Najbardziej tchórzliwy typ odwagi.

Artyście według powszechnie przyjętych kryteriów oceny zachowań wolno więcej. Artysta to ten, kto szuka nowych dróg, patrzy dalej, szerzej, głębiej. To ktoś, kto wskazuje nam nowe drogi postrzegania rzeczywistości. Sztuka była często jedynym polem dozwolonej krytyki, co wyrażą się w utartym przekonaniu, że błazen miał prawo powiedzieć to, co w ustach innego byłoby obrazą majestatu. Problem w tym, że czasem prosty cham do swojego steku wulgaryzmów doda dwie nutki i już powołuje się na wolność artystyczną, by pozostać bezkarnym.

Tak, czasem wymaga to odwagi, będącej nieraz ubocznym efektem bezmyślności. Bezmyślność ma miejsce wtedy, gdy „twórca” nie zastanawia się nad skutkami czy możliwymi drogami odbioru swego „dzieła”. Po prostu robi, plecie i maluje to, co przyjdzie mu do głowy. Konsekwencje spadają na niego, a on jest ciężko zaskoczony. Odwagę widzimy, gdy autor wie, jak zrozumieją sprawę inni i że mogą go spotkać konsekwencje, które też bierze pod uwagę.

Ostatnio jednak coraz częściej obserwujemy swoistą odwagę imitowaną. Chodzi mi tu o różne produkcje, które świadomie tworzą karykaturalny obraz Kościoła albo (co gorsza) wprost szydzą z Chrystusa. Pierwszy przypadek to „Kler”, drugi „Pierwsze kuszenie Chrystusa” Netflixa. Nie oglądałem ich, powiem wprost, tak samo jak nie czytam regularnie gadzinówek Urbana, antysemickich blogów, czy nie oglądam „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP. Na guano szkoda czasu – czasem można zajrzeć, ale tylko po to by sprawdzić czy coś się poprawiło. Dodajmy do tego tanie prowokacje Nergala czy durszlakowców z Marszów Równości, którzy domagają się tolerancji dla swojej nietolerancji.

Dlaczego to odwaga imitowana? Gdyż jest to tylko biznes, chłodna kalkulacja. Po pierwsze, Smarzowski lubi pokazywać ludzi powszechnie nielubianych lub po prostu będących pod czujnym okiem społeczeństwa jako zwyrodniałych, gdyż w ten sposób wie, że więcej ludzi go poprze, gdyż gdy ktoś wystawia nam mandat, albo gdy odmawia wydania zaświadczenia dla świadka chrztu wolimy widzieć w nim czyste zło. To gwarantuje poklask i dochód z premiery, gdyż potencjalni krytycy będą musieli film obejrzeć, by móc się wypowiadać.

Po drugie, nie ma tak naprawdę żadnego realnego zagrożenia ze strony polskich wiernych. Nikt nie wpadnie do redakcji Faktów i Mitów z kałachem, jak to się stało w wypadku „Charlie Hebdo” po aferze z karykaturami Mahometa. Nawet nie ma ryzyka ukarania, bo przepis o ochronie uczuć religijnych jest martwy, a zachodnie media staną murem za „prześladowanym artystą”. Gdyby Smarzowski zrobił film „Pedały” (ambitny gej-polityk zakłada partię, konsultując najważniejsze dla niej sprawy na randkach ze swoim chłopakiem, w wywiadzie mówi, że jak go boli pupa to znaczy że jest dobrze, ignoruje aferę pedofilską w podległej mu placówce, po czym z trybuny grzmi na księży-pedofilów) czy „Ekoterror” (propozycja sceny: działacz ekologiczny dowiaduje się o wycieku hektolitrów ścieków komunalnych do Wisły, pędzi do szefa komórki, a ten pyta „Gdzie?”, młody odpowiada „W Warszawie”, na co szef: „Nie, tam nasi. Pakuj się, jedziesz na mierzeję”). Netflix nie wyda też filmu o ucieczce Mahometa do Medyny, bo lubi głowy swojej ekipy tam, gdzie są, czyli na karkach.

Byłyby to odważne filmy, wpisujące się w debatę publiczną? Tak – ale wpisałyby się po niewłaściwej stronie. Nie sprzedałyby się? No, nie – bo nikt nie zaryzykowałby kasy na takie przedsięwzięcie, które zostałoby ofuknięte przez salony. Nikt z odważnych twórców nie zrobi takiego filmu, bo odwaga Netflixa, Nergala i Smarzowskiego kończy się tam, gdzie zaczyna się realne ryzyko klapy finansowej i groźnego pozwu. Tworząc „Kler”, depcząc święte obrazy, szydząc z Jezusa ryzykują łatkę „pluszowego męczennika”, osoby wychwalanej za bycie prześladowaną, choć same prześladowanie nie grozi ani życiu ani portfelowi. Śmiało rzucając kałem, kryją się za plecami troskliwych patronów.

Tymczasem media tworzą wokół procesów atmosferę rodem z czasów Świętej Inkwizycji, gdzie najbliższy wydarzeniu biskup już ostrzy narzędzia katowskie i zbiera chrust na stos. Byłoby to zabawne, gdyby nie jeden fakt: są ludzie, którzy tę atmosferę zagrożenia ze strony katotalibanu biorą na poważnie, a w każdym akcie imitowanej odwagi najwyższą formę sztuki.

Czynisz dobrze? Bóg cię wynagrodzi! Czynisz źle… To cię pogłaska po główce. Teologia Deona.

walejko kara
Zdjęcie umieszczone przez Małgorzatę Wałejko z komentarzem „Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce. Zachęcam innych rodziców do rebelii!” https://www.facebook.com/photo.php?fbid=968698490128843&set=a.166412383690795&type=3

 

Powyżej znajduje się post wzywający do zmiany katechizmowego tekstu o pięciu prawdach wiary, a konkretnie do wymazania z niej idei, że złe uczynki Bóg karze ludzi. Karę ma zastąpić lekarstwo.
I tym lekarstwem jest kara. Nie uwierzycie, ale u niektórych katolików budzi to szok! Niedowierzanie! W końcu, jak karać może ten Bóg, o którym Mojżesz mówi:
„Niech się okaże, Panie, cała Twoja moc, jak przyobiecałeś mówiąc: Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia” (Lb 14)
A może odpłacać złem za zło będzie Ten, który powiedział o ulegających pokusom:
„I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego” (Mt 18,9)?

Może sens jest taki: „Nie, no Jezus tylko leczy tych, co chcą do Niego przyjść, a jak Go odrzucasz, to nie ma żadnych konsekwencji?”

Jeśli nie ma kary za świadomie uczynione zło, bo mówimy o dolegliwości, którą musi uleczyć Chrystus, więc czymś zewnętrznym , niezwiązanym z moją decyzją, to grzech jako decyzja woli nie istnieje, nie ma sensu mieć poczucia winy, bo to tylko stan, który wymaga lekarstwa nie zaś zadośćuczynienia Bogu i bliźniemu (a może to one są lekarstwem, ale wtedy myśli wędrują znów do związanych z karą pojęć: żal, skrucha, wyznanie winy). Tak samo sprawiedliwość nie istnieje, bo czyn dobry to zdrowie, więc rzecz normalna.

Autorka posta pisze:
„Tę formułę zaproponował Ks. Bp Andrzej Czaja w książce „Szczerze o Kościele” (2014) jako własciwszą i w sensie spójności z nauką Kościoła, i zdrowszą psychicznie dla dzieci. Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce, ale co najważniejsze: niezgodną z prawdą objawioną o Panu Bogu i bardzo szkodliwą. Zachęcam innych Rodziców do rebelii! Właśnie napisałam list do Pani katechetki, że Olę uczymy – jak niżej”.
Po pierwsze, widać tu taki syndrom zaścianka. „Tylko w Polsce” = źle. Dlaczego niezgodną z prawda objawioną? Bo nie zgadza się to z linią programową Deona, reprezentującego Kościół Otwarty. I koniec! Komentarz do tego napisała jedna z redaktorek tego portalu i nie ma tam żadnej sensownej argumentacji. Co znajdujemy? Wskazanie, że przez nauczanie o karze pustoszeją kościoły, że zmienioną formułę zaproponował bp Czaja, że przecież Jezus wziął na siebie naszą karę.
A i hierarchowie mają heretyckie czy po prostu głupie poglądy. Myślałem, że Deon lubi przypominać że ksiądz to nie gotowy doskonały produkt, ale widać są księża i hierarchowie nieomylni z racji zgodności z linią redakcji. Zasłanianie się nazwiskiem bp. Czai nic nie da, jeśli chce się paradą nazwisk zatuszować błędy w rozumowaniu.
Bóg przy założeniu tezy, że „karą jest samo odrzucenie Boga i brak Jego miłości” staje się biernym celem, niczym światło latarni morskiej, które może czasem mocniej świeci, czasem słabiej, ale tylko by zmotywować do działania. Bóg wychodzi do człowieka, chcąc jego dobra, ale też by zadziałać tam, gdzie człowiek nie może zdziałać nic. Na cóż te wszystkie przypowieści Jezusa o królu wtrącającym do lochu albo o bogaczu i Łazarzu? By wyedukować, czy też by powiedzieć, że za zło czeka kara? Kara Boża to świadome zadanie człowiekowi jakiegoś bólu, by go nawrócić albo by wymierzyć sprawiedliwość za grzech wołający o pomstę do nieba. I wyrzucenie tego ze świadomości, zepchnięcie na drugi czy trzeci plan myślenia o odpowiedzi Boga na grzech to właśnie tworzenie pluszowego Jezuska, który utuli, pogłaska po główce i może w ostateczności odeśle na karnego jeżyka.
Zasłanianie się sensem pedagogicznym też jest bez sensu, gdyż pedagogia też posługuje się karą. Po prostu ukazuje się inne kategorie, by powiedzieć, że kara nie jest karą. Wyrok dożywocia nawet w prawodawstwie ma także wydźwięk wychowawczy, ale też zapobiegawczy (przez przykład dla innych). To jak powiedzieć, że „marchewka nie jest warzywem, bo jest korzeniem”.
To, że ktoś nie widział ludzi, którzy odchodzą od Kościoła z powodu przeakcentowania miłosierdzia, nie znaczy że takich ludzi nie ma, albo że przeakcentowanie miłosierdzia nie jest szkodliwe. Tacy ludzie nie odchodzą z przytupem, jak ktoś kto ciągle marudzi na wymagania, albo na wizje piekła ognistego (jak panie, co wychodziły z Kościołów z powodu przedstawienia przez Episkopat w liście katolickiego nauczania). Ludzie widzący w Kościele za dużo miłosierdzia w porównaniu do rzeczywistszej treści wiary najczęściej przyjmują to z ulgą, bo nie odpowiada im treść wiary. Po prostu albo znajdują sobie innego coacha wmawiającego mu jaki jest zajefajny i kochany, albo zostają w parafii i cieszą się z Kościoła zszytego na ich miarę. Bo to fajny Kościół, który nie stawia żadnych roszczeń wobec świata, nie budzi konfliktu, bo przecież i tak ksiądz czy katecheta po prostu przekłada postulaty środowisk postępowych na język quasi-ewangeliczny, usuwając ze słownika to, co drażni uszy, byleby nikt z Kościoła nie uciekł.
Jeszcze inni otwarcie o tym piszą, ale redaktorki Deonu nazywają to grzaniem z karabinu i wyśmiewają.
Odniesienie do kwestii ostatecznego zbawienia z racji poświęcenia Jezusa jako eliminującego karę jest bez sensu, gdyż w tym momencie mówimy o najbardziej infantylnie rozumianym Sola Gratia – Bóg dał ci wiarę, byś przyjął Ofiarę Krzyża i teraz nie musisz na nic zasługiwać. Tak, to wielki dar, ale też zobowiązanie, którego zmarnowanie wiąże się z karą ostateczną, brakiem udziału w Niebie, ale też z karami pośrednimi, wychowawczymi.
„Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije.” 1 Kor 11, 29
Próba zmiany treści prawd wiary to zabawa ze słownikiem, by lać miód w ucho, by było miło. By nikogo nie odstraszyć, byle tylko Kościół budził same pozytywne uczucia bezpieczeństwa, wolności, zaufania. Zauważmy, że nieusuwane z formułki jest bardzo niepedagogiczne wskazanie, że dobry uczynek zostanie nagrodzony. Wszak czynić dobrze powinno się z powodu miłości bliźniego, a nie z powodu zachęty do osiągnięcia korzyści.
Ale wtedy byłoby mniej miło.

