Nie taka ideologia straszna, jak ją malują.

Od pewnego czasu straszy nas się ideologizacją przestrzeni publicznej. Katolicy drżą przed ideologią LGBTQ, LGBTQ przed księdzem w każdym urzędzie gminy i na każdym komisariacie. Problem w tym, że bez ideologii nie ma szans, by istniało jakiekolwiek życie społeczne w XXI wieku.

Czym jest ideologia, gdy weźmiemy ja na sucho. „Idea” to myśl, pomysł, teza, zaś człon „logia” wskazuje na pewne usystematyzowanie, stworzenie wewnętrznych procedur myślowych, zestawu akceptowalnych i nieakceptowalnych metod łączenia logicznego faktów. Każda nauka posiada swoją „logię”, swoisty paradygmat i zestaw tez podstawowych, wyznaczających jej granice, ale też zasady wewnętrzne w obrębie jej działania. Nauki biologiczne działają w oparciu o empiryczne doświadczenia, dotyczące organizmów żywych, ich interakcji z otoczeniem nieożywionym i możliwych interakcji z otoczeniem ożywionym, a także wewnętrznej sferze życia pozwalającej danemu organizmowi pozostać w sferze organizmów ożywionych. Astronomia byłaby zapewne astrologią, gdyby nazwy tej nie zajęły różne Sybille z Piwnej 7. Działa ona wszak w oparciu o pewien zestaw zasad interpretacji określonych narzędzi – w ich skład wchodzi analiza spektrum światła emitowanego przez ciało niebieskie i odbieranego przez teleskop, ale już nie utożsamienie lwa z siłą zgodnie z daną tablicą wróżbiarską, czyli symboliczne ujęcie położenia słońca względem gwiazdozbioru lwa, typowe dla astrologii.

Wiek XX. przyniósł nam dwie główne ideologie, które jeszcze przez wiele lat rzutowały na obraz całego świata. Pierwsza i druga były nacjonalistyczne, różniły się jednak co do genezy narodu. Nacjonalizm chciał zachować naród powiązany z państwem, umocnić go i zapewnić mu kwitnąca przyszłość, komunizm zaś stworzyć nowy naród, nowe społeczeństwo, żyjące według zasad dopiero wymyślanych. Paradoksalnie i kapitalizm i komunizm najmocniejsze są albo tam, gdzie najsilniej był dany system wpajany, najsilniej gloryfikowany albo tam, gdzie był głoszony, ale realizacja doczesna nie miała racji bytu.

W efekcie Amerykanie są zachłyśnięci samą ideą bytu jako posiadania dóbr doczesnych i nawet śmierć z rąk policji niewinnego człowieka prowadzi do wyrównania statusu społecznego poprzez posiadanie i na zapas uzyskania zapasów szacunku poprzez strach. W czasie, gdy szarzy Amerykanie, dowolnego koloru skóry, boją się, ze ich sklep zostanie splądrowany przez ochraniany przez Antifę „wyklęty lud ziemi” gwiazdy prześcigają się w ogłaszaniu dla kogo czarne życie więcej znaczy. Z drugiej strony najmożniejsi Rosjanie dorobili się na dzikich kapitalistycznych zagraniach, zabawie prawem międzynarodowym, wyzyskiem własnych obywateli, idei „od zera do milionera” – zreszą, tak samo robi ich rząd, szukając okazji do intratnych umów z rządami dawniej satelickich państwa. W efekcie rosyjskie władze niewiele się różnią od chodzącego po domach „osobistego doradcy ds. dostaw energii elektrycznej”, twierdzącego, że twoja babcia zawiera doskonałą umowę z nową siłą na rynku energetycznym, tak naprawdę dodając do obecnego rachunku opłatę za swoje pośrednictwo. To wszystko okraszone jest dumą z odzyskania chwały Rodiny, za którą z faszystowskim najeźdźcą walczył prawujek Wołodia pod wodzą Batuszki Stalina.

I paradoksalnie role się odwróciły. Dawniej to zachód Europy był ostoją faszyzmu – wiadomo, od Madrytu po Berlin każdy naród był spadkobiercą Imperium Romanum, co dowodziła dalsza historia, pełna zwycięstw nad krajami od Berlina po Madryt. Wschód z jego nierównościami społecznymi, biedą, aspiracjami był żerowiskiem komunizmu. W XX w. powstały jednak tendencje odwrotne, bazujące na dawnych. Aby uniknąć oskarżenia o faszyzm Zachód zaczął się prześcigać w wytyczaniu nowych, szerszych granic wolności. Tak stworzył zestaw idei, które wytyczają zasady wolności osobistej. Osiągnął je w znacznym stopniu u siebie i… dalej iść nie mógł.

Nagle okazało się, ze Zachód ma masę ludzi skupionych na wymyślaniu nowych idei, zupełnie niezahartowywanych w tym, by te idee wyjaśniać innym. Jeśli elity przyjmowały twierdzenia o prawach kobiet, to było kwestią czasu, jak i przyjmą je wiejskie gospodarstwa. Jeśli elity przyjmowały twierdzenia o prawach zwierząt, to było kwestią czasu, jak i przyjmą je wiejskie gospodarstwa. Problem zaczął się w momencie, gdy racjonalne prawa ze strony społeczeństwa się wyczerpały, a zapotrzebowanie na czynsz filozofów nadal rosło. Zaczęły pojawiać się nowe prawa, nowe zasady życia społecznego, które jednak coraz bardziej dotyczyły gminu, zaś z którymi oświecona elita, pionierzy nowej moralności mogli eksperymentować.

Przypomnę: pewien działacz społeczny nazwał się na blogu transem-pedofilem, a media powiązane z Gazetą Wyborczą chętnie podawały dalej jego wypowiedzi, mówiące o wypowiedzi artystycznej (na blogu, nie była to wypowiedź wykreowanej postaci, ale wypowiedź rzekomo zacytowana na spotkaniu LGBT), a stwierdzenie w tonie „co z tego, że mówię o swojej pedofilii, skoro nie łamię prawa, więc nie podlegam karze” wcale nie są stawiane w jednym rzędzie z „co z tego, że zaliczyłem każdą sekretarkę, skoro każda wyraziła zgodę”. Tu dochodzimy do obecnego sporu, a raczej jednej jego strony.

Pewne środowiska stworzył sobie ideę postępu niemal tożsamą w metodologii z ideą ruchu komunistycznego: „byliśmy stłamszeni, byliśmy zepchnięci na margines, teraz siłą, legalną lub bezprawną, i z pomocą pożytecznych idiotów, musimy zyskać nasze prawa, co jest nieuniknione, a ci którzy się opierają to ostatnie bastiony zacofania, kołtuństwa i Ciemnogrodu, które kiedyś wreszcie ustąpią”.

To myśl, gdzie rozwój społeczeństwa ma jeden słuszny kierunek, a my tą drogą idziemy. Myśl, że zaszliśmy za daleko, albo że w ogóle gdzieś poleźliśmy w maliny jest herezją, uderzeniem w dogmat, nieprzyjmowalną pod żadnym względem.

Nie inaczej jest z ideą okopu, czyli z ideą z drugiej strony barykady, czyli ideologią konserwatywną. Ta grupa idei ma za zadanie udowodnić jedno: najlepiej już było. Chętnie odwołuje się do tez dawnych, tradycyjnie uznanych, podpartych autorytetem, jednak nie raz bez zrozumienia zasad działania psychologii i historii. O ile myśl, z którą związana jest ideologia LGBT – nazwijmy ją „progresywno-marzycielską – szuka jakiegoś odległego punktu na horyzoncie przed sobą i gdy tylko jakiś dostrzeże, rzuca się w barani pęd, na złamanie karku, o tyle myśl konserwatywno-idealistyczna stale, powoli szuka śladów przodków, uznając tylko dwa kryteria prawdy: te osoby myślały to, co my, pochodziły z tych samych kręgów co my. Gdy analiza każe odrzucić te kryteria, prawdę należy zmienić, dostosować, bo inaczej odbiorca jest gotów zwątpić w prostolinijność poglądów i zacząć doszukiwać się podstępu.

Jest to niejako efekt genezy polskich ruchów narodowościowych. Od PRL rosły one w ukryciu, po troszku zasilane wybiórczym patriotyzmem ekranizacyjno-lekturowo-społecznym. Do rangi cnót urastały krytykowane (nieraz słusznie) przez władze komunistyczne wady narodowe. Doszło do uznania „stereotypowego Polaka” za „idealnego Polaka”. Jednocześnie gdzieś zagubiono różnicę sensu między radykalizmem poglądów a dosadnością czy nawet wulgaryzmem wypowiedzi. O ile w ustach dawnych polityków w publicznych wypowiedziach wulgaryzm był fenomenem, uznano, że należy język rynsztoku przenieść do mediów, bo tylko wychowany w rynsztoku obywatel może go docenić. Wulgaryzacja języka po stronie raczej świątobliwej prawicy, czyli wszelkie „pedały”, „zboczeńcy”, „pederaści”, ale też „zdrajcy”, „dziady” i tym podobne obniżyły poprzeczkę i dały przyzwolenie na i tak używane po drugiej stronie „katofaszyzmy”, „katabasy”, czy akcje obrażające Matkę Boską.

Jeszcze gorzej jest, gdy czytelnikowi daje się dłuższy tekst. Nie może być ani za długi, ani poznaczony zbyt wieloma znakami interpunkcyjnymi sugerującymi usunięcie tekstu. O ile ktoś w danym cytacie podaje informacje akceptowalne dla docelowego odbiorcy: zostawia się to bez zmian. Jeśli zacny przodek nie znał całej prawdy: przedstawia się go jak gloryfikatora swoich spadkobierców czy potomków, a jeśli sprawa jest zbyt skomplikowana, należy wyciąć z cytatu kawałek. Wszak polski nacjonalizm musi radykalny, całkowity, aby przeciwstawić się zatruwającej korzenie totalitarnej władzy komuchów…

Trwa walka bokserska, a Kościół stoi w jej środku jako zaciekły przeciwnik jednych i mimowolny sojusznik drugich. Ale czy na pewno?

Wydaje się, że problem polskiego Kościoła to samookreślenie. Księża chcący zdobyć szereg słuchaczy chcą być utożsamiani z pewnym kręgiem odbiorców, ale nie boją się zaszufladkowania. Wręcz przeciwnie, mała, ale stała szufladka to cenna rzecz. Wystarczy jeden post na facebooku poza szufladkę i BAM! Odpadają polubownicy, odpadają co aktywniejsi politycznie wierni. Dotyczy to nie tylko lokalnego wikarego, proboszcza czy biskupa, ale i samego papieża – media starają się filtrować wypowiedzi Franciszka, by czasem lewicowy czytelnik nie został porażony nietolerancją Biskupa Rzymu, a prawicowe media nieraz na wyrost chcą uczynić z najbardziej liberalnej wypowiedzi kwintesencję polskiego kapitalizmu.

Kościół ma swoją drogę, swoje nauczanie, swoją ideologię i swoją doktrynę. Wiele razy już utykał w wąskim marginesie wytyczanym przez strony sporu. Za każdym razem, gdy szuka łatwego wyjścia przez przylgnięcie do jednej czy drugiej granicy, zbyt wielkie jest ryzyko pójścia dalej, aż na granice tejże ideologii.

Przytoczę tu starą, chińską bajkę.
Złodziej zakradł się nocą do ogrodu i zaczął przeklinać księżyc, że uniemożliwia mu pracę, że pokazuje swoją bladą, tłustą gębę wtedy, gdy nie potrzeba, że stoi po stronie strażników, że odbiera chleb ubogim, a chroni bogaczy,
W tym czasie bogacz zaczął zachwalać księżyc za to, że jest wtedy, gdy brak słońca, że okrasza niebo i upiększa gwiazdy, że daje wzrok w ciemności i na równi ze słońcem winien być wychwalany, nawet bardziej godny jest boskiej czci.
Na co księżyc odrzekł, że nie jest ani demonem, bo nikomu nie chce wyrządzić krzywdy, ani bogiem, bo od słońca użycza światło. Jest sobą, księżycem.

Teologia a pseudonauki, czyli co ma Chrystus do UFO i Imperium Lechickiego

Od jakiegoś czasu panoszą się różnorakie teorie mające rzekomo być poszukiwaniem prawdy tam, gdzie zawodzi tradycyjna nauka. Odbyła się nawet konferencja poświęcona jednej z nich, historii Wielkiej Lechii. Nazywa się takie dziedziny pseudonaukami, gdyż ich przedstawiciele pomimo prób zachowania pozorów rzetelności i otaczania się nimbem uczoności nie prezentują najwyższego poziomu nawet jeśli chodzi o zwykłą, ludzką logikę. Praktycznie każdy kierunek badań ma swoich fascynatów, którzy chcieliby być nazywani poważnymi badaczami, jednak środowisko akademickie nie używa wobec nich określeń „samouk”, „pasjonat” czy „amator” w pozytywnym znaczeniu.

Dlaczego lekarze-homeopaci, historycy Wielkiej Lechii, czy ufolodzy nie mają dobrej opinii w kręgach medycyny, historii czy astronomii? Popatrzmy na przykładzie teologii, która nauką jak najbardziej jest, ma więc swoje „podnawki”.

1) Pseudonauka sama odrzuca naukę akademicką.
Pierwszym powodem, dla którego naukowcy nie mają ochoty wpuszczać idei paranaukowych na uniwersytety jest sama niechęć twórców „alternatywnych modeli” do instytucji uczelni wyższej. Wynika to po części z kolejnych czterech punktów (zwłaszcza z drugiego), ale przede wszystkim pseudonauka rodzi się poza oficjalnym systemem nauczania i nie ma zamiaru dać się w niego wciągnąć. Tak jest na przykład z nauczaniem różnej maści pastorów, na przykład Pawła Chojeckiego. Na podstawie prywatnej lektury Pisma i tekstów soborów uznał on, że Kościół katolicki jest sprzeczny z Biblią w sprawie usprawiedliwienia. Był wtedy członkiem „Oazy”, którą wraz z całym katolicyzmem porzucił, by założyć swoją antykomunistyczną, antydarwinistyczną i antychińską wspólnotę. Gdyby dokładnie zbadał sprawę, dowiedziałby się, że inaczej rozumieli usprawiedliwienie ojcowie Soboru w Trydencie, a inaczej Luter, ale co do samego faktu, że zbawienie jest efektem tylko i wyłącznie wiary, jako łaski Bożej było przyjęte po jednej i po drugiej stronie, z tym że katolicy dodawali, że „wiara bez uczynków jest martwa”. Znalazłby to w uniwersyteckich publikacjach – ale te same publikacje odrzuciłyby jego rozumienie Biblii jako podręcznika geografii czy historii naturalnej, nie byłyby więc wiarygodne (Chojecki utrzymuje, że pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju dokładnie opisują rzeczywiste wydarzenia).

2) Pseudonaukowcy kochają teorie spiskowe.
Dlaczego nie uczy się w szkołach o szkodliwości szczepionek, a państwo je zaleca? To spisek koncernów farmaceutycznych i New World Order, mający na celu wyludnić świat. Dlaczego nikt do czasów Janusza Bieszka nie słyszał o atomowym potencjale Wielkiej Lechii? Bo zaborcy i Kościół narzucili nam swoją interpretację, sfałszowali kroniki by nie dopuścić do odrodzenia potęgi lechickiej. Pseudonauki mają bardzo słabe podstawy merytoryczne, najczęściej bazują na poszlakach i masie fantazji – patrz punkt 3). Stąd im bardziej tajemniczo brzmi teza, im bardziej jest absurdalna, tym pewniejsze, że brak dobrego dowodu to efekt działań masonów, Watykanu, rządu (zwłaszcza USA) i betonu uniwersyteckiego. Działania te są oczywiście skierowane przeciw szaremu człowiekowi, a gdy prawda wychodzi na jaw, skupiają się na zarzucaniu złych intencji dzielnemu badaczowi. Przykładem teologicznym takiej postawy jest ruch antyfranciszkowy. Według tej teorii Benedykt XVI został zmuszony do abdykacji przez wrogów Kościoła, a w jego miejsce został wybrany niewierzący w diabła i Boga liberał, zwolennik aborcji, homoseksualizmu, mający na celu zniszczenie Kościoła. To, że papież Franciszek mówi o diable jako realnym bycie, czy stanowczo sprzeciwia się aborcji – to zasłona dymna (lub rzecz warta pominięcia jako niezgodna z tezę założycielską).

3) Różnice w warsztacie.
A teza założycielska jest w paranauce najważniejsza. Od niej się zaczyna i wokół niej buduje cały warsztat. O ile pseudonaukowcy uważają się za tropicieli prawdy, o tyle ich metody mają za zadanie dowiedzenie, że prawdą jest dawno znalezione podstawowe założenie. Pod nie dobiera się sposoby analizy materiału, zasady pracy z tekstem, czy nawet podstawowe pojęcia takie jak „źródło”. Janusz Bieszk, który XX-wieczne opracowania podaje jako źródła dla wiedzy o X wieku, tak mówi o swoim niezwykłym warsztacie: „Odnośnie metod badawczych – mam swoje własne i nie muszą być one zgodne ze «stricte naukowymi»”. Załóżmy, że taki pastor Chojecki stawia tezę, że „świat powstał w ciągu sześciu dni, tak jak mówi Biblia”. Zatem wszelkie argumenty za tym, że było inaczej (badania geologiczne, argumenty związane z teorią ewolucji) będą zbijane na zasadzie sprzeczności z Pismem, wytworzone przez wrogów chrześcijaństwa lub też ignorowane. Jednocześnie zupełnie słabe twierdzenia typu „koprolity obalają teorię ewolucji”, czy „piramidy zbudowała jedna cywilizacja przedpotopowa” znajdują poparcie i są rozpowszechniane. Pseudonauka ma również zwyczaj korzystania z dawno porzuconych przez poważnych badaczy metod lub nieuznawania najnowszych osiągnięć. Tak jest z lekturą Biblii u Chojeckiego: gdy dzisiejsi bibliści patrzą na tekst natchniony, w pierwszej kolejności patrzą na to kto, kiedy, jak i dlaczego go napisał. Następnie, sprawdza się możliwe ścieżki redakcji, alternatywne wersje rękopisów, porównuje ze stanem wiedzy nauk pomocniczych na temat poruszanych kwestii (np. archeologia biblijna). Daje to znacznie bogatsze i bardziej wiarygodne spojrzenie na Księgę Rodzaju, na osoby, które ją pisały, na tradycję żydowską i chrześcijańską, w ramach której funkcjonowała. Pastor zaś ma metodę z I w., według której należy czytać Pismo dosłownie tak, jak zostało przekazane (przez tłumaczących Biblię warszawską), dodając do tego, że jeśli coś uznawanego przez naukę za fakt nie zgadza się z dosłownym odczytaniem tekstu świętego w sprawie np. rozwoju życia na ziemi, to tym gorzej dla faktu.
Ponadto pseudonauka jest ciekawa. Otwarcie wyjawia sekrety, daje odpowiedzi na pytania, które poważna nauka zbywa „nie wiemy tego (miejmy nadzieję, że «jeszcze», ale możliwe, że nigdy się tego nie dowiemy)”. Pseudonauka daje bezwarunkowe odpowiedzi, gotowe systemy, które mimo dziur logicznych dają jednak całościową receptę na wszelkie bolączki. Taka sytuacja ma miejsce w medycynie, gdy ruch antyszczepionkowy czy zwolennicy alternatywnych metod leczenia działają głównie dzięki temu, że żaden lekarz nie obieca 100% szans na wyzdrowienie, czy na skuteczność szczepionki. Jeśli u dziecka zdiagnozuje się autyzm, medycyna będzie sprawdzała, czy pierwsze objawy choroby nie pojawiły się w tym samym czasie, w którym przeprowadzono szczepienie, biorąc pod uwagę możliwość zbiegu okoliczności. Antyszczepionkowcy mają gotową tezę, więc nie muszą szukać i badać: to stężenie rtęci spowodowało autyzm, a wielkie koncerny medyczne to tuszują.
Teologia bardziej niż inne nauki ma świadomość, że nie stworzy teorii wyjaśniającej wszystko, a sama Biblia nie podaje wielu detali. Mimo to są tacy, co chcieli wiedzieć WSZYSTKO. Choćby wspomniany „czas ukryty” Jezusa, od wizyty w Świątyni w wieku lat dwunastu do rozpoczęcia publicznej działalności – zakłada się, że w tym czasie nie było cudów, skoro nazarejczycy dziwili się mądrości człowieka, którego znali od małego. A jednak apokryficzna Ewangelia Dzieciństwa Tomasza wskazuje, że cuda były liczne i efektowne (np. niemal masowe mordy na dzieciach, które małemu Zbawicielowi podpadły). Dlaczego? Bo tak autorowi pasowało, o tym chcieli czytać ludzie.

