Stało się. Kanał na youtube już działa

Stało się. Za namową osób, które twierdziły, że czasem lepiej posłuchać niż czytać, otwarłem kanał na youtube. Subskrybujcie, łapkujcie w dowolną stronę i komentujcie.

Poniżej wersja dla wzrokowców. I tych, którzy słyszą w filmiku, że jak kupujesz mikrofon o nazwie Screamer to znaczy, że masz do niego wrzeszczeć, by nagrać cokolwiek.

Dziś, na dobry początek, zacznijmy od czegoś złego. Bardzo złego. Okropnie niemożebnie złego. Od herezji.

Czym jest herezja? W najbardziej ogólnym pojęciu herezja jest to pogląd religijny nie do pogodzenia z tym, co uznane zostało w danej religii za poglądy zdrowe i fundamentalne. Ten zestaw poglądów nazywamy ortodoksją, czyli „poprawną wiarą”. Tu powinna nam się przypomnieć wizyta u ortodonty lub ortopedy, czyli ekspertów od prostowania odpowiednio: zębów i kończyn dolnych.

Oczywiście, nie każdy pogląd inny niż w nauczaniu katolickim staje się od razu herezją. Przykładowo – w Kościele katolickim nie ma rozpowszechnionego kultu ikon, jest to jednak powszechne w Kościołach wschodnich. Tak samo nie jest herezją dla nikogo herezją robienie znaku krzyża z prawej na lewo i odwrotnie, czy używanie krzyża prawosławnego. Jednak jako, że Kościół prawosławny pod względem teologicznym nie ma wielkich różnic w stosunku to Kościoła rzymskiego, nie był uważany stricte za heretyków.

Jednak już protestancka nauka o Eucharystii jest już nie do przyjęcia, jest herezją. Tak samo dla protestantów herezją jest kult eucharystyczny, dotyczący hostii zamkniętej w monstrancji.

Skąd się wziął sam termin „herezja”? Tu musimy się cofnąć do rzeczywistości starożytnej. Jesteśmy w świecie hellenistycznym, grecko-rzymskim konkretnie, gdzie nie ma jednego z góry narzuconego kultu, ani jednego wiodącego nurtu filozoficznego. Mamy stoików, cyników, platoników, gnostyków – i z tego wszystkiego człowiek mógł wybierać do woli. I ta różnorodność szkół filozoficznych i możliwość przyjęcia dowolnych poglądów nazywana jest „hajresis”, czyli „wolnym wyborem”.

Wchodząc na scenę filozoficzną basenu Morza Śródziemnego można było wybierać w ofertach jak w towarach na pólkach hipermarketu. Można było mieć mieszane poglądy, byle były wewnętrznie spójną syntezą.

Nie znaczy to, że wszystkie szkoły filozoficzne uznawały się za równe, czy wzajemnie się szanowały. Ojciec hołdujący stoickim wartościom mógł wydziedziczyć syna za chodzenie do cynickiego nauczyciela. Trwał stan ciągłej debaty, której celem nie było tylko przekonanie innych, że dany pogląd na naturę świata, człowieka i bogów jest prawidłowy, ale też do zachęcenia uczniów do pobierania nauk i posłania na nauki dzieci (odpłatnie, rzecz jasna).

Nawet w judaizmie, jaki zastał Jezus była podobna sytuacja. Mieliśmy skupionych na Świątyni saduceuszów, interpretujących przepisy Tory faryzeuszów i uczonych w Piśmie, prozelitów szukających religijnego uzasadnienia wojny wyzwoleńczej z Rzymem, skupionych na pokucie i oczekiwaniu Mesjasza zwolenników Jana Chrzciciela. I tak, kłóciły się one między sobą, choćby o uznawaną przez faryzeuszy a odrzucaną przez saduceuszy Torę mówioną.

Jednak chrześcijaństwo przyniosło zupełnie inne znaczenie „herezji”, stale trzymając się definicji w formie „wyboru”. Wynikało to z przeświadczenia, że Kościół nie powinien być podzielony, powinien głosił prawdę o Bogu. Skoro mamy prawdę objawioną, nie ma możliwości wybrania sobie z niej czegoś, ani zapożyczenia z niej niczego do obcej filozofii, co z samym chrześcijaństwem byłoby sprzeczne. Stosowanie zasad hairesis do spraw wiary było grzechem.

Tak, w samym Kościele były różne ośrodki nauczania, różne tradycje, Kościół aleksandryjski nie był taki sam jak ten jerozolimski, koryncki czy rzymski, ale nadal było spoiwo – jedna, konkretna nauka na temat Trójcy Świętej.

W czasach prześladowań, gdy chrześcijanie byli zjednoczeni choćby uznaniem pewnego kanonu Pisma Świętego, czy wspólnym doświadczeniem męczeństwa, nie było takiego pola do herezji, choć pewne problemy z niejasnością doktryny istniały. Pojawiał się na przykład problem – co z tymi, którzy przyjęli chrzest, a potem w obawie przed śmiercią wyrzekli się Chrystusa? Czy można kogoś ponownie ochrzcić, albo wymagać by to zrobił, by uznać go ponownie za chrześcijanina? Jakby ktoś pytał: nie, nie ma takiej potrzeby, chrzest jest jednorazowy.

Dodatkowo działanie chrześcijaństwa w kręgu, który znał „hajresis” w starej wersji kusiło, by zapalić Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, czyli by postać Chrystusa spróbować włączyć do jakiegoś nurtu filozoficznego. Tu mamy aktywny przede wszystkim gnostycyzm, który stworzył nawet kilka apokryfów, między innymi te rozpowszechnione przez fanów Marii Magdaleny i Dana Browna. Wykorzystywano to, zwłaszcza gdy zasady danej filozofii zdawały się lepiej tłumaczyć dlaczego nieśmiertelny Bóg przyjął ciało, uważane za więzienie duszy.

Prawdziwym przełomem w rozwoju herezji był wiek IV, gdy pojawiły się wątpliwości co do tego, jaka ta prawdziwa natura relacja Ojca, Syna i Ducha jest. Co robić? Nie ma możliwości pozostawienia sprawy po prostu w sferze wolnego rynku idei. Tu chodziło o sprawy życia i śmierci, ale także porządku publicznego.

Kwestia wiary była traktowana śmiertelnie poważnie i myśl o tym, że ktoś z najbliższych albo znajomych nie tylko odrzucił zbawienną naukę, ale jeszcze zaczął wygadywać jakieś banialuki o tym, że Syn nie jest w pełni Bogiem… Ło! Taka myśl budziła sprzeciw. To tak jakby ktoś zaczął nauczać na kursach BHP, że ranę ciętą należy posypywać solą.

Powiedzielibyśmy: „Nie rób tego! Nie powinieneś mieć prawa głosić takich dzikich teorii! Na pewno nie poślemy naszych pracowników na takie kursy i będziemy przed nimi ostrzegać!”.

Tu nie było miejsca na tolerancję, gdyż chodziło o dobro duszy i ryzyko wiecznego potępienia. Tym bardziej, że po prawdzie wiele herezji dotykało spraw, które wymagały solidnej wiedzy teologicznej, a jako, że sprawa była publiczna, dotykała zwykłych ludzi… Cóż, jeśli dziwicie się, że w czasach epidemii każdy uważa się za nieformalnego profesora z dziedziny mikrobiologii i wirusologii, to co powiecie na to, że w czasach sporów dogmatycznych o naturze Boga debatowali tragarze i praczki.

Nie powinno nas to dziwić, gdyż przecież słuchali swoich kaznodziejów, niektórzy mieli też możliwość przeczytania Pisma i na tej podstawie wyciągali własne wnioski. Było to ważne, więc ludzie rozmawiali o tym i kłócili się o to.

Co więcej, skoro wiara wyrażała się także w liturgii, ortodoksja może być tłumaczone także jako „prawidłowe oddawanie chwały”, heretycy logicznie muszą się też zbierać w osobnej grupie, gdzie kult będzie dostosowany do ich poglądów. Tych samych zgromadzeń zaczną unikać ortodoksi. Jakby tego było mało, heretycy będą uznawali się za ortodoksów, tych, którzy mają rację, pogląd innej grupy uznając za herezję. Nie będą uznawać zwierzchnictwa biskupów wyznających inną wiarę, więc stąd już krok do schizmy.

Bardzo często interweniuje tu władza świecka, bo nikt nie lubi widoku ludzi okładających się sztachetami na ulicach z dowolnego powodu, a dokładanie do długiej listy tradycyjnych pretekstów (pieniądze, alkohol, sport, kobiety) jeszcze religii tworzyło ogromne pole do popisów w sztukach walki.