Co się dzieje z księżmi?

 Ostatnimi czasy głośne stały się przypadki księży czy to wydalonych, czy tych którzy sami odeszli od kapłaństwa. Kumulacja ich w takim okresie wydaje się dziwna, ale nie doszukiwałbym się tu działania złego ducha. On działa zawsze i chętnie, ale przede wszystkim po kryjomu, zawsze pod otoczką większego dobra – zawsze powie coś o większej miłości albo o prawdziwej wierze. Nie obchodzi go też czas, więc czy ksiądz zawali dziś, czy jutro, to detal.

Problemem jest to, że bardzo często seminarium nie przygotowuje kleryka na pokusy. Jest wiele zapewnień o jego wielkiej przyszłości, wiele ostrzeżeń przed pokusami, ale nie jest trudno wskazać, że są one wybiórcze. Niewiele trzeba, by to, co jest promowane przez social media zastąpiło prawdy wiary. Popularność wśród swoich wiernych zgubiła już niejednego. Pisałem o Jacku Międlarze, którego zgubiło utożsamienie Ewangelii z doktryną narodową. Niedawno odszedł ksiądz-motocyklista, mający w środowisku raczej nieskorym do bycia barankami szerzyć łagodność i który wybrał własne dobro. Skończyło się tak, że łagodnie przyjęto jego deklarację o wybraniu drogi życia małżeńskiego. Szukanie dialogu doprowadziło innego księdza do odrzucenia chrztu katolickiego i przyjęcia „chrztu” w ramach wspólnoty zielonoświątkowej, choć jako podstawę dialogu ekumenicznego przyjęto jedność tego jednego sakramentu.

Te grzechy są intensyfikacją tego, co dręczy pospolitych wiernych, niebędących na świeczniku z tytułu święceń. Nie dziwmy się, że księża upadają, skoro powszechnym jest że parafianie znikają po cichu. Nikt nie zauważy, gdy ktoś w ramach osobistego zwątpienia w prawdy wiary czy znużenia przesłodzoną liturgią przestanie pojawiać się w kościele. To może być zauważalne w rodzinie, czy w czasie gdy młodzież objęta jest przygotowaniem do bierzmowania, ale nie gdy mowa o dorosłych. Mało który proboszcz po Mszy ma czas, by podejść do „nowych twarzy”. Prędzej utwierdzi stałych bywalców z pierwszych ławek i zacieśni już istniejące więzi.

Polski Kościół boi się, nie idzie naprzód z Ewangelią, ale raczej niczym bezpostaciowy płyn wnika w lokalne szczeliny, według tego, jaki nurt w parafii jest popularny. Jak parafia wiejska, to idzie w tradycję, jak miejska, szuka poparcia w ruchach postępowych, albo ma nadzieję znaleźć niszę wśród danej subkultury. Zamiast być jak kruszący skałę młot, albo choć jak potok, który w skale wypłukuje przez lata swoje koryto jest niczym bagnista woda, zbierająca brudy i co jakiś czas tylko przypominająca o sobie w czasie podtopienia.

Gdy próbuje ona nabierać tempa, mieć siłę sprawczą, bardzo trudno jej się ruszyć z miejsca. Wikarzy przypisani do wspólnot, proboszczowie uwięzieni w tonach papierów, trudne sojusze ołtarza z lokalnym tronem sprawiają, że gdy trzeba coś zrobić, gdy trzeba zaprotestować albo wesprzeć zamiast reakcji jest kalkulacja. I nie chodzi o bycie niewinnym jak baranki a przezornym jak węże, ale o próbę wylądowania na czterech łapach osobiście, choćby ze szkodą dla Słowa Bożego. Jeśli taka jest postawa pasterzy, to nie dziwmy się, że owce się rozpierzchają.

Wojna o Kościół i na Kościół. O „Tylko nie mów nikomu”

Premiera filmu Tomasza Sekielskiego o pedofilii w Kościele katolickim wzbudziła ogromne emocje, pokazując błędy i grzechy wysokich hierarchów i ukazując pedofili z twarzy – prawomocnie skazanych, a jednak nadal prowadzących rekolekcje, czy np. próbujących tłumaczyć swoje zachowanie „namiętnościami”. Przeraża możliwość, że dalej pełnię funkcji kapłańskich może sprawować osoba skazana prawnie za pedofilię, że dla świętego spokoju ignoruje się zgłoszenia. Z drugiej strony, głos oddano żywym, a w związku z powiązaniami autorów z fundacją „Nie Lękajcie Się”, walczącą z pedofilią w Kościele w sposób nieobiektywny, także hierarchowie nie chcieli się wypowiadać. Autor na przykład podał, że Paweł Kania, skazany w 2012 r. za pedofilię nadal jest księdzem, co nie jest prawdą – wystarczyło skutecznie skontaktować się z Archidiecezją. Także artystyczne wstawki (obalenie pomnika prałata Jankowskiego, wizyta w zamkniętej Kurii, czy dzwonienie do drzwi bez umówienia i „chcę się widzieć z kardynałem”) rzutują na charakter skądinąd bardzo potrzebnego tworu.

Ofiarom trzeba pomóc, trzeba ukarać sprawców i tym, którzy im w procederze pomagali. Ale do tego trzeba udowodnić winę, co nie jest łatwe po wielu latach. Tym bardziej, że wiele tych relacji to „słowo przeciwko słowu”. Niekoniecznie można też liczyć na sądy, bo te są mocno zideologizowane i czasem wynik medialny liczy się bardziej niż sprawiedliwość. Przykładem może tu być przypadek australijskiego kardynała Pella, którego dwóch ministrantów oskarżyło o obrzydliwy gwałt w czasie Mszy świętej wiele lat temu. Ich wersja była pełna luk (w pomieszczeniu stale powinien przebywać zakrystianin, nikt nie zauważył dwóch chłopców opuszczających zespół liturgiczny, nikt nic nie zauważył, mimo otwartych drzwi i ruchu za nimi, ministranci nie przyszli po Mszy przebrać się do zakrystii) kardynał sam oddał się do dyspozycji sądu. Sąd zaś, gdy ława przysięgłych orzekła inaczej niż opinia publiczna (na korzyść oskarżonego) zmienił skład ławy. Zmieniony skład orzekł winę kardynała, ale Sad Najwyższy ostatecznie odrzucił zarzuty prokuratury [pogrubiona aktualizacja z maja 2020).

Nie chodzi tu twierdzenie, że każdy oskarżony o pedofilię ksiądz jest niewinny, ale o wskazanie, że metoda oczyszczenia poprzez totalne zaufanie ofiarom i osobom je reprezentujących nie oczyści Kościoła, ale go zniszczy. Namnoży męczenników za wiarę, niesłusznie skazanych, nawet wbrew prostej logice, ale nie o to w męczeństwie chodzi, by być ofiarą własnych współbraci, zachwyconych widokiem księdza w kajdankach. Wielu może ucieknie sprawiedliwości, właśnie z powodu politycznego zaangażowania i pozyskania obrońców w świecie celebrytów – niekoniecznie tradycyjnych katolików, ale postaci pokroju Wałęsy.

Nie dziwne, że wobec reakcji i wobec błędów i stronniczości autorów odezwał się w Kościele syndrom oblężonej twierdzy, który każe odrzucać oskarżenia, szukać winnych poza Kościołem i ewentualnie bagatelizować problem. Zresztą, syndrom ten zapewne stanowi poniekąd podłoże problemu, jaki istnieje i jakiego nie można negować. W czasach komuny jednym z klasycznych sposobów uzyskiwania współpracowników dla Służby Bezpieczeństwa wśród nie tylko kleru było pozyskanie kompromitujących materiałów, tak samo ich spreparowanie mogło pomóc zwalczyć „wroga ludu”. Z jednej strony za donoszenie na opozycję demokratyczną pedofil mógł być niepociągany do odpowiedzialności, z drugiej – skargi wobec duchownych na niewłaściwe zachowanie mogły być uznawane za prowokacje i fałszywki Departamentu IV MSW, czyli grupy zajmującej się zwalczaniem Kościoła. Jak zauważono, ks. Cybula, zmarły w lutym 2019 r. (autorzy nagrali moment wywożenia zwłok do karetki), miał powiązania z SB (choć nie jest to pewne, czy to on jest „Frankiem”) . Tak samo ma się sprawa z ks. Jankowskim, którego bronił Lech Wałęsa. Co najmniej dwaj wspomniani w „Tylko nie mów nikomu” księża pedofile zajmowali się jakimś rodzajem bioenergoterapii, modnej w swoim czasie, ale sprzecznej z nauczaniem Kościoła.

Widzimy przyczynę problemu – tolerancję dla grzechu. Nie jest nią celibat, jak sugeruje jedna z wypowiadających się ekspertek, która twierdzi, że nie ma tak bardzo w przypadkach pedofilów w sutannach mowy o pedofilii, ale o zastępczym przeniesieniu popędu z powodu braku możliwości zaspokojenia go w normalny sposób. Ci księża nie tyle mieli problem z popędem, co po prostu mieli zbyt wiele przyzwolone, więc na zbyt wiele sobie pozwalali. Częściowo chronił ich autorytet, częściowo zmowa milczenia. Ksiądz pielgrzymujący po diecezji jak obraz Maryi, przenoszony z parafii na parafię, to nie zawsze pedofil, ale często po prostu wyświęcony człowiek z problemami, które powodują konflikty czy nieudolność w sprawowaniu funkcji kapłańskich. Ksiądz przeniesiony raz z jednego powodu, potem mógł zostać przeniesiony gdzie indziej.