4) Pseudonauki ciągną do siebie.
A tak, jak nie wystarczy być na przykład tylko zwolennikiem Wielkiej Lechii, ale trzeba też tropić chemitrails tak w sferze teologicznej należy być wrogiem modernizmu katolickiego i tropicielem UFO. Odrzucenie jednej części środowiska akademickiego niemal automatycznie powoduje utratę zaufania do każdej innej – tym bardziej, że nauka obecnie jest bardzo interdyscyplinarna. Sama teologia korzysta z pomocy nauk historycznych, lingwistyki, socjologii czy pedagogiki. Nawet astronomia się przydaje (choćby do określenia daty święta Paschy w 33 r. n.e.). Kto uzna, że astronomowie ukrywają obecność kosmitów na naszej planecie, a historycy tuszują ślady ich obecności w przeszłości, będzie chciał widzieć w gwieździe betlejemskiej system nawigacji pozaziemskiej cywilizacji. Podobnie jest z recenzowanym tutaj, na blogu, profilem facebookowym „Sekrety Biblii”, który w jednym wpisie połączył pseudohistoryczną teorię o chorwackich piramidach i opowieść o wieży Babel. To zjawisko niebezpieczne, gdyż generuje coraz szersze grupy praktycznie wykluczające się ze społeczeństwa, odrzucające istotny element współczesnego świata, żywiącej się teoriami spiskowymi i stawiające się w opozycji do „nieuświadomionej” reszty.

5) Nie pogadasz.
Bo też o ile fora antyszczepionkowców są pełne postów, wpisów, szeregowi członkowie ruchu bardzo chętnie propagują idee, o tyle do rzeczowej dyskusji z lekarzem epidemiologiem nie dojdzie. Raz, że nie warto słuchać, bo to członek spisku. Dwa, że argumenty i tak się rozminą, bo zbyt różnią się metody. Poza tym – zawsze ryzyko, że choćby wizerunkowo pseudonaukowiec zostanie zgnieciony w starciu z prawdziwym fachowcem jest większe, niż że będzie na odwrót. Dlatego najczęściej „debaty” w ramach pseudonauki odbywają się w gronie wzajemnej adoracji lub w ramach wewnętrznego sporu, a przekaz z biegiem czasu jest coraz mocniej ukierunkowany na przekonywanie już przekonanych. Poza tym, barwny styl obrony swoich tez na przykład przez pastora Chojeckiego, teologa wybitnie fekalnego, raczej nie skłania do zapraszania go na sympozja teologiczne. Ponadto spora część debaty prowadzona jest już na poziomie publikacji w prasie fachowej czy w internecie. Jeżeli autor teorii o płaskiej Ziemi nie ma żadnego mocnego argumentu na poparcie swoich rewelacji nie będzie nawet ryzykował takiej konfrontacji. Zamiast tego posypią się argumenty ad personam.

6) Potrzebni nauczyciele.
Nie profesorowie, nie doktorzy, ale zwykli uczący w szkołach magistrzy, którzy trzymają poziom. Chodzi o to, by uczeń, który spotka się z teorią Wielkiej Lechii dostał już w szkole odpowiedź, dlaczego nie ma ona w sobie krzty prawdopodobieństwa. Wymaga to nie tylko zaznajomienia się z programem nauczania historii, ale też bycia na czasie z najnowszymi publikacjami, by wiedzieć, co się zmieniło od dnia, gdy opuścił mury uczelni. Tak samo jeśli chodzi o kwestie teologiczne: bardzo często to właśnie szeregowi duszpasterze czy katecheci (o animatorach grup parafialnych nie wspominając) są promotorami teorii co najmniej dziwnych, jak na przykład uzdrowienia międzypokoleniowego (spowiadania się z grzechów przodków na odrzuconej już w Starym Testamencie zasadzie „Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom?”; Ez 18,2), czy przesadnie rozbudowanej idei zagrożeń duchowych (gdzie nawet śpiewanie piosenki Big Cyca „Makumba” to oddawanie czci afrykańskiemu bożkowi).

Jak się bronić przed pseudonaukami? Edukować, edukować, jeszcze raz rzetelnie, racjonalnie naświetlać błędy turbolechitów, antyszczepionkowców, tropicieli biblijnego UFO, czy płaskoziemców ale też pokazywać prawdziwą historię jako ciekawą, nawet jeśli 99% historii Ziemi obyło się bez człowieka i Polski.

Czy chrześcijanie powinni wierzyć w skuteczność przekleństw? W odpowiedzi na błędne poglądy redakcji Miesięcznika „Egzorcysta” i o. Aleksandra Posackiego

Ostatnimi czasy zauważyć można zwiększone zainteresowanie zagrożeniami ze strony duchów nieczystych, a co za tym idzie – poszukiwanie dróg, jakimi te zyskują dostęp do duszy, by się przed tym zabezpieczyć. Na niebezpieczeństwo kładzenia aspektu na tę demonologiczną część nauki chrześcijańskiej zwrócił uwagę ks. Grzegorz Strzelczyk, duszpasterz Oazy, w wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej. Wywiad ten zaś był pochodną prostego wpisu stanowiącego krytykę uznawania za wiarygodne tego, co diabeł mówi w czasie egzorcyzmów.

Zacznijmy od tej kwestii. W czasie rytuału egzorcyzmu kapłan nakazuje ojcu kłamstwa pozostawienie w spokoju stworzonego na obraz i podobieństwo Boga człowieka, mając wsparcie Boga, Kościoła i Aniołów. Tekst rytuału ukazuje Boga jako Pana człowieka, jego władcę, a wszelką władze demona jako uzurpację. Rytuał, jakim posługuje się Kościół Chrystusowy w wypędzaniu diabła nie przewiduje ani dopytywania się o jego imię, specjalizacje, czy historię relacji z opętanym. To wszystko jest własną inicjatywą egzorcysty, który uważa, że bez podparcia przez Kościół (to, co robi jest jego własnym pomysłem), powołując się na imię Jezusa Chrystusa zmusi diabła do mówienia prawdy i zdradzenia arkanów opętania.

Jest to działanie nie tylko na pograniczu posługi, do jakiej wyznaczył egzorcystę Kościół, ale też na pograniczu zaufania do Kościoła, skoro działania przez niego nakazane każą mówić diabłu: „milcz i wyjdź”, a dochodzi do wypytywania o jakieś detale. Sługi Bożego nie obchodzi, jak nazywa się zły duch i czym się interesuje – demon ma się wynieść i już nie szkodzić. Metody, jakimi działa demon Kościół rozpoznaje z doświadczenia, gdyż ma dwa tysiące lat posługi i wie dobrze, w jakiej ideologii czy filozofii kryje się zagrożenie dla relacji człowieka z Bogiem i tym samym, jakie myślenie może doprowadzić człowieka do owładnięcia przez szatana.

Mimo wszystko, są pewne grupy, które chętnie karmią się tym, co diabeł na egzorcyzmie powie. Paradoksalnie, często takie słowa są zachętą do nieposłuszeństwa Kościołowi. I tak, na przykład podobno jeden z wypędzanych diabłów miał powiedzieć, że papież Franciszek to „ich człowiek”. Egzorcysta, gdy staje naprzeciw złego ducha w czasie egzorcyzmu musi mieć niezachwianą wiarę w Boga i Kościół. Dlatego do tej posługi wybierani są ludzie nieskazitelni i doświadczeni, gdyż wypędzający sam też staje się obiektem ataku wypędzanego, a taka agresja zawsze będzie skierowana ku temu, by zasiać zwątpienie, które (nawet jeśli nie przerwie rytuału), to może zaowocować w przyszłości..

Nie dziwi więc, że Kościół nie tylko nie przewiduje dochodzenia w czasie rytuału, ale też trzyma przebieg odbywających się wypędzeń złego ducha w tajemnicy, by nie dawać pożywki tropicielom sensacji i nie rozpowszechniać słów diabła. Są jednak wydawnictwa, które z egzorcyzmów uczyniły niszę na rynku prasy, poświęcając całe numery wszelkim niezwykłościom, jak na przykład materializacjom w czasie obrzędu wypędzenia złego ducha. Mowa tu oczywiście o miesięczniku Egzorcysta, którego redakcja wyjątkowo żywiołowo zareagowała na wywiad ks. Strzelczyka.

Powód? Ks. Strzelczyk poruszył kwestię nastawienia na prywatne doznania ponad Kościół:

„To nie jest kwestia czy ktoś ma wykształcenie teologiczne, czy nie ma, tylko jak bardzo bazuje na swoim prywatnym doświadczeniu. Parę dni temu pewien poważny i szanowany w Polsce rekolekcjonista opublikował w mniej poważnym i szanowanym piśmie własne proroctwo, którego treść delikatnie mówiąc budzi wątpliwości”.

Nie trzeba długo szukać, by dojść do wniosku, że chodzi o artykuł „Proroctwo o. Pelanowskiego dane mu przez Pana”, opublikowany na stronach Egzorcysty 18.04.20181.

Na reakcję nie trzeba było długo czekać.

08.05.0218 na profilu fb czasopisma pojawił się jej własny komentarz:

Błędy, które szerzy ks. dr Grzegorz Strzelczyk w ostatnio udzielonym wywiadzie:

– „Całe nauczanie o tzw. zagrożeniach duchowych jest nauczaniem ostatecznie odwracającym uwagę od grzechu.”

– „Bo czary nie działają. Przekleństwo nie działa”

– ” My nie powinniśmy się cieszyć, że mamy taką wielką wiarę, że ludzie wierzą u nas w działanie szatana, tylko martwić, że mają taką marną, iż wierzą w czary…”

Nasuwa się pytanie czyje nauczanie o zagrożeniach duchowych odwraca uwagę od grzechu?

Przekleństwa, czary i magia są jak najbardziej realne i działają.

„Co stoi za przekonaniem, że przekleństwo albo czary działają? Żeby modlitwa albo błogosławieństwo zadziałały, prosimy Boga, o pożądany skutek. Jeżeli wierzymy, że działa przekleństwo, to na jakim mechanizmie? Że nasz dobry Bóg sprawia skutek, kiedy przeklinam? Wątpię. Że skutek sprawia Szatan? Wtedy on jawi się jako skuteczniejszy od Boga. Bo modlitwa wstawiennicza nie zawsze działa, a przekleństwo miałoby działać zawsze – taki sakrament na odwrót, tylko z lepszym ex opere operato, bo nie potrzeba nawet intencji. I mnie się w takich momentach zapala czerwona lampka. Mamy tu myślenie w kategoriach dualistycznych, w których szatan zostaje zrównany z Bogiem.”

Za przekonaniem, że przekleństwo i czary działają stoją demony czyli realne, inteligentne byty duchowe. To one sprawiają, że przekleństwo, magia i czary mogą być i są rzeczywiście skuteczne. To jest ten mechanizm. Demony szkodzą ludziom. To nie oznacza, że będą skuteczne z automatu, za każdym razem. Nie. Nikt ze znawców tematu tak nie twierdzi. Z tego, że przekleństwo czy magia są skuteczne, nie można wyprowadzić uprawnionego wniosku, że diabeł jest skuteczniejszy od Boga. Bóg dopuszcza zło i grzech pomimo tego, że ma moc nie dopuszczenia do nich. Dlaczego przekleństwa i magia raz są skuteczne, a raz nie, to szersze zagadnienie. Bóg dopuścił działanie szatana na Hioba, ale dopust ten był kontrolowany przez Boga, za Jego zgodą2.

Zaraz potem podano dalej pogardliwy wobec ks. Strzelczyka wpis o. Posackiego, zatytułowany „CZAS POGARDY”

Polecamy wypowiedź ks. prof. Aleksandra Posackiego, eksperta w dziedzinie demonologii, dotyczącą wywiadu z ks. dr. Grzegorzem Strzelczykiem i jego błędnych poglądów.

„CZASY POGARDY

Wpadł mi w ręce wywiad pewnego księdza-teologa, nie wiadomo dlaczego rozpowszechniony na wielu portalach, który twierdzi arbitralnie i dogmatycznie, że czary i czarna magia („przekleństwo”) nie działaja i nawet proponuje upominanie księży, którzy rozpowszechniają taką wiedzę.

Proponuję raczej coś przeciwnego, żeby raczej upominać, tych, co nie wierzą (a właściwie nie wiedzą), że czarna magia istnieje i działa z pomocą złych duchów, o czym przypomniał (odwieczną i zgodną w tej kwestii opinię Ojców Kościoła3) dokument Biskupów włoskich na temat magii i demonologii z 1994, który w swoim czasie przetłumaczyłem na język polski i wydałem w 1996 (wydawnictwo M).

Ale zostawmy może jednak zabawę w upominanie, a raczej skłaniajmy księży do uzupełnienia brakującej wiedzy.

Arbitralne (dogmatyczne) odrzucanie istnienia i działania czarów i magii to nie tyle brak wiary, co „ignorancja zawiniona” – szczególnie dla teologa i duszpasterza, ponieważ wielu nie otrzyma wtedy adekwatnej pomocy duchowej.

O tym KARYGODNYM ZANIEDBANIU w tej kwestii mówił i przestrzegał przed nim także ks. Gabriel Amorth, WIELKI i uznany na świecie egzorcysta, także pośród hierarchów Kościoła, który polecał egzorcyzmy także w przypadku czarów i magii.

Magia bowiem istnieje i działa (1), jest grzeszna (2), jest niebezpieczna dla duszy (może zagrażać Zbawieniu wiecznemu) i ciała (może zagrażać życiu i zdrowiu) [3].

O tym samym pisał też ks. Francesco Bamonte, aktualny Przewodniczący Światowej Asocjacji Egzorcystów, uznanej niedawno przez Watykan,

W świetle powyższego, ów ksiądz-teolog (zresztą tylko dr, co też ma znaczenie i częściowo usprawiedliwia brak horyzontów) wyraźnie nadużywa swoich kompetencji, a nawet jawnie i publicznie OKAZUJE pogardę i arogancję wobec doświadczenia i wiedzy egzorcystów oraz demonologów, którzy także czesto są utytułowanymi teologami. Na przykład słynny demonolog Coraddo Balducci, dopuszczał istnienie „malocchio’ i innych form czarnej magii.

Istnienie oraz działanie magii i czarów dopuszcza także parapsychologia, dziś nauka uniwersytecka, choć po swojemu wyjaśnia te zjawiska.

Ze wspomnianego wywiadu, jak i kilku innych PODOBNYCH, widać jasno, że owi księża nie zadali sobie trudu, by dokładnie, UCZCIWIE i rzetelnie przeanalizować wieloletnie doświadczenie (1) i bogatą i wszechstronną (czesto interdyscyplinarną) wiedzę (2) wielu wspaniałych i ofiarnych egzorcystów.

Ukazali oni raczej raczej karygodny (właśnie!) BRAK SZACUNKU, POGARDĘ I AROGANCJĘ POMIESZANĄ Z IGNORANCJĄ.

Jest to oczywisty brak UCZCIWOŚCI INTELEKTUALNEJ, niegodny teologa-naukowca!!

NIE ZACHOWALI SIĘ WIĘC – WBREW DEKLARACJOM – JAK Prawdziwi TEOLOGOWIE, ALE JAK DYLETANCI, przejawiwszy INGNORACJĘ, POŁACZONA Z AROGANCJĄ.

Czy to nie jest może jakaś antypersonalistyczna POLSKA CHOROBA DUSZY?

TO SAMO może dotyczyć osób, które przyjmują podobne, chaotyczne wywiady na swoje portale (ów chaos dotyczy zresztą pomieszania pojęc także w innych kwestiach, do czego jeszcze wrócę na innym miejscu).

Zupełnie inaczej – i właściwie – zachował się ŚWIATOWEJ SŁAWY, wielki teolog francuski Rene LAURENTIN (na zdjęciu), który podszedł z największą uwagą i najgłębszym szacunkiem do doświadczenia egzorcystów (które takze uznał za formę teologicznego poznania!), dokonując pewnej trafnej syntezy w ksiażce „Szatan. Mit czy rzeczywistość” (Warszawa 1997), a której zapewne nie przeczytali uważnie (choćby nawet krytycznie) wspomniani, dogmatyczni krytycy Egzorcystów.

Ale to jest na pewno zła dogmatyka i zła teologia.

I kto tu się powinien wstydzić?”4.

Po pierwsze, redakcja czasopisma postanowiła uderzyć w pewne treści, jakie pojawiały się w wywiadzie, nie rozumiejąc, że nie jest to tyle zarzut wobec ich linii, czy w ogóle działania szatana w świecie, a pewnych błędów, jakie zdarzają się wśród ludzi, z którymi jako duszpasterz miał do czynienia ks. Strzelczyk. Po drugie, redakcja stojąca na stanowisku, że czary są skuteczne (przynajmniej w pewnym stopniu) stwierdza, że „[z]a przekonaniem, że przekleństwo i czary działają stoją demony czyli realne, inteligentne byty duchowe”. Może i celem redaktorów nie jest przekonanie czytelników o tym, że skierowane przeciwko innemu człowiekowi przekleństwo na pewno się spełni, jednak zaobserwowane przez duszpasterzy końcowe poglądy właśnie takie są: nie pójdę do chińskiej restauracji, bo pewnie jedzenie przygotowywał kucharz-taoista, więc pewnie modlił się do pogańskich bożków, co zaszkodzi mojej wierze przez zjedzenie takiego pokarmu.

Nigdzie ks. Strzelczyk nie twierdzi, że szatan nie działa, czy że jest zawsze nieskuteczny. Takie insynuacje będą dalej się trafiać w rozmowach moich z redakcją Egzorcysty jeszcze nieraz, bo nie ma lepszego argumentu niż wmówienie dziecka w brzuch. Gorąco zaprotestowano przeciwko stwierdzeniu, że „czary nie działają. Przekleństwo nie działa”, jednak nie zadano prostego pytania: w jaki sposób te czary miałyby się odbywać – do czego za chwilę wrócimy. Od wywiadu wymaga się starannego doprecyzowania pojęć, a niektórzy komentatorzy chcieliby i odniesienia do tych, co żyją tak, jakby diabła nie było, choć wypowiedź dotyczyła patologii innej.

Załóżmy jednak dwa (poza działaniem z dopustu Bożego) rodzaje działania złego ducha:

a) wpływ na dusze poprzez pokusy, a następnie za ich pośrednictwem człowieka na świat materialny i

b) wpływ na świat materialny przez własną moc diabła.

Drugi rodzaj musimy jak najbardziej odrzucić. Szatan, jako stworzenie czysto duchowe nie ma wpływu na świat materialny! A nawet „!!!”. Gdy Szatan kusił w swej pysze Syna Bożego i chciał się ukazać jako władca, któremu warto oddać pokłon pokazał królestwa, a więc zbudowane najczęściej na żądzy władzy i bogactwa twory ludzkie, ale nie był w stanie zmienić kamienia w chleb, bo nie ma wpływu na ciało, a jedynie na ducha. Owszem, w czasie egzorcyzmów diabeł atakuje ciało, ale dlatego, że atakuje duszę, a ta stanowi z ciałem jedność, która nawet po śmierci rozdziela się tylko czasowo, do zmartwychwstania. Szatan nie ma prawa sprowadzić choroby, gradobicia, śmierci, bo ciało nie leży w jego kompetencjach i dlatego stanowi obiekt jego nienawiści i zakusów.