Dla każdej władzy idealnym rozwiązaniem jest monolityczne społeczeństwo. Gdzie nie ma różnic – nie ma sporów, można zająć się poprawianiem infrastruktury i zbieraniem podatków. Ponadto wielu władców czuło się odpowiedzialnych też za duchową sferę życia poddanych i nie uśmiechało im się, by na terenie ich państwa grasowały sekty.

Bardzo często herezja stawała się sprawą kulturową, elementem przynależności etnicznej czy nawet sportowej. Tak, w starożytności bardzo popularną rozrywką były wyścigi rydwanów i drużynom przypisano sympatie nie tylko polityczne, ale też religijne. Dodajcie do tego fakt, że już wtedy istnieli kibole, którzy potrafili toczyć uliczne walki, czy na przykład spalić synagogę.

To prowadzi do powstania konkretnego ustawodawstwa, regulującego życie sekt i heretyków. Rzadko kiedy było to obiektywne prawodawstwo, częściej próba wykorzystania władzy z pożytkiem dla wyznania z którego wywodził się władca. W średniowieczu przyjmie to formę inkwizycji, czyli sądu badającego odszczepieństwo od wiary.

I tak, heretyków zabijano. Nie tylko na stosach, ale też na szafotach, szubienicach i nie tylko po stronie katolickiej. Dlaczego tak? Po pierwsze – heretyk narażał poprzez wyznawane poglądy życie wieczne innych ludzi, więc kara jest stosowna do uczynków. Pamiętajmy, mówimy o moralności i wrażliwości ludzi dawnych wieków, a przecież i dziś jest wysoka tolerancja do fizycznej likwidacji ludzi, którzy zagrażają innym. Po drugie – często za sprawami religii stały też sprawy państwowe, jakaś rebelia i bunt.

Dobra, tak było kiedyś? A czy dziś termin herezji jest zbędny, niepotrzebny, niepotrzebnie deprecjonujący inne poglądy. Absolutnie nie. Jest to nadal termin który powinien być używany. Jak ktoś głosi nauczanie niezgodne z nauczaniem Kościoła, to trzeba jasno powiedzieć: „To herezja, dokładasz coś albo omijasz z depozytu wiary!”

Aktualnie bardziej stawia się na dialog i w sumie tu się rodzi problem… Nieładnie jest komuś wytknąć, że głosi herezję. Mam wrażenie, że w zbiorowej wyobraźni jest zakorzeniony taki schemat, że jak rano powiesz komuś, że jego poglądy religijne, czy filozoficzne są błędne, to wieczorem przyjdziesz pod jego dom u podpalisz krzyż, a następnego ranka będziesz ogryzać jego kości.

To zamyka tak naprawdę temat pojęcia „prawdy” i „prawdziwej” wiary w szafce z napisem „Zagrożenie dla świętego spokoju”. Nie pomaga swoisty „język teologiczny”, który stał się mową ludzi Kościoła, gdzie wszystko trzeba ubrać w co najmniej trzy słowa. Nie ma „herezji” – jest „pogląd sprzeczny z doktryną”. Nie staniemy ze sobą w prawdzie i nie powiemy: jesteś dla mnie heretykiem, wiem że ja też jestem dla ciebie heretykiem, ale jakoś musimy żyć obok siebie, mimo że moje poglądy urągają twoim, a twoje – moim.

Próba uznania, że liczą się tylko sprawy, które nas łącza i o nich będziemy rozmawiać i ich szukać, prowadzi donikąd. Będziemy tylko się chwalić, że zauważamy inne rzeczy i och! ach! jacy są wspaniali nasi bracia odłączeni. Jeśli obok akcentowania różnic zdołamy też zauważać różnice i albo spróbujemy je wyjaśnić, albo podjąć próbę skutecznego przekonania drugiej strony, będziemy prowadzić dialog, a nie kółko wzajemnej adoracji.

Rzeczy, które dawniej nie były herezją teraz musimy za takie uznać. Dawniej nie byłoby problemem stwierdzenie, że świat powstał w siedem dni, a opisana w Biblii historia dziejów od stworzenia Adama do osiedlenia się Abrama w Kanaanie jest idealnym odwzorowaniem rzeczywistym wypadków. Dziś jednak uznanie Biblii za podręcznik historii naturalnej jest sprzeczne może nie z konkretnym dogmatem ale poglądem Kościoła na temat tego, czym Pismo Święte jest.

Czy każdy ma prawo wierzyć w co chce? Tak. Czy każdą hybrydę poglądów należy nazywać katolicyzmem a nawet chrześcijaństwem, bo tak chce jej głosiciel? Nie.

Tym bardziej, że mamy obecnie bardzo podobną sytuację jak w starożytnym świecie. Krąży bardzo wiele filozofii, ruchów, poglądów i trendów i wiele osób kusi, by jakoś tam albo wrzucić coś chrześcijańskiego albo do chrześcijaństwa z tego coś ściągnąć.

Nie każda taka zmiana jest zła, chrześcijaństwo nieraz ściągało pogańskie zwyczaje, nadając im inny wymiar. Nie jest herezją czczenie wcielenia Syna Bożego w dzień przesilenia zimowego, bo tu po prostu nadano inną symbolikę zwycięstwu dnia (światła, dobra) nad nocą (ciemnością, złem). Jednak próba wciągnięcia na przykład reinkarnacji w Ewangelię, czy uznania Jezusa za źle zrozumianego hinduistę – jest herezją.

Innym zagrożeniem jest próba superracjonalizacji wiary, przyznając mniej lub bardziej otwarcie, że ten lub inny dogmat jest niemożliwy do akceptacji w XXI w. albo jest tworem czysto religijnym i nie ma oparcia w historii. Cuda Jezusa? Wyolbrzymione wydarzenia! Na przykład: Jezus nie rozmnożył chleba, a jedynie zachęcił słuchaczy, by wyciągnęli zza pazuch ukryte zapasy, których nie pokazywali, bo nie chcieli się dzielić. Pokazuje to Jezusa jako wybitnego kaznodzieję, ignorując fakt, że był znak, dowód panowania Chrystusa ale nad naturą. W efekcie rodzi się herezja, której celem jest stworzenie czegoś, co ma być katolicyzmem tolerowalnym dla sceptyków, swoistym systemem moralnym bez realnego religijnego wydźwięku.

Najbardziej tchórzliwy typ odwagi.

Artyście według powszechnie przyjętych kryteriów oceny zachowań wolno więcej. Artysta to ten, kto szuka nowych dróg, patrzy dalej, szerzej, głębiej. To ktoś, kto wskazuje nam nowe drogi postrzegania rzeczywistości. Sztuka była często jedynym polem dozwolonej krytyki, co wyrażą się w utartym przekonaniu, że błazen miał prawo powiedzieć to, co w ustach innego byłoby obrazą majestatu. Problem w tym, że czasem prosty cham do swojego steku wulgaryzmów doda dwie nutki i już powołuje się na wolność artystyczną, by pozostać bezkarnym.

Tak, czasem wymaga to odwagi, będącej nieraz ubocznym efektem bezmyślności. Bezmyślność ma miejsce wtedy, gdy „twórca” nie zastanawia się nad skutkami czy możliwymi drogami odbioru swego „dzieła”. Po prostu robi, plecie i maluje to, co przyjdzie mu do głowy. Konsekwencje spadają na niego, a on jest ciężko zaskoczony. Odwagę widzimy, gdy autor wie, jak zrozumieją sprawę inni i że mogą go spotkać konsekwencje, które też bierze pod uwagę.

Ostatnio jednak coraz częściej obserwujemy swoistą odwagę imitowaną. Chodzi mi tu o różne produkcje, które świadomie tworzą karykaturalny obraz Kościoła albo (co gorsza) wprost szydzą z Chrystusa. Pierwszy przypadek to „Kler”, drugi „Pierwsze kuszenie Chrystusa” Netflixa. Nie oglądałem ich, powiem wprost, tak samo jak nie czytam regularnie gadzinówek Urbana, antysemickich blogów, czy nie oglądam „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP. Na guano szkoda czasu – czasem można zajrzeć, ale tylko po to by sprawdzić czy coś się poprawiło. Dodajmy do tego tanie prowokacje Nergala czy durszlakowców z Marszów Równości, którzy domagają się tolerancji dla swojej nietolerancji.

Dlaczego to odwaga imitowana? Gdyż jest to tylko biznes, chłodna kalkulacja. Po pierwsze, Smarzowski lubi pokazywać ludzi powszechnie nielubianych lub po prostu będących pod czujnym okiem społeczeństwa jako zwyrodniałych, gdyż w ten sposób wie, że więcej ludzi go poprze, gdyż gdy ktoś wystawia nam mandat, albo gdy odmawia wydania zaświadczenia dla świadka chrztu wolimy widzieć w nim czyste zło. To gwarantuje poklask i dochód z premiery, gdyż potencjalni krytycy będą musieli film obejrzeć, by móc się wypowiadać.