Od kapłana, jak od każdego nauczyciela, należy wymagać więcej. Do tego powinna go przygotować formacja seminaryjna, prowadzona nie tylko pod kątem formacji wiary, ale też osobowości i wychwytywania osób, które wybrały taką drogę z powodu problemu z normalnym funkcjonowaniem społecznym. Problem w tym, że ludzie z formacją niewłaściwą, bez wskazania metod radzenia sobie z popędami zaszli daleko w hierarchii i wiele wskazuje, że system haków i klik współgrzeszników świetnie się ma w łonie Kościoła, blokując możliwość oczyszczenia. Oczywiście, w filmie nie wspomniano o innym problemie seksualnym, mianowicie homoseksualizmie, choć jeden z pedofilów jasno wskazywał, że chodziło przede wszystkim o męskość ofiary.

Film spotkał się z mieszanym odbiorem, co nie dziwi, bo grunt pod premierę został odpowiednio przygotowany. Stał się on elementem walki politycznej i teraz PiS i PO przerzucają się argumentami za tym, kto walczył lepiej z pedofilią, kto zrobi więcej i kto na kogo ręki podnosić nie pozwoli. 

Po pierwsze, niedawno mieliśmy na Uniwersytecie Warszawskim pokaz antyklerykalnej histerii w wykonaniu redaktora Jażdżewskiego z Liberté, potem profanację ikony częstochowskiej przez osoby sympatyzujące z LGBT. PiS oczywiście wziął Kościół w obronę, co jest elementem gry wyborczej, wszak partia ta idzie do wyborów z wizją Polski bogatej i konserwatywnej, ale tylko na tyle, na ile pozwala poparcie społeczne – nie zaryzykują fali czarnych strajków, by ratować życie ludzkie i zlikwidować przepisy o aborcji eugenicznej. PO już chce zamykać wszystkich pedofili w sutannach, atakując partię Kaczyńskiego, wskazując na powiązania wielu biskupów i sympatię wierzących do PiS. Tylko Biedroniowi wytyka się aferę pedofilską w Słupsku, a Korwin-Mikke odpala protokół 1%. Wszystko wygląda na to, że ktoś zadbał, by ostatni etap przed wyborami był walką na ostrza ideologiczne i emocje.

Pojawiają się porównania „Tylko nie mówi nikomu” do filmu „Kler” i o ile charakter filmowej wersji „Faktów i mitów” jest inny, to widzimy podobne mechanizmy. Z jednej strony bezkrytyczne uznanie „arcydzieła” przez środowiska antykościelne, z drugiej zmieszanie go z błotem jako ataku na sam Kościół (czym rzeczywiście oba twory są), ale jest jeszcze strona katolików „deonowych”. Ci zachwycą się filmem, zanegują wszystkie wady, tak jak robią to po każdym antyklerykalnym wystąpieniu, bo klerykalizm jest zły, więc antyklerykalizm musi być dobry! bo Kościół ma się oczyszczać, papież Franciszek i w ogóle każdy, kto atakuje Kościół jest wspaniały, bo pomaga się oczyszczać, a czy sprawiedliwie czy nie, to nie ważne, ważne że postępowy katolik może pokazać, że potrafi być pokorny i nadstawić drugi policzek (najczęściej nie swój).

Wielką winą księży pedofilów, poza samą tragedią ofiar, jest zgorszenie ludzi, uczynienie ich bardziej podatnymi na grzech – czy to przez niechęć do sakramentów czy wiary, czy poprzez zniszczenie owocu pracy tysięcy księży wspaniale, albo choć szablonowo, ale dobrze wzywających do miłości Boga i bliźniego. Niszczą oni Kościół z pobudek czysto egoistycznych, tak samo jak ksiądz-dorobkiewicz, uważający parafię za udzielny folwark, ksiądz-obżartuch, który stanowi żywą karykaturę wycięta z pisemek Urbana, ksiądz-pijak, który nie zważą, że za chwilę mogą być komuś potrzebne sakramenty, ksiądz-budowlaniec, który chce zapisać się postanowieniem nowej dzwonnicy kosztem troski o wiernych.

Kał na twarz, czyli o antyklerykalizmie katolickim. XXXI Niedziela zwykła

Czego należy wymagać od kapłana? I co jeżeli tych wymagań nie spełni?

Czytanie z Księgi Malachiasza (por. TNM 1) odpowiada na to pytanie w sposób, który sprawia, że głoszący kazanie ksiądz powinien poczuć zimny pot spływający po plecach. Fakt, czytanie trochę ucięło, więc pozwólcie, że przytoczę całość Ml 1,14-2,14 z wytłuszczonym brakującym w czytaniu fragmentem.

Dlatego niech będzie przeklęty oszust, który mając w swej trzodzie samca, ślubuje [złożyć go na ofiarę], a potem składa Panu zwierzę skażone, gdyż Ja jestem potężnym Królem a imię moje będzie wzbudzać lęk między narodami. Teraz zaś do was, kapłani, odnosi się następujące polecenie: Jeśli nie usłuchacie i nie weźmiecie sobie do serca tego, iż macie oddawać cześć memu imieniu, mówi Pan Zastępów, to rzucę na was przekleństwo i przeklnę wasze błogosławieństwo, a przeklnę je dlatego, że sobie nic nie bierzecie do serca. Oto Ja odetnę wam ramię i rzucę wam mierzwę w twarz, mierzwę waszych ofiar świątecznych – i położę was na niej. Przekonacie się, że istotnie wydałem co do was to postanowienie dla podtrzymania mojego przymierza z Lewim, mówi Pan Zastępów. Przymierze moje z nim było [przymierzem] życia i pokoju. Nałożyłem na niego obowiązek czci i okazywał Mi cześć, i korzył się przed mym imieniem. Wierność wobec Prawa była w jego ustach, a niegodziwości nie znaleziono na jego wargach. W pokoju i prawości postępował ze Mną i wielu odciągnął od grzechu. Wargi kapłana bowiem powinny strzec wiedzy, a wtedy pouczenia będą szukali u niego, bo jest on wysłannikiem Pana Zastępów. Wy zaś zboczyliście z drogi, wielu doprowadziliście do sprzeniewierzenia się Prawu, zerwaliście przymierze Lewiego, mówi Pan Zastępów. A przeto z mojej woli jesteście lekceważeni i macie małe znaczenie wśród całego ludu, ponieważ nie trzymacie się moich dróg i stronniczo udzielacie pouczeń. Czyż nie mamy wszyscy jednego Ojca? Czyż nie stworzył nas jeden Bóg? Dlaczego oszukujemy jeden drugiego, znieważając przymierze naszych przodków?

Kapłan powinien dbać o to, by składana przez lud ofiara była doskonała, godna Boga. Powinien osądzać, co jest warte tego, by służyć Najwyższemu, czy człowiek daje z siebie wszystko, czy może uważa liturgię za przykry obowiązek. Ten kontrolny charakter może być pokusą, by w imię albo miłosierdzia wobec wiernych albo z powodu niewiary w ich możliwości, wymagania obniżać. A może w ramach układu? Po co wymagać od krewnych składania w ofierze najlepszych baranków, skoro można przymknąć oko w imię dobrych relacji rodzinnych?

Pinterest
Pinterest

A Bóg mówi: „Nie”. Coś takiego spotka się z bardzo radykalną reakcją. Kto składa w ofierze kalekie zwierzę, sam stanie się kaleką. Kto zanosi przed oblicze Boga mierzwę… Chwila! Co to jest ta „mierzwa”?! Hebrajskie słowo „peresz” tłumaczy się dosłownie jako „fecal mattery”, a w Księdze Kapłańskiej oznacza zawartość jelit ofiary. Tak, kto zanosi przed oblicze Boga łajno, temu to łajno będzie rzucone w twarz i on sam stanie się ofiarą na Bożą chwałę.

Stawia przed oczami kapłanów ich przodka, Lewiego, wychwala go i wskazuje jakie są cechy dobrego kohena (por. TNM 2). Przymierze, jakie zawarł Pan z Plemieniem Lewiego było przymierzem pełnym prawości, pokoju i życia, a sam Lewi był prawdomówny i strzegł prawdy.

Co gorsza, kapłani nie tylko udają, że mogą oszwabić Boga, ale jeszcze, zamiast być wzorem, uniemożliwiają wiernym poznanie prawdy, gdyż o nią nie dbają. To skutkuje mizernym szacunkiem do ofiarników – przecież ludzie nie są ślepi i widzą, że strażnikom kultu jest wszystko jedno, czy zwierzę jest zdrowe i zadbane, a więc i może być wszystko jedno, czy przekazana nauka jest prawdziwa i wierna przymierzu, czy może raczej jest stronnicza, przygotowana na potrzeby ferajny.

Dobra, tyle kapłani, saduceusze. A co z faryzeuszami? O nich mówi Jezus w Ewangelii. O dziwo, nie jest to całkowicie negatywny obraz. Mówi on, że na „katedrze Mojżesza” zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. W tym momencie wpaść powinni saduceusze i zacząć krzyczeć, że Mojżesz to Tora, pięć ksiąg, a nie jakieś tradycje ustne, rzekomo przekazane przez pokolenia! To była oś sporu między tymi dwoma stronnictwami: głoszenie przez faryzeuszów nieznajdujących się w Pięcioksięgu nauk o zmartwychwstaniu, aniołach czy przepisach kultycznych. A jednak, tu Jezus staje po stronie peruszaim, wskazując, że to oni głoszą Torę i nauczają zgodnie z wolą Boga.

Problem w tym, że warto zachowywać to nauczanie, ale nie warto naśladować nauczyciela, który się do niego nie stosuje. Przez faryzeuszy przemawia pycha, zakładająca uprzywilejowaną pozycję z tytułu posiadania wiedzy, jak zachować dobrą relację z Bogiem bez stosowania się do tych wymagań. Jezus nie zarzuca im, że kładą za wielkie ciężary na barki ludu, bo sam każe wziąć swój krzyż i iść za sobą. Chrystus zarzuca faryzeuszom obłudę, gdyż znając Prawo nie przestrzegają go, choć wymagają tego od wiernych. Zresztą, w swoich „Biada!” (23,13-33) wytyka faryzeuszom błędy logiczne, nie wiadomo jednak na ile jest to polemika z całym ugrupowaniem, a na ile z jakąś jego częścią.

A u nas w Kościele? Często widzimy, że na nauczanie jedno, a życie drugie. Przynajmniej tak można wywnioskować z postępowania księży, którzy zalecają ubóstwo – ale plebanię traktują jak prywatną willę, mylą samochód dobry (por. TNM 3) z drogim, mówią o pokorze – a najlepiej czują się na honorowym miejscu, mówią o czystości wiary – a sami mieszają ją z modnymi trendami filozoficznymi. Mowa tu oczywiście o tych, którzy taką hipokryzję uprawiają. Tak postawa powoduje, że szeregowy katolik nie ma zaufania, na ile nauka podawana z ambony jest radą godną podjęcia trudu realizacji, a na ile pięknym, przesłodzonym obrazkiem, który ma zapełnić przerwę między Ewangelią a Credo. Takiego księdza należy upomnieć równie pilnie jak takiego, który głosi heretycką naukę i jest jej wierny w czynach.