Jeśli diabeł miałby władzę nad stworzeniem, na pewno bardzo chętnie by z niej korzystał. Jako grafoman-fantasta powiem tylko, że na potrzeby uniwersum „Kronik Białogórskich” wykreowałem świat, gdzie upadłe Anioły mają moc zmieniania stworzeń. Dzięki temu mogłem zasiedlić dwa i jedną trzecią tomu wszelkiej maści kreaturami, których podstawą mentalności i sensem istnienia jest nienawiść do stworzenia, odziedziczona po tych, które je potworzyli. Nie żyjemy w świecie, gdzie wszelkiej maści strzygi, upiory, wampiry i wilkołaki mają rację bytu, gdyż Bóg stworzył dobry świat. To całe bestiarium w ludowej wyobraźni to pozostałości po pogańskich czasach, czasem lekko ochrzczona.

Jeśli diabeł miałby władzę nad światem materialnym, to tylko na podstawie dopustu Bożego. Tak pisze o tym o. Salij w książce „Wiara poddawana próbom”:

Owszem, w tej właśnie perspektywie — jako jeden z przejawów bałwochwalstwa — w Starym Testamencie postrzega się wróżby oraz różne praktyki magiczne. Toteż Biblia nie neguje jakiejś realnej skuteczności tego rodzaju praktyk. Podkreśla tylko — po pierwsze — że ich moc działa jedynie w takim stopniu, w jakim Bóg to dopuści; nie ma bowiem takich ciemnych sił, które mogłyby w najmniejszym stopniu zagrozić Bożemu panowaniu nad światem lub je przyćmić. Przypomnijmy sobie choćby historię czarownika Balaama, który okazał się niezdolny do zaszkodzenia ludowi Bożemu, mimo że właśnie w tym celu został sprowadzony przez swojego króla; co więcej, Bóg swoją mocą przymusił go do wygłoszenia nad tym ludem błogosławieństwa (Lb 22—23)5.

Paradoksalnie tekst ten zaczerpnąłem z artykułu, jaki udostępniła na fb… redakcja „Egzorcysty” na poparcie swoich tez. Dlaczego więc Bóg dopuszcza diabłu dostęp do materii? By umocnić wiarę słabych, tych, którzy potrzebują strachu przed zarazą, by wreszcie zacząć się myć. A i wielu będzie takich, co przestanie się kąpać, by uniknąć zarażenia1. Tak samo wielu będzie takich, co w strachu przed profanacją Najświętszego Sakramentu zacznie go przyjmować tylko duchowo, nie chcąc doprowadzić do kontaktu z Ciałem Chrystusa bezbożnego języka, który zaczął rzucać bluzgami, gdy młotek trafił w palec zamiast w gwóźdź. O ile należy chwalić wyrzucenie ze swego życia bluźnierstwa, spowodowane czymkolwiek, dla zachowania zasady pragnienia dobra dla wszystkiego co żyje, o tyle tym bardziej należy odrzucić myślenie oparte na ucieczce przed złem do większego dobra, bo to nie wiara i miłość do Boga, ale chłodna kalkulacja. Gdy szatan chłodno kalkulował, uznał, że postawienie na kawałek gliny, w którego tchnięto ducha to poroniony pomysł, skoro w zasięgu ręki jest on – idealny twór czysto duchowy. Bóg z miłości do człowieka stworzył świat, by był mu on poddany. Jak ogród ogrodnikowi.

Kto wie, może diabeł wyzwala w człowieku taką znajomość stworzenia, że to, co nieosiągalne dla „szeregowego wiernego”, dumnego z tego, że co niedziela widać go w pierwszej ławce, jest dostępne dla opętanego? A może to zwykła inteligencja szatana pozwala wpływać na świat?

Diabeł, jako byt duchowy atakuje przez duszę. Nie przez pokarm, nie przez amulet, a przez duszę, przez myśli i intelekt, choć pokarm i amulet mogą być tu środkiem o tyle skutecznym, o ile mocny będzie wpływ na duszę. I tak dieta może być szkodliwa dla wiary, jeśli na przykład odrzuci się jedzenie mięsa z powodu wiary w reinkarnację – kto jednak powiedział, że szkodliwe jest jedzenie tylko warzyw w ramach protestu przeciwko okrucieństwu w rzeźniach czy na fermach drobiu? Ba, można by to nawet podciągnąć pod odpowiedzialność człowieka za stworzenie! Amulet noszony tylko z powodu ładnego kształtu czy koloru kamienia nie czyni szkody dla duszy noszącego – jakkolwiek jeśli powszechnie jest uznawane, że nosi się takie amulety dla ściągnięcia szczęścia, może to być uznane przez osoby trzecie za praktykę magiczną i tym samym doprowadzić otoczenie noszącego do wniosku, że i chrześcijanie nie widzą w podobnych staraniach nic zdrożnego. Jednak gdy ani noszący ani jego otoczenie nie rozumieją antychrześcijańskiego wydźwięku symbolu, nikomu nie dzieje się krzywda. Co więcej, Kościół wiele symboli już „ochrzcił”, narzucając im katolicką interpretację. Uznanie, że sam kształt wpływa na duszę jest absurdem, a jednak absurdem spotykanym w środowisku charyzmatycznych. Demon osacza duszę, a jeśli robi to także z ciałem, to tylko przez duszę ludzką, która dała mu przyzwolenie na działania na resztę człowieka, czyli ciało.

Demon jednak, upadły Anioł, jest elementem wiary chrześcijańskiej, którego odrzucić nie można, ale też nie można z niego robić drugiego boga. Popatrzmy więc, co o czarach i przekleństwach mówi Pismo Święte.

Czary i przekleństwa w Biblii

Pierwsza wzmianka o jakichś praktykach magicznych pojawia się w Biblii w historii pasterza, który oszukany przez teścia, Labana, postanowił wyłudzić od niego możliwie największą ilość drobnego bydła. Miał on obiecane, że dostanie wszystkie kozy „cętkowane i pstre” oraz czarne owce. „Nazbierał [on] sobie świeżych gałązek topoli, drzewa migdałowego i platanu i pozdzierał z nich korę w taki sposób, że ukazały się na nich białe prążki. Tak ostrugane patyki umocował przy korytach z wodą, czyli przy poidłach, aby je widziały trzody, które przychodziły pić wodę. Gdy bowiem zwierzęta przychodziły pić wodę, parzyły się. I tak parzyły się zwierzęta z trzód przed tymi patykami i wskutek tego dawały przychówek o sierści prążkowej, pstrej i cętkowanej”. Pasterz ten przemyślnie „oddzielił więc owce białe i pędził je przodem przed pstrymi i czarnymi, jako stada Labana; dla siebie zaś trzymał stada osobno, nie łącząc ich ze stadami Labana”, a także „umieszczał owe ponacinane patyki na widocznym miejscu przy poidłach tylko wtedy, gdy miały się parzyć sztuki mocne; gdy zaś owce były słabe, patyków nie kładł. W ten sposób sztuki słabe miały się dostać Labanowi”. Pasterzem tym był patriarcha Jakub, a wszystkie cytaty pochodzą z Księgi Rodzaju, z rozdziału 30, z wersetów 31-43. Była to jednak Boża odpowiedź na niesprawiedliwość ze strony teścia, który zamiast Rebeki, dał za żonę patriarsze Leę.

Wyjaśnieniem snów, czynnością w świecie starożytnym uznawaną za magiczną, zajmował się Józef Egipski i to na tyle dobrze, że gdy faraon miał sen o krowach chudych i tłustych podał wykładnię wizji zesłanej przez Boga, której nie podołali kapłani pogańscy (Rdz 41). Mojżesz na dworze faraona musiał dowodzić wyższości mocy danej przez Boga nad sztuczkami „mędrców i czarowników”, jednak ich skuteczność można równie dobrze tłumaczyć dopustem Bożym, zatwardzeniem serca faraona (por. Wj 7,3 i 7,22). Dwie plagi udało się kapłanom egipskim powtórzyć: zmianę wody w krew i wylęgnięcie się żab (sztuki takie przypisywał św. Tomasz magikom w swojej „Sumie przeciw narodom”, co może być echem biblijnej opowieści). Gdy jednak doszło do plagi komarów, mogli jedynie powiedzieć „Palec to Boży” (por. Wj 8,15).

Prawo Mojżeszowe atakuje tych, którzy praktykują magię, jednak nie wspomina o żadnych jej skutkach. Zakazuje wzywania imienia Bożego do rzeczy błahych (por. Wj 20,7), co mogło być także przestrogą przed wciąganiem Boga w sferę czarów – a takie zakusy były zawsze widoczne wśród nie tylko chrześcijan (którzy dostali od wróżbiarzy różne anielskie taroty), żydów (o kabale można napisać dłuuugą rozprawę), ale też pogan (np. pewien Aleksandryjczyk wezwał Iao, a więc zapewne JHWH, by sprowadzić nieszczęście na handlarza warzywami, Babylasa6). Jeśli zaś chodzi o bardziej szczegółowe przepisy, to tych dotyczących postępowania z agresywnym wołem, a co dopiero o ofiarach czy trądzie jest znacznie więcej niż tych dotyczących czarów.

Magia w Prawie Mojżeszowym przede wszystkim jest rozumiana jako część kultu pogańskiego, bez wspominania nakładania kar np. na kogoś, kto magią spowodowałby śmierć, czy szkodę w dobytku. To świątynie pogańskie obfitowały we wszelkiej maści wróżów i proroków, którzy z różnych czynników mieli przewidywać przyszłość. Było to np. w Grecji powiązane z pojęciem fatum, czyli zapisanego przez bogów losu, ale też swoistą cyklicznością świata, która poza porami dnia, czy roku obejmowała też bardziej długoterminowe okresy, w tym cykliczne zagłady całej ludzkości. W Kpł 18,21 mamy zakaz ofiar z ludzi – co było rozumiane jako swoisty deal z bożkiem pogańskim: ja ci oddaję pierwsze dziecko, a ty gwarantujesz, że kolejnych będzie więcej. Nie ma jednak informacji, by to rzeczywiście było skuteczne, a jedynie, że taka praktyka obraża Boga Izraela. Czary, zasięganie rady zmarłych i wróżbiarstwo są uznane za obyczaje pogańskie w Kpł 19, 26-31 na równi z nacinaniem ciała w ramach żałoby, goleniem boków brody i oddawaniem córki do pracy jako prostytutka (co może być odniesieniem do funkcji nierządnic sakralnych rozpowszechnionych na Bliskim Wschodzie, por. Rdz 38,15, ale także na przykład w Grecji, gdzie „córy Koryntu”, hierodule, służyły w świątyni Afrodyty).

Jednym z najsłynniejszych przypadków magów i wróżów jest kobieta wróżąca z Endor, która wywoływała duchy oraz jej odpowiedniczkę z Filippi, gdzie niewolnica z duchem wróżącym była źródłem dochodu dla swoich panów, którzy po egzorcyzmie zaciągnęli św. Pawła przed sąd z powodu utraty potencjalnych zysków (Dz 16, 16-24). W obu tych wypadkach nie mamy do czynienia z działaniem szatana na materii, a raczej na jakimś wpływie złego ducha na osobę poprzez przekazanie jej jakiejś wizji, czy wiedzy. Nawet duch Samuela nie ukazuje się Saulowi. To wróżka przedstawia wyklętemu królowi wygląd widma (por. 1 Sm 28,14), a czy dalej słowa ducha proroka są słyszalne dla wszystkich, czy też są przekazywane za pośrednictwem medium – nie wiemy. Możliwe, że wyjątkowo Bóg wkroczył w domenę działania złego ducha, by jasno przedstawić swemu byłemu wybrańcowi przyczynę odrzucenia.

W Nowym Testamencie pierwszymi pojawiającymi się magami są magoi apo anatolon, czyli… mędrcy ze wschodu, którzy idąc za wskazaniem jakiegoś zjawiska udali się do Jerozolimy, gdzie wypytali o nowo narodzonego króla żydowskiego, a potem za radą mędrców żydowskich udali się do Betlejem, gdzie znów ujrzeli „Jego gwiazdę”. Jednak „magoi”, a takiego słowa użył Mateusz Ewangelista w Mt 2,1, oznacza członka perskiej kasty mędrców, wysoko postawionych w hierarchii społecznej ze względu na wysokie urodzenie, ale też znajomość astrologii. Oto więc Bóg posłużył się jakoś wiedzą tajemną, by oznajmić światu, ale przede wszystkim Herodowi i całej Jerozolimie (por. Mt 2,3) że Jezus był królem żydowskim.

Kolejnym jest Szymon Mag, który w Samarii wsławił się za pomocą sztuk magicznych, a gdy popularna stała się Ewangelia, przystąpił do uczniów Jezusa, został jednak zrugany za próbę zyskania za pieniądze mocy nakładania rąk i udzielania Ducha Świętego (por. Dz 8,9-24). Nie wiemy z Biblii, jakiej natury była magia Szymona: czy były to jakieś akty władzy nad naturą, czy raczej przepowiadanie przyszłości. Pisma Ojców Kościoła wskazują na magię wynikającą z udziału złego ducha w wiedzy magika, a więc w pewnym stopniu przepowiadanie przyszłości, czy dzielenie się wiedzą na temat teraźniejszości czy przeszłości (kto co ukradł, czy gdzie znajduje się dana osoba, a więc wróżby o przeszłości, czy teraźniejszości, do których ograniczał wiedzę aniołów – także padłych – św. Tomasz z Akwinu, co będzie wykazane dalej). Kolejny był Elimas, członek świty prokonsula Sergiusza Pawła – mag, jednak bez wskazania, czy zajmował się on wróżeniem, czy innymi sztukami (por. Dz 13,6-12). O tym, że wielu porzucało magię i paliło swoje księgi pod wpływem Ewangelii mówi wers Dz 19,19. I tyle. Ezoteryka nie leży w obszarze zainteresowań Ewangelistów i autorów listów. Znacznie więcej (podobnie jak w Starym Testamencie) uwagi jest poświęconych życiu moralnemu i czystości wiary, po których rozpoznaje się chrześcijanina.

Czary w Piśmie Świętym przedstawiane są więc jako grzech, zajęcie nie do pogodzenia z wiarą w Boga Jedynego. Nie ma jednak potwierdzenia magii panowania nad przyrodą w wykonaniu czarowników. Wszystkie „skuteczne” czary, jakie mogły mieć miejsce mogą być wyjaśnione bądź przez niewiedzę obserwatorów co do prawdziwej natury zjawiska (jak wylęganie żab z ziemi), bądź przez wpływ złego ducha na osobę wróżącą poprzez dzielenie się wiedzą czy przedstawianie pewnych wizji.

Co w takim razie z czarną magią i przekleństwami?

W powszechnym rozumieniu „przekleństwa” są formułą wypowiadaną przez człowieka, która skutkuje nieszczęściem, chorobą czy śmiercią przeklinanego: „A żeby ci wszystkie krowy padły”, czy „A żeby cię pokręciło”, czy „A niech cię cholera weźmie” (formuła groźna zwłaszcza w czasie fali cholery). Słownik języka polskiego PWN definiuje je jako «wyrażone przez kogoś życzenie, aby kogoś innego spotkało coś złego»7. W naszej rozprawie musimy rozważyć możliwość skuteczności takich formuł w odniesieniu do angażowania złych duchów poprzez wyznaczenie im celu. Cóż więc o przekleństwach mówi Biblia?

Przede wszystkim Biblia nie zna tego znaczenia słowa „przekleństwo” w odniesieniu do praktyk czy to żydowskich, czy to chrześcijańskich. Przekleństwo jako wskazanie bóstwu, czy innej sile duchowej celu do eliminacji było domeną pogańską, typową dla starożytności, gdy prorocy i wieszcze obu stron nie tylko zasięgali rady niebios za pomocą różnorakich metod przepowiadania przyszłości, ale też prosili je o pomoc w pogrążeniu wroga. Istnieli bogowie uznawani za bardziej skutecznych w sprawach domowych (np. Westa) i ci uznawani za bogów złych czarów (Orkus). W celu typowych przekleństw wojennych Balak wzywa Balaama, proroka JHWH (por. Lb 22,18). W pierwszej kolejności, w żydowskim i chrześcijańskim rozumieniu, biblijne przekleństwo jest Bożym wyrokiem na grzesznika. Po raz pierwszy pojawia się w Księdze Rodzaju w wersie 3,14, gdy Bóg stwierdza dosłownie „Ponieważ uczyniłeś to przeklęty (hebr. „arur”) ty” i jest stwierdzeniem stanu węża (zresztą niemal wszystkie „kary” w tym rozdziale mogą być interpretowane jako proste skutki złamania Bożego zakazu spożywania owoców z Drzewa Poznania Dobra i Zła). Poza tym przekleństwa występują w Przymierzu Synajskim jako ostrzeżenie przed karą ze strony Boga w przypadku jego złamania przez Izraela. Podobnie i Jezus poza „błogosławionymi” wymienił też tych, nad którymi można jedynie zawołać „ołaj” – „biada”. Specyficzną formą klątwy jest herem, czyli skazanie na zagładę ludności podbitego miasta.

Specyficzne przekleństwo mamy w historii proroka Elizeusza, który wyszydzony przez grupę małych chłopców (lub też „pomniejszych sług”) przeklina ich w imię Pańskie, czym sprowadza dwa niedźwiedzie (por. 2 Krl 2,23-25). Przypomina tu się historia z Łk 9, gdy synowie Zebedeusza, Jan i Jakub chcieli zrzucić ogień na niegościnne miasto samarytańskie. Przekleństwa takie były jednak właśnie karą za atak na autorytet proroka, a co za tym idzie: Boży.

Żaden z czarnych charakterów Biblii nie był w stanie szkodzić za pomocą czarów. Posuwali się jak Jezebel do zabójstwa sądowego, czy do skrytobójstwa, ale nigdy do jakiegoś działania złego ducha, który sprowadziłby śmierć na ofiarę.

Czy Tradycja Kościoła akceptuje działanie czarnej magii?

Pierwszym wielkim człowiekiem Kościoła, na jakiego powołała się redakcja i admini fanpage’a Egzorcysty był św. Tomasz:

Św. Tomasz z Akwinu vs. ks. dr Grzegorz Strzelczyk

Św Tomsz z Akwinu, Summa Contra Gentiles:

Księga III, Rozdział 105: „SKĄD POCHODZI SKUTECZNOŚĆ DZIAŁANIA MISTRZÓW MAGII

[..] Jest zatem jasne, że skuteczność sztuk magicznych, posługujących się tymi figurami, by wywołać pewne skutki, nie pochodzi od czynnika działającego z konieczności natury, lecz od jakiejś substancji intelektualnej, działającej przez intelekt. Okazuje to samo i nazwa, którą tym figurom się nadaje, nazywając je symbolami. Symbol bowiem jest to znak. Przez to rozumiemy, że posługują się tymi figurami tylko jako znakami, okazywanymi jakiejś naturze obdarzonej intelektem. […] Tymi słowami Porfiriusz opisuje dostatecznie jasno niegodziwość szatanów, z których pomocy korzystają sztuki magiczne. I tylko tego nie można przyjąć, że mówi, iż ta niegodziwość jest dla szatanów naturalna.

Rozdział 108 „Jeśli w szatanach niegodziwość nie płynie z natury, a wykazaliśmy [III, 106], że szatani są źli, musi stąd wynikać, że zła jest ich wola.”

Ks.dr Grzegorz Strzelczyk:

„Bo czary nie działają. Przekleństwo nie działa”

– ” My nie powinniśmy się cieszyć, że mamy taką wielką wiarę, że ludzie wierzą u nas w działanie szatana, tylko martwić, że mają taką marną, iż wierzą w czary…” (Ta marna wiara św. Tomasza…)

„Przecież jako teologowie mamy sporą odpowiedzialność za czystość doktryny…” (No właśnie, gdzie ta odpowiedzialność u ks. Strzelczyka, kiedy wypowiada się nieodpowiedzialnie w temacie, na którym się nie zna i sieje zamęt wśród wiernych?)