Po drugie, nie ma tak naprawdę żadnego realnego zagrożenia ze strony polskich wiernych. Nikt nie wpadnie do redakcji Faktów i Mitów z kałachem, jak to się stało w wypadku „Charlie Hebdo” po aferze z karykaturami Mahometa. Nawet nie ma ryzyka ukarania, bo przepis o ochronie uczuć religijnych jest martwy, a zachodnie media staną murem za „prześladowanym artystą”. Gdyby Smarzowski zrobił film „Pedały” (ambitny gej-polityk zakłada partię, konsultując najważniejsze dla niej sprawy na randkach ze swoim chłopakiem, w wywiadzie mówi, że jak go boli pupa to znaczy że jest dobrze, ignoruje aferę pedofilską w podległej mu placówce, po czym z trybuny grzmi na księży-pedofilów) czy „Ekoterror” (propozycja sceny: działacz ekologiczny dowiaduje się o wycieku hektolitrów ścieków komunalnych do Wisły, pędzi do szefa komórki, a ten pyta „Gdzie?”, młody odpowiada „W Warszawie”, na co szef: „Nie, tam nasi. Pakuj się, jedziesz na mierzeję”). Netflix nie wyda też filmu o ucieczce Mahometa do Medyny, bo lubi głowy swojej ekipy tam, gdzie są, czyli na karkach.

Byłyby to odważne filmy, wpisujące się w debatę publiczną? Tak – ale wpisałyby się po niewłaściwej stronie. Nie sprzedałyby się? No, nie – bo nikt nie zaryzykowałby kasy na takie przedsięwzięcie, które zostałoby ofuknięte przez salony. Nikt z odważnych twórców nie zrobi takiego filmu, bo odwaga Netflixa, Nergala i Smarzowskiego kończy się tam, gdzie zaczyna się realne ryzyko klapy finansowej i groźnego pozwu. Tworząc „Kler”, depcząc święte obrazy, szydząc z Jezusa ryzykują łatkę „pluszowego męczennika”, osoby wychwalanej za bycie prześladowaną, choć same prześladowanie nie grozi ani życiu ani portfelowi. Śmiało rzucając kałem, kryją się za plecami troskliwych patronów.

Tymczasem media tworzą wokół procesów atmosferę rodem z czasów Świętej Inkwizycji, gdzie najbliższy wydarzeniu biskup już ostrzy narzędzia katowskie i zbiera chrust na stos. Byłoby to zabawne, gdyby nie jeden fakt: są ludzie, którzy tę atmosferę zagrożenia ze strony katotalibanu biorą na poważnie, a w każdym akcie imitowanej odwagi najwyższą formę sztuki.

Czynisz dobrze? Bóg cię wynagrodzi! Czynisz źle… To cię pogłaska po główce. Teologia Deona.

walejko kara
Zdjęcie umieszczone przez Małgorzatę Wałejko z komentarzem „Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce. Zachęcam innych rodziców do rebelii!” https://www.facebook.com/photo.php?fbid=968698490128843&set=a.166412383690795&type=3

 

Powyżej znajduje się post wzywający do zmiany katechizmowego tekstu o pięciu prawdach wiary, a konkretnie do wymazania z niej idei, że złe uczynki Bóg karze ludzi. Karę ma zastąpić lekarstwo.
I tym lekarstwem jest kara. Nie uwierzycie, ale u niektórych katolików budzi to szok! Niedowierzanie! W końcu, jak karać może ten Bóg, o którym Mojżesz mówi:
„Niech się okaże, Panie, cała Twoja moc, jak przyobiecałeś mówiąc: Pan cierpliwy, bogaty w życzliwość, przebacza niegodziwość i grzech, lecz nie pozostawia go bez ukarania, tylko karze grzechy ojców na synach do trzeciego, a nawet czwartego pokolenia” (Lb 14)
A może odpłacać złem za zło będzie Ten, który powiedział o ulegających pokusom:
„I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie! Lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do życia, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła ognistego” (Mt 18,9)?

Może sens jest taki: „Nie, no Jezus tylko leczy tych, co chcą do Niego przyjść, a jak Go odrzucasz, to nie ma żadnych konsekwencji?”

Jeśli nie ma kary za świadomie uczynione zło, bo mówimy o dolegliwości, którą musi uleczyć Chrystus, więc czymś zewnętrznym , niezwiązanym z moją decyzją, to grzech jako decyzja woli nie istnieje, nie ma sensu mieć poczucia winy, bo to tylko stan, który wymaga lekarstwa nie zaś zadośćuczynienia Bogu i bliźniemu (a może to one są lekarstwem, ale wtedy myśli wędrują znów do związanych z karą pojęć: żal, skrucha, wyznanie winy). Tak samo sprawiedliwość nie istnieje, bo czyn dobry to zdrowie, więc rzecz normalna.

Autorka posta pisze:
„Tę formułę zaproponował Ks. Bp Andrzej Czaja w książce „Szczerze o Kościele” (2014) jako własciwszą i w sensie spójności z nauką Kościoła, i zdrowszą psychicznie dla dzieci. Formuła nam znana nie jest wykładnią Kościoła powszechnego, tylko lokalną formułą, znaną i nauczaną tylko w Polsce, ale co najważniejsze: niezgodną z prawdą objawioną o Panu Bogu i bardzo szkodliwą. Zachęcam innych Rodziców do rebelii! Właśnie napisałam list do Pani katechetki, że Olę uczymy – jak niżej”.
Po pierwsze, widać tu taki syndrom zaścianka. „Tylko w Polsce” = źle. Dlaczego niezgodną z prawda objawioną? Bo nie zgadza się to z linią programową Deona, reprezentującego Kościół Otwarty. I koniec! Komentarz do tego napisała jedna z redaktorek tego portalu i nie ma tam żadnej sensownej argumentacji. Co znajdujemy? Wskazanie, że przez nauczanie o karze pustoszeją kościoły, że zmienioną formułę zaproponował bp Czaja, że przecież Jezus wziął na siebie naszą karę.
A i hierarchowie mają heretyckie czy po prostu głupie poglądy. Myślałem, że Deon lubi przypominać że ksiądz to nie gotowy doskonały produkt, ale widać są księża i hierarchowie nieomylni z racji zgodności z linią redakcji. Zasłanianie się nazwiskiem bp. Czai nic nie da, jeśli chce się paradą nazwisk zatuszować błędy w rozumowaniu.
Bóg przy założeniu tezy, że „karą jest samo odrzucenie Boga i brak Jego miłości” staje się biernym celem, niczym światło latarni morskiej, które może czasem mocniej świeci, czasem słabiej, ale tylko by zmotywować do działania. Bóg wychodzi do człowieka, chcąc jego dobra, ale też by zadziałać tam, gdzie człowiek nie może zdziałać nic. Na cóż te wszystkie przypowieści Jezusa o królu wtrącającym do lochu albo o bogaczu i Łazarzu? By wyedukować, czy też by powiedzieć, że za zło czeka kara? Kara Boża to świadome zadanie człowiekowi jakiegoś bólu, by go nawrócić albo by wymierzyć sprawiedliwość za grzech wołający o pomstę do nieba. I wyrzucenie tego ze świadomości, zepchnięcie na drugi czy trzeci plan myślenia o odpowiedzi Boga na grzech to właśnie tworzenie pluszowego Jezuska, który utuli, pogłaska po główce i może w ostateczności odeśle na karnego jeżyka.
Zasłanianie się sensem pedagogicznym też jest bez sensu, gdyż pedagogia też posługuje się karą. Po prostu ukazuje się inne kategorie, by powiedzieć, że kara nie jest karą. Wyrok dożywocia nawet w prawodawstwie ma także wydźwięk wychowawczy, ale też zapobiegawczy (przez przykład dla innych). To jak powiedzieć, że „marchewka nie jest warzywem, bo jest korzeniem”.
To, że ktoś nie widział ludzi, którzy odchodzą od Kościoła z powodu przeakcentowania miłosierdzia, nie znaczy że takich ludzi nie ma, albo że przeakcentowanie miłosierdzia nie jest szkodliwe. Tacy ludzie nie odchodzą z przytupem, jak ktoś kto ciągle marudzi na wymagania, albo na wizje piekła ognistego (jak panie, co wychodziły z Kościołów z powodu przedstawienia przez Episkopat w liście katolickiego nauczania). Ludzie widzący w Kościele za dużo miłosierdzia w porównaniu do rzeczywistszej treści wiary najczęściej przyjmują to z ulgą, bo nie odpowiada im treść wiary. Po prostu albo znajdują sobie innego coacha wmawiającego mu jaki jest zajefajny i kochany, albo zostają w parafii i cieszą się z Kościoła zszytego na ich miarę. Bo to fajny Kościół, który nie stawia żadnych roszczeń wobec świata, nie budzi konfliktu, bo przecież i tak ksiądz czy katecheta po prostu przekłada postulaty środowisk postępowych na język quasi-ewangeliczny, usuwając ze słownika to, co drażni uszy, byleby nikt z Kościoła nie uciekł.
Jeszcze inni otwarcie o tym piszą, ale redaktorki Deonu nazywają to grzaniem z karabinu i wyśmiewają.
Odniesienie do kwestii ostatecznego zbawienia z racji poświęcenia Jezusa jako eliminującego karę jest bez sensu, gdyż w tym momencie mówimy o najbardziej infantylnie rozumianym Sola Gratia – Bóg dał ci wiarę, byś przyjął Ofiarę Krzyża i teraz nie musisz na nic zasługiwać. Tak, to wielki dar, ale też zobowiązanie, którego zmarnowanie wiąże się z karą ostateczną, brakiem udziału w Niebie, ale też z karami pośrednimi, wychowawczymi.
„Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije.” 1 Kor 11, 29
Próba zmiany treści prawd wiary to zabawa ze słownikiem, by lać miód w ucho, by było miło. By nikogo nie odstraszyć, byle tylko Kościół budził same pozytywne uczucia bezpieczeństwa, wolności, zaufania. Zauważmy, że nieusuwane z formułki jest bardzo niepedagogiczne wskazanie, że dobry uczynek zostanie nagrodzony. Wszak czynić dobrze powinno się z powodu miłości bliźniego, a nie z powodu zachęty do osiągnięcia korzyści.
Ale wtedy byłoby mniej miło.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. III: Sakramenty, magia i pierdnięcia