Jest jeszcze ten ustęp o tym, by nikogo nie nazywać ojcem, nauczycielem czy mistrzem. O co chodzi? Czy nie powinniśmy mówić do zakonników ze święceniami „ojcze”, a mistrza Eckharta pozbawić jego tytułu? Mnie osobiście wydaje się, że chodzi tu o uniknięcie stworzenia szkoły podobnej do tego, co znamy z historii I w. n.e. w judaizmie, gdy dwie szkoły wychodzące od wielkich rabinów – Hillela i Szamaja wyznaczały prądy faryzeizmu. Celem Jezusa jest ochrona przed prymatem autorytetu ludzkiego, którego opinia byłaby ważniejsza niż Syn czy Ojciec.

Także stwierdzenie, że wszyscy ludzie są równi ma znaczenie skoro faryzeusze dzielili Żydów na chawerim – towarzyszy, równych, którzy są peruszim, oddzieleni od nieczystości i na niewykształcony, niepotrafiący oddzielić się od rzeczy nieczystych amhaarec – lud ziemi. Nie ma miejsca na pogardę tylko dlatego, że ktoś nie zna przykazań. O tym samym mówił Malachiasz:

Kto wymaga, by respektować Ewangelię, sam musi być jej wierny. Najlepszym świadectwem nie są opasłe tomy, ale życie, w którym każdy gest i słowo są zgodne z wola Bożą.

Tak Na Marginesie:
1)
Imię proroka, Mal’achi, oznacza dosłownie „Anioł mój”.
2)„Kohen” to hebrajskie słowo na „kapłana”. Skojarzenia z Leonardem Cohenem – trafne! Był on Żydem, z rodu kapłańskiego i stąd liczne odniesienia do Biblii w jego twórczości.
3) Ksiądz, zwłaszcza na wsi lub mający liczne duszpasterstwa rozsiane po diecezji potrzebuje dobrego samochodu. Musi on być możliwie bezawaryjny (głupio wytłumaczyć, że nie dojechało się na pogrzeb, czy z namaszczeniem chorych, bo czekało się na pomoc drogową). Ładny czy brzydki? Jak będzie za ładny, to ludzie powiedzą, że pewno droższy niż ksiądz mówi. Jak brzydki, że wiochę robi.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. 1: KNP vs rzeczywistość

Nie nosi koloratki, ani innego stroju duchownego. Mimo to jest pastorem Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie, byłym katolikiem. Pastor Chojecki, bo o nim tutaj mowa, dał się poznać jako duchowy przewodnik Mariana Kowalskiego, święcie przekonany o tym, że największym złem, jakie trawi naród polski jest Kościół Katolicki (zaraz za komunizmem). Odszedł od wiary pod wpływem dialogu ekumenicznego Ruchu Światło Życie we Wspólnocie Chrześcijańskiej „Pojednanie”. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego mam zamiar się nim zająć? Po pierwsze, jest on popularny wśród prawicowych komentatorów ze względu na swój specyficzny styl wypowiedzi, balansujący między charyzmą a wulgarnością. Ataki na każdą dostrzeżoną słabość katolicyzmu miesza z radykalną wiarą w kreacjonizm (naukowe teorie zbija, negując ich wiarygodność bo… jego interpretacja Pisma, czyli on sam, neguje ich wiarygodność). Ponadto jego nauka ma swoisty zapaszek, odorek, jednak nie jest to swąd siarki, a bardziej przyziemny smród fekaliów, który objawia się między innymi w nazywaniu sakramentów „pierdami”, teorii Wielkiego Wybuchu „teorią wielkiego pierda” i ekstatycznym wręcz zachwycie nad koprolitami, czyli „KUPĄ!!! dinozaura”.

Zobaczmy więc, jak pastor uzasadnia swoje poglądy. Zacznijmy od początku, czyli od Wielkiego Wybuchu, w końcu w filmiku tym Chojecki wyjaśnia stosowanie fekalnej estetyki oraz dowiadujemy się też, jak narodził się Kościół Nowego Przymierza.

https://www.youtube.com/watch?v=BVMPTySwT9c

Dzisiaj chciałem się zwrócić do tych z was, którzy jesteście wyznawcami wielkiego bąka, albo też inaczej mówiąc, bardziej dosadnie, jesteście wyznawcami teorii wielkiego pierda”.

To wszystko o teorii wielkiego wybuchu, dość solidnie podbudowanej naukowo. Jest z nią tylko jeden problem – nie jest całkowicie zgodna z biblijnym opisem z Rdz 1-2. Katolicyzm i ¾ pastorów protestanckich poradziło sobie z tym problemem całkiem trzeźwo stwierdzając, że Biblia jest podręcznikiem wiary, a nie paleontologii i przedstawia prawdy teologiczne dotyczące pochodzenia człowieka (stworzenie przez Boga itd.), a nie miała tłumaczyć historii naturalnej. Pastor Chojecki jest jednak zwolennikiem teorii młodej ziemi i dlatego do nauki o ewolucji i teorii wielkiego wybuchu odnosi się z pogardą. Jakie argumenty podaje? Praktycznie – żadnych. Ale o tym za chwilę.

Najpierw tłumaczenie używania fekalnych epitetów.

Gdybym powiedział, że jesteście wyznawcami teorii wielkiego wybuchu, no to po pierwsze, nikt na to by nie zwrócił uwagi. To jest taki chwyt marketingowy. Trzeba czymś przykuć uwagę widzów, ponieważ w natłoku informacji nie potrafią znaleźć informacji ważnych, na które by zwrócili uwagę…”

Jak ktoś zwraca uwagę na tytuły o kupie, gównie czy pierdach to nie szuka ważnej informacji, tylko rozrywki opartej na humorze na poziomie późnej podstawówki/wczesnego gimnazjum. Ktoś kto szuka argumentu za wiarą taką, czy inną czy też niewiarą nie będzie szukał filmików o odchodach i wiatrach, tylko czegoś zatytułowanego tak, by był w tym zawarty problem. Wtedy ma zagwarantowaną dyskusję, rzeczowe zbijanie racji drugiej strony i podawanie swoich. Czy coś takiego oferuje pastor Chojecki? A no, nie. Jak zobaczymy na tym nagraniu i na kolejnych filmikach, nie daje on żadnego uzasadnienia dla swoich postulatów teologicznych poza „wasza teoria to pierd”.

Drugi powód jest jeszcze ważniejszy. Chcę w ten sposób wyrazić pogardę do głupoty, którą proponujecie.”

Miłość bliźniego i tak dalej… Ale poglądami oponenta się gardzi i nawet się z nimi nie polemizuje, tylko uznaje za niewarte postawienia jednego argumentu. Widać ewolucjonista nie dostał łaski, jaką dostali wierni Kościoła Nowego Przymierza w liczbie (na 2017 r.) pięćdziesięciu.

Dlaczego używam tak ostrego słowa? Ponieważ to, co robicie i to dotyczy zarówno ateistów, którzy wierzą właśnie, że powstali w wyniku wielkiego wybuchu, a potem mieszania jakichś gazów, z tego wybuchu, czyli z tego wielkiego pierda, w jakiejś zupie, i z tego pierwsza komórka i później oni tam powstali z tego, że w rzeczywistości jesteście złodziejami.”

Streszczając dalszy wywód: Wielki Wybuch ma odzierać Boga z godności Stwórcy. Tymczasem katolicy i inni chrześcijanie przyjmujący wiarygodność teorii Wielkiego Wybuchu i teorii ewolucji nie negują tego, że mogą to być metody działania Boga i czczą Go jako tego, który właśnie takimi narzędziami stworzył piękny świat. Wiara nam odpowiada na pytanie „kto?”, nauka na pytanie „jak?”. Zresztą, to ksiądz katolicki opracował teorię ekspansji wszechświata od jakiegoś punktu zerowego. Zresztą, tak spektakularne i starannie zaplanowane działanie – rozłożone na miliardy lat, by stworzyć zaledwie okruszek w kosmosie zamieszkały przez człowieka nadaje Bogu znacznie większą chwałę niż stworzenie tegoż okruszka i okalających go wód.

Naprawdę nie wymaga to wielkiej akrobatyki umysłowej. A jakie argumenty ma pastor Chojecki na potwierdzenie swojej tezy? Czy jakiś astrofizyk twierdzi, że według niego nasze Słońce ma najwyżej 7000 lat? Nie. Jak sam twierdzi w komentarzach, podaje tylko rzeczy trudne do znalezienia, a argumenty przeciwko Big Bangowi łatwo znaleźć w Internecie. Problem w tym, że teorię młodej ziemi łatwo znaleźć. Drugiego tak wulgarnego kaznodziei – oj, trzeba trochę poszukać, więc może o to pastorowi Chojeckiemu chodzi. Zresztą, o edukacji pastor nie ma najlepszego zdania. Powołuje się na cytat z Ap 4,11.

«Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, przyjąć chwałę, i cześć, i moc ponieważ Ty stworzyłeś wszystko, i z woli twojej zostało stworzone i zaistniało» Nie: w wyniku wielkiego pierdnięcia. Nie: w wyniku rzekomego wielkiego wybuchu, co się tam zawiesiły prawa srutututu srutututu, które wam w tych książkach durnych co roku, bo to przecież nie raz was tego uczą, tylko najpierw w przedszkolu już, że to wszystko ewolucja, dinozaury, że one nie wiadomo z czego powstały, później w szkole po kilka razy i później na studiach znowu tych głupot się uczycie okradając Boga z Jego chwały.”

Innymi słowy: oparta na naukowym dorobku ludzkości edukacja jest bez sensu, gdyż nie zgadza się z Biblią, a raczej z jej rozumieniem według pastora Chojeckiego. Taka pogarda dla pracy kilku pokoleń badaczy, takie łopatologiczne podejście do spraw zawiłych, jakimi jest historia świata nieożywionego i ożywionego najprawdopodobniej wynika z uznania teorii biblijnej za jasną i pozbawioną dziur (w 10:10 nazywa Pismo „niezmiennym, nieomylnym i pewnym”). Fakt, że dziury te pojawiają się w konfrontacji jej z obserwacją świata i wynikami obliczeń astronomicznych nie zraża pastora, dla którego te nauki – od przedszkola po uniwersytet to „srutututu”.

O tym z czego i jak powstały dinozaury w następnym wpisie.

W jednym z komentarzy do filmu Chojecki (bo to zapewne on administruje kontem „Idź Pod Prąd”) pisze w odpowiedzi na komentarz widza:

Bajka ewolucjonizmu nie jest powszechnie akceptowana, bo jest dobra teorią naukową (jest słaba, zmienna, dziurawa i pełna niewyjaśnionych kwestii). Jest przyjmowana, bo stanowi doskonałe alibi dla grzechu i folgowaniu niskim popędom.”