„Problem polega na tym, że my funkcjonujemy w świecie, w którym absolutnym priorytet ma doświadczenie indywidualne i jego prywatna interpretacja.” (właśnie, głoszenie swoich prywatnych poglądów zamiast odwołania się do nauki Kościoła)

„Benedykt XVI próbował zdiagnozować jeden z wymiarów kryzysu współczesności mówiąc o tym, że jeśli odrzucimy element racjonalny w wierze, to się nie pozbieramy. A my mamy do czynienia z antyracjonalnym podejściem stosowanym w sposób wręcz heroiczny.” (Biedny, antyracjonalny św. Tomasz)

„Mnóstwo ludzi boi się wejść do chińskiej restauracji, bo się do nich diabeł przyklei” (Mnóstwo? Ktoś zna taką osobę?)

„Co stoi za przekonaniem, że przekleństwo albo czary działają? Żeby modlitwa albo błogosławieństwo zadziałały, prosimy Boga, o pożądany skutek. Jeżeli wierzymy, że działa przekleństwo, to na jakim mechanizmie? Że nasz dobry Bóg sprawia skutek, kiedy przeklinam? Wątpię. Że skutek sprawia Szatan?” (Odsyłamy do św. Tomasza po wyjaśnienia)

Módlmy się za wszystkich kapłanów, aby zawsze wiernie głosili jedyną, prawdziwą naukę8.

Pomijam personalne przytyki, którymi wypełnił swój wpis admin profilu, bo świadczy to tylko o tym, że nie zapoznał się z tekstem, z biografią i posługą ks. Strzelczyka, który tezy, że „Mnóstwo ludzi boi się wejść do chińskiej restauracji, bo się do nich diabeł przyklei” nie wyssał z palca, tylko spotkał się z nią właśnie przez kontakt z ludźmi. A już zarzuty o to, że interpretacja słów św. Tomasza w wykonaniu adminów Egzorcysty jest ortodoksyjna, więc ks. Strzelczyk porywa się z motyką na słońce są absurdalne. Można zauważyć wiele pewności siebie w wypowiedziach redakcji „Egzorcysty”, choć nie trzeba wiele, by dowieść, że stanowiska Akwinaty nie jest tak prosto zinterpretować na korzyść zwolenników skuteczności magii, przekleństw czy innych „zagrożeń duchowych”.

Weźmy choćby kwestię przepowiadania przyszłości różnego rodzaju. Czy demon, upadły anioł może znać przyszłość? Akwinata dowodzi, że znajomość przyszłych wydarzeń przez diabła wynikać może tylko i wyłącznie ze znajomości rzeczywistości.

„W dwojaki sposób można poznawać rzeczy przyszłe: Pierwsze, w swojej przyczynie. W ten sposób wiedzą pewną bywają poznawane te fakty przyszłe, które z konieczności pochodzą od swoich przyczyn; np. że jutro wzejdzie słońce. Te zaś fakty, które pochodzą od swoich przyczyn w większości wypadków ale nie [zawsze], bywają poznawane nie w sposób pewny, ale na sposób przyposzczenia czy prawdopodobieństwa. Tak to np. lekarz przewiduje wyzdrowienie chorego. I ten to właśnie sposób poznawania przyszłości przysługuje aniołom; a przysługuje im tym doskonalej niż nam, im lepiej, doskonalej i ogólniej poznawają przyczyny rzeczy. Tak jak lekarze: im dokładniej poznają przyczyny choroby, tym lepiej przewidują jej koleje przyszłe. Te zaś faktyn które pochodzą od swoich przyczyn w mniejszości wypadków, zgoła są nieznane – tak jak rzeczy przypadku i losu.

Drugie, rzeczy przyszłe bywają poznawane same w sobie. I tak poznawać fakty przyszłe jest rzeczą li tylko samego Boga: i to nie tylko te, które pochodzą z konieczności lub w większości wypadków, lecz także to, co jest rzeczą przypadku i losu; jest tak dlatego, że Bóg widzi wszystko w swojej wieczności, która – ponieważ jest niezłoźona – jest obecną przy całym czasie i zawiera go; i dlatego Bóg jednym spojrzeniem obejmuje wszystko, co dzieje się przez cały czas jako stojące obecnie przed Nim i widzi wszystkie rzeczy tak, jak istnieją same w sobie; mówiliśmy już o tym, rozprawiając o wiedzy Boga.

Myśl zaś anielska – jak i każdego stworzenia – nie dociąga do wieczności Bożej; i dlatego żadna myśl stworzenia nie może poznawać rzeczy czy zdarzeń przyszłych tak, jak się mają w swoim bycie”9.

Innymi słowy: anioł nie może przewidywać rzeczy przyszłych inaczej niż poprzez analizę przyczynowo-skutkową, a jeśli posiada inną, to tylko z Objawienia Bożego. Magia polegająca na przepowiadaniu przyszłości ma więc sens o tyle, o ile upadły anioł dzieliłby się z człowiekiem wiedzą na temat teraźniejszości i wynikających z niej skutków. A o jakiej magii pisze św. Tomasz? A właśnie o takiej „intelektualnej”, gdy magik pomaga znaleźć zgubę i wskazuje winnego:

Przez sztuki magiczne bowiem ludzie nie czynią postępu w dobrach rozumu, takich jak nauka i cnota, lecz w dobrach najmniej tego wartych, jak w wynajdywaniu rzeczy skradzionych, i chwytaniu złodziei i tym podobnych10.

W sposób zaskakujący koreluje to z Tradycją na temat Szymona Maga, który miał dokonywać rzeczy dotyczących przepowiadania przyszłości, ale niewiele wiadomo na temat innych sztuk. Co zaś do uzdrowień, to można uznać, że diabeł wie, co jest przyczyną złego samopoczucia człowieka, usuwa ją pod wpływem uzdrawiania pogańskiego (od którego należy jasno odróżnić leczenie wynikłe ze znajomości praw natury, odbywające się w świątyniach pogańskich, choć nie zawsze jest to możliwe – sam Hipokrates w swoją przysięgę wplótł Asklepiosa, boga medycyny).

Redakcja „Egzorcysty” w jednym ze swoich wpisów po publikacji wywiadu ks. Strzelczyka, chcąc dowieść, że do depozytu wiary Kościoła należy wiara w skuteczność działania czarów i przekleństw przywołała artykuł ks. Pawła Wygralaka „Zło magii w pastoralnych wskazaniach Ojców Kościoła” z tomu 59. serii Vox Patrum11. Tekstem tym zainteresowałem się już jakiś czas temu, podczas pisania magisterki o obrazie Żydów w homiliach św. Jana Chryzostoma – kaznodzieja oskarżał Synagogę o bycie siedzibą szatana, gdzie uprawia się magię.

Zapewne wiecie, jak to również i za naszych czasów, kiedy to rozszalał się Julian przewyższający wszystkich swą bezbożnością, /Żydzi/ łączyli się z poganami i naśladowali ich obyczaje. Jeśli zatem teraz, jak się wydaje, nieco przycichli, to zachowują się spokojnie ze strachu przed cesarzami, tak że gdyby nie to, odważyliby się na rzeczy o wiele gorsze niż zdarzały się dawniej. Prześcigają swych przodków w innych niegodziwościach, którym nadmiernie się oddają, na przykład w zabobonach, w sztukach czarnoksięskich, w rozpuście. A często burzyli się również w innych sprawach, mimo że zostali okiełznani takim wędzidłem, powstawali przeciwko cesarzom, tak że popadali w najcięższe nieszczęścia12.

Było to po części związane z praktykami leczniczymi, jakie miały miejsce w znanej podantiocheńskiej miejscowości uzdrowiskowej, Dafne, gdzie też mieściła się synagoga.

Nigdy jednak nie spotkałem się z fragmentem, by Złotousty kaznodzieja przyznawał jakimś czynnikom zewnętrznym rangę podobną do współcześnie popularnych „zagrożeń duchowych” – a więc takich czynników, które nawet jeśli odbywają się nieświadomie, to jednak w jakiś sposób działają negatywnie na duszę. Jeśli już coś takiego dopuszczał to na zasadzie „tolerancji dla grzechu” – uznania, że skoro inni dopuszczają się praktyk magicznych, to jako tolerowane i uświęcone, powinny być one zachowane i zapewne są skuteczne. A krytykował wiele: od pasjonowania się sportem po nieokazywanie miłości brzydkiej żonie. Osoba nosząca amulet, nie wiedząc o jego pogańskiej symbolice powinna zostać pouczona, ale nie ma od Złotoustego żadnej informacji, by należałoby to czynić z powodu zagrożenia dla jej duszy. Dla Chryzostoma pochodzenie człowieka, czy wszelkie ataki złego ducha nie są zagrożeniem dla duszy, gdyż ważne jest jak dany wierny zachowuje naukę Chrystusa. Dużo bardziej groźne od wszelkich amuletów były brak miłosierdzia wobec ubogich, czy sierot, a już oglądanie kobiet tańczących w teatrze… Chryzostom był radykalnym i rygorystycznym moralistą, nie mistykiem, który straszyłby diabłem, siedzącym w jakimkolwiek jedzeniu czy talizmanie, bo diabeł siedział w obżarstwie i zbytku.

Złotousty neguje skuteczność działania demonów (bogów pogańskich) w przepowiadaniu przyszłości, wyśmiewa tych, którzy udają się do magów właśnie dlatego, że o radę i pomoc proszą tych, których bóstwa nie uchroniły swoich domostw i skarbców.

Jeśli zaś coś wiedzą [wróżbici – dop. Piotr Szczur] powinni raczej mówić o swoich sprawach: w jaki sposób skradziono liczne dary ofiarowane bałwanom? W jaki sposób stopiono z nich dużo złota? Dlaczego tego nie przepowiedzieli swoim kapłanom? Bo nic nie wiedzą, lecz nawet dla pieniędzy nie zdołali powiedzieć, gdy bałwochwalcze ich świątynie się paliły i wielu ludzi naraz zginęło?13.

To przede wszystkim nie zawsze jest prawdą, lecz śmiechem i kłamstwem, gdyż oni [magowie – P.SZ.] nic nie wiedzą14.

Także jeśli chodzi o kwestię horoskopów, Złotousty widzi ich „skuteczność” w tym, że ofiara diabelskiego podstępu tak interpretuje zdarzenia, jak je diabeł przedstawia:

Jeńcem cię swoim uczynił [wróżbita – P.Sz.], jest panem twego życia, rządzi nim, jak chce15.

Zło magii leży w zaufaniu w moc zabobonu, jak na przykład wieszaniu medalionów Aleksandra Wielkiego na czole, czy świętowaniu nowego roku na zasadzie „szczęśliwe Kalendy, szczęśliwy cały rok”, gdyż wtedy odwraca się uwagę od troski o własną duszę i moralność, nawet jeśli te zabobony używają chrześcijańskich imion, czy towarzyszą życiu chrześcijan w czasie narodzin czy ślubu.

Tyle na temat św. Jana Chryzostoma. A pozostali wymienieni w artykule ks. Wygralaka Ojcowie? Wszyscy potępiają magię jako wynalazek diabła, odciągający ludzi od Boga, gdy jednak mowa o zniewoleniu mowa przede wszystkim o zmuszeniu człowieka do przestrzegania swoistych magicznych rytuałów:

Podobnie zniewalają człowieka wszelakie przesądy. Wiara w nie sprawia, że człowiek przestaje zachowywać się racjonalnie. Augustyn opisuje zachowania człowieka, który w obawie przed czekającym go bliżej nieokreślonym nieszczęściem czuje się zmuszony wejść powtórnie do łóżka tylko dlatego, że wkładając obuwie kichnął albo też wraca «do domu, gdy przy wyjściu człowiek się potknie» (Augustinus, De doctrina christiana, II 20, 31, PL 34, 50, tłum. Sulowski, s. 83) Można sobie wyobrazić, jak osaczony wewnętrznie i zniewolony musi być człowiek, który wierzy w takie i tym podobne przesądy16.

Ks. Wygralak wskazuje na to, że pewne sytuacje wspominane przez Ojców Kościoła mogą być interpretowane jako opętanie wskutek magii, z tym że ta argumentacja jest co najmniej mówiąc ryzykowna, jednak bardzo miła sercom redakcji „Egzorcysty”. Dlaczego? Przeczytajmy ten fragment (w nawiasach źródła podane w przypisach).

Również Cezary z Arles wskazuje w kazaniu poświęconym świętowaniu kalend styczniowych na przypadek, który można uznać za opętanie. Do swoich wiernych mówił: «Przez takie praktyki wciska się ów mistrz zła, by zwolna opanowawszy umysły pod pozorem zabawy, sprawować nad nimi władzę». Istotne jest użyte przez biskupa sformułowanie jasno mówiące o opanowaniu umysłów przez „mistrza zła”, aby „sprawować nad nimi władzę”. Mając na uwadze klasyczną definicję opętania sformułowaną przez R. Garrigou-Lagrangea (Por. R. Garrigou-Lagrange, Trzy okresy życia, Niepokalanów 1998, 894), jak również tezę współczesnego egzorcysty O.A. Posackiego, który uważa, że opętanie może być także efektem uprawiania magii (Posacki, Encyklopedia zagrożeń, s. 178.), można stwierdzić, że przypadek opisany przez Cezarego jest przykładem opętania człowieka przez diabła. Biskup Arles stykał się, jak to opisują autorzy jego żywota, z osobami opętanymi. Brak jest jednak świadectw, iż opętania te były efektem uprawiania magii17.

Cezary z Arles krytykuje zabawy we wróżby w czasie „rzymskiego nowego roku”, gdyż w ten sposób uczestnicy święta poddają się działaniu diabelskiemu – jednak podobne zdanie mają także ci Ojcowie, którzy nie wspominali o możliwości opętania, mając jednak na myśli podejmowanie życiowych decyzji według interpretacji znaków wróżebnych podpowiadanych przez złego ducha wróżbicie. Jedyne, co pozwala podpiąć opisaną przez Cezarego z Arles sytuację pod opętanie to definicja ukuta przez naczelnego neotomistę pierwszej połowy XX w. i teoria o. Posackiego. W patrologii jest to niewybaczalny błąd anachronizmu, nakładania na naukę pierwszych wieków pojęć i teorii ukutych później. Ks. Wygralak dodatkowo zakłada, że na pewno mają one zastosowanie do konkretnego przypadku.

Także kolejne przypadki, zaczerpnięte z „Historii Franków” św. Grzegorza z Tours wymienione na stronach 312-313 artykułu (egzorcyzmowana przez biskupa Ageryka wróżka, opętana przez „demona południa” wieszczka, człowiek opętany, a dysponujący darem przepowiadania przyszłości i uzdrawiania po oszołomieniu przez rój much) wykazują pewne powiązanie między czarami a opętaniem, jednakże w pierwszych dwóch z nich nie wiadomo, co było przyczyną, a co skutkiem, a w ostatnim: czary były skutkiem opętania.

Podobnie „pod tezę” komentowane są postanowienia synodów zawarte w części „Czarna magia i jej skutki”. O ile Synod w Elwirze (I poł IV w.) rzeczywiście nakładał kary na tych, którzy dopuścili się zabójstwa poprzez „maleficium”, to jednak podaje, że dotyczy to „tego, który bez idolatrii zbrodni dokonać nie mógł” („eo quod sine idolatria perficere scelus non potuit”), nie precyzuje też jak miałoby się to dokonać: przez sprowadzenie śmierci w sposób nadprzyrodzony, czy na przykład przez truciznę. XVII Synod w Toledo (694 r.) nakłada kary na księży odprawiających Eucharystię w intencji żywych z formularza Mszy za zmarłych celem ich zgonu, ale nie wskazuje na ryzyko skuteczności takiej świętokradczej praktyki. Tekst angielskiego tłumaczenia kanonów nie wspomina też o tym, by zgonowi miała towarzyszyć wspomniana przez ks. Wygralaka „śmierć wieczna”: „Some priests hold Masses for the dead, on behalf of the living, that these may soon die.” Tłumaczyć to można więc: „Niektórzy kapłani odprawiają Msze za zmarłych w intencji żywych, tak by ci wkrótce umarli”. Nic o śmierci wiecznej!

Ponadto synody toledańskie budzą zainteresowanie badaczy historii kościelnej przede wszystkim z powodu czasu, w jakim powstawały. To okres przejściowy, gdy kultura ludów napływowych mieszała się z chrześcijaństwem, gdy łacina nie była już zbyt dobra, a myślenie germańskie wypierało klasyczne.

Kanon IV synodu w Rouen stwierdza, że:

Jeśli jakikolwiek świniarz, oracz czy myśliwy czy ktokolwiek tego rodzaju śpiewa diaboliczne pieśni nad chlebem, czy nad ziołami, czy nad kimś haniebne opatrunki i to czy to w lesie ukrywa czy na rozdrożach dwóch czy trzech dróg rzuca, aby swe zwierzęta uwolnić od zarazy i nieszczęść a innym zaszkodzić Że to wszystko jest idolatrią, żaden wierzący nie wątpi, i w związku z tym w najwyższy sposób jest zakazane18.

Jest to więc zakaz pewnych praktyk ludowej magii, typowych dla wsi, z jednej strony obronnych, z drugiej skierowanych przeciw innym ludziom. Zakaz nie wynika z zagrożenia, jakie stwarza ta praktyka dla zdrowia i życia, z powodu uznania ich za bałwochwalstwo.

Wymienione przypadki można więc interpretować różnie, a przypisanie im miana stanowiska Ojców Kościoła za skutecznością czarów czy opętaniem, jako niemalże pewnym skutkiem magii jest co najmniej naciągane. Sam ks. Wygralak w ramach podsumowania stwierdza, że

Tylko nieliczni Ojcowie Kościoła wspominają o możliwości opętania maga i jego klientów przez diabła. Nieliczni też poświadczają praktykowanie tzw. czarnej magii, której celem było zadanie cierpienia, pozbawienie zmysłów, a nawet życia upatrzonej ofiary. Nie zmienia to jednak ostatecznej oceny magii19.

Tropienie zagrożeń duchowych zagrożeniem dla duszy

Nie przeszkodziło to adminom fanpage’a „Egzorcysty” najpierw powołać na omówiony powyżej artykuł, ale także podać dalej wpis powołującego się na tekst ks. Wygralaka o. Posackiego.

Polecam szczególnie ten tekst teologom i duszpasterzom, którzy arbitralnie i bezprawnie NEGUJĄ NIEBEPIECZEŃSTWO MAGII I JEJ ŚCISŁY ZWIĄZEK Z ISTNIENIEM I DZIAŁANIEM SZATANA!

Odrzucanie tej rzeczywistości i przeszkadzanie EGZORCYSTOM w ich ciężkiej duszpasterskiej pracy naraża WIERNYCH na wielkie niebezpieczeństwo, także z tej racji, że będą wówczas zwracać o pomoc do okultystów i magów, co tylko pogłębi ich cierpienie i zniewolenie, jak ostrzegał przez tym wielkokrotnie wielki Egzorcysta ks. GABRIEL AMORTH!

MAGIA – według odwiecznej i niezmiennej NAUKI KOŚCIOŁA – istnieje realnie (1), jest w najwyższym stopniu grzeszna (grzech idolatrii)[2], jest też śmiertelnie NIEBEZPIECZNA dla duszy (zagrożenie dla Zbawienia wiecznego) i ciała (zagrożenie dla zdrowia i życia biologicznego)[3].

ZAJMOWANIE SIĘ OKULTYZMEM I MAGIĄ naraża zarówno dawcę, jak biorcę owych „usług” także na NIEBEZPIECZEŃSTWO OPĘTANIA DIABELSKIEGO I INNYCH ZNIEWOLEŃ DEMONICZNYCH, które mogą szybko mogą zaistnieć (1) i są trudne do uleczenia czy uwolnienia (2)

WSZYSCY OJCOWIE KOŚCIOŁA spierali się między sobą o różne teologiczne kwestie, ale w tej materii byli zadziwiająco ZGODNI!!20.