POPRZEDNI WPIS: KUPA!!! dinozaura i kupa nieścisłości

Najsłynniejszą bodajże wypowiedzią p. Chojeckiego jest porównanie sakramentów do pierdnięć z butelki dżinna, który po wypowiedzeniu zaklęcia spełnia życzenia. Pojawiła się ona także w ogólnopolskich mediach, niestety teraz, na szybko i nie tylko nie byłem w stanie jej znaleźć – filmy na youtubie zostały usunięte.

Podsumujmy – o co chodzi tym razem pseudoprorokowi z Lublina? Dla pastora Chojeckiego sakrament przypomina magię, gdyż jest najpierw słowo, a potem dopiero łaska. Najpierw rzeczywistość widzialna, a potem niewidzialna działalność boska. Tymczasem w nauczaniu Chojeckiego na przykład w kwestii chrztu najpierw działa Bóg, dochodzi do nawrócenia, a potem jako symbol jest przyjmowany chrzest z wody. Nie rozumie on katolickiego rozumienia spowiedzi, gdyż uparcie twierdzi, że to kapłan odpuszcza grzechy, a przecież Chrystus już wszystkie nasze grzechy odpuścił. Artykuł, w którym dowodzi, że katolicy fałszują Biblię został zaorany na metr w głąb głównie dlatego, że wszyscy trzeźwo myślący komentujący dostrzegli, że pastor walczy albo z czymś, czego nie zna, albo z czymś, co jest jedynie wytworem jego wyobraźni.

Przede wszystkim, Chojecki walczy z własnym brakiem spójności. Na przykład atakuje to, że sakrament ma miejsce bez względu na stan łaski udzielającego go szafarza a jednocześnie krytykuje, że (jego zdaniem) to ksiądz odpuszcza grzech. Nie widzi, że pierwsze wynika ze źródła łaski, którym nie jest wola księdza, czy jego osoba a Chrystus. Rolą spowiednika jest pomoc spowiadającemu się w obiektywnym podejściu do swoich czynów, ich źródeł, możliwości walki z pokusą. Przytaczany przykład byłego księdza, który opowiadał o kobiecie, która czuła pokusę, gdyż poznawała nowe sposoby grzeszenia od wypytujących ja o wszystko spowiedników stanowi obraz błędu w duszpasterstwie ogólnie. Iluż to duchownych, katolickich czy nie, częściej mówi o szatanie niż o Bogu?

W jednym z wykładów przeciwstawia on tekst Biblii tekstowi Katechizmu uznając słowa św. Pawła za proste, jasne i czytelne, a KKK za „ludzki bełkot”, choć nie trzeba wielkiej wiedzy, by zrozumieć sens tego, że sakrament ma miejsce, gdy zostaną zachowane pewne normy.

Ogólnie mam wrażenie, że pastor Chojecki trzyma się Sola Scriptura, bo oznacza to że nie musi się niczym przejmować – wystarczy jego interpretacja tłumaczenia Biblii Gdańskiej. Brak podstawowej wiedzy o współczesnej nauce, katolicyzmie czy nawet źródeł na które się powołuje nie jest ważny, bo ważne jest, że jego interpretacja Biblii odrzuca w całości katolicyzm i współczesną naukę i jako już zbawionemu (Chrystus wszak umarł jego zdaniem za wszystkie grzechy, więc sprawa załatwiona) daje możliwość zapomnienia o wszelkich hamulcach. Tak właśnie jest przy sakramentologii.

Gdy Kościół ustala, że do ważnego sakramentu potrzebna jest dana formuła, konkretna materia i intencja (na przykład „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, czysta woda, wola czynienia tego, co robi Kościół) to nie chodzi o ustalenie zaklęcia, które zmusza Boga do działania, ale bardzo biblijnych wymogów właśnie ważności. Nie jest ważny chrzest w imię Mahometa udzielony mlekiem, bo to nie jest sakrament.

Przypatrzmy się samemu Pismu i zobaczmy, że Bóg jak najbardziej działa przez materię i że to ona ma moc sprawczą wynikającą z Jego woli.

Jezus uzdrawia słowem. W wypadku wielu uzdrowień Chrystus najpierw czyni, czy mówi a dopiero potem pojawiają się efekty. Np w Mt 8,13 setnik rzeczywiście najpierw uwierzył, ale dopiero gdy Jezus wymawia słowa, sługa zostaje uzdrowiony. Podobnie w Mt 8,26 najpierw jest czyn, a potem uciszenie burzy.

Jedzenie Ciała i picie Krwi Chrystusa gwarantuje życie wieczne. W J 6,64 Chrystus mówi: „Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”. I nie chodzi tu o jakieś mistyczne doznanie przyjęcia Boga czy łaski wiary. Słowo „trogo” jakiego użył Jan to dosłownie „jeść’, „gryźć” kierujące skojarzenia ku bardzo fizycznemu doznaniu – ale dla Chojeckiego Najświętszy Sakrament jest „waflem”.

Rzeczywistość materialna jest dla Boga narzędziem. Sytuacja, gdy Jezus mógłby wręcz zostać oskarżony o czary to rozdział 9. Ewangelii według św. Jana: „To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego” (w. 6).

Nauka Chojeckiego o tym, że materialne przedmioty, słowa i czyny mogą być jedynie nieobowiązkowymi symbolami wewnętrznej przemiany jest więc w świetle Pisma nie do obronienia. Podejście Chojeckiego jest podobne do podejścia ikonoklastycznego, jakie trawi radykalny protestantyzm, czyli niszczenie wszelkich posągów świętych, czy (nomen-omen) ikon jako rzekomo obiektów bałwochwalczego kultu katolickiego, choć żaden trzeźwo myślący katolik nie czci samego drewna, na którym wymalowano obraz Matki Boskiej, ale osobę na tym drewnie wyobrażoną.

Podsumowując cykl: nauczanie pastora Chojeckiego pełne jest manipulacji, przemilczania faktów, błędnej wiedzy o Kościele katolickim lub jej całkowitego braku, niepoprawnie wyciągniętych wniosków i błędów logicznych. Jego estetyka, oparta na prostactwie imitującym prostotę raczej nie pomaga ani jemu, ani słuchaczom. A bluźnierstwa wytaczane przeciwko Kościołowi szkodzą mu na pewno.

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. II: KUPA!!! dinozaura i kupa nieścisłości

POPRZEDNI POST: KNP vs rzeczywistość

Jak już pisałem, pastor Chojecki ma dziwaczną tendencję do ciążenia ku tematom toaletowym. Nic dziwnego, że z całej masy odkryć naukowych najbardziej rzuciło mu się w oczy i najbardziej zafascynowało go badanie koprolitów, czyli skamieniałych odchodów. Chodzi o to, że w Indiach, w okolicach Mohgaonkalan odkryto koprolity dinozaura zawierające równie stare i równie skamieniałe komórki traw. W efekcie, paleontologia musi zweryfikować obrazki z książek o tyranozaurach i diplodokach, gdyż według dotychczasowych ustaleń nie powinny być na niej trawy, której pierwsze gatunki pojawiły się dopiero później. Czy jednak odkrycie, że niektóre gatunki dinozaurów mogły żywić się trawą sprawia, że teoria ewolucji jest obalona? Swój wywód (dawniej był tu film, obecnie usunięty wraz z całym kontem użytkownika IdźPodPrąd) pastor zaczyna od słów:

Obiecałem, że dzisiaj załatwię ewolucjonistów łajnem dinozaura i to nie jest czcza pogróżka. Rzeczywiście, przywalimy z odchoda. Ale wszystko po kolei. [tu prawdopodobnie była dygresja, wycięta w montażu – RG] Ale miało być o odchodach, a o odchodach jest ciekawe.”