Teorie naukowe mają to do siebie, że są dopracowywane. Dlatego mówimy o teorii wielkiego wybuchu, a nie doktrynie. Za pewnik przyjmują ją tylko romantycy bezkrytycznie przyjmujący aktualny stan wiedzy za doskonały. Jeśli teorie radykalnie nie odpowiadają rzeczywistości i wynikom badań, to są odrzucane. Dziury się łata. Tak było z teorią heliocentryczną, która też jako sprzeczna z Pismem musiała być solidnie udokumentowana. Kolejne wersje (Galileusz, Kopernik) nie były zgodne z rzeczywistością. Gdyby ciała niebieskie poruszały się według nich, gwiazdy i planety powinny znajdować się w innych miejscach niż były faktycznie. Dlatego były weryfikowane w miarę udoskonalania naszej wiedzy (np. odejście od orbit doskonale kołowych w stronę orbit eliptycznych z etapem pośrednim – kołowych orbit z mniejszymi orbitkami, epicyklami). Aż do osiągnięcia modelu najbliższego rzeczywistości.

Ciekawe, że pastor Chojecki nie broni geocentryzmu, ani starotestamentalnej wersji ziemi z wodami dolnymi (morza, rzeki, jeziora) i górnymi (niebo, skąd pada deszcz). Czy to nie przez nie Bóg spuścił wody Potopu w Rdz 7,11? Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jeździ na szynie uczepionej sklepienia niebieskiego? Wszak, cytując odpowiedzi „idzpodprad” na komentarze osób godzących Wielkie Wybuch i wiarę w Stwórcę: „objawił, że zrobił inaczej”.

Chojecki2a

W drugiej części, pastor odpowiada na pytanie jednego z komentatorów o „nie zabijaj” i wątpliwości co do przynależności do właściwego Kościoła.

Kościół katolicki będzie zmieniał swoją doktrynę. Ja takie rozterki przechodziłem na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (okres tworzenia się KNP – RG) i stwierdziłem, że nie będę słuchał tego, co mówią księża, czy biskupi, czy papieże, bo to jest dość zmienne i też nawzajem sprzeczne i wykluczające się, ale oprę się na tym, co jest istotą Kościoła katolickiego, czyli jego dogmatach i dekretach soborowych, które jedynie konstytuują naukę katolicką, czyli to, w co Kościół katolicki wierzy i tutaj dla mnie kryterium podstawowym jest sprawa Soboru Trydenckiego, który w Dekrecie o usprawiedliwieniu potępił Ewangelię Jezusa Chrystusa o całkowicie darmowym zbawieniu. Można to sobie tam przeczytać. Ja właśnie tak uważam, że tylko ufność do Chrystusa, to, co on zrobił jest całkowicie wystarczające dla naszego zbawienia, dla mojego zbawienia. Osobiście w to uwierzyłem i wierzę, że jestem zbawiony niezależnie od moich uczynków, sakramentów, tego jak się prowadzę, co myślę, czy się uśmiecham, czy płaczę i tak dalej. Chrystus zapłacił za mnie całkowitą, doskonałą, wyznaczoną przez Boga Ojca cenę.”

Czyli zacznijmy od rozróżnienia w jednej materii: jest różnica między darmowym odkupieniem/usprawiedliwieniem i darmowym zbawieniem. Odkupienie dokonało się na Krzyżu i obejmuje uleczenie natury ludzkiej, usunięcie przeszkody do zbawienia, jaką był grzech pierworodny (jakkolwiek pozostają jego skutki) i umożliwienie wejścia do Królestwa Niebieskiego. Zbawienie zaś to osiągnięcie Raju. Chrzest jako zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa zgodnie z teologią Pawła jest konieczny – nie jest wystarczające „zaufanie” (Rz 6, 3: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?”). Tak Trydent mówił o odkupieniu w Dekrecie o grzechu pierworodnym:

3. Jeżeli ktoś twierdzi, że ten grzech Adama – który pod względem powstania jest jeden, przekazywany wszystkim przez pochodzenie a nie naśladowanie, będący w każdym jako jego własny – można zgładzić siłami natury ludzkiej lub innym środkiem zaradczym, a nie zasługą jedynego pośrednika Pana naszego Jezusa Chrystusa, który krwią swoją pojednał nas z Bogiem, «stawszy się dla nas sprawiedliwością, uświęceniem i odkupieniem»; albo przeczy, że w sakramencie chrztu ważnie udzielonym w obrzędzie Kościoła ta właśnie zasługa Jezusa Chrystusa udzielana jest zarówno dorosłym, jak i dzieciom – niech będzie wyklęty.”

A tak o usprawiedliwieniu w Dekrecie o usprawiedliwieniu (rozdz. 7):

[c] Jakkolwiek nikt nie może być sprawiedliwym, jak tylko przez udział w zasługach męki Pana naszego Jezusa Chrystusa, to jednak usprawiedliwienie grzesznika dokonuje się, gdy na podstawie zasługi najświętszej męki Duch Święty wlewa miłość Bożą w serca usprawiedliwianych i ona w nich pozostaje.”

O ile odkupienie jest darmowe, o tyle zbawienie wymaga współpracy człowieka. To, co on robi, myśli, jak się zachowuje ma znaczenie. Jezus wskazuje, że należy jeść Jego Ciało (por. J 6,53). Każdy może dostąpić przyjaźni z Bogiem jeśli chce i jeśli nie robi tego fałszywie – jeśli nie grzeszy myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem. Jeśli przyjmuje sakramenty, o których w ostatnim wpisie. Tymczasem pastor Chojecki głosi, że wystarczy zaufać Bogu, czytać i interpretować pismo i jest się automatycznie zbawionym. Katolik okazuje zaufanie Bogu przez przestrzeganie nauki moralnej Kościoła, przez odpowiednie zachowanie się i panowanie nad myślami.

Tymczasem wydaje się, że to właśnie przeświadczenie o tym, że już jest zbawiony (choć jest jedynie odkupiony) daje pastorowi Chojeckiemu siłę, by nie panować nad sobą, rzucać co rusz fekalną terminologią i obrażanie wszystkich naokoło. O takiej zuchwałej ufności też pisali ojcowie soborowi Trydentu w rozdziale 9. Dekretu o usprawiedliwieniu:

[c] Jak bowiem żaden pobożny człowiek nie powinien wątpić w Boże miłosierdzie, w zasługę Chrystusa i w moc oraz skuteczność sakramentów, tak samo każdy, gdy widzi siebie i swą własną słabość oraz brak usposobienia, może się obawiać i lękać o swą łaskę, ponieważ nikt nie może wiedzieć pewnością wiary, która wolna jest od błędu, że uzyskał łaskę Bożą.”

Czy to tak trudno wywnioskować z tekstów, o których pastor mówi, że je czytał i one pobudziły go do odejścia od katolicyzmu? Co ciekawe, w komentarzach pod filmikiem widzimy, że „Idź Pod Prąd” polemistom zarzuca… właśnie zaniedbanie sztuki czytania ze zrozumieniem. Wychodzi na to, że pastor Chojecki został herezjarchą tylko dlatego, że wysunął dość pochopne wnioski na podstawie tekstu, który nie jest jakoś radykalnie pelagiański czy nastawiony na uczynki. Innymi słowy: początkiem jego sekty są jego osobiste niedouczenie i porywczy i nieokrzesany charakter.

Pastor Chojecki grzeszy zuchwałą nadzieją, przekonaniem, że został obdarzony taką łaską, że cokolwiek nie przyjdzie mu na myśl na pewno nie jest grzeszne – ani wulgarny język, ani pogarda dla drugiego człowieka. Niczym chłopiec, który wierzy, że nic mu się nie stanie, bo ma potężnego tatę, tak herezjarcha z Lublina wierzy, że może opowiadać o pierdach i obrażać innych – bo „czuje się” zbawiony.

CHOJECKI1B.png

KOLEJNA CZĘŚĆ: KUPA!!! DINOZAURA. 

Heretycka matrioszka. Sekrety Biblii po raz enty któryś

 Czy można bronić chrześcijaństwa polegając na teoriach jawnie antychrześcijańskich? Oczywiście… że nie. Mimo to admini facebookowego profilu „Sekrety Biblii” postanowili uderzyć w Kościół Katolicki i Święto Bożego Narodzenia w sposób, który jest herezją w herezji, za którą kryje się herezja trzeciego poziomu.

O co chodzi? O grafikę przedstawiająca szereg bóstw, które miały się rzekomo urodzić z dziewicy 25.XII.

https://www.facebook.com/SekretyBiblii/
https://www.facebook.com/SekretyBiblii/

Opis do obrazka brzmi:
„Nasi czytelnicy już to wiedzą, Biblia nie podaje daty narodzin Pana Jezusa Chrystusa. Kościół Katolicki ustanowił symboliczną datę, 25 grudnia. Wielu prawdziwych Chrześcijan stojących na straży Słowa Bożego nie chciało się na to zgodzić, bowiem ta data symbolizowała narodziny wielu starożytnych bożków. Każdy w tamtych czasach kto wykraczał poza nauki kościoła i głosił odmienne poglądy stawał się heretykiem. Wielu wtedy zamordowano ale giną też i TERAZ – nie znając BIBLII niektórzy ludzie uznali że Jezus Chrystus to starożytny mit i odwrócili się od Boga.”

Można odnieść wrażenie, że ktoś umarł nie chcąc obchodzić pamiątki wcielenia Syna Bożego pod koniec grudnia. Prześladowania wewnątrzchrześcijańskie były różne, ale akurat na to, by ta data budziła jakieś większe kontrowersje nie ma zbyt wielu dowodów. Więcej problemów było już ze świętowaniem Wielkiejnocy. A jeśli data 25 XII była przyczyną odrzucenia chrześcijaństwa, to raczej za sprawa ateistów, tworzących wyssane z palca teorie.

Ale do rzeczy. Kościół powszechny stopniowo, od około roku 300 przyjmował jako datę świętowania Wcielenia dzień przesilenia zimowego, od której dzień staje się dłuższy, co symbolicznie uznawane jest za zwycięstwo nad złem (światła nad ciemnością). Nic dziwnego, że w czasach, gdy kalendarze w dużej mierze opierały się na cyklu przesileń i równonocy, kojarzonych także z siłami przyrody te wyjątkowe dni były świętami, do których dopisywano kult jakiegoś boga. Chrześcijanie byli tego świadomi, jednak praktycznie jaki dzień z kalendarza by nie wybrali, bardzo pobożni Grecy, Rzymianie, Persowie czy Żydzi mieli już tam jakiś swój wpis. Do tego doszedł sztucznie tworzony przez cesarzy kult Sol Invictus, Słońca Niezwyciężonego, mający być powiewem świeżości i jedności w podzielonym świecie grecko-rzymskim.