Pomijam jakieś dziwne przypisy, zapewne pochodzące ze znanej fanom rekolekcjonisty książki. Ad rem. Jak bardzo tekst, który poleca o. Posacki rozmija się z ideą wpisu, łatwo zauważyć. Po drugie, o. Posacki demonizuje tych, którzy uważają, że magia jest nieskuteczna. Jako jeden z głównych promotorów „zagrożeń duchowych” w Polsce nie może przejść obojętnie, gdy teolog i duszpasterz środowisk oazowych, bo to są funkcje ks. Strzelczyka, zauważa, że promocja ta prowadzi do patologii wiary, gdy człowiek bardziej boi się diabła ukrytego w chińskim jedzeniu niż kocha Boga ukrytego w Najświętszym Sakramencie. O. Posacki uważa, że jeśli ludzie nie będą wierzyć w zagrożenia duchowe, rzucą się w ramiona diabła, co jest przedstawieniem posługi egzorcystów nie jako swoistego nadzwyczajnego środka działania, ale jako standardowe i niezbędne do normalnego życia Kościoła działanie. Egzorcyzm większy, zarezerwowany dla egzorcystów, jest jak chemioterapia. Jeśli lekarz twierdzi, że nie wszyscy jej potrzebują, to nie znaczy że jest ona nieskuteczna czy niepotrzebna w medycynie, ani tym bardziej, że ludzie zaczną masowo zapadać na raka, jeśli nie będą się o nią upominać. Tak, jak medycyna zaleca codzienne starania o zachowanie zdrowia i unikania czynników rakowych, a w przypadku choroby zaleca standardowe leczenie tak Kościół zaleca życie pobożne, a dla odpędzenia złego ducha stosuje stosuje egzorcyzmy mniejsze na przykład podczas błogosławienia domostw, ludzi i zaleca unikanie magii jako niezgodnej z wiarą.

Tym, co różni czynniki rakotwórcze od „zagrożeń duchowych”, to fakt, że o ile wdychanie palonych opon przez kilka lat może doprowadzić do choroby płuc mimo woli wdychającego, o tyle kontakt z ideologią sprzeczną z katolicyzmem czy jakąś praktyką magiczną sam przez się nie spowoduje utraty łaski. Co Bóg dał, tego szatan nie ma prawa tknąć! Człowiek może zatracić cnoty moralne, może zmarnować łaskę, powierzając talenty na służbę demonów, ale kto troszczy się o swoją duszę nie musi się obawiać tak zwanych „biernych” zagrożeń duchowych. Dopiero jeżeli ulegnę tym trendom, jeżeli uznam, że horoskop jest bardziej godny zaufania niż Opatrzność Boża, a lekiem na moje problemy jest hipnoza, a nie rachunek sumienia, wtedy otwieram się na działanie bytów, które są zdolne choćby podkusić mojego psychoterapeutę, by oddziaływał na moją podświadomość. Jednakże zwolennicy polowania na diabła gdzie tylko się da wskazują na praktyki, które mogą wpłynąć na człowieka z zewnątrz i doprowadzić do udręczenia demonicznego i nawet opętania. Innymi słowy: nawet jeśli nie ma twojej osobistej słabości, szatan może mieć nad tobą władzę, bo ktoś rzucił na ciebie urok, czy też dlatego, że nosisz wisiorek, który został poświęcony jakiemuś bożkowi. Absurd? A jednak strony zajmujące się „zagrożeniami duchowymi” wymieniają wśród nich:

– „Przebywanie w miejscach, gdzie odbywały się rytuały satanistyczne i pogańskie”,
– „Nieświadome (np. w dzieciństwie) poddanie się” praktykom operowania energiami,
– „Przebywanie w miejscach, gdzie odbywały się seanse spirytystyczne i wymienione wyżej praktyki” (np. próby nawiązania kontaktu z UFO, „medumizm”, cadomba),
– „Przechowywanie talizmanów, amuletów, przedmiotów z różnych kultów lub poddawanych rytuałom (fattura)”,
– „Zażycie mikstur przygotowywanych przez szamanów i uzdrawiaczy (energetyzowane zioła, proszki Sai Baby); spożywanie pokarmów poświęconych jakiemuś bóstwu (jak posiłki wyznawców Kryszny)”21.

Inna, krążąca w komentarzach pod wpisami o zagrożeniach duchowych lista wskazuje na niebezpieczeństwo płynące z takich źródeł jak „biżuteria z Egiptu, Indii, Chin, Japonii ,Afryki, Indonezjii.-z różnymi znakami, napisami” czy nawet „Książki Coelho” (podobno otwierają na panteizm).

Biorąc pod uwagę tę listę, zagrożenie stanowi praca muzealnika, wszak ma on kontakt nie tylko z wykopanymi spod ziemi amuletami, ale także z posągami bóstw, czy z pogańskimi tekstami. Ach, ci papirolodzy, na jakie zagrożenie dla duszy wystawiają się, składając do kupy okruchy poematów ku czci olimpijskich bogów!

Na poważnie, jeśli ktoś się zastanawiał skąd się bierze opisana w wywiadzie przez ks. Strzelczyka fobia, to tu ma wyjaśnienie. Może o. Posacki wyjaśnia to dobrze, jakkolwiek w wypowiedziach osób mających niemalże obsesję na punkcie wyszukiwania zagrożeń duchowych jego nazwisko powraca jak mantra i gwarancja prawdziwości nauki. Ale nie jest jedynym rekolekcjonistą w Polsce. Są inni, mniej ostrożni (choć po wpisie wyżej zacytowanym autora nie posądzałbym choćby o prosty dystans do siebie). Skutek jest jednak inny:

Problemem jest i to, że w tych wspólnotach lądują także ludzie o słabej konstrukcji duchowej i psychicznej. Wpadają potem np. w nerwicę natręctw, bo zanim cokolwiek zjedzą, to muszą sprawdzić skąd co jest. Kto się ujmie za tymi ludźmi, którzy lądują u psychiatrów i psychologów z głębokimi nerwicami, po tym, jak byli uformowani w takiej wykrzywionej teologii? Kto się ujmie za ludźmi, którzy się boją wyjechać za granicę, bo nie wiadomo, co tam będą mogli zjeść? Albo wyjść na ulicę, bo cień Buddy na nich padnie, albo cień przechodzącego Chińczyka? Mnóstwo jest ludzi, którzy zostali poharatani przez takie wspólnoty. Katolickie22.

Co więcej, gubi się nauczanie Ojców Kościoła o „Słowie zasianym”, „Logos spematikos”, które ukryte pośród plew wyrasta ponad chwasty i daje dobre owoce. Nie wiem, na ile jest silne w środowisku „egzorcystycznym” przekonanie, że jeśli coś nie jest „chrześcijańskie” po europejsku, to jest pogańskie, a więc demoniczne. Wiem, że po tym, jak napisałem powieść o ludziach, obciążonych przekleństwem wynikłym z decyzji przodków i starających się z niego wyzwolić, kolega ze studiów z kręgów Mamre uznał, że to dobrze, że prowadzę blog biblijny, nie widząc, że między jednym a drugim nie ma różnicy innej niż ta, jaka wynika między uznaniem nauczania Kościoła a tworem fantastycznym, między tym, co jako katolik uznaję za realność, a między uniwersum, gdzie zastosowałem ubzdurane przez siebie prawa. Problem nie wynika z zastosowanych przez autora przedsądów, bo przecież mroczna inkwizycja Jacka Piekary nie jest tożsama z Hiszpańską czy papieską Inkwizycją (choć zdradza objawy podobieństwa do tej świeckiej23). O Ekskwizycji z „Pomniejszych bogów” nawet nie ma co wspominać..

Na profilu „Egzorcysty” odezwały się głosy, że twierdzenie ks. Strzelczyka o tym, że magia nie działa, a trzeba samemu dbać o relację z Bogiem i walkę z pokusami, a nie zwalać wszystkich niepowodzeń i grzechów na skutki działania złego ducha działającego przez przedmioty czy działalność innych, sprawia, że człowiek nie czuje się „zaopiekowany” przez Kościół. Mam jednak pytanie: czy Kościół to wspólnota wolnych ludzi, czy przedszkole pełne nieświadomych niczego dzieci, które nie mogą mieć dostępu do gniazdka, bo na pewno wetkną w nie widelec, bo na pewno skończy się porażeniem? Jeśli trzymać się tego porównania, gdzie grzech zastępuje elektryczność, a porażenie – opętanie, to absurdem, do którego prowadzi prowadzi skupienie na zagrożeniach duchowych jest stwierdzenie, że wszystko jest pod prądem. Jeśli mamy walczyć z grzechem, a nie z jakimiś swoimi obsesjami na jego punkcie, musimy zrozumieć naturę grzechu.

Grzech praktycznie nigdy nie wynika z pragnienia zła. Jeśli tak się dzieje mamy do czynienia z satanizmem czystej wody – nie tym, który w szatanie szuka spełnienia pragnień, czy przyjemności, ale tym, który wbrew ludzkiej naturze szuka na siłę zła i cierpienia i czyni z nich wartość samą w sobie. Gdy przeanalizujemy listę siedmiu grzechów głównych, żaden z nich nie wynika z woli czynienia zła, a z pragnienia dobra. Zerwanie owocu z drzewa poznania dobra i zła nie wynikało także z pragnienia poznania zła, ale z woli zapanowania nad nim (także samo pragnienie poszerzania wiedzy nie jest grzeszne), a zło stało się gdyż najpierw Ewa skłamała w odpowiedzi na dwuznaczne pytanie węża, by obronić Boży zakaz, a potem złamała go, urzeczona kłamstwem węża.

Pycha wynika z wezwania człowieka do wielkości i panowania nad stworzeniem, które jeśli połączone jest z brakiem cnoty prowadzi do nadętości i fałszywego pojęcia o swoich zaletach i możliwościach. Chciwość jest rezultatem pragnienia zapewnienia sobie dobrobytu, który sam z siebie nie jest zły (nikt nie chce, by jego żona, mąż czy dzieci głodowali). Nieczystość z jednej strony jest pragnieniem fizycznej przyjemności, z drugiej skutkiem zaszczepionej w istotach żywych misji rozmnażania się i czynienia sobie poddaną ziemi, ale misji pozbawionej kontroli, jakiej wymaga się od istoty rozumnej. Zazdrość jest niepokojem spowodowanym dobrem widzianym u kogoś innego, ale niedostrzeganym u siebie (nawet jeśli realnie występuje). Obżarstwo i opilstwo to unikanie zła (głodu) lub pogoń za dobrem (za dobrym smakiem czy jakością jedzenia czy nawet jego ceną). Gniew budzi się w nas, gdy dostrzegamy brak dobra, najczęściej własnego, ale też cudzego, jednak zamiast szukania sposobu tworzenia dobra znajdujemy szybką destrukcję. Lenistwo jest praktyczną realizacją tęsknoty za czasami, gdy człowiek w raju nie musiał pracować, gdy ziemia nie rodziła mu ostu i cierni.

Grzech, nawet ciężki, nie jest (poza ekstremalnymi przypadkami) nienawiścią do idei dobra, ale szukaniem go w złu, co powoduje odrzucenie prawdziwego dobra na rzecz złudnych korzyści. Ktoś pragnie dobra materialnego, więc aby je pozyskać stawia pasjansa, by wiedzieć, kiedy puścić totka, nie zastanawiając się, dlaczego używana przez innych do pokera talia kawałków kartonu kart miałaby tym razem wskazać zwycięskie numery. Kto inny zabija żonę, uważając, że tylko w ten sposób będzie mógł w spokoju spędzić resztę życia u boku innej kobiety, albo też zdradza małżonkę twierdząc, że tylko w ramionach kochanki czuje się szczęśliwy.

Problemem współczesnego katolicyzmu jest brak wyważonego marketingu. Wydaje się, że albo katolicyzm przedstawiany jest jako droga przez ciernie, ale bez nadziei w życiu doczesnym, albo instant hapiness – szybka i prosta recepta na życie bez bólu. Pierwsza metoda jest przegrana w świecie tysiąca metod instant hapiness, druga zaś gubi się w tłumie guru, sprowadzonych ze Wschodu i Zachodu (lub importowanych przez Zachód ze Wschodu).

Czasopisma pokroju „Egzorcysty” świetnie znajdują się na rynku, niezależnie od swojego nacechowania ideologicznego. Działają na ludzi zagubionych, zdolnych wydać kilka złotych miesięcznie na poradnik, mówiący jak żyć, by być szczęśliwym. Paradoksalnie, zamiast walki o człowieka działalność redakcji posiadającego imprimatur miesięcznika przypomina walkę o udział w rynku i oburzenie, że ktoś śmie podważać sens istnienia tak opłacalnej inicjatywy.

Spodobało się? Wpis jest dostępny także w formie e-booka za jedyne 2 zł.

CChPWwSC okladka przod

3O tym, jak bardzo „zgodni” są Ojcowie Kościoła w sprawie czarnej magii przekonywać będzie o. Posacki później.

9Tomasz z Akwinu, Summa Teologiczna, IV,57,3 za http://www.katedra.uksw.edu.pl/suma/suma_indeks.html.

11Cały artykuł w formacie pdf: http://www.voxpatrum.pl/pdfy/Vox59/Wygralak.pdf.

12Jan Chryzostom, Homilia XLIII na Ewangelię wg Jana Chryzostoma, pkt. 3, przekł J. Krystyniacki, A Baron, Kraków 2001.

13Homilia 8. na II List św. Pawła do Tymoteusza, pkt 5; za ks. P. Szczur, Problematyka społeczna w późnoantycznej Antiochii na podstawie nauczania homiletycznego Jana Chryzostoma.

14Tamże.

15Homilia 8. na II List św. Pawła do Tymoteusza, pkt 4, za ks. P. Szczur, Problematyka społeczna w późnoantycznej Antiochii na podstawie nauczania homiletycznego Jana Chryzostoma.

16P. Wygralak, Zło magii w pastoralnych wskazaniach Ojców Kościoła, Vox Patrum 33, t. 59, s. 311

17Tamże, s. 312

18Tłumaczenie moje. Tekst łaciński: „si aliquis subulcus vel bubulces sive venator, vel ceteri hujusmodi, dicat diabolica carmina super panem, aut super herbas, aut super quaedam nefaria ligamenta & haec aut in arbore abscondat, aut in bivio, aut in trivio projicat, ut sua animalia liberet a peste & clade & alterius perdat: quae omnia idololatriam esse nulli fideli dubium est; & ideo summopere sunt exterminanda”. Za Mansi X, 1200, http://gallica.bnf.fr/ark:/12148/bpt6k515923/f608.image.

19Tamże, s. 316.

23Inkwizycja hiszpańska pod względem czarów tak skupiła się na tropieniu nieszczerze nawróconych Żydów i muzułmanów, że oskarżenia o czary, popularne wśród niższych warstw uznawała za… herezję, gdyż przypisywała czartom władzę nad stworzeniem Boga. Posądzenia o czary wiązały się z niewiarą w moc Boga, ale też dualistycznym podejściem do dobra i zła, odziedziczonym pośrednio po pogaństwie, które kultywował w pewien sposób Luter, czy Kalwin, ale nie w do bólu racjonalnym katolicyzmie. Władze skupione na ludowych sposobach usuwania zagrożeń świeckich i duchowych (stos, szubienica, kołek w serce) kultywowały je, pogardzając nauką „akademickich księży”. Stąd proces Esmeraldy, bohaterki powieści Victora Hugo, był możliwy przed sądem złożonym ze świeckich, tak jak proces „czarownic” z Salem.

Ilu było Abimeleków, czyli co decyduje o prawdziwości Biblii?

Dziś pochylę się ponownie nad herezjarchą z Lublina, pastorem Chojeckim, a konkretnie nad akcją jego telewizji Idź Pod Prąd i Mariana Kowalskiego „Nie pochodzę od małpy”.

O co chodzi? Jest to spór o to, na ile prawdziwie Księga Rodzaju oddaje początki świata i człowieka. Według kreacjonistów młodej Ziemi Bóg przekazał Mojżeszowi dokładnie słowo w słowo historię ukształtowania się Ziemi, początków rodzaju ludzkiego, historię jego upadku i kolejnych pokoleń od Adama do Abrahama, od Abrahama do Józefa Egipskiego. Tak była ona rozumiana przez długi czas w kręgach chrześcijańskich, jednak już w starożytności pojawiły się wątpliwości, czy Mojżesz mógł opisać własny zgon.

Zaczęły się jednak pojawiać wątpliwości związane z rozwojem nauk przyrodniczych oraz dalszymi odkryciami (por. TNM 1). Biblia w Księdze Rodzaju opisywała pochodzenie ludności popotopowej według stanu wiedzy z X w. pne. Nie było tam nic o Indianach, Aborygenach czy Chińczykach. Już Żydzi mieli problem, jak wyjaśnić istnienie ludów niebilbijnych, takich jak Germanie– więc dali im za przodka Aszkenaza z Rdz 10, 3. Podobnie ciężko było wskazać pochodzenie ludów iberyjskich, skoro zachodni kraniec mapy biblijnej leżał na wyspach Kittim (greckich, wersja kanonu okrojonego) czy (według Ksiąg Machabejskich) Rzymie (por. TNM 2).

Podobnie i ogrom gatunków odkrytych na ziemiach Ameryk czy Australii kazał zadać pytania o pojemność arki Noego. Kolejny problem: rozwój astronomii nie pozwalał utrzymać modelu geocentrycznego. Nie można mówić o sferze gwiazd stałych i ruchomych, czy zaworach nieba, czy choćby budowie sklepienia oddzielającego ziemię od niebios.

Czy jeśli nie znaleźliśmy zaworów sklepienia a wyliczenia wskazują, że nie ma na ziemi dość wody (słonej, słodkiej i skroplonej), by przykryć wszystkie góry to znaczy że nauka się myli, bo przecież w Biblii tak napisano? To wszystko tam jest, tylko diabeł ogonem nakrył? A skamieniałości i osiedla ludzkie datowane na wcześniej niż 7 000 lat przed Chr. to Kosmaty podrzucił?

Kreacjoniści Młodej Ziemi starają się dopasować odkrycia archeologiczne czy genetyczne do Biblii za pomocą różnych teorii. Jedna z nich mówi, że wszystkie gatunki zwierząt na pewno by się na arce pomieściły, bo Noe nie wziął każdego gatunku tylko każdy rodzaj: czyli np. jedną parę kotów, które po Potopie dały początek kilkuset gatunkom. A dinozaury? O, one też są, bo przecież gady rosną przez całe życie, a Noe wziął młode. Stare i wielkie więc potonęły, a młode z racji skrócenia czasu życia człowieka przed Potopem (sic!) nie mogą takich rozmiarów osiągnąć. Ponadto wzbudzone wody Potopu zamąciły warstwy geologiczne i przez to kości większe szybko opadły na dół i osiadły głębiej, a drobniejsze – bliżej powierzchni. A wody górne? Kent Hovind twierdzi, że… możliwe, że poza Kosmosem nadal jest woda, tylko nie dotarliśmy do jego granic…

Brzmi absurdalnie, bo chce się z Pisma Świętego uczynić praktyczne jedyne źródło wiedzy, z którym wszystkie inne muszą być całkowicie zgodne. Czy to mądre? Nie, gdyż Biblia nie jest podręcznikiem historii naturalnej, geologii czy biologii ale podręcznikiem wiary.

Oczywiście, w tym momencie ktoś powie: „Jeśli nawet celem Boga nie było przekazanie informacji o formowaniu się skał, to dlaczego miałby podając informację o tym, że stworzył świat jednocześnie kłamać w temacie sposobu w jaki to zrobił?”

Problem w tym, że Biblia nie jest dziełem wyłącznym Boga, jak (podobno) podyktowany Mahometowi Koran, ale ma swojego autora drugiego – człowieka. Doskonała wiedza Stwórcy musiała być dostosowana do zdolności poznawczych autora natchnionego. Mamy tu sytuację podobną do tej, gdy rodzic tłumaczy dziecku zasadę działania prądu, czy samochodu. Dostarcza informacji, wymaga pojęcia podstaw, jednak będzie po sposób dziecinny, dostosowany do wiedzy i oglądu świata kilkulatka.

Podobnie i Bóg przekazał człowiekowi podstawy, wplatając je w rozumienie świata, jakie było powszechne w czasach, gdy Księga Rodzaju powstała i była redagowana. W świecie politeistycznym powszechne było przekonanie, że świat stworzyli bogowie, lub że powstał on przez ich działanie z pramaterii. Podobnie i człowiek miał być dziełem bogów, o czym opowiadają mity babilońskie. Więc natchniony przez Boga człowiek napisał mit-poemat o stworzeniu świata przez Jedynego Boga.