Pomijając gramatykę rodem ze „Świata według Kiepskich”, zapewne mającą zwrócić uwagę na staranny dobór argumentów, ich finezję i prostotę zarazem… A nie. Będzie trochę o estetyce Kościoła Nowego Przymierza. Posłuchajmy tylko:

Ślady materialne, jak takie stworzenie, ekhem, jak to się ładnie mówi, bo my tak między sobą, to wiecie, jak mówimy… To jest defakacja, tak? Czy defekacja [Słuchacze: „Defekacja.”] Jak się taki dy… dinozaur defekuje. No, kto mie teraz zrozumie? Jak się wysra dinozaur, nie? No o tym, co tam jest? W tej kupie.”

Kulturalny człowiek zna też takie słowa i zwroty, jak „wypróżnić”, „załatwić potrzebę”, czy od wielkiej biedy „zrobić kupę”. Ale jak się pastor obraca w kręgu, które zna tylko słowo „srać”, to też do tego poziomu kultury i obycia będzie się odnosił. Ewangelizator powinien dostosować się do poziomu odbiorców, ale sam być znakiem czegoś więcej. To, że jego owieczki na kobietę mówią „d**a” albo „locha”, nie znaczy że i on sam powinien się do nich tak zwracać.

Ale do rzeczy.

Zacznijmy od prawdy, czyli od kreacjonistów. Kreacjoniści na podstawie objawienia Biblii, bo nikt tego nie widział, tylko sam Bóg. Twierdzą, że dinozaury i wszelka roślinność powstały w ciągu jednego tygodnia, czyli kilkudziesięciu godzin.”

Konkretnie twierdzą tak kreacjoniści Młodej Ziemi, czyli ci twierdzący, że opis biblijny jest w 100% odzwierciedleniem rzeczywistych zdarzeń, jakie miały miejsce przy stworzenia świata. Pastor miesza tu dwa pojęcia, dwie płaszczyzny. Pierwsza to płaszczyzna wiary/niewiary, materializmu i chrześcijaństwa. Dla materializmu świat powstał i działa bo tak każą prawa fizyki. Dla kreacjonistów świat powstał z woli Bożej i według niej działa. Druga płaszczyzna to sposób w jaki świat powstał. I mamy współczesną naukę z teorią ewolucji i teorią wielkiego wybuchu, której przeciwstawia się opis biblijny. Rozrysujmy to sobie.

KREACJONIZM

Przywłaszczając miano kreacjonistów sobie i innym zwolennikom Teorii Młodej Ziemi Chojecki raz, że nie wie co mówi, dwa – insynuuje, że każdy kto uważa, że Bóg stworzył świat musi się z nim zgadzać.

[Ewolucjoniści] twierdzą, że między trawami a śmiercią ostatniego dinozaura (ostatniego!) – ile czasu upłynęło? Walą ostro, jak ten dinozaur kupę. Nie wiem, czy by się zmieściła w tym pokoju taka kupa dinozaura. Walą ostro: dziesięć milionów, mówią, niewyjęte. Wygrajcie w totolotka dziesięć milionów, to zobaczycie, ile to jest. Ja sobie tego już nie wyobrażam, to są za wielkie liczby dla mnie. Nawet pomimo waszej aktywności finansowej w wpieraniu nad to jeszcze do dziesięciu milionów nie dobiło. To jest jakaś ogromna przepaść. [cięcie] Dziesięć milionów lat. Dziesięć milionów lat to sporo nawet my się z tym zgodzimy. Takie usanie[?]. Czyli inaczej mówiąc, żaden dinozaur nie mógł posmakować trawki. No tak czy nie? No bo dziesięć milionów! Lata świet… kosmos dzieli ostatniego Mohikanina w skórze dinozaura od pierwszych traw. Nie mógł zjeść trawy. No i oni tak dźgali kreacjonistów przez długi czas. Ha! Ho! Widzicie! To jest dowód, że my mamy rację. No, dobrze. My czekamy, tylko spokojni. Bóg zareaguje. I w 2007 roku lub 2006, nie pamiętam dokładnie, Bóg zareagował. W jaki sposób? Ktoś wie? Znalazła się KUPA!!! KUPA DINOZAURA!!! A! W Indiach! Jest!!! [… – Chojecki psuje coś, zapowiada audycje o Chinach] W każdym razie znalazła się ta wielka kupa. No, wszyscy ewolucjoniści już mają brudne kalesony, bo ich teza może teraz zostać zweryfikowana. Rozumiecie, kreacjoniści mówili: «źarł wszystko, trawa musi być w kupie dinozaura! Bo wszystko zostało stworzone od razu.» A ewolucjoniści; «Nie, nie możliwe, bo dziesięć milionów lat później.» Haha! No to grzebiemy w kupie, naukowcy. Ja się do tego nie biorę… Ale jacys paleontocośtamlodzy khukhamh [zatykanie nosa i udawanie grzebania w stercie łajna rodem z pierwszego „Jurrasic Parku”] Co jest w kupie dinozaura? Trawa! Ile gatunków? Pięć! CBDO. Wśiuuu, teorio ewolucjonistów. [i kop] Powiedziałem, że załatwię, no to załatwiam.”

I oczywiście, że nie załatwił. Nauka ma to do siebie, że jedne teorie powstają, inne upadają. Naukowiec wie na pewno tylko to, że jeszcze nie wie wszystkiego, nie wszystkie puzzle ma przed oczami i wie, że za jego życia układanka nie zostanie ułożona. Biolog ma świadomość, że nawet jeśli rozwiąże jakiś problem, to w efekcie pojawi się jeszcze więcej pytań. Weźmy inną naukę, tym razem humanistyczną, historię. Hetyci, benej Het, synowie Heta. Lud dość aktywny w Starym Testamencie. Na przykład w Rdz 23,10 mamy Efrona Hahiti, który po namowie szanujących patriarchę benej Het oddaje pieczarę Machpel na grób Sary, a w wypisie bohaterów Dawida 1 Krn 11,41 – Uriasza Hahiti, tego samego, którego żonę Dawid ujrzał gdy kąpała się na dachu i który przypłacił pragnienie króla życiem. Do XX w. twierdzono, że Hetyci, synowie Heta to wymysł Biblii, dowód na jej nieprawdziwość. A tu dochodzi do odkrycia miasta Hatussy, stolicy imperium hetyckiego. I pojawiają się pytania – jaki byli zorganizowani, kto nimi władał, gdzie są pozostałe ich miasta, jak kształtował się ich język? Jedna ruina daje nowe obszerne pole do badań.

Zaś pastor Chojecki ma Biblię – gotowy obrazek. I na tej podstawie twierdzi, że jeśli jakiś element teorii naukowej mu nie pasuje do Biblii, to cała teoria musi być błędna. Co więcej, jeśli okazuje się, że nowe odkrycie rzuca nowe światło na poprzednie ustalenia, to dowodzi, że wszystkie ustalenia były nieprawidłowe. Najwyraźniej pastorowi nigdy nie zdarzyło się układać puzzli, czy chociażby rozwiązywać sudoku bo wiedziałby, że czasem się zdarza zmienić koncepcję.

Dobrze. A źródło tych rewelacji? Filmik podaje link do wydania magazynu Idź Pod Prąd, gdzie publikuje Chojecki. Tam równie rzetelny jak wykład artykuł stanowi komentarz do innego artykułu w czasopiśmie „Creation”. Ale podaje też namiary na badania, które stanowiły podstawę:

V. Prasad, C. Strömberg, H. Alimohammadian, and A. Sahni, Dinosaur coprolites and the early evolution of grasses and graziers, „Science” 18 November 2005, vol. 310, No. 5751, s. 1177-1180

Jakby pastor Chojecki wziął i poszukał, przeczytałby ten tekst, to by zobaczył, że ewolucjoniści wcale nie drżą, nie mają też problemu z utrzymaniem zwieraczy, a nawet są zadowoleni, bo najprawdopodobniej znaleźli brakujące ogniwo między dwoma znanymi sobie gatunkami i wyjaśnienie, skąd taki dziwny kształt zębów tamtejszych zwierząt, których skamieniałości znajdowali. Do tej pory w koprolitach trafiały się rośliny „wieloliścienne” na przykład paprocie, a tu: jednoliścienne, czyli przypominające palmy i trawy, przodków ryżu i bambusa. Żaden gatunek traw współcześnie występujących w koprolitach z Pisdury nie został znaleziony. Nie znaleziono też śladów żerowania ssaków, a przecież stworzone jednego dnia tytanozaur, bo to w jego odchodach znaleziono te ślady, miał paść się z krowami.