Ale Kościołowi nie chodziło tylko o symbolikę, stworzenie konkurencji dla pogan czy wymuszenie na chrześcijanach jasnego określenia się (nie dało się jednego dnia świętować w dwóch religiach). Były różne wyliczenia, kiedy Jezus mógł się urodzić. Tradycja żydowska mówi o tym, że wielcy ludzie umierają w rocznicę swojego poczęcia. Święto Paschy w przeddzień którego ukrzyżowano Jezusa przypada na przełom marca i kwietnia (jej data jest zależna od kalendarza księżycowego). Więc przy Zwiastowaniu w marcu Narodziny mamy w grudniu.

Podobne wyliczenia na podstawie apokryfów przedstawiał św. Hipolit (zm. 235 r. n.e.), ustalając poczęcie na 25 marca i dzień przed kalendami styczniowymi (25 grudnia) jako narodziny. Inne wskazujące na podobną zasadę wyliczenie, opierające się na innej tradycji podał Benedykt XVI w książce „Duch liturgii” – uznając 25 marca za tradycyjne upamiętnienie stworzenia świata.

Tyle o dacie. Co jednak z tym całym tłumem bogów, których dzieje mają być rzekomo wzorem dla podłych katolików ustalających niebiblijne daty świąt? Otóż admin „Sekretów biblii” dokonał tu dość swobodnego wyboru (gr. hairesis) z krążącej po Internecie serii grafik antychrześcijańskich wytykających szereg podobieństw między starożytnymi kultami a Ewangelią. Większość z nich zawiera imię boga, twierdzenie, że urodził się on 25 grudnia, został ukrzyżowany, zmartwychwstał i czynił cuda.

horus-attis-mithra-krishna-dionysus_thumb[3]

hbprotestants

A co do podziału er na obrazku to TNM 1.

Jest to echo antychrześcijańskiej teorii przedstawionej w dziele „Zeitgeist” G. Masseya. Problem w tym, że Massey był zakręconym egiptologiem, który po nieudanej karierze poetyckiej wziął się za badanie mumii i jak wielu jego XIX-wiecznych kolegów uważał się za racjonalistę tylko dlatego, że odrzucał wszelkie argumenty za oryginalnością i prawdziwością nauki chrześcijańskiej. Nie podał żadnych dokładnych źródeł swojej teorii poza inskrypcją w jednej ze świątyń, jednak ani zdjęcia ani odpisu czy dokładniejszej lokalizacji poza „Elefantyną” nie przekazał. Heroda Wielkiego uważał za chrześcijańską przeróbkę mitu o wężowatym potworze Herrucie, a jego teoria o „micie Chrystusa” została setki razy obalona, także przez protestantów, którzy zrobili nawet ciekawy film animowany.

https://www.youtube.com/watch?v=s0-EgjUhRqA

A co z pozostałymi wymienionymi w obrazku bóstwami?

KRYSZNA. Hinduskie bóstwo współczucia i miłości. Jego narodziny upamiętnia święto Kriszna Janmasztami (ang. Krishna Janmashtami), obchodzone na przełomie sierpnia i września zgodnie z hinduskim kalendarzem słoneczno-lunarnym.

MITRA. Perskie (irańskie) bóstwo pochodzenia hinduskiego. Bez jednoznacznie określonej daty narodzin ze skały.

ATTIS. Bóstwo wegetacji czczone we Frygii, a potem w Rzymie. Bez konkretniej daty upamiętnienia narodzin.

Dlaczego więc „Sekrety Biblii” wykorzystują ten motyw? Po pierwsze, widać jakiś bezdenominacyjny nurt, odrzucający i protestantyzm i katolicyzm. Prawdopodobnie jest to jakiś albo „wolny chrześcijanin”, który zna całą masę wiadomości podważających wiarę katolicką, jednak jest to masa słabych argumentów, ze stron raczej mało wiarygodnych. Z tego wybiera, co mu wygodne, naciągając na siłę fakty lub je ignorując.  Po drugie, przebija przez wpisy przeświadczenie o mocy memów i ich prawdomówności. A tak coraz bardziej podejrzewam jakiegoś ateistycznego trolla chcącego ośmieszyć chrześcijaństwo przez udawanie neofity.

Tak Na Marginesie
1) Autor obrazka używa BCE – Before Common Era („przed wspólną erą”) na to, co Anglosasi mają pod BC – „Before Christ” („przed Chrystusem”). Ot, taki problem, że nawet jak kto odrzuca chrześcijaństwo zmuszony jest liczyć czas według Jego narodzin.

Gdzieś dzwonią, ale nie wiadomo w którym obserwatorium

 Czy Watykańskie Obserwatorium posiada teleskop o nazwie LUCYFER? Takie sensacje podał swoim widzom kanał „Poznajemy nieznane” w filmiku pod tytułem „Lucyfer na usługach Watykanu”. Filmik ma trzy i pół minuty, a nagromadzenie bzdur i szukanych na siłę sensacji jest ogromne.

https://www.youtube.com/watch?time_continue=20&v=ri9FvLCnkvE

No to zaczynamy.

0:09 – „Nie mówimy tu o diable wcielonym, o niezwykłym teleskopie, który znajduje się gdzieś w górach Arizony”

Uuuu… tajemniczo zabrzmiało. Po pierwsze, Lucyfer to imię demona, upadłego anioła, który się wcielić nie może. Po drugie sam autor filmiku zaraz precyzuje to tajemnicze „gdzieś”.

0:29 – „Jak już wspomniałem Lucyfer mieszka na szczycie Mount Graham, góry w południowo-wschodniej Arizonie i jest własnością Watykanu”.

Nie wspomniał. Na Mount Graham Obserwatorium Watykańskie posiada Vatican Advanced Technology Telescope, na który składają się Teleskop im. Alice P. Lennon i Ośrodek Astrofizyki im. Thomasa J. Bannana. OW obsługuje VATT we współpracy z Uniwersytetem Arizony. Czy to jest ten osławiony Lucyfer?

0:39 – „Co jest w nim takiego niezwykłego? Zacznijmy od samego obserwatorium. Jest ono strzeżone tak pilnie jak słynne bazy wojskowe w takich filmach jak „Z Archiwum X” i temu podobnym, czyli drut kolczasty, wysoki płot i mnóstwo tabliczek z ostrzeżeniami, co się może z wami zdarzyć, jeżeli przekroczycie ten płot bez zezwolenia.

Przypomnijmy, mówimy o dużym skupisku ośrodków badawczych, gdzie aktywne są urządzenia za grube miliony, w kraju, gdzie własności prywatnej się broni bronią.

0:54 – „Rzecz jasna, bez uprzedniego zaanonsowania się nie wejdziecie na teren obserwatorium, a kiedy już tam jesteście nawet legalnie, możecie zostać aresztowani, jeżeli zboczycie z wyznaczonego dla was szlaku. Mówi się, że to z obawy o bardzo rzadki gatunek wiewiórek, który zamieszkuje tamte tereny.”

Taak, jak już wspomniałem, jest to potężny ośrodek badawczy i dziwne, żeby każdy kto chce mógł sobie po prostu wejść, szlajać się gdzie i jak chce. Zresztą, jak na supertajny ośrodek Mount Graham International Observatory posiada bardzo egalitarną stronę www, która zachęca do organizowanych od połowy maja do października wycieczek do MGIO. A przez cały rok do spacerów, jazdy terenowej na rowerze czy nawet polowań na niedźwiedzie i wędkowanie, a ograniczenia poruszania się dotyczą właśnie wspomnianej ostoi wiewiórek i jak można się domyślać samych obiektów naukowych. Ale to pewnie nie przekona kogoś, kto myśli, że skoro nie wpuszczają każdego na zaplecze chińskiej knajpy, to pracuje tam obcy.

Kadr z filmu "Faceci w Czerni 3"
Kadr z filmu „Faceci w Czerni 3”

1:15 – „Przejdźmy jednak do samego Lucyfera. Skąd taka przewrotna nazwa, dla teleskopu, którego używa Watykan? Otóż mamy kilka teorii. Pierwsza teoria: to zwyczajny żart z Watykanu. Przejdźmy do drugiej teorii, według której Niemcy, którzy budowali ten teleskop mieli spotkać się z problemami finansowymi. Zabrakło zwyczajnie pieniędzy i pomoc miał im niemiecki polityk Erwin Teufel, a „teufel” to nic innego, jak „diabeł” czy „Lucyfer”. W taki sposób naukowcy mieli podziękować swojemu darczyńcy za to, że wspomógł ich finansowo”.

VATT został zbudowany przy współpracy z Uniwersytetem Arizony. Niemcy nic tu nie grzebali. Czyżby więc chodziło o jakiś inny teleskop?

1:46 – „I na koniec trzecia teoria, w której przedstawię wam oficjalny akronim teleskopu. A brzmi on następująco: Large Binocular Telescope Near-infrared Spectroscopic Utility with Camera and Integral Field Unit for Extragalactic Research. Po polsku znaczy to ni mniej ni więcej jak Duży Pracujący w Podczerwieni Lornetkowy Teleskop Wyposażony w Kamerę i Integralną Jednostkę Pola do Badań Pozagalaktycznych”.

No i się wydało. Chodzi o LBT, wyposażony w aparaturę LUCI (dawniej używano w odniesieniu do niej akronimu LUCIFER), noszący wcześniej nazwę „Projekt Columbus”, umiejscowiony w Mount Graham International Observatory KOŁO Vatican Advanced Technology Telescope, rzeczywiście tworzony z udziałem niemieckiego Instytutu Maxa Plancka, więc i dofinansowanie od Erwina Teufela z CDU było możliwe. Ale LBT to nie VATT, choć to obrazka LBT używa się w filmie. Dla porównania: LBT na górze i VATT na dole.

VATT i LBT
VATT i LBT

2:22 – „To, co nas najbardziej interesuje, to obserwacja, której dokonali jezuici obsługujący Lucyfera w 1995 r. Stwierdzili oni, że w kierunku ziemi zbliża się tajemniczy obiekt. Czym ten obiekt jest to oficjalnie do dzisiaj się nie dowiedzieliśmy. Jedyną z takich informacji, która naprawdę rozbudza naszą wyobraźnię jest to, że wynik tej obserwacji miał stać się bardzo, ale to bardzo ważny w ciągu dwudziestu lat. Czyli w roku 2015.”

Jak już było wspomniane Obserwatorium Watykańskie nie zajmuje się LBT i LUCI, a jedynie z nim sąsiaduje i to dopiero od 2004 r. (wtedy uruchomiono LBT), więc jezuici nie mogli za jego pomocą nic wykryć. Trzeba przyznać, że nawet jeżeli zakon jezuitów miałby pełną kontrolę nad VATT, to osiągnęli niemały sukces jeśli chodzi o tajność odkrycia, gdyż wiedzą o nim tylko dwie części internetów: ta protestancka antywatykańska (podkreślająca od XVI w. zły wpływ jezuitów na wszystko) i ta ufologiczna.