Tak, mit. Tak, poemat. Mamy dwa opisy stworzenia człowieka – w Rdz 1, 26-27 – stwierdzająca jednoczesne utworzenie mężczyzny i kobiety i Rdz 2, 4b-7 – opis stworzenia mężczyzny i 2,18-25 – kobiety. Co więcej, widać, że opisy te używają innych zwrotów: początek Rdz używa konsekwentnie na określenie Boga słowa Elohim (dosł. „Bogowie”), podczas gdy opis drugi – JHWH Elohim. Stąd bibliści uznali, że doszło tu do połączenia w trakcie redakcji dwóch tradycji, dwóch tekstów pierwotnych zwanych „jahwistycznym” i „elohistycznym”. Podobne tradycje widzimy także w innych księgach Tory.

Musimy więc brać pod uwagę także gatunek literacki, jakim posłużył się człowiek, by wyrazić objawione przez Boga w natchnieniu prawdy. Początek Księgi Rodzaju to uniwersalna historia ludzkości, nosząca jednak już ślady interpretacji pochodzenia ościennych ludów. Syn Noego, Cham ma syna Kanaana, który ma cierpieć za grzech ojca (Rdz 9,25). Tak, jest to podpora ideologiczna dla podboju Kanaanu ukazanego w Księdze Jozuego. Księga Rodzaju w tej części miała także na celu uzasadnić stosunek Izraela do sąsiadów, ale także ukazać coraz dalej idące zepsucie ludzkości, która przywłaszcza sobie boskie kompetencje – jak Lamek, który wiedząc, że Bóg objął Kaina ochroną siedmiokrotnej pomsty, sam sobie nakłada ochronę jedenaście razy większą i prawo do przesady w obronie własnej (Rdz 4,17-24).

Z kolei od Rdz 11,10 praktycznie do końca księgi mamy do czynienia z historią rodową, przekazem tradycji na temat przodków plemienia czy narodu. Mamy tu sytuacje, które wydają się połączeniem kilku tradycji, jak na przykład motyw zabrania żony patriarchy na dwór władcy, podczas gdy mąż ze strachu oznajmia, że jest ona jego siostrą, a w efekcie interwencji Boga cześć jest ocalona, a patriarcha wychodzi z bogatymi darami przebłagalnymi.

Rdz 12, 9-20 – Abraham i Sara na dworze faraona
Rdz 20 – Abraham i Sara na dworze Abimeleka w Gerarze
Rdz 26, 1-11 – Izaak i Rebeka na dworze Abimeleka w Gerarze

to moja siostra

Można podejrzewać, że istniały trzy wersje tej opowieści – jedna o pobycie Izaaka w Gerarze i dwie o Abrahamie w dwóch różnych miejscach, a w ramach redakcji Księgi Rodzaju umieszczono je wszystkie, choć niewykluczone, że takie „szczęście” do wizyt Hebrajczyków mieli trzej różni władcy. Biorąc pod uwagę, że Izaak urodził się, gdy jego ojciec miał 100 lat (rok po objawieniu w Mamre i zawarciu przymierza, por Rdz 17,1), a do Gerary udał się po jego śmierci, różnica czasu wynosi co najmniej 75 lat (por. Rdz 25, 7 i TNM 3), co może wskazywać na dwóch filistyńskich władców o takim samym imieniu. Wciąż jednak bardziej prawdopodobna jest wersja z trzema tradycjami.

Mamy w Biblii całą Księgę Przysłów, często zaczerpniętych z mądrości ludów ościennych, co wiemy gdyż i one takie zbiory lubiły i wiemy, co się powtarza. Czy przysłowia egipskie zostały natchnione przez Boga, czy też autor ludzki został natchniony, by znaleźć w nich ziarno prawdy? Mamy Pieśń nad Pieśniami, Szir Haszszirim, erotyk opowiadający o miłości Oblubienicy do Oblubieńca. W Psalmie 82,1 mamy ślady politeizmu.

Sama Biblia więc wymaga od nas odróżnienia gatunku literackiego i uwzględnienia ograniczeń oraz zamiaru autora ludzkiego. Nieomylny i nieograniczony Bóg zniża się do poziomu człowieka pozwalając mu przemawiać językiem dla niego jasnym, za pomocą stylów i symboli dla niego zrozumiałych. Po grecku nosi to nazwę synkatabasis, czyli zniżenie do tego, co niższe.

Bóg nie zwalczał ludzkiego elementu, ale wykorzystał go by uczynić prawdę przystępniejszą. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby Księga Rodzaju zawierała informacje, że Ziemia jest trzecią planetą od Słońca – uznano by to za absurd, bo przecież wyraźnie widać, że to Słońce kręci się wokół cokolwiek płaskiej Ziemi. Wielki kontynent na zachodzie, zamieszkały przez zupełnie nieznane nam ludy? Płyńmy tam! Spory dotyczyłyby spraw zbędnych dla zbawienia, jak na przykład ruch gwiazd, a nie tego, czy należy czcić Boga, dlaczego akurat w Jerozolimie i co jest źródłem nieczystości.

Poznanie świata jest możliwe za pomocą ludzkiego rozumu, jednak istnienie jednego Boga, konkretne prawdy moralne, potrzeba ofiary krzyżowej – to wymaga interwencji z góry. Bóg w Biblii przekazał ludziom materiał do pogłębiania wiary, a nie do rozważań astronomicznych czy geograficznych.

A czy sama teoria ewolucji uczyniła człowieka mniej miłosiernym i jest rozsadnikiem ateizmu? Narodziła się ona w kręgach katolickich, jako odpowiedź na rozbieżność między paleontologią a historią biblijną. Darwin był ateistą, ale nie był twórcą teorii ewolucji, a jedynie doprecyzował ją zasadą doboru naturalnego, przetrwania najlepiej dostosowanych. Do jego utraty wiary przyczyniły się obserwacje os, składających jaja we wciąż żywych ofiarach, które stanowiły pokarm dla larw po wykluciu. Jeśli ktoś był wychowywany w duchu nieomylności Biblii w sprawie geologii, to nie dziwmy się, że konfrontacja z biologią w szkole może sprawić, że straci wiarę. Tak samo, jeśli wierzył, że Biblia to tylko zbiór moralitetów, choć zawiera księgi historyczne, gdzie czyny nawet najszlachetniejszych patriarchów ciężko uznać za moralnie dopuszczalne, jak przytoczone już opowieści o faraonie i Abimeleku/Abimelekach.

Kreacjoniści młodej Ziemi, w tym pastor Chojecki, wychodzą od potrzeby niezmienności, choć nawet hodując psy widzimy olbrzymią zmienność. W jednym z wykładów Chojecki używa swojego ulubionego argumentu ad absurdum – uznając, że nie można skrzyżować banana z psem, więc widać Bóg stworzył je jako oddzielne, niemieszalne gatunki. Jednak teoria ewolucji nie ma z tym żadnego kłopotu – po prostu wynika to ze znacznej różnicy kodów genetycznych i odległości między ostatnim wspólnym przodkiem miliardy lat wcześniej. A jednak możemy uzyskać krzyżówkę konia z osłem czy na przykład lwa z tygrysem, czy mieszanki zbóż.

Jak więc widzimy, sama Biblia dostarcza nam dowodów na to, że ważny jest w niej czynnik ludzki, gdyż nie jest Koranem, podyktowanym pełniącemu rolę boskiej drukarki prorokowi przez Boga, ale dziełem dwóch autorów.

Tak Na Marginesie:
1)
Jeden z żydowskich krytyków Talmudu, Izrael Szahak w swojej książce „Żydowskie dzieje i religia; Żydzi i goje – XXX wieków historii”, niestety nie podając źródła, twierdzi, że pierwszy wydany w Rosji hebrajski podręcznik geografii (ok. 1910 r.) w przedmowie zawierał ubolewanie, że niektórzy rabini wciąż… zaprzeczają istnieniu Ameryki.
2) Stąd Żydzi osiedli w Niemczech i okolicach nazywani są Żydami aszkenazyjskimi. Druga, iberyjska gałąź europejskiej diaspory bierze nazwę z Ab 1,20, gdzie mowa o wygnańcach, którzy powrócą do Jerozolimy z miasta Sefarad (ob. Turcja).
3) Jako, że tradycja żydowska uznaje, że Sara zmarła w wieku 127 lat, dowiedziawszy się o tym, co Abraham chciał zrobić z Izaakiem na szczycie góry Moria, a urodziła go w wieku 90 lat, rabiniczny komentarz do Akedy („związania” Izaaka) mówi, że Izaak miał wtedy 37 lat.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. III: Sakramenty, magia i pierdnięcia

POPRZEDNI WPIS: KUPA!!! dinozaura i kupa nieścisłości

Najsłynniejszą bodajże wypowiedzią p. Chojeckiego jest porównanie sakramentów do pierdnięć z butelki dżinna, który po wypowiedzeniu zaklęcia spełnia życzenia. Pojawiła się ona także w ogólnopolskich mediach, niestety teraz, na szybko i nie tylko nie byłem w stanie jej znaleźć – filmy na youtubie zostały usunięte.

Podsumujmy – o co chodzi tym razem pseudoprorokowi z Lublina? Dla pastora Chojeckiego sakrament przypomina magię, gdyż jest najpierw słowo, a potem dopiero łaska. Najpierw rzeczywistość widzialna, a potem niewidzialna działalność boska. Tymczasem w nauczaniu Chojeckiego na przykład w kwestii chrztu najpierw działa Bóg, dochodzi do nawrócenia, a potem jako symbol jest przyjmowany chrzest z wody. Nie rozumie on katolickiego rozumienia spowiedzi, gdyż uparcie twierdzi, że to kapłan odpuszcza grzechy, a przecież Chrystus już wszystkie nasze grzechy odpuścił. Artykuł, w którym dowodzi, że katolicy fałszują Biblię został zaorany na metr w głąb głównie dlatego, że wszyscy trzeźwo myślący komentujący dostrzegli, że pastor walczy albo z czymś, czego nie zna, albo z czymś, co jest jedynie wytworem jego wyobraźni.

Przede wszystkim, Chojecki walczy z własnym brakiem spójności. Na przykład atakuje to, że sakrament ma miejsce bez względu na stan łaski udzielającego go szafarza a jednocześnie krytykuje, że (jego zdaniem) to ksiądz odpuszcza grzech. Nie widzi, że pierwsze wynika ze źródła łaski, którym nie jest wola księdza, czy jego osoba a Chrystus. Rolą spowiednika jest pomoc spowiadającemu się w obiektywnym podejściu do swoich czynów, ich źródeł, możliwości walki z pokusą. Przytaczany przykład byłego księdza, który opowiadał o kobiecie, która czuła pokusę, gdyż poznawała nowe sposoby grzeszenia od wypytujących ja o wszystko spowiedników stanowi obraz błędu w duszpasterstwie ogólnie. Iluż to duchownych, katolickich czy nie, częściej mówi o szatanie niż o Bogu?

W jednym z wykładów przeciwstawia on tekst Biblii tekstowi Katechizmu uznając słowa św. Pawła za proste, jasne i czytelne, a KKK za „ludzki bełkot”, choć nie trzeba wielkiej wiedzy, by zrozumieć sens tego, że sakrament ma miejsce, gdy zostaną zachowane pewne normy.

Ogólnie mam wrażenie, że pastor Chojecki trzyma się Sola Scriptura, bo oznacza to że nie musi się niczym przejmować – wystarczy jego interpretacja tłumaczenia Biblii Gdańskiej. Brak podstawowej wiedzy o współczesnej nauce, katolicyzmie czy nawet źródeł na które się powołuje nie jest ważny, bo ważne jest, że jego interpretacja Biblii odrzuca w całości katolicyzm i współczesną naukę i jako już zbawionemu (Chrystus wszak umarł jego zdaniem za wszystkie grzechy, więc sprawa załatwiona) daje możliwość zapomnienia o wszelkich hamulcach. Tak właśnie jest przy sakramentologii.

Gdy Kościół ustala, że do ważnego sakramentu potrzebna jest dana formuła, konkretna materia i intencja (na przykład „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, czysta woda, wola czynienia tego, co robi Kościół) to nie chodzi o ustalenie zaklęcia, które zmusza Boga do działania, ale bardzo biblijnych wymogów właśnie ważności. Nie jest ważny chrzest w imię Mahometa udzielony mlekiem, bo to nie jest sakrament.

Przypatrzmy się samemu Pismu i zobaczmy, że Bóg jak najbardziej działa przez materię i że to ona ma moc sprawczą wynikającą z Jego woli.

Jezus uzdrawia słowem. W wypadku wielu uzdrowień Chrystus najpierw czyni, czy mówi a dopiero potem pojawiają się efekty. Np w Mt 8,13 setnik rzeczywiście najpierw uwierzył, ale dopiero gdy Jezus wymawia słowa, sługa zostaje uzdrowiony. Podobnie w Mt 8,26 najpierw jest czyn, a potem uciszenie burzy.

Jedzenie Ciała i picie Krwi Chrystusa gwarantuje życie wieczne. W J 6,64 Chrystus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. I nie chodzi tu o jakieś mistyczne doznanie przyjęcia Boga czy łaski wiary. Słowo „trogo” jakiego użył Jan to dosłownie „jeść’, „gryźć” kierujące skojarzenia ku bardzo fizycznemu doznaniu – ale dla Chojeckiego Najświętszy Sakrament jest „waflem”.

Rzeczywistość materialna jest dla Boga narzędziem. Sytuacja, gdy Jezus mógłby wręcz zostać oskarżony o czary to rozdział 9. Ewangelii według św. Jana: „To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego” (w. 6).

Nauka Chojeckiego o tym, że materialne przedmioty, słowa i czyny mogą być jedynie nieobowiązkowymi symbolami wewnętrznej przemiany jest więc w świetle Pisma nie do obronienia. Podejście Chojeckiego jest podobne do podejścia ikonoklastycznego, jakie trawi radykalny protestantyzm, czyli niszczenie wszelkich posągów świętych, czy (nomen-omen) ikon jako rzekomo obiektów bałwochwalczego kultu katolickiego, choć żaden trzeźwo myślący katolik nie czci samego drewna, na którym wymalowano obraz Matki Boskiej, ale osobę na tym drewnie wyobrażoną.

Podsumowując cykl: nauczanie pastora Chojeckiego pełne jest manipulacji, przemilczania faktów, błędnej wiedzy o Kościele katolickim lub jej całkowitego braku, niepoprawnie wyciągniętych wniosków i błędów logicznych. Jego estetyka, oparta na prostactwie imitującym prostotę raczej nie pomaga ani jemu, ani słuchaczom. A bluźnierstwa wytaczane przeciwko Kościołowi szkodzą mu na pewno.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. II: KUPA!!! dinozaura i kupa nieścisłości

POPRZEDNI POST: KNP vs rzeczywistość

Jak już pisałem, pastor Chojecki ma dziwaczną tendencję do ciążenia ku tematom toaletowym. Nic dziwnego, że z całej masy odkryć naukowych najbardziej rzuciło mu się w oczy i najbardziej zafascynowało go badanie koprolitów, czyli skamieniałych odchodów. Chodzi o to, że w Indiach, w okolicach Mohgaonkalan odkryto koprolity dinozaura zawierające równie stare i równie skamieniałe komórki traw. W efekcie, paleontologia musi zweryfikować obrazki z książek o tyranozaurach i diplodokach, gdyż według dotychczasowych ustaleń nie powinny być na niej trawy, której pierwsze gatunki pojawiły się dopiero później. Czy jednak odkrycie, że niektóre gatunki dinozaurów mogły żywić się trawą sprawia, że teoria ewolucji jest obalona? Swój wywód (dawniej był tu film, obecnie usunięty wraz z całym kontem użytkownika IdźPodPrąd) pastor zaczyna od słów:

Obiecałem, że dzisiaj załatwię ewolucjonistów łajnem dinozaura i to nie jest czcza pogróżka. Rzeczywiście, przywalimy z odchoda. Ale wszystko po kolei. [tu prawdopodobnie była dygresja, wycięta w montażu – RG] Ale miało być o odchodach, a o odchodach jest ciekawe.”

Pomijając gramatykę rodem ze „Świata według Kiepskich”, zapewne mającą zwrócić uwagę na staranny dobór argumentów, ich finezję i prostotę zarazem… A nie. Będzie trochę o estetyce Kościoła Nowego Przymierza. Posłuchajmy tylko:

Ślady materialne, jak takie stworzenie, ekhem, jak to się ładnie mówi, bo my tak między sobą, to wiecie, jak mówimy… To jest defakacja, tak? Czy defekacja [Słuchacze: „Defekacja.”] Jak się taki dy… dinozaur defekuje. No, kto mie teraz zrozumie? Jak się wysra dinozaur, nie? No o tym, co tam jest? W tej kupie.”

Kulturalny człowiek zna też takie słowa i zwroty, jak „wypróżnić”, „załatwić potrzebę”, czy od wielkiej biedy „zrobić kupę”. Ale jak się pastor obraca w kręgu, które zna tylko słowo „srać”, to też do tego poziomu kultury i obycia będzie się odnosił. Ewangelizator powinien dostosować się do poziomu odbiorców, ale sam być znakiem czegoś więcej. To, że jego owieczki na kobietę mówią „d**a” albo „locha”, nie znaczy że i on sam powinien się do nich tak zwracać.

Ale do rzeczy.

Zacznijmy od prawdy, czyli od kreacjonistów. Kreacjoniści na podstawie objawienia Biblii, bo nikt tego nie widział, tylko sam Bóg. Twierdzą, że dinozaury i wszelka roślinność powstały w ciągu jednego tygodnia, czyli kilkudziesięciu godzin.”

Konkretnie twierdzą tak kreacjoniści Młodej Ziemi, czyli ci twierdzący, że opis biblijny jest w 100% odzwierciedleniem rzeczywistych zdarzeń, jakie miały miejsce przy stworzenia świata. Pastor miesza tu dwa pojęcia, dwie płaszczyzny. Pierwsza to płaszczyzna wiary/niewiary, materializmu i chrześcijaństwa. Dla materializmu świat powstał i działa bo tak każą prawa fizyki. Dla kreacjonistów świat powstał z woli Bożej i według niej działa. Druga płaszczyzna to sposób w jaki świat powstał. I mamy współczesną naukę z teorią ewolucji i teorią wielkiego wybuchu, której przeciwstawia się opis biblijny. Rozrysujmy to sobie.

KREACJONIZM

Przywłaszczając miano kreacjonistów sobie i innym zwolennikom Teorii Młodej Ziemi Chojecki raz, że nie wie co mówi, dwa – insynuuje, że każdy kto uważa, że Bóg stworzył świat musi się z nim zgadzać.

[Ewolucjoniści] twierdzą, że między trawami a śmiercią ostatniego dinozaura (ostatniego!) – ile czasu upłynęło? Walą ostro, jak ten dinozaur kupę. Nie wiem, czy by się zmieściła w tym pokoju taka kupa dinozaura. Walą ostro: dziesięć milionów, mówią, niewyjęte. Wygrajcie w totolotka dziesięć milionów, to zobaczycie, ile to jest. Ja sobie tego już nie wyobrażam, to są za wielkie liczby dla mnie. Nawet pomimo waszej aktywności finansowej w wpieraniu nad to jeszcze do dziesięciu milionów nie dobiło. To jest jakaś ogromna przepaść. [cięcie] Dziesięć milionów lat. Dziesięć milionów lat to sporo nawet my się z tym zgodzimy. Takie usanie[?]. Czyli inaczej mówiąc, żaden dinozaur nie mógł posmakować trawki. No tak czy nie? No bo dziesięć milionów! Lata świet… kosmos dzieli ostatniego Mohikanina w skórze dinozaura od pierwszych traw. Nie mógł zjeść trawy. No i oni tak dźgali kreacjonistów przez długi czas. Ha! Ho! Widzicie! To jest dowód, że my mamy rację. No, dobrze. My czekamy, tylko spokojni. Bóg zareaguje. I w 2007 roku lub 2006, nie pamiętam dokładnie, Bóg zareagował. W jaki sposób? Ktoś wie? Znalazła się KUPA!!! KUPA DINOZAURA!!! A! W Indiach! Jest!!! [… – Chojecki psuje coś, zapowiada audycje o Chinach] W każdym razie znalazła się ta wielka kupa. No, wszyscy ewolucjoniści już mają brudne kalesony, bo ich teza może teraz zostać zweryfikowana. Rozumiecie, kreacjoniści mówili: «źarł wszystko, trawa musi być w kupie dinozaura! Bo wszystko zostało stworzone od razu.» A ewolucjoniści; «Nie, nie możliwe, bo dziesięć milionów lat później.» Haha! No to grzebiemy w kupie, naukowcy. Ja się do tego nie biorę… Ale jacys paleontocośtamlodzy khukhamh [zatykanie nosa i udawanie grzebania w stercie łajna rodem z pierwszego „Jurrasic Parku”] Co jest w kupie dinozaura? Trawa! Ile gatunków? Pięć! CBDO. Wśiuuu, teorio ewolucjonistów. [i kop] Powiedziałem, że załatwię, no to załatwiam.”