Skamieniałości datowane są na od 70 do 80 mln lat temu. Czyli na koniec ery dinozaurów, która zaczęła się ok. 210 mln lat temu, a zakończyła ok. 65 mln lat temu, trwała więc 145 mln lat. Tak więc dinozaury (konkretnie tytanozaury) współistniały z odkrytymi roslinami przez od 5 do 10 mln lat, do czasu aż nie doszło do masowego wymierania wielkich gadów. Nie znajduje się śladów po dinozaurach (por. TNM1) młodszych niż 65 mln lat, znajdowano jednak masę koprolitów pozbawionych śladów po trawach czy czymkolwiek je przypominających. Oczywiście, nie mamy pewności, czy nie znajdziemy starszych traw, ale na dzień dzisiejszy teoria ewolucji bynajmniej nie drży w posadach z powodu kilku skamieniałych odchodów.

Tak więc, koprolit z Pisdury nie dowodzi, że cała teoria ewolucji jest błędna, ani że kreacjoniści mają rację. A co ze słowami pastora Chojeckiego o tym, że ewolucjoniści stracili argument, którym dźgali kreacjonistów? Jeżeli argument z dinozaurów się pojawiał, to taki, jakiego pastor nie poruszył. Kościół nie tylko katolicki, krytykował Darwina za twierdzenie, że Bóg mógł pozwolić wymrzeć czemuś, co stworzył. Jeśli tak, jak chce tego Teoria Młodej Ziemi świat powstał w ciągu tygodnia i jednego dnia powstały dinozaury i krowy, to dlaczego krowy przetrwały, a diplodoki nie? To stanowi zarzut ewolucjonistów wobec teorii Młodej Ziemi. Niektórzy złośliwie sugerują, że zginęły one po Potopie. Choć przecież taki tytanozaur musiał nieźle pływać, skoro jego szczątki znajdujemy i w Indiach i w Argentynie.

Kreacjoniści Młodej Ziemi odpowiadają, że nic nie wymarło, bo dinozaury dalej istnieją, bo przecież gady rosną przez całe życie, a Noemu zależało, by wziąć młode, płodne zwierzęta. W muzeach stoją kości starych egzemplarzy, a w związku ze skróceniem czasu życia istot żywych te, które mamy obecnie nie mogą osiągnąć rozmiarów swoich przodków. Fakt, że taki waran z Komodo ma zupełnie inny kod genetyczny od tyranozaura nie jest istotny. 😉

bz DINO ARK 11-16-08 WB

arka1

W każdym razie, pastor Chojecki niczego nie obalił, nawet nie dał żadnego argumentu, co więcej nakłamał twierdząc, że znaleziono trawy… Dobrze, załóżmy jedynie, że był po prostu „nieprecyzyjny” by trafić do odbiorców, a nie dlatego, że precyzyjna informacja obaliłaby jego tezę o obalaniu tezy. Ale radośnie skorzystał z okazji, by potaplać się w fekaliach.

Tak Na Marginesie:
1) Nie jest też prawdę, że dinozaury całkowicie wymarły. Zagłada spotkała wiele gatunków, głownie dużych, podczas gdy mniejsze spotykane są jeszcze przez pewien okres. Najnowsza opinia jest taka, że kontynuatorami linii genetycznej dinozaurów są współczesne ptaki, co widać na przykład po budowie kośćca.

NASTĘPNY WPIS: Sakramenty, magia i pierdnięcia

Teologia fekalna pastora Chojeckiego, czyli duży chłopiec z małym Kościołem. Cz. 1: KNP vs rzeczywistość

Nie nosi koloratki, ani innego stroju duchownego. Mimo to jest pastorem Kościoła Nowego Przymierza w Lublinie, byłym katolikiem. Pastor Chojecki, bo o nim tutaj mowa, dał się poznać jako duchowy przewodnik Mariana Kowalskiego, święcie przekonany o tym, że największym złem, jakie trawi naród polski jest Kościół Katolicki (zaraz za komunizmem). Odszedł od wiary pod wpływem dialogu ekumenicznego Ruchu Światło Życie we Wspólnocie Chrześcijańskiej „Pojednanie”. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego mam zamiar się nim zająć? Po pierwsze, jest on popularny wśród prawicowych komentatorów ze względu na swój specyficzny styl wypowiedzi, balansujący między charyzmą a wulgarnością. Ataki na każdą dostrzeżoną słabość katolicyzmu miesza z radykalną wiarą w kreacjonizm (naukowe teorie zbija, negując ich wiarygodność bo… jego interpretacja Pisma, czyli on sam, neguje ich wiarygodność). Ponadto jego nauka ma swoisty zapaszek, odorek, jednak nie jest to swąd siarki, a bardziej przyziemny smród fekaliów, który objawia się między innymi w nazywaniu sakramentów „pierdami”, teorii Wielkiego Wybuchu „teorią wielkiego pierda” i ekstatycznym wręcz zachwycie nad koprolitami, czyli „KUPĄ!!! dinozaura”.

Zobaczmy więc, jak pastor uzasadnia swoje poglądy. Zacznijmy od początku, czyli od Wielkiego Wybuchu, w końcu w filmiku tym Chojecki wyjaśnia stosowanie fekalnej estetyki oraz dowiadujemy się też, jak narodził się Kościół Nowego Przymierza.

https://www.youtube.com/watch?v=BVMPTySwT9c

Dzisiaj chciałem się zwrócić do tych z was, którzy jesteście wyznawcami wielkiego bąka, albo też inaczej mówiąc, bardziej dosadnie, jesteście wyznawcami teorii wielkiego pierda”.

To wszystko o teorii wielkiego wybuchu, dość solidnie podbudowanej naukowo. Jest z nią tylko jeden problem – nie jest całkowicie zgodna z biblijnym opisem z Rdz 1-2. Katolicyzm i ¾ pastorów protestanckich poradziło sobie z tym problemem całkiem trzeźwo stwierdzając, że Biblia jest podręcznikiem wiary, a nie paleontologii i przedstawia prawdy teologiczne dotyczące pochodzenia człowieka (stworzenie przez Boga itd.), a nie miała tłumaczyć historii naturalnej. Pastor Chojecki jest jednak zwolennikiem teorii młodej ziemi i dlatego do nauki o ewolucji i teorii wielkiego wybuchu odnosi się z pogardą. Jakie argumenty podaje? Praktycznie – żadnych. Ale o tym za chwilę.

Najpierw tłumaczenie używania fekalnych epitetów.

Gdybym powiedział, że jesteście wyznawcami teorii wielkiego wybuchu, no to po pierwsze, nikt na to by nie zwrócił uwagi. To jest taki chwyt marketingowy. Trzeba czymś przykuć uwagę widzów, ponieważ w natłoku informacji nie potrafią znaleźć informacji ważnych, na które by zwrócili uwagę…”

Jak ktoś zwraca uwagę na tytuły o kupie, gównie czy pierdach to nie szuka ważnej informacji, tylko rozrywki opartej na humorze na poziomie późnej podstawówki/wczesnego gimnazjum. Ktoś kto szuka argumentu za wiarą taką, czy inną czy też niewiarą nie będzie szukał filmików o odchodach i wiatrach, tylko czegoś zatytułowanego tak, by był w tym zawarty problem. Wtedy ma zagwarantowaną dyskusję, rzeczowe zbijanie racji drugiej strony i podawanie swoich. Czy coś takiego oferuje pastor Chojecki? A no, nie. Jak zobaczymy na tym nagraniu i na kolejnych filmikach, nie daje on żadnego uzasadnienia dla swoich postulatów teologicznych poza „wasza teoria to pierd”.

Drugi powód jest jeszcze ważniejszy. Chcę w ten sposób wyrazić pogardę do głupoty, którą proponujecie.”

Miłość bliźniego i tak dalej… Ale poglądami oponenta się gardzi i nawet się z nimi nie polemizuje, tylko uznaje za niewarte postawienia jednego argumentu. Widać ewolucjonista nie dostał łaski, jaką dostali wierni Kościoła Nowego Przymierza w liczbie (na 2017 r.) pięćdziesięciu.