2:47 – Wróćmy jeszcze na chwilę do samego Mount Graham, bo jest to bardzo ciekawe miejsce. Apacze z Arizony podali do sądu Jezuitów i zażądali usunięcia obserwatorium właśnie z tego terenu, a to dlatego, że dla nich jest to miejsce święte, jedno z kilku takich miejsc w Stanach Zjednoczonych. Mount Graham jest dla nich czymś w rodzaju portalu międzygalaktycznego czy międzywymiarowego przez który na ziemię mają przybyć istoty, nie wiadomo jakie, ale według ich wierzeń tak właśnie ma być”.

Zacznijmy od tego, że akurat nie ma nic dziwnego, że góra dla jednych jest święta, dla innych zaś spełnia świetnie inne cele, na przykład jest świetną lokalizacją pod obserwatorium. Od wieków, we wszystkich kulturach góra była miejscem spotkania z bóstwem – przypomnijmy sobie choćby staro- i nowotestamentalne opisy objawień, czy nawet piramidy egipskie czy azteckie. Dla astronomów to miejsce ponad chmurami i smogiem, a więc pozwalające uniknąć tych zakłóceń w coraz bardziej skażonym świecie.

Dzil Nchaa Si An, bo tak Mount Graham nazywa się w mowie Apaczów, było wykorzystywane przez Apaczów jako miejsce pochówków, pielgrzymek i swoista ostoja ziół leczniczych. Trudno – poza stronami parapsychologicznymi, rzecz jasna – znaleźć wzmianki o wyczekiwanych przybyszach z innych galaktyk. Być może to tropiciele UFO uznali, że kształt wzgórza (płaski szczyt) przypomina lądowisko. Idę o zakład, że nikt z poważnych badaczy kultury Indian amerykańskich nie zna podobnych wierzeń. Nie wierzyli oni nawet w świat zmarłych, a raczej w panteistyczne łączenia się ducha z naturą.

A Indianie i obrońcy przyrody wytoczyli proces nie jezuitom, a Obserwatorium Watykańskiemu i wszystkim innym zaangażowanym w Mount Graham International Obsevatory instytucjom, a sprawa otarła się nawet o ONZ.

3:13 – „I jeszcze jedno pytanie: czy wybór miejsca pod to obserwatorium był zupełnym przypadkiem, czy Watykan wiedział o tym, co o tym miejscu uważają Apacze.”

Wybór miejsca nie był zależny od Watykanu, gdyż już 1988 r. władze stanowe zdecydowały o takiej a nie innej lokalizacji dużego, międzynarodowego projektu badawczego z dziedziny astronomii. Prawdopodobnie instytuty badawcze, które obecnie w MGIO urzędują miały coś do powiedzenia w sprawie miejsca, jednak przypominam, że sam LBT to projekt włosko-amerykańsko-niemiecki. Wprawdzie postulat likwidacji bezczeszczącego święte i cenne przyrodniczo miejsce obserwatorium dotyczył w praktyce najpierw VATT, to rdzenni Amerykanie nie poddają się i regularnie protestują przeciwko istnieniu całego MGIO.

Poznajemy Nieznane kłamie na temat VATT i LBT
Poznajemy Nieznane kłamie na temat VATT i LBT

Podsumowując. Mamy filmik, w którym pomylono dwa sąsiadujące ze sobą teleskopy, do czego robiono ufologiczną teorię, opartą po części na protestanckiej niechęci do jezuitów, a po części na zwykłych zmyśleniach.

Proces kalkowy i sędzia, który nie doczytał Biblii

Słynny wyrok ws. drukarza, który nie chciał wydrukować stojącego plakatu dla Kampanii Przeciwko Homofobii stanowi niebezpieczny precedens. Można się sprzeczać, szukać podobnych spraw, gdy na przykład lewicujący drukarz odmówił usługi prawicowej organizacji. Choć wtedy zapewne nie skończyłoby się na użalaniu się na sądy. Gdyby gdzieś zapadł wyrok, że gej może być gejem prywatnie, ale jako właściciel knajpy nie może zabronić organizacji w niej imprezy z okazji rocznicy ONR – w końcu ogłaszał, że wynajmuje sale na rocznice – to byłby szum! Zaraz znalazłyby się dowody, że chodzi o propagowanie faszyzmu, więc obowiązkiem jest się sprzeciwić. Interwencja ministra sprawiedliwości nie byłaby ingerowaniem w pracę sądów, a elementem troski o porządek prawny.

Sednem jest jednak poziom wolności gospodarczej i to na ile wolność do wyrażania swoich poglądów kłóci się z narzuconym przez prawo porządkiem (czyli: światopoglądem ludzi władzy, prawo tworzących). Ciekawe jest też to, że uzasadnienie sądu powołuje się na Biblię, z jednej strony stwierdzając, że nikogo nie ocenia, ale jednak wytyka pozwanemu rzekomą niezgodność odmowy z prawdami wiary i dokonuje analizy Biblii, do czego nie ma kompetencji.

Możliwe, że pozew jest ustawką Kampanii Przeciwko Homofobii. Stanowi kalkę kilku spraw znanych z USA, gdy cukiernik lub kwiaciarz odmawiał przyłożenia ręki do ślubu homoseksualnego i został za to ukarany. Sprawa pachnie na kilometr prowokacją, w jakich lubuje się zapatrzona na Zachód polska lewica. Tak było w tak zwanej „sprawie Agaty”, gdy Gazeta Wyborcza (a.k.a. Gejzeta Aborcza) opublikowała zupełnie oderwany od rzeczywistości tekst o zgwałconej nastolatce (tak naprawdę chodziło seks nieletnich, czyli inny czyn zabroniony), której ksiądz utrudnia aborcję (ksiądz był za zgoda „Agaty”, to matka usilnie namawiała ją do zabicia dziecka) – co było bardzo podobne do równie zmanipulowanej sprawy Roe vs. Wade zakończonej legalizacją aborcji w USA.

Nie wierzę, że Kampania Przeciw Homofobii nie ma swoich stałych dostawców plakatów, tylko jej wolontariusze akurat musieli udać się do takiego, który odpowiedział jasno i dosadnie, że nie wydrukuje promocji homoseksualizmu. Możliwe, że KHP miała sygnały co do homofobicznej postawy właściciela jako osoby prywatnej (ile razy zdarzały się już kampanie antymarketingowe oparte na facebookowym wpisie na prywatnym koncie?) i postanowiła to wykorzystać.

Pomijam wyraźne starania Sądu Apelacyjnego, by sprawę rozwiązać w jedyny właściwy sposób, co widać po naciąganej argumentacji autora uzasadnienia, który uznał napis na stronie „zamów teraz, dostawa gratis” za przesłankę za tym, że została zawarta umowa (napis stanowi jedynie informację, że w przypadku złożenia zamówienia teraz, dostawa jest gratis). Jeśli na stronie operatora komórkowego jest napis „Samsung S7 za 0 zł na start” to nie jest zawarcie umowy na podstawie której operator daje nowemu klientowi telefon, tylko informacja, że po spełnieniu niektórych warunków stary lub nowy klient może kupić telefon jest za 0 zł na początek a potem się płaci raty.

Sąd apelacyjny w uzasadnieniu wyroku zaznaczył, że nie opowiada się po stronie sporu ideologicznego, bo taki sam wyrok wydałby w sprawie drukarni, która odmówiłaby druku treści pro-life. Wskazał na to, że drukarnia nie była tak do końca wierna chrześcijańskim zasadom, drukując na przykład kalendarze ze zdjęciami „młodych kobiet w bardzo skromnych strojach kąpielowych”. Problemem byłyby chyba zdjęcia w nieskromnych strojach, ale wiadomo o co chodziło władzy sądowniczej.

Sąd zaczyna się jednak kompromitować, gdy sięga po Biblię i cytuje wyrwany z kontekstu wers Mt 22, 21b: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu co boskie”. Skąd to „b”? Bo to tylko końcówka wersu stanowiącego część perykopy opisującej spór o podatek, a co jest częścią dłuższego wątku polemik Jezusa z przywódcami żydowskimi. Ogólnie rzecz biorąc, faryzeusze zadali pytanie o to, czy należy płacić podatek Cezarowi – przywódcy państwa rzymskiego, uznawanego przez niektóre ruchy, w tym co skrajniejszych faryzeuszy za okupanta. Jeśli Jezus odpowiedziałby prosto, że tak – wtedy łatwo byłoby go oskarżyć o kolaborację i zniesławić w oczach Żydów. Gdyby powiedział, że nie – wtedy rach-ciach, wzywamy służby porządkowe i prosimy o zamknięcie buntownika.

Sędzia chętnie uznał „to, co należy do Cezara” za cały porządek społeczny, czyli w świetle obecnego rozbuchania prawnego za całość życia. Prawo reguluje edukację, biznes, bezpieczeństwo na drogach i jakość żywności w barach przydrożnych. Sąd uznał więc, że wyznawane wartości mogą kolidować z prawem i wtedy nie można wcielać ich w życie. Poniekąd słusznie – pewne poglądy rugujemy z życia społecznego, uznając je za zbyt niebezpieczne, jakkolwiek widzimy, że trendy kulturowe rzutują na interpretację na przykład zakazu propagowania ideologii totalitarnych. O ile między innymi z powodu silnego wpływu lewicy sądy kornie tropią faszyzm i skazują osoby obnoszące się ze swastykami i czcią dla Hitlera, o tyle po latach socrealizmu i w świetle popkultury idealizującej komunizm odniesienia do Lenina, Che Guevary, czy sierpa i młota spotykają się z raczej łagodnym traktowaniem.

Sędzia powiedział więc, że człowiek ma jego zdaniem respektować „to, co ludzkie”. Nic dziwnego, bo stoi w końcu na straży ludzkich praw. Nie sformułował jednak czym jest „to, co boskie”. Tu przydałaby się autorowi uzasadnienia reszta Biblii. Jezus w tej samej Ewangelii na przykład potępiał rozwody, dozwolone przecież przez prawo i Mojżeszowe i rzymskie. W świetle całej Ewangelii Mateuszowej, w świetle całego Nowego Testamentu i całej Biblii, a ponadto w świetle katolickiego nauczania nie można powiedzieć, że w Mt 22,21b pada teza każąca oddzielić porządek moralny, wewnętrzny człowieka od porządku zewnętrznego, regulowanego przez państwo”.

Mam wrażenie, że sędzia traktuje Pismo Święte jako szereg wyrwanych z kontekstu fragmentów, które można dowolnie cytować i interpretować. Użył więc takiego, który teoretycznie zmuszałby chrześcijanina do milczenia na temat swoich poglądów i niewcielania ich w życie jeśli są niezgodne z prawem państwowym i ustalonym porządkiem społecznym. Praktyczne zastosowanie tego widzieliśmy niedawno we Francji – najpierw zakazano tam w telewizji publikacji spotu z uśmiechniętymi dziećmi z Zespołem Downa, a potem pod groźbą kary grzywny lub więzienia zakazano publikacji jakichkolwiek treści pro-life. Wszystko oczywiście w trosce o wolność kobiet i ich prawa.

Wszystko rozbija się o wolność przedsiębiorcy jako człowieka. Czy zakładając firmę jestem zmuszony zapomnieć o sobie jako osobie prywatnej i jako osoba prawna spełniać wszystkie zachcianki moich potencjalnych klientów? Jaka jest granica między reklamą a zawartą umową? Prawo powinno bronić klienta przed niemożnością skorzystania z usług wywołaną ostracyzmem społecznym, a także przed nieuczciwą reklamą. Ale nie może też stawiać właściciela firm czy pracownika w roli niewolnika każdego, kto chciałby skorzystać z jego usług. Mamy (jeszcze) prawo się nie zgadzać, co do kwestii na przykład o homoseksualizmu, nie mam prawa też zabraniać głoszenia takiego poglądu. Ale czy to oznacza, że muszę przykładać rękę do promowania idei, z którą osobiście się nie zgadzam?

Sędzia w uzasadnieniu wyroku (który można streścić do tego, że ten kto ogłasza, że ma drukarnię, musi drukować wszystko, co mu się przyniesie) zaznaczył też cel takiego orzeczenia:

Ta sprawa ma nas wszystkich czegoś nauczyć i załagodzić konflikt. Skłonić do refleksji i do tego, byśmy nie starali się patrzeć na innych przez pryzmat wyznawanych przez siebie wartości, bo nie mamy żadnej gwarancji, że nasze są dobre, a czyjeś są złe.”

Czyli mamy narzuconą urzędowo schizofrenię i dyktat władzy. Wręcz stwierdzenie, że prawo nie ma nic wspólnego z porządkiem moralnym. Innymi słowy: wartości są do niczego. Ani nie możesz się nimi kierować w pracy, ani nie możesz patrzeć na innych przez ich pryzmat. Masz prawo i to powinno ci wystarczyć. Patrz na świat oczami tworzących prawo, czyli władzy. Miej zaufanie, że wiedzą oni najlepiej, co jest dozwolone i dobre, a co nie. Jest to wezwanie do statolatrii, czyli kultu państwa. Jeśli sąd chciał podkreślić, że wszyscy są równi wobec prawa i pewne zasady muszą być przestrzegane, by ludzie o różnych poglądach mogli żyć obok siebie w jednym społeczeństwie – to wybitnie mu to nie wyszło.

Co więcej, wyrok sporu nie załagodzi i nikogo nie uczy pokory – co widać po komentarzach. Konserwatyści są wściekli, liberałowie zachwyceni.

1) http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/549470,drukarz-prokuratura-lgbt-sad-plakat.html

Petru idzie na wojnę z neutralnością światopoglądową.

Nowoczesna ogłosiła swój nowy program. Zapowiedziała szereg ustaw, które mają odmienić losy Polski i świata. A właściwie to mają odmienić losy partii Petru, która pikuje w dół niczym sokół wędrowny na ofiarę – przy czym pikowanie .N skończy się raczej rozbiciem o śmieszność niż łowieckim sukcesem i wzbiciem ku niebu.

Cóż ogłosił Petru? Że w „najbliższym czasie” złoży pięć projektów ustaw:

ustawę Aktywna Rodzina likwidującą nakłaniający do bierności program 500+ i wprowadzającą ulgę podatkową w wysokości 3000 zł na każde dziecko, również to pierwsze;

ustawę likwidującą finansowanie nauki religii z budżetu państwa;

ustawę o związkach partnerskich;

ustawę o świadomym rodzicielstwie.”

I postulat z grafiki: „Zobowiążemy rząd do solidarności europejskiej w kwestii uchodźców.” 

Problem w tym, że ten niby nakłaniający do bierności program 500+ nie spowodował wielkiego odpływu matek z rynku pracy. Co najwyżej kobiety zaczęły porzucać prace, które były bez sensu, czyli gdzie tyrały na dwie zmiany, tylko po to, by z trudem wyżywić widziane w przerwie między powrotem z roboty a dobranocką dzieci. Oczywiście, wyzyskiem pracownika i przyczynami późnego zakładania rodziny .N nie ma zamiaru się zajmować, bo lumpenproletariat jej nie interesuje. Jak kogoś było stać, to brał kredyt we frankach i kupował mieszkanie w programie „Rodzina na swoim”. Wybitny finansista Petru nie zaproponuje uzdrowienia relacji pracownik-pracodawca, problemami z wysokimi kosztami zatrudnienia, czy patologiami rynku mieszkaniowego też się nie przjemuje. Chodzi o to, że PiS ma w swoim programie 500+, które Petru krytykował, a że się sprawdziło i przyjęło, to Petru też chce mieć 500+, ale lepsze, bardziej rysiowe. Rodzina z trójką dzieci wg 500+ dostaje na rok 12 000 zł, wg AR 9000 zł zł zaoszczędzi na podatku dochodowym.

Ale jest haczyk. Załóżmy, że zarabiam 2100 brutto, czyli miesięcznie płacę 120 zł zaliczki na podatek, co daje rocznie tego podatku 1440 zł. Dajmy na to podobne zarobki mojej hipotetycznej żony. Razem zapłacone zaliczki na podatek wynoszą 2880 zł. Od tego odliczenie 92,67 zł co miesiąc na każde dziecko, czyli 1112,04 zł/rok za jedno, czyli 2224,08 zł za dwójkę. Czyli tak naprawdę w obecnej sytuacji nawet jeżeli rozliczam się samotnie (a na dyskryminację samotnych rodziców przez 500+ skarży się .Nowoczesna), to realne korzyści dla ludzi z minimalną krajową wyniosą około trzystu złotych. Korzystając z narracji Petru – od tej pory nie będzie tak, że państwo zabierze ci 1440 zł, z czego potem odda 328 zł w formie zwrotu nadpłaconego podatku i (przy dwójce dzieci) odda potem 1200 zł, tylko dostaniesz zwrot 328 zł. Chyba już bardziej opłaca się odliczać Internet. Ale dla ludzi zarabiających więcej – tak, to będzie realna pomoc, bo więcej płacą podatków. Jeżeli się mylę, to niech mnie jakiś finansista poprawi.

Potem szereg postulatów antykościelnych – wprowadzenie dobrowolnego podatku kościelnego, likwidację finansowania nauki religii ze szkół, rozdział medycyny od religii. Czyli jednym słowem: wojna z Kościołem. Problem finansowania Kościoła i wydajności lekcji religii to ważne problemy, ale raczej nie chodzi tu o dobro dzieci i wiernych, a o efekt ostrego antypisowskiego skrętu na lewo. Nowoczesna proponuje rozwiązania niemieckie, które zupełnie nie sprawdzają z gruntu widzenia teologicznego, bo są absurdem. Nie da się rozdzielić medycyny czy życia politycznego od religii, bo religia zakłada pewną etykę, a ta obejmuje wszystkie zachowania człowieka. Nie można lecieć według etyki chrześcijańskiej w domu i być wrogiem aborcji, a potem po przyjściu do pracy być neutralnym światopoglądowo i ze spokojnym sumieniem mordować dzieci. Gdybyśmy mówili tutaj o geju, który w domu kocha się ze swoim facetem, a jako psycholog w pracy musi nazywać to zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Zdrowia zaburzeniem popędu, byłby to materiał na oscarowy film o okropnym zmuszaniu do życia w schizofrenii. Ale to tylko lekarz-katolik, więc niech zamknie swoją katofaszystowską gębę i robi tę skrobankę.

Podobnie neutralność światopoglądowa traci swą neutralność w związku z nauczaniem religii w szkołach. Odbywa się to w tym samym miejscu, gdzie dzieci uczą się o historii (niech ktoś stworzy neutralny światopoglądowo program tego przedmiotu), języku polskim (a tu nurty filozoficzne, interpretacje dobranych według odpowiedniego klucza lektur). Kiedyś za wychowanie i edukację odpowiadali rodzice. Potem oddali swoje uprawnienia w tej kwestii szkole państwowej, bo sami nie mają dość kompetencji. Z przyczyn dość skomplikowanych, wśród biologii i chemii pojawiła się religia. Ksiądz czy świecki katecheta będąc w szkole odpowiada za dzieci, obowiązują go te same przepisy i zasady, musi wypełniać te same dokumenty i traktować uczniów tak samo jak każdy inny nauczyciel. Dlaczego więc ma nie mieć pensji nauczyciela, skoro ma obowiązki nauczyciela? Bo jego przedmiot jest zaangażowany światopoglądowo? Jak się zbierze dość uczniów, to można wprowadzić etykę świecką, albo nauczanie innego przedmiotu religijnego.

Związki partnerskie i „świadome rodzicielstwo” to oczywiście kolejne ukłony w stronę lewicy i kolejne ataki na pisowski konserwatyzm. Oczywiście, zaangażowani w obronę Trybunału konstytucyjnego i Konstytucji ludzie Petru nie widzą w tworzeniu niby-małżeństw zagrożenia dla tego artykułu:

Art. 18. Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.”

Wszak nie będzie to się nazywało „małżeństwo”, tylko „związek partnerski”, z tymi samymi prawami co małżeństwo. Więc będzie git. A, przepraszam, ten artykuł konferencji był na konwencji krytykowany. Tak więc – Konstytucja jest święta, chyba że akurat któryś jej fragment nie podoba się partnerom politycznym Ryśka P.

Oczywiście to, że poza teoriami światopoglądowymi (filozoficzne rozważania kiedy zaczyna się życie człowieka lub kiedy etycznie uprawnione jest zabicie płodu) nie ma argumentów za uznaniem aborcji za prawo człowieka wcale nie znaczy, że .N chce tworzyć prawo tylko dla lewicowców. Ideą Petru i bandy jest stworzenie państwa dla wszystkich, o ile będą nowoczesnymi, wyzwolonymi światopoglądowo lewicowcami. Wyborcy tego nie kupią.

Już totalnym żartem jest zobowiązanie rządu przez partię opozycyjną do jakiegoś działania w sprawie uchodźców. Petru chce zobowiązać ludzi, którzy wygrali wybory, by realizowali jego program. Chłopie! Wystartowałeś w wyścigu o władzę i przegrałeś. Wygrał PiS i teraz PiS ma władze i to PiS decyduje, dzieli i rządzi. To tak, jakby na Olimpiadzie facet, który z trudem doczłapał do mety zażądał od zwycięzcy biegu oddania medalu, bo jemu się należy, bo jednak na Olimpiadę się dostał.

No i na co to wszystko? Przecież i tak to nie zostanie przegłosowane. Ale Nowoczesna walczy o elektorat lewicowy, o Czarne Marsze, o czytelników Wyborczej. Nie zapominajmy też o zagranicznej opinii publicznej i zarządzie Unii Europejskiej, która musi mieć opozycję, która można wspierać w walce z reżimem. Niech walczy więc z krzyżem, logiką i demokracją a już za dwie kadencje Petru będzie wspominany tylko przy Nocy Muzeów jako eksponat na wystawie „Największe pomyłki polityczne III RP”.