańskiego urzędnika w Polsce. Dwa – rocznica wkroczenia Sowietów do Auschwitz. Trzy – ostatnie newsy o relacjach pisowsko-żydowskich były zbyt dobre. Rzekomo antysemicki rząd spotykający u „żydożercy” Rydzyka z Żydami i dający 100 milionów złotych na renowację cmentarzy?

To budowało niebezpieczną narrację, że antysemityzm w Polsce nie jest tak zakorzeniony w kulturze narodowej, jakby chcieli redaktorzy TVN i Wyborczej. Co więcej, mogło pójść w świat przekonanie, że Żyd z Izraela może jechać do Polski nie tylko obejrzeć miejsce zagłady przodków, ale też obejrzeć ślady po wielowiekowej koegzystencji diaspory polskiej i narodu polskiego. A klimat powoli się tworzył, bo prawicowe środowiska krytykowały inwestowanie w cmentarze żydowskie, a także zbyt bliskie relacje z Izraelem.

Stąd wielkie powodzenie neonazistów z Wodzisławia Śląskiego w liberalnych mediach. Wystarczyło rzucić zapałkę, by wywołać pożar. Redakcja Superwizjera świetnie wyczuła moment. Temat był grzany przez kilka tygodni i gdy nadeszły obchody wyzwolenia Auschwitz był dość rozgrzany, by wywołać dyplomatyczny skandal.

Reakcja na oskarżenia Polski i Polaków o masowy udział w Holocauście powinna być jasna i klarowna. Powinniśmy wskazywać na realne proporcje zarówno między Sprawiedliwymi pośród Narodów Świata i szmalcownikami, ale też między zorganizowanymi formami współpracy z III Rzeszą, objawiającymi się na przykład w tworzeniu rządów kolaboracyjnych czy w formowaniu kompanii narodowych SS i biernością świata. Ponadto musimy pokazywać, że nasz kraj to nie tylko Zagłada, ale też wieki istnienia gmin żydowskich, która w naszym kraju tworzyła, brała udział w polskiej historii i która gdyby nie Niemcy zapewne jeszcze długo by przetrwała.

Należy sprawić, by wycieczka szkolna z Izraela oprócz obozów zagłady zwiedziła też większy kawałek kraju nazywanego dawniej Paradisum Iudaeoum. Żeby oprócz do miejsc, gdzie umierali ich dziadkowie, trafiła także choćby do Katowic i odwiedziła cmentarz na Kozielskiej, plac, gdzie stała Wielka Synagoga. To jest część polityki historycznej, jakiej Polsce brakuje – ukierunkowanej na zewnątrz. Na razie polska narracja trafia do Polaków, utwierdza ich w dumie. I tyle. Potem przyjeżdża „najsłynniejszy rabin w USA” i zszokowany odkrywa, że Niemcy mordowali też Polaków.

Tej awantury dało się uniknąć, jednak komuś zbyt na niej zależało, a ktoś się na nią nie przygotował.