Dlaczego używam tak ostrego słowa? Ponieważ to, co robicie i to dotyczy zarówno ateistów, którzy wierzą właśnie, że powstali w wyniku wielkiego wybuchu, a potem mieszania jakichś gazów, z tego wybuchu, czyli z tego wielkiego pierda, w jakiejś zupie, i z tego pierwsza komórka i później oni tam powstali z tego, że w rzeczywistości jesteście złodziejami.”

Streszczając dalszy wywód: Wielki Wybuch ma odzierać Boga z godności Stwórcy. Tymczasem katolicy i inni chrześcijanie przyjmujący wiarygodność teorii Wielkiego Wybuchu i teorii ewolucji nie negują tego, że mogą to być metody działania Boga i czczą Go jako tego, który właśnie takimi narzędziami stworzył piękny świat. Wiara nam odpowiada na pytanie „kto?”, nauka na pytanie „jak?”. Zresztą, to ksiądz katolicki opracował teorię ekspansji wszechświata od jakiegoś punktu zerowego. Zresztą, tak spektakularne i starannie zaplanowane działanie – rozłożone na miliardy lat, by stworzyć zaledwie okruszek w kosmosie zamieszkały przez człowieka nadaje Bogu znacznie większą chwałę niż stworzenie tegoż okruszka i okalających go wód.

Naprawdę nie wymaga to wielkiej akrobatyki umysłowej. A jakie argumenty ma pastor Chojecki na potwierdzenie swojej tezy? Czy jakiś astrofizyk twierdzi, że według niego nasze Słońce ma najwyżej 7000 lat? Nie. Jak sam twierdzi w komentarzach, podaje tylko rzeczy trudne do znalezienia, a argumenty przeciwko Big Bangowi łatwo znaleźć w Internecie. Problem w tym, że teorię młodej ziemi łatwo znaleźć. Drugiego tak wulgarnego kaznodziei – oj, trzeba trochę poszukać, więc może o to pastorowi Chojeckiemu chodzi. Zresztą, o edukacji pastor nie ma najlepszego zdania. Powołuje się na cytat z Ap 4,11.

«Godzien jesteś, Panie i Boże nasz, przyjąć chwałę, i cześć, i moc ponieważ Ty stworzyłeś wszystko, i z woli twojej zostało stworzone i zaistniało» Nie: w wyniku wielkiego pierdnięcia. Nie: w wyniku rzekomego wielkiego wybuchu, co się tam zawiesiły prawa srutututu srutututu, które wam w tych książkach durnych co roku, bo to przecież nie raz was tego uczą, tylko najpierw w przedszkolu już, że to wszystko ewolucja, dinozaury, że one nie wiadomo z czego powstały, później w szkole po kilka razy i później na studiach znowu tych głupot się uczycie okradając Boga z Jego chwały.”

Innymi słowy: oparta na naukowym dorobku ludzkości edukacja jest bez sensu, gdyż nie zgadza się z Biblią, a raczej z jej rozumieniem według pastora Chojeckiego. Taka pogarda dla pracy kilku pokoleń badaczy, takie łopatologiczne podejście do spraw zawiłych, jakimi jest historia świata nieożywionego i ożywionego najprawdopodobniej wynika z uznania teorii biblijnej za jasną i pozbawioną dziur (w 10:10 nazywa Pismo „niezmiennym, nieomylnym i pewnym”). Fakt, że dziury te pojawiają się w konfrontacji jej z obserwacją świata i wynikami obliczeń astronomicznych nie zraża pastora, dla którego te nauki – od przedszkola po uniwersytet to „srutututu”.

O tym z czego i jak powstały dinozaury w następnym wpisie.

W jednym z komentarzy do filmu Chojecki (bo to zapewne on administruje kontem „Idź Pod Prąd”) pisze w odpowiedzi na komentarz widza:

Bajka ewolucjonizmu nie jest powszechnie akceptowana, bo jest dobra teorią naukową (jest słaba, zmienna, dziurawa i pełna niewyjaśnionych kwestii). Jest przyjmowana, bo stanowi doskonałe alibi dla grzechu i folgowaniu niskim popędom.”

Teorie naukowe mają to do siebie, że są dopracowywane. Dlatego mówimy o teorii wielkiego wybuchu, a nie doktrynie. Za pewnik przyjmują ją tylko romantycy bezkrytycznie przyjmujący aktualny stan wiedzy za doskonały. Jeśli teorie radykalnie nie odpowiadają rzeczywistości i wynikom badań, to są odrzucane. Dziury się łata. Tak było z teorią heliocentryczną, która też jako sprzeczna z Pismem musiała być solidnie udokumentowana. Kolejne wersje (Galileusz, Kopernik) nie były zgodne z rzeczywistością. Gdyby ciała niebieskie poruszały się według nich, gwiazdy i planety powinny znajdować się w innych miejscach niż były faktycznie. Dlatego były weryfikowane w miarę udoskonalania naszej wiedzy (np. odejście od orbit doskonale kołowych w stronę orbit eliptycznych z etapem pośrednim – kołowych orbit z mniejszymi orbitkami, epicyklami). Aż do osiągnięcia modelu najbliższego rzeczywistości.

Ciekawe, że pastor Chojecki nie broni geocentryzmu, ani starotestamentalnej wersji ziemi z wodami dolnymi (morza, rzeki, jeziora) i górnymi (niebo, skąd pada deszcz). Czy to nie przez nie Bóg spuścił wody Potopu w Rdz 7,11? Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jeździ na szynie uczepionej sklepienia niebieskiego? Wszak, cytując odpowiedzi „idzpodprad” na komentarze osób godzących Wielkie Wybuch i wiarę w Stwórcę: „objawił, że zrobił inaczej”.

Chojecki2a

W drugiej części, pastor odpowiada na pytanie jednego z komentatorów o „nie zabijaj” i wątpliwości co do przynależności do właściwego Kościoła.

Kościół katolicki będzie zmieniał swoją doktrynę. Ja takie rozterki przechodziłem na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych (okres tworzenia się KNP – RG) i stwierdziłem, że nie będę słuchał tego, co mówią księża, czy biskupi, czy papieże, bo to jest dość zmienne i też nawzajem sprzeczne i wykluczające się, ale oprę się na tym, co jest istotą Kościoła katolickiego, czyli jego dogmatach i dekretach soborowych, które jedynie konstytuują naukę katolicką, czyli to, w co Kościół katolicki wierzy i tutaj dla mnie kryterium podstawowym jest sprawa Soboru Trydenckiego, który w Dekrecie o usprawiedliwieniu potępił Ewangelię Jezusa Chrystusa o całkowicie darmowym zbawieniu. Można to sobie tam przeczytać. Ja właśnie tak uważam, że tylko ufność do Chrystusa, to, co on zrobił jest całkowicie wystarczające dla naszego zbawienia, dla mojego zbawienia. Osobiście w to uwierzyłem i wierzę, że jestem zbawiony niezależnie od moich uczynków, sakramentów, tego jak się prowadzę, co myślę, czy się uśmiecham, czy płaczę i tak dalej. Chrystus zapłacił za mnie całkowitą, doskonałą, wyznaczoną przez Boga Ojca cenę.”

Czyli zacznijmy od rozróżnienia w jednej materii: jest różnica między darmowym odkupieniem/usprawiedliwieniem i darmowym zbawieniem. Odkupienie dokonało się na Krzyżu i obejmuje uleczenie natury ludzkiej, usunięcie przeszkody do zbawienia, jaką był grzech pierworodny (jakkolwiek pozostają jego skutki) i umożliwienie wejścia do Królestwa Niebieskiego. Zbawienie zaś to osiągnięcie Raju. Chrzest jako zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa zgodnie z teologią Pawła jest konieczny – nie jest wystarczające „zaufanie” (Rz 6, 3: „Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć?”). Tak Trydent mówił o odkupieniu w Dekrecie o grzechu pierworodnym:

3. Jeżeli ktoś twierdzi, że ten grzech Adama – który pod względem powstania jest jeden, przekazywany wszystkim przez pochodzenie a nie naśladowanie, będący w każdym jako jego własny – można zgładzić siłami natury ludzkiej lub innym środkiem zaradczym, a nie zasługą jedynego pośrednika Pana naszego Jezusa Chrystusa, który krwią swoją pojednał nas z Bogiem, «stawszy się dla nas sprawiedliwością, uświęceniem i odkupieniem»; albo przeczy, że w sakramencie chrztu ważnie udzielonym w obrzędzie Kościoła ta właśnie zasługa Jezusa Chrystusa udzielana jest zarówno dorosłym, jak i dzieciom – niech będzie wyklęty.”