I oczywiście, że nie załatwił. Nauka ma to do siebie, że jedne teorie powstają, inne upadają. Naukowiec wie na pewno tylko to, że jeszcze nie wie wszystkiego, nie wszystkie puzzle ma przed oczami i wie, że za jego życia układanka nie zostanie ułożona. Biolog ma świadomość, że nawet jeśli rozwiąże jakiś problem, to w efekcie pojawi się jeszcze więcej pytań. Weźmy inną naukę, tym razem humanistyczną, historię. Hetyci, benej Het, synowie Heta. Lud dość aktywny w Starym Testamencie. Na przykład w Rdz 23,10 mamy Efrona Hahiti, który po namowie szanujących patriarchę benej Het oddaje pieczarę Machpel na grób Sary, a w wypisie bohaterów Dawida 1 Krn 11,41 – Uriasza Hahiti, tego samego, którego żonę Dawid ujrzał gdy kąpała się na dachu i który przypłacił pragnienie króla życiem. Do XX w. twierdzono, że Hetyci, synowie Heta to wymysł Biblii, dowód na jej nieprawdziwość. A tu dochodzi do odkrycia miasta Hatussy, stolicy imperium hetyckiego. I pojawiają się pytania – jaki byli zorganizowani, kto nimi władał, gdzie są pozostałe ich miasta, jak kształtował się ich język? Jedna ruina daje nowe obszerne pole do badań.

Zaś pastor Chojecki ma Biblię – gotowy obrazek. I na tej podstawie twierdzi, że jeśli jakiś element teorii naukowej mu nie pasuje do Biblii, to cała teoria musi być błędna. Co więcej, jeśli okazuje się, że nowe odkrycie rzuca nowe światło na poprzednie ustalenia, to dowodzi, że wszystkie ustalenia były nieprawidłowe. Najwyraźniej pastorowi nigdy nie zdarzyło się układać puzzli, czy chociażby rozwiązywać sudoku bo wiedziałby, że czasem się zdarza zmienić koncepcję.

Dobrze. A źródło tych rewelacji? Filmik podaje link do wydania magazynu Idź Pod Prąd, gdzie publikuje Chojecki. Tam równie rzetelny jak wykład artykuł stanowi komentarz do innego artykułu w czasopiśmie „Creation”. Ale podaje też namiary na badania, które stanowiły podstawę:

V. Prasad, C. Strömberg, H. Alimohammadian, and A. Sahni, Dinosaur coprolites and the early evolution of grasses and graziers, „Science” 18 November 2005, vol. 310, No. 5751, s. 1177-1180

Jakby pastor Chojecki wziął i poszukał, przeczytałby ten tekst, to by zobaczył, że ewolucjoniści wcale nie drżą, nie mają też problemu z utrzymaniem zwieraczy, a nawet są zadowoleni, bo najprawdopodobniej znaleźli brakujące ogniwo między dwoma znanymi sobie gatunkami i wyjaśnienie, skąd taki dziwny kształt zębów tamtejszych zwierząt, których skamieniałości znajdowali. Do tej pory w koprolitach trafiały się rośliny „wieloliścienne” na przykład paprocie, a tu: jednoliścienne, czyli przypominające palmy i trawy, przodków ryżu i bambusa. Żaden gatunek traw współcześnie występujących w koprolitach z Pisdury nie został znaleziony. Nie znaleziono też śladów żerowania ssaków, a przecież stworzone jednego dnia tytanozaur, bo to w jego odchodach znaleziono te ślady, miał paść się z krowami.

Skamieniałości datowane są na od 70 do 80 mln lat temu. Czyli na koniec ery dinozaurów, która zaczęła się ok. 210 mln lat temu, a zakończyła ok. 65 mln lat temu, trwała więc 145 mln lat. Tak więc dinozaury (konkretnie tytanozaury) współistniały z odkrytymi roslinami przez od 5 do 10 mln lat, do czasu aż nie doszło do masowego wymierania wielkich gadów. Nie znajduje się śladów po dinozaurach (por. TNM1) młodszych niż 65 mln lat, znajdowano jednak masę koprolitów pozbawionych śladów po trawach czy czymkolwiek je przypominających. Oczywiście, nie mamy pewności, czy nie znajdziemy starszych traw, ale na dzień dzisiejszy teoria ewolucji bynajmniej nie drży w posadach z powodu kilku skamieniałych odchodów.

Tak więc, koprolit z Pisdury nie dowodzi, że cała teoria ewolucji jest błędna, ani że kreacjoniści mają rację. A co ze słowami pastora Chojeckiego o tym, że ewolucjoniści stracili argument, którym dźgali kreacjonistów? Jeżeli argument z dinozaurów się pojawiał, to taki, jakiego pastor nie poruszył. Kościół nie tylko katolicki, krytykował Darwina za twierdzenie, że Bóg mógł pozwolić wymrzeć czemuś, co stworzył. Jeśli tak, jak chce tego Teoria Młodej Ziemi świat powstał w ciągu tygodnia i jednego dnia powstały dinozaury i krowy, to dlaczego krowy przetrwały, a diplodoki nie? To stanowi zarzut ewolucjonistów wobec teorii Młodej Ziemi. Niektórzy złośliwie sugerują, że zginęły one po Potopie. Choć przecież taki tytanozaur musiał nieźle pływać, skoro jego szczątki znajdujemy i w Indiach i w Argentynie.

Kreacjoniści Młodej Ziemi odpowiadają, że nic nie wymarło, bo dinozaury dalej istnieją, bo przecież gady rosną przez całe życie, a Noemu zależało, by wziąć młode, płodne zwierzęta. W muzeach stoją kości starych egzemplarzy, a w związku ze skróceniem czasu życia istot żywych te, które mamy obecnie nie mogą osiągnąć rozmiarów swoich przodków. Fakt, że taki waran z Komodo ma zupełnie inny kod genetyczny od tyranozaura nie jest istotny. 😉

bz DINO ARK 11-16-08 WB

arka1

W każdym razie, pastor Chojecki niczego nie obalił, nawet nie dał żadnego argumentu, co więcej nakłamał twierdząc, że znaleziono trawy… Dobrze, załóżmy jedynie, że był po prostu „nieprecyzyjny” by trafić do odbiorców, a nie dlatego, że precyzyjna informacja obaliłaby jego tezę o obalaniu tezy. Ale radośnie skorzystał z okazji, by potaplać się w fekaliach.

Tak Na Marginesie:
1) Nie jest też prawdę, że dinozaury całkowicie wymarły. Zagłada spotkała wiele gatunków, głownie dużych, podczas gdy mniejsze spotykane są jeszcze przez pewien okres. Najnowsza opinia jest taka, że kontynuatorami linii genetycznej dinozaurów są współczesne ptaki, co widać na przykład po budowie kośćca.

NASTĘPNY WPIS: Sakramenty, magia i pierdnięcia

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. 1: KNP vs rzeczywistość

Nie nosi koloratki, ani innego stroju duchownego. Mimo to jest pastorem Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie, byłym katolikiem. Pastor Chojecki, bo o nim tutaj mowa, dał się poznać jako duchowy przewodnik Mariana Kowalskiego, święcie przekonany o tym, że największym złem, jakie trawi naród polski jest Kościół Katolicki (zaraz za komunizmem). Odszedł od wiary pod wpływem dialogu ekumenicznego Ruchu Światło Życie we Wspólnocie Chrześcijańskiej „Pojednanie”. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego mam zamiar się nim zająć? Po pierwsze, jest on popularny wśród prawicowych komentatorów ze względu na swój specyficzny styl wypowiedzi, balansujący między charyzmą a wulgarnością. Ataki na każdą dostrzeżoną słabość katolicyzmu miesza z radykalną wiarą w kreacjonizm (naukowe teorie zbija, negując ich wiarygodność bo… jego interpretacja Pisma, czyli on sam, neguje ich wiarygodność). Ponadto jego nauka ma swoisty zapaszek, odorek, jednak nie jest to swąd siarki, a bardziej przyziemny smród fekaliów, który objawia się między innymi w nazywaniu sakramentów „pierdami”, teorii Wielkiego Wybuchu „teorią wielkiego pierda” i ekstatycznym wręcz zachwycie nad koprolitami, czyli „KUPĄ!!! dinozaura”.

Zobaczmy więc, jak pastor uzasadnia swoje poglądy. Zacznijmy od początku, czyli od Wielkiego Wybuchu, w końcu w filmiku tym Chojecki wyjaśnia stosowanie fekalnej estetyki oraz dowiadujemy się też, jak narodził się Kościół Nowego Przymierza.

https://www.youtube.com/watch?v=BVMPTySwT9c

Dzisiaj chciałem się zwrócić do tych z was, którzy jesteście wyznawcami wielkiego bąka, albo też inaczej mówiąc, bardziej dosadnie, jesteście wyznawcami teorii wielkiego pierda”.

To wszystko o teorii wielkiego wybuchu, dość solidnie podbudowanej naukowo. Jest z nią tylko jeden problem – nie jest całkowicie zgodna z biblijnym opisem z Rdz 1-2. Katolicyzm i ¾ pastorów protestanckich poradziło sobie z tym problemem całkiem trzeźwo stwierdzając, że Biblia jest podręcznikiem wiary, a nie paleontologii i przedstawia prawdy teologiczne dotyczące pochodzenia człowieka (stworzenie przez Boga itd.), a nie miała tłumaczyć historii naturalnej. Pastor Chojecki jest jednak zwolennikiem teorii młodej ziemi i dlatego do nauki o ewolucji i teorii wielkiego wybuchu odnosi się z pogardą. Jakie argumenty podaje? Praktycznie – żadnych. Ale o tym za chwilę.

Najpierw tłumaczenie używania fekalnych epitetów.

Gdybym powiedział, że jesteście wyznawcami teorii wielkiego wybuchu, no to po pierwsze, nikt na to by nie zwrócił uwagi. To jest taki chwyt marketingowy. Trzeba czymś przykuć uwagę widzów, ponieważ w natłoku informacji nie potrafią znaleźć informacji ważnych, na które by zwrócili uwagę…”

Jak ktoś zwraca uwagę na tytuły o kupie, gównie czy pierdach to nie szuka ważnej informacji, tylko rozrywki opartej na humorze na poziomie późnej podstawówki/wczesnego gimnazjum. Ktoś kto szuka argumentu za wiarą taką, czy inną czy też niewiarą nie będzie szukał filmików o odchodach i wiatrach, tylko czegoś zatytułowanego tak, by był w tym zawarty problem. Wtedy ma zagwarantowaną dyskusję, rzeczowe zbijanie racji drugiej strony i podawanie swoich. Czy coś takiego oferuje pastor Chojecki? A no, nie. Jak zobaczymy na tym nagraniu i na kolejnych filmikach, nie daje on żadnego uzasadnienia dla swoich postulatów teologicznych poza „wasza teoria to pierd”.

Drugi powód jest jeszcze ważniejszy. Chcę w ten sposób wyrazić pogardę do głupoty, którą proponujecie.”

Miłość bliźniego i tak dalej… Ale poglądami oponenta się gardzi i nawet się z nimi nie polemizuje, tylko uznaje za niewarte postawienia jednego argumentu. Widać ewolucjonista nie dostał łaski, jaką dostali wierni Kościoła Nowego Przymierza w liczbie (na 2017 r.) pięćdziesięciu.

Dlaczego używam tak ostrego słowa? Ponieważ to, co robicie i to dotyczy zarówno ateistów, którzy wierzą właśnie, że powstali w wyniku wielkiego wybuchu, a potem mieszania jakichś gazów, z tego wybuchu, czyli z tego wielkiego pierda, w jakiejś zupie, i z tego pierwsza komórka i później oni tam powstali z tego, że w rzeczywistości jesteście złodziejami.”

Streszczając dalszy wywód: Wielki Wybuch ma odzierać Boga z godności Stwórcy. Tymczasem katolicy i inni chrześcijanie przyjmujący wiarygodność teorii Wielkiego Wybuchu i teorii ewolucji nie negują tego, że mogą to być metody działania Boga i czczą Go jako tego, który właśnie takimi narzędziami stworzył piękny świat. Wiara nam odpowiada na pytanie „kto?”, nauka na pytanie „jak?”. Zresztą, to ksiądz katolicki opracował teorię ekspansji wszechświata od jakiegoś punktu zerowego. Zresztą, tak spektakularne i starannie zaplanowane działanie – rozłożone na miliardy lat, by stworzyć zaledwie okruszek w kosmosie zamieszkały przez człowieka nadaje Bogu znacznie większą chwałę niż stworzenie tegoż okruszka i okalających go wód.

Naprawdę nie wymaga to wielkiej akrobatyki umysłowej. A jakie argumenty ma pastor Chojecki na potwierdzenie swojej tezy? Czy jakiś astrofizyk twierdzi, że według niego nasze Słońce ma najwyżej 7000 lat? Nie. Jak sam twierdzi w komentarzach, podaje tylko rzeczy trudne do znalezienia, a argumenty przeciwko Big Bangowi łatwo znaleźć w Internecie. Problem w tym, że teorię młodej ziemi łatwo znaleźć. Drugiego tak wulgarnego kaznodziei – oj, trzeba trochę poszukać, więc może o to pastorowi Chojeckiemu chodzi. Zresztą, o edukacji pastor nie ma najlepszego zdania. Powołuje się na cytat z Ap 4,11.

«Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, przyjąć chwałę, i cześć, i moc ponieważ Ty stworzyłeś wszystko, i z woli twojej zostało stworzone i zaistniało» Nie: w wyniku wielkiego pierdnięcia. Nie: w wyniku rzekomego wielkiego wybuchu, co się tam zawiesiły prawa srutututu srutututu, które wam w tych książkach durnych co roku, bo to przecież nie raz was tego uczą, tylko najpierw w przedszkolu już, że to wszystko ewolucja, dinozaury, że one nie wiadomo z czego powstały, później w szkole po kilka razy i później na studiach znowu tych głupot się uczycie okradając Boga z Jego chwały.”

Innymi słowy: oparta na naukowym dorobku ludzkości edukacja jest bez sensu, gdyż nie zgadza się z Biblią, a raczej z jej rozumieniem według pastora Chojeckiego. Taka pogarda dla pracy kilku pokoleń badaczy, takie łopatologiczne podejście do spraw zawiłych, jakimi jest historia świata nieożywionego i ożywionego najprawdopodobniej wynika z uznania teorii biblijnej za jasną i pozbawioną dziur (w 10:10 nazywa Pismo „niezmiennym, nieomylnym i pewnym”). Fakt, że dziury te pojawiają się w konfrontacji jej z obserwacją świata i wynikami obliczeń astronomicznych nie zraża pastora, dla którego te nauki – od przedszkola po uniwersytet to „srutututu”.

O tym z czego i jak powstały dinozaury w następnym wpisie.

W jednym z komentarzy do filmu Chojecki (bo to zapewne on administruje kontem „Idź Pod Prąd”) pisze w odpowiedzi na komentarz widza:

Bajka ewolucjonizmu nie jest powszechnie akceptowana, bo jest dobra teorią naukową (jest słaba, zmienna, dziurawa i pełna niewyjaśnionych kwestii). Jest przyjmowana, bo stanowi doskonałe alibi dla grzechu i folgowaniu niskim popędom.”

Teorie naukowe mają to do siebie, że są dopracowywane. Dlatego mówimy o teorii wielkiego wybuchu, a nie doktrynie. Za pewnik przyjmują ją tylko romantycy bezkrytycznie przyjmujący aktualny stan wiedzy za doskonały. Jeśli teorie radykalnie nie odpowiadają rzeczywistości i wynikom badań, to są odrzucane. Dziury się łata. Tak było z teorią heliocentryczną, która też jako sprzeczna z Pismem musiała być solidnie udokumentowana. Kolejne wersje (Galileusz, Kopernik) nie były zgodne z rzeczywistością. Gdyby ciała niebieskie poruszały się według nich, gwiazdy i planety powinny znajdować się w innych miejscach niż były faktycznie. Dlatego były weryfikowane w miarę udoskonalania naszej wiedzy (np. odejście od orbit doskonale kołowych w stronę orbit eliptycznych z etapem pośrednim – kołowych orbit z mniejszymi orbitkami, epicyklami). Aż do osiągnięcia modelu najbliższego rzeczywistości.

Ciekawe, że pastor Chojecki nie broni geocentryzmu, ani starotestamentalnej wersji ziemi z wodami dolnymi (morza, rzeki, jeziora) i górnymi (niebo, skąd pada deszcz). Czy to nie przez nie Bóg spuścił wody Potopu w Rdz 7,11? Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jeździ na szynie uczepionej sklepienia niebieskiego? Wszak, cytując odpowiedzi „idzpodprad” na komentarze osób godzących Wielkie Wybuch i wiarę w Stwórcę: „objawił, że zrobił inaczej”.

Chojecki2a

W drugiej części, pastor odpowiada na pytanie jednego z komentatorów o „nie zabijaj” i wątpliwości co do przynależności do właściwego Kościoła.

Kościół katolicki będzie zmieniał swoją doktrynę. Ja takie rozterki przechodziłem na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (okres tworzenia się KNP – RG) i stwierdziłem, że nie będę słuchał tego, co mówią księża, czy biskupi, czy papieże, bo to jest dość zmienne i też nawzajem sprzeczne i wykluczające się, ale oprę się na tym, co jest istotą Kościoła katolickiego, czyli jego dogmatach i dekretach soborowych, które jedynie konstytuują naukę katolicką, czyli to, w co Kościół katolicki wierzy i tutaj dla mnie kryterium podstawowym jest sprawa Soboru Trydenckiego, który w Dekrecie o usprawiedliwieniu potępił Ewangelię Jezusa Chrystusa o całkowicie darmowym zbawieniu. Można to sobie tam przeczytać. Ja właśnie tak uważam, że tylko ufność do Chrystusa, to, co on zrobił jest całkowicie wystarczające dla naszego zbawienia, dla mojego zbawienia. Osobiście w to uwierzyłem i wierzę, że jestem zbawiony niezależnie od moich uczynków, sakramentów, tego jak się prowadzę, co myślę, czy się uśmiecham, czy płaczę i tak dalej. Chrystus zapłacił za mnie całkowitą, doskonałą, wyznaczoną przez Boga Ojca cenę.”

Czyli zacznijmy od rozróżnienia w jednej materii: jest różnica między darmowym odkupieniem/usprawiedliwieniem i darmowym zbawieniem. Odkupienie dokonało się na Krzyżu i obejmuje uleczenie natury ludzkiej, usunięcie przeszkody do zbawienia, jaką był grzech pierworodny (jakkolwiek pozostają jego skutki) i umożliwienie wejścia do Królestwa Niebieskiego. Zbawienie zaś to osiągnięcie Raju. Chrzest jako zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa zgodnie z teologią Pawła jest konieczny – nie jest wystarczające „zaufanie” (Rz 6, 3: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?”). Tak Trydent mówił o odkupieniu w Dekrecie o grzechu pierworodnym:

3. Jeżeli ktoś twierdzi, że ten grzech Adama – który pod względem powstania jest jeden, przekazywany wszystkim przez pochodzenie a nie naśladowanie, będący w każdym jako jego własny – można zgładzić siłami natury ludzkiej lub innym środkiem zaradczym, a nie zasługą jedynego pośrednika Pana naszego Jezusa Chrystusa, który krwią swoją pojednał nas z Bogiem, «stawszy się dla nas sprawiedliwością, uświęceniem i odkupieniem»; albo przeczy, że w sakramencie chrztu ważnie udzielonym w obrzędzie Kościoła ta właśnie zasługa Jezusa Chrystusa udzielana jest zarówno dorosłym, jak i dzieciom – niech będzie wyklęty.”

A tak o usprawiedliwieniu w Dekrecie o usprawiedliwieniu (rozdz. 7):

[c] Jakkolwiek nikt nie może być sprawiedliwym, jak tylko przez udział w zasługach męki Pana naszego Jezusa Chrystusa, to jednak usprawiedliwienie grzesznika dokonuje się, gdy na podstawie zasługi najświętszej męki Duch Święty wlewa miłość Bożą w serca usprawiedliwianych i ona w nich pozostaje.”

O ile odkupienie jest darmowe, o tyle zbawienie wymaga współpracy człowieka. To, co on robi, myśli, jak się zachowuje ma znaczenie. Jezus wskazuje, że należy jeść Jego Ciało (por. J 6,53). Każdy może dostąpić przyjaźni z Bogiem jeśli chce i jeśli nie robi tego fałszywie – jeśli nie grzeszy myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem. Jeśli przyjmuje sakramenty, o których w ostatnim wpisie. Tymczasem pastor Chojecki głosi, że wystarczy zaufać Bogu, czytać i interpretować pismo i jest się automatycznie zbawionym. Katolik okazuje zaufanie Bogu przez przestrzeganie nauki moralnej Kościoła, przez odpowiednie zachowanie się i panowanie nad myślami.

Tymczasem wydaje się, że to właśnie przeświadczenie o tym, że już jest zbawiony (choć jest jedynie odkupiony) daje pastorowi Chojeckiemu siłę, by nie panować nad sobą, rzucać co rusz fekalną terminologią i obrażanie wszystkich naokoło. O takiej zuchwałej ufności też pisali ojcowie soborowi Trydentu w rozdziale 9. Dekretu o usprawiedliwieniu:

[c] Jak bowiem żaden pobożny człowiek nie powinien wątpić w Boże miłosierdzie, w zasługę Chrystusa i w moc oraz skuteczność sakramentów, tak samo każdy, gdy widzi siebie i swą własną słabość oraz brak usposobienia, może się obawiać i lękać o swą łaskę, ponieważ nikt nie może wiedzieć pewnością wiary, która wolna jest od błędu, że uzyskał łaskę Bożą.”

Czy to tak trudno wywnioskować z tekstów, o których pastor mówi, że je czytał i one pobudziły go do odejścia od katolicyzmu? Co ciekawe, w komentarzach pod filmikiem widzimy, że „Idź Pod Prąd” polemistom zarzuca… właśnie zaniedbanie sztuki czytania ze zrozumieniem. Wychodzi na to, że pastor Chojecki został herezjarchą tylko dlatego, że wysunął dość pochopne wnioski na podstawie tekstu, który nie jest jakoś radykalnie pelagiański czy nastawiony na uczynki. Innymi słowy: początkiem jego sekty są jego osobiste niedouczenie i porywczy i nieokrzesany charakter.

Pastor Chojecki grzeszy zuchwałą nadzieją, przekonaniem, że został obdarzony taką łaską, że cokolwiek nie przyjdzie mu na myśl na pewno nie jest grzeszne – ani wulgarny język, ani pogarda dla drugiego człowieka. Niczym chłopiec, który wierzy, że nic mu się nie stanie, bo ma potężnego tatę, tak herezjarcha z Lublina wierzy, że może opowiadać o pierdach i obrażać innych – bo „czuje się” zbawiony.

CHOJECKI1B.png

KOLEJNA CZĘŚĆ: KUPA!!! DINOZAURA. 

Jak nie polemizować z islamem. Wersja z obrazkami

 Jak powiedział Benjamin Franklin, nie należy wierzyć we wszystko, co się znajdzie w Internecie. Sieć www jest wylęgarnią różnych teorii i pomysłów, które najczęściej są po prostu bezsensowne, a czasem po prostu głupie. Niekiedy jednak są kłamliwe i wtedy warto się sprawie przyjrzeć bliżej, żeby zrozumieć proces, w jakim kłamstwo się szerzy i zdobywa zwolenników. Mam tu dwa ciekawe przypadki.

Pierwszy, świeższy to grafika ze zdjęciem Benedykta XVI z cytatem: „Pokaż mi, co przyniósł Mahomet, co byłoby nowe, a odkryjesz tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz zaprowadzania mieczem wiary, którą głosił”. Wskazano, że miało to pochodzić z wykładu w Ratyzbonie z 12.09.2006 r.

Źródło: twitter
Źródło: twitter

I tu mamy półprawdę. Rzeczywiście, słowa te podczas wspomnianego przemówienia padły, ale jako cytat z Manuela II Paleologa, cesarza bizantyńskiego, spisane zapewne na przełomie wieków XIV i XV w czasie oblężenia Konstantynopola na bazie odbytej wcześniej dyskusji władcy z mędrcem perskim. Dialog był znacznie obszerniejszy. Cały wykład papieża dotyczył zaś relacji rozumu i wiary, a przywołanie pracy prof. T. Khoury’ego, który opisał rzeczony dialog miało na celu wykazanie różnicy między rozumieniem chrześcijańskim, gdzie wiara musi być w większości aspektów zgodna z ludzkim rozumem a rozumieniem muzułmańskim, gdzie Bóg jest tak transcendentny, tak ponad człowiekiem, że nie podlega logice.

Zaznaczmy, fundamentalnym błędem jest podawanie cytatu jako słów cytującego i uznawanie automatycznie, że zgadza się on z tym, co cytuje w całej rozciągłości. Równie dobrze możemy wyciągnąć dowolny tekst apologetyczny Ojców Kościoła czy G.K. Chestertona i twierdzić, że Justyn napisał: „Czyż nie czytaliście, że duch będzie odjęty ludziom, którzy nie zostali obrzezani ósmego dnia?”, choć jest to argument, jaki autor dialogu włożył w usta Żyda Tryfona (Dialog z Żydem Tryfonem, pkt 10).

Sam Benedykt XVI w wywiadzie-rzece z Peterem Seewaldem z 2010 r. zaznaczył, że z Manuelem II Paleologiem zgadza się tylko co do relacji wiary i rozumu w chrześcijaństwie i islamie, jakkolwiek wyznawcy Mahometa muszą sprecyzować swój stosunek do przemocy. Nie jest to zresztą wielka rewolucja. Islam nie jest monolitem, część muzułmanów odrzuca dżihad, a także inne radykalne postulaty. Ale lepiej atakuje się monolit.

Podsumowując punkt pierwszy, mamy cytat przypisany niewłaściwej osobie, wykorzystywany by powołując się na autorytet papieża podbudować swoje przekonanie o tym, że islam to religia szatana.

Drugi przypadek to obrazek, który znalazłem na profilu „Sekrety Biblii” na facebooku. 8 sierpnia post wyglądał tak (podkreślenie moje):
„Ciekawostka: czy wiedziałeś o tym że w Apokalipsie Jana jest opis ,,Bestii,, wychodzącej z wody która przejmie władze nad Światem, bestia ta będzie mordować ludzi posłusznych Barankowi (Jezusowi Chrystusowi) oraz nakłaniać ich na zmianę wiary i przyjęcia znaku Bestii a liczba jej imienia wynosi 666. Czy wiedziałeś że imię allah po grecku oznacza liczbę 666 ? Islam to religia szatana.”

A 30 sierpnia zmieniono na:
„Czy wiedziałeś że ,,Jihad w imię Allaha,, po grecku oznacza liczbę 666 ?Nich Łaska Pana Jezusa będzie z wami. Udostępniajcie.

Źródło facebook.com
Źródło facebook.com

Grafika miała uzasadniać na podstawie rękopisów, że arabski zapis „dzihad w imię Allaha” przypomina do bólu zapis liczby Bestii, czyli 666. W Apokalipsie św. Jana jest mowa o χξς, czyli chi (600) – ksi (60) – sigma (6). Grecki nie zna zapisu cyfrowego, więc stosowany jest podobny do łacińskiego system literowy.

en-greek-letters-numbers

A i „Allah” po arabsku pisze się inaczej, o czym za chwilę. W każdym razie admin nie zauważył, że obrazek, który wrzucił nie mówi o o tym, że „Allah” = 666, a że „W imię Allaha” (bi-ism-Allahi) = 666.

Skomentowałem post półżartobliwie, wskazując, że alfabet arabski nie jest alfabetem ideograficznym (jeden znak=jedna idea) tylko fonetycznym (jeden znak = jedna głoska). W efekcie to, co ma znaczyć „w imię” jest to zapewne spółgłoska alif, która wraz ze ze znakiem samogłoski daje „a”, a reszta to podwojone lam (l, jedno w formie początkowej, drugie środkowej, samogłoska „a” przypominająca w z apostrofem i h w formie końcowej).

Arabic_components_(letters)_in_the_word_-Allah-

Szukanie szatana warto zacząć od samego Internetu, bo w gematrii żydowskiej litera waw (w) ma wartość 6, zatem www można zapisać jako 666 i tak wyczuleni na szatańską obecność admini powinni zamknąć stronę i z sieci (szatańskiej) wiać. Zaraz potem została mi zablokowana możliwość komentowania, a admin dorzucił komentarz filmowy (właściwie kilkusekundowy statyczny obraz) wyjaśniający jak z arabskiego „Allah” zrobić „przemoc w imię Boga stylizowane na χξς”.

Jak to się odbywa? Więc tak. Arabskie „bismi” skraca i zapisuje się tylko jego końcówkę jak sigmę z wydłużona górną częścią. Zbitką „llah” po usunięciu początkowego alif należy kręcić i tworzyć jej lustrzane odbicia do uzyskania czegoś na podobę greckiej ksi. Czasem alif pozostawia się, przerzuca na druga stronę „llah” jako odpowiednik kreski z greckich rękopisów wskazujących, że chodzi o zapis cyfrowy, albo że alif znaczy w „imię” (spotyka się rożne warianty). Niektórzy zamiast wstawiają końcowe „h” ze znacznie dłuższego słowa bismallah (w-imię). Na końcu dodaje się krzyżyk stylizowany na dwa miecze, co niby ma być zaczerpnięte z godła Arabii Saudyjskiej i ma być symbolem całego islamu. Dlaczego ten ostatni znaczek? Kto go mianował symbolem islamu? Mianował autor obrazka, bo tak pasuje pod tezę. Filmik instruktażowy poniżej.
https://www.youtube.com/watch?v=uxkVleveW58

Kto jako pierwszy się wysilił na ten karkołomny pokaz ignorancji? Wiadomo – protestanci. Kilku co najmniej pastorów zaczęło ją głosić w latach 90. Dowodzili oni, że w Ap 13,18 nie chodzi o liczbę, a właśnie o ukazane Janowi Ewangeliście w Bożym objawieniu napisy arabskie.

Podsumowując punkt drugi – mamy nietrzymająca się kupy teorię zaczerpniętą z odmętów amerykańskiego ruchu biblijnego wykorzystywaną także przez katolików do uderzania w islam.

Islam nie jest najlepszą religią świata, Koran daje podstawy do szerzenia wiary w Allaha poprzez rozlew krwi. Należy bronić wiary chrześcijańskiej, ale z sensem, z rozumem, bo inaczej dwa tysiące lat katolickiej apologetyki będą się kurzyć podczas gdy apologeta będzie biegał w kółko jak kurczak z urżniętym łbem cytując wyrwane z kontekstu hasła i siejąc idiotyczne tezy.

Trudne początki dialogu chrześcijańsko-żydowskiego.

Skupiamy się dziś na tym, że Stefanos, diakon Kościoła jerozolimskiego został zabity. Będzie dużo o nienawiści świata do Chrystusa i Jego wiernych. A mało kto się zastanawia nad tym, jakie były okoliczności, które sprawiły, że Żydzi chwycili za kamienie i wywlekli Szczepana za mury miasta.

Rozdział piąty Dziejów Apostolskich kończy się swoistym zawieszeniem broni. Żydzi idąc za radą Gamaliela Starszego, nauczyciela św. Pawła, postanawiają dać chrześcijanom spokój, zakładając, że jeśli to sprawa ludzka, zajmą się tym Rzymianie.

Szczepan pojawia się w szóstym rozdziale Dziejów, jako diakon, osoba, która ma odciążyć Apostołów, przejmując na swoje barki działalność charytatywną. Jednak Szczepan nie był tylko skromnym sługą. Otwarcie bronił wiary chrześcijańskiej, w dodatku tak solidnie, że nie dało się znaleźć odpowiedniego haka na jego argumentację, gdyż wspierał go Duch Święty.

Postanowiono Stefana oskarżyć o kwestie polityczne. Że niby głosi naukę rebelianta występującego przeciwko największej świętości Jerozolimy, czyli Świątyni. Fałszywych świadków wystawiają stronnictwa przyjezdne, pozamiejscowe – z Cylicji, Aleksandrii, Azji i Cyreny. Sanhedryn na razie zajmuje się jedynie osądem przedstawionej sprawy.

Szczepan na oskarżenie opowiada historię od Abrahama do Mojżesza, kończąc słowami, że Bóg nie mieszka w przybytkach uczynionych ręką ludzką. Mamy więc polemikę teologiczną, biblijną a Sanhedryn dość długo pozwala mówić przesłuchiwanemu.

Kiedy puszczają nerwy? Gdy Szczepan nie mówi o jakichś tam grzechach przodków Izraela, ale uderza w osobistą dumę. Gdy zaczyna mówić w drugiej osobie liczby mnogiej: Wyście zabili Sprawiedliwego. Wy nie słuchacie Ducha Świętego. I nadal mówi biblijnie – nazywa Żydów ludem o twardym karku, tak jak zrobił to Bóg w czasie wędrówki przez pustynię (Pwt 9,6).

Jeszcze są cierpliwi. Zgrzytają zębami, ale rączki trzymają przy sobie. Trochę głupio by wyszło, tak zabić gościa o anielskiej twarzy za wytykanie grzechu, tuż po tym jak zarzucił mordowanie tych, którzy grzech wytykają.

I wreszcie stało się to, na co czekali oskarżyciele. Szczepan powiedział, co widział. A widział Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga. Nie wiadomo, co dokładnie w tej epifanii było pretekstem do kamienowania, ani co dokładnie oburzyło Żydów. Może doskonale wiedzieli, że dla Szczepana Syn Człowieczy to Chrystus.

Szczepan złamał zasady dialogu tolerancyjnego. Mówił prawdę ostro i dosadnie, zgodnie ze swoimi poglądami, a nie oczekiwaniami słuchaczy. Nie jest jego winą, że druga strona obraziła się na to i zatkała uszy. Nieprzyjmowanie prawdy do wiadomości jest dla dialogu zabójcze. A niekiedy i dla mówiącego prawdę.

Bóg Izraela, a nie ksiądz PO. Donatyzm odkurzony.

Pisałem na twitterze z pewnym panem, który w bardzo ostrych, nieprzystających chrześcijaninowi słowach, zarzucał ks. Sowie, naczelnemu duchownemu TVN i duszpasterzowi PO, że jest zdrajcą i niszczy Kościół. Padła nawet deklaracja, że w sytuacji zagrożenia życia, ten pan nie przyjąłby spowiedzi i sakramentu chorych od ks. Sowy, bo to drań i jego święcenia są nic nie warte. „Wierzę w Boga, a nie w księdza” napisał mój rozmówca, zupełnie nie przejmując się tym, że w tym momencie stawia jednego grzesznika ponad Boga!

Dlaczego? Po pierwsze, kwestia ważności święceń. Jeśli nie doszło do symulacji, jeśli w momencie przyjmowania święceń nie zadziało się nic, co czyniłoby je nieważnymi (np. brak chrztu), ks. Sowa jest księdzem, jest prezbiterem i nic tego nie zmieni. Nawet, gdyby został suspendowany, sakrament nie zostanie cofnięty, gdyż łaski Bożej nie da się cofnąć. W przypadku kapłana-grzesznika, nawet jeśli zostanie on pozbawiony prawa do odprawiania Mszy, spowiadania i tak dalej działa ten sam mechanizm, co w przypadku Izraela. Choć Żydzi odtrącili Boga, choć doprowadzili do śmierci Chrystusa, choć prześladowali Kościół, są wciąż obiektem Bożej miłości. Dlaczego? Jak pisze św. Paweł w Liście do Rzymian: „Bo dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne” (11,30). Człowiek powołany do kapłaństwa jest do niego powołany zawsze. Bóg nie patrzy na niego i nie myśli: „O, ty, Kazek, jesteś okropny, nie nadajesz się. Pomyliłem się, więc cofam ci wezwanie do bycia prezbiterem.” W przypadku zagrożenia życia wiernego, suspendowany „były” ksiądz może udzielić odpowiednich sakramentów, gdyż dla Kościoła najwyższym prawem jest „salus animarum”, czeli zbawienie dusz (por. Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1752).

Gdy dochodzi do spowiedzi, kapłan jest tak naprawdę na drugim, czy trzecim planie. To spotkanie Chrystusa, szafarza wszystkich sakramentów z człowiekiem, który potrzebuje Jego łaski. Świętość czy nieświętość duchownego są tu bez znaczenia. Mój rozmówca z twittera stwierdził więc, niebezpośrednio, że łaska Boża jest mniej warta niż grzech księdza i choć nie wierzy w niego, to jednak ksiądz jest dla niego ważniejszy od Boga.

Jest to postawa niekatolicka, heretycka. Pierwsi na pomysł, by w sakramentach stawiać postawę moralną duchownego nad działanie Boga wpadli donatyści. Był to ruch, który narodził się tuż po dwóch bardzo odmiennych dla chrześcijan wydarzeniach. Najpierw za Dioklecjana nastąpiły prześladowania, w czasie których wielu duchownych zaparło się wiary, potem zaś, nieco na przekór niechętnemu chrześcijanom Maksencjuszowi, Konstantyn uczynił chrześcijaństwo religio licita, czyli uznaną przez państwo. Upadli kapłani, jeśli tylko wyrazili skruchę i odpokutowali grzech apostazji, mogli wrócić do wspólnoty chrześcijańskiej. Ale znaleźli się tacy, którym to nie odpowiadała. Słabi kapłani byli dla nich „traditores”, świętokradcami i w ich opinii utracili wszystkie sakramenty – włącznie z chrztem! Do tego doszła postawa antypaństwowa, bo przecież Kościół nie może być w zgodzie z tym okropnym Imperium. Powstał więc ruch skupiony wokół bp. Donata z Kartaginy, nazywający sami siebie „Kościołem Doskonałych”, tworząc (wobec jawnej, według nich, zdrady, „Wielkiego Kościoła” katolickiego z biskupem Rzymu na czele) jedyny prawdziwy Kościół. Nie tylko odrzucali wyświęcanie nowych duchownych przez biskupów-apostatów, ale także domagali się niekiedy powtórnego chrztu! Za Augustyna ci „doskonali i bezgrzeszni” „chrześcijanie” siali spustoszenie w Afryce Północnej tworząc bandy curcumcelliones, „lwów krążących”, napadających na duchownych katolickich i tak przyczynili się do nauki biskupa Hippony o współpracy władzy świeckiej w karaniu herezji. I to przeciwko naukom Donata i jego bezsensownej praktyce Augustyn nauczał o tym, że sakrament działa nie przez to, kto – grzesznik, czy święty – wykonuje święte czynności (ex opere operantis), ale przez to, co się robi (ex opere operato). Gdy ważnie wyświęcony kapłan wypowiada słowa rozgrzeszenia, działa Bóg Abrahama, Izaaka, Jakuba, Piotra, Pawła, Jana i tak dalej, a nie ksiądz TVNu i PO.

Nihil novi sub solem, jak widać.