A tak o usprawiedliwieniu w Dekrecie o usprawiedliwieniu (rozdz. 7):

[c] Jakkolwiek nikt nie może być sprawiedliwym, jak tylko przez udział w zasługach męki Pana naszego Jezusa Chrystusa, to jednak usprawiedliwienie grzesznika dokonuje się, gdy na podstawie zasługi najświętszej męki Duch Święty wlewa miłość Bożą w serca usprawiedliwianych i ona w nich pozostaje.”

O ile odkupienie jest darmowe, o tyle zbawienie wymaga współpracy człowieka. To, co on robi, myśli, jak się zachowuje ma znaczenie. Jezus wskazuje, że należy jeść Jego Ciało (por. J 6,53). Każdy może dostąpić przyjaźni z Bogiem jeśli chce i jeśli nie robi tego fałszywie – jeśli nie grzeszy myślą, mową, uczynkiem czy zaniedbaniem. Jeśli przyjmuje sakramenty, o których w ostatnim wpisie. Tymczasem pastor Chojecki głosi, że wystarczy zaufać Bogu, czytać i interpretować pismo i jest się automatycznie zbawionym. Katolik okazuje zaufanie Bogu przez przestrzeganie nauki moralnej Kościoła, przez odpowiednie zachowanie się i panowanie nad myślami.

Tymczasem wydaje się, że to właśnie przeświadczenie o tym, że już jest zbawiony (choć jest jedynie odkupiony) daje pastorowi Chojeckiemu siłę, by nie panować nad sobą, rzucać co rusz fekalną terminologią i obrażanie wszystkich naokoło. O takiej zuchwałej ufności też pisali ojcowie soborowi Trydentu w rozdziale 9. Dekretu o usprawiedliwieniu:

[c] Jak bowiem żaden pobożny człowiek nie powinien wątpić w Boże miłosierdzie, w zasługę Chrystusa i w moc oraz skuteczność sakramentów, tak samo każdy, gdy widzi siebie i swą własną słabość oraz brak usposobienia, może się obawiać i lękać o swą łaskę, ponieważ nikt nie może wiedzieć pewnością wiary, która wolna jest od błędu, że uzyskał łaskę Bożą.”

Czy to tak trudno wywnioskować z tekstów, o których pastor mówi, że je czytał i one pobudziły go do odejścia od katolicyzmu? Co ciekawe, w komentarzach pod filmikiem widzimy, że „Idź Pod Prąd” polemistom zarzuca… właśnie zaniedbanie sztuki czytania ze zrozumieniem. Wychodzi na to, że pastor Chojecki został herezjarchą tylko dlatego, że wysunął dość pochopne wnioski na podstawie tekstu, który nie jest jakoś radykalnie pelagiański czy nastawiony na uczynki. Innymi słowy: początkiem jego sekty są jego osobiste niedouczenie i porywczy i nieokrzesany charakter.

Pastor Chojecki grzeszy zuchwałą nadzieją, przekonaniem, że został obdarzony taką łaską, że cokolwiek nie przyjdzie mu na myśl na pewno nie jest grzeszne – ani wulgarny język, ani pogarda dla drugiego człowieka. Niczym chłopiec, który wierzy, że nic mu się nie stanie, bo ma potężnego tatę, tak herezjarcha z Lublina wierzy, że może opowiadać o pierdach i obrażać innych – bo „czuje się” zbawiony.

CHOJECKI1B.png

KOLEJNA CZĘŚĆ: KUPA!!! DINOZAURA. 

Heretycka matrioszka. Sekrety Biblii po raz enty któryś

 Czy można bronić chrześcijaństwa polegając na teoriach jawnie antychrześcijańskich? Oczywiście… że nie. Mimo to admini facebookowego profilu „Sekrety Biblii” postanowili uderzyć w Kościół Katolicki i Święto Bożego Narodzenia w sposób, który jest herezją w herezji, za którą kryje się herezja trzeciego poziomu.

O co chodzi? O grafikę przedstawiająca szereg bóstw, które miały się rzekomo urodzić z dziewicy 25.XII.

https://www.facebook.com/SekretyBiblii/
https://www.facebook.com/SekretyBiblii/

Opis do obrazka brzmi:
„Nasi czytelnicy już to wiedzą, Biblia nie podaje daty narodzin Pana Jezusa Chrystusa. Kościół Katolicki ustanowił symboliczną datę, 25 grudnia. Wielu prawdziwych Chrześcijan stojących na straży Słowa Bożego nie chciało się na to zgodzić, bowiem ta data symbolizowała narodziny wielu starożytnych bożków. Każdy w tamtych czasach kto wykraczał poza nauki kościoła i głosił odmienne poglądy stawał się heretykiem. Wielu wtedy zamordowano ale giną też i TERAZ – nie znając BIBLII niektórzy ludzie uznali że Jezus Chrystus to starożytny mit i odwrócili się od Boga.”

Można odnieść wrażenie, że ktoś umarł nie chcąc obchodzić pamiątki wcielenia Syna Bożego pod koniec grudnia. Prześladowania wewnątrzchrześcijańskie były różne, ale akurat na to, by ta data budziła jakieś większe kontrowersje nie ma zbyt wielu dowodów. Więcej problemów było już ze świętowaniem Wielkiejnocy. A jeśli data 25 XII była przyczyną odrzucenia chrześcijaństwa, to raczej za sprawa ateistów, tworzących wyssane z palca teorie.

Ale do rzeczy. Kościół powszechny stopniowo, od około roku 300 przyjmował jako datę świętowania Wcielenia dzień przesilenia zimowego, od której dzień staje się dłuższy, co symbolicznie uznawane jest za zwycięstwo nad złem (światła nad ciemnością). Nic dziwnego, że w czasach, gdy kalendarze w dużej mierze opierały się na cyklu przesileń i równonocy, kojarzonych także z siłami przyrody te wyjątkowe dni były świętami, do których dopisywano kult jakiegoś boga. Chrześcijanie byli tego świadomi, jednak praktycznie jaki dzień z kalendarza by nie wybrali, bardzo pobożni Grecy, Rzymianie, Persowie czy Żydzi mieli już tam jakiś swój wpis. Do tego doszedł sztucznie tworzony przez cesarzy kult Sol Invictus, Słońca Niezwyciężonego, mający być powiewem świeżości i jedności w podzielonym świecie grecko-rzymskim.

Ale Kościołowi nie chodziło tylko o symbolikę, stworzenie konkurencji dla pogan czy wymuszenie na chrześcijanach jasnego określenia się (nie dało się jednego dnia świętować w dwóch religiach). Były różne wyliczenia, kiedy Jezus mógł się urodzić. Tradycja żydowska mówi o tym, że wielcy ludzie umierają w rocznicę swojego poczęcia. Święto Paschy w przeddzień którego ukrzyżowano Jezusa przypada na przełom marca i kwietnia (jej data jest zależna od kalendarza księżycowego). Więc przy Zwiastowaniu w marcu Narodziny mamy w grudniu.

Podobne wyliczenia na podstawie apokryfów przedstawiał św. Hipolit (zm. 235 r. n.e.), ustalając poczęcie na 25 marca i dzień przed kalendami styczniowymi (25 grudnia) jako narodziny. Inne wskazujące na podobną zasadę wyliczenie, opierające się na innej tradycji podał Benedykt XVI w książce „Duch liturgii” – uznając 25 marca za tradycyjne upamiętnienie stworzenia świata.

Tyle o dacie. Co jednak z tym całym tłumem bogów, których dzieje mają być rzekomo wzorem dla podłych katolików ustalających niebiblijne daty świąt? Otóż admin „Sekretów biblii” dokonał tu dość swobodnego wyboru (gr. hairesis) z krążącej po Internecie serii grafik antychrześcijańskich wytykających szereg podobieństw między starożytnymi kultami a Ewangelią. Większość z nich zawiera imię boga, twierdzenie, że urodził się on 25 grudnia, został ukrzyżowany, zmartwychwstał i czynił cuda.

horus-attis-mithra-krishna-dionysus_thumb[3]

hbprotestants

A co do podziału er na obrazku to TNM 1.

Jest to echo antychrześcijańskiej teorii przedstawionej w dziele „Zeitgeist” G. Masseya. Problem w tym, że Massey był zakręconym egiptologiem, który po nieudanej karierze poetyckiej wziął się za badanie mumii i jak wielu jego XIX-wiecznych kolegów uważał się za racjonalistę tylko dlatego, że odrzucał wszelkie argumenty za oryginalnością i prawdziwością nauki chrześcijańskiej. Nie podał żadnych dokładnych źródeł swojej teorii poza inskrypcją w jednej ze świątyń, jednak ani zdjęcia ani odpisu czy dokładniejszej lokalizacji poza „Elefantyną” nie przekazał. Heroda Wielkiego uważał za chrześcijańską przeróbkę mitu o wężowatym potworze Herrucie, a jego teoria o „micie Chrystusa” została setki razy obalona, także przez protestantów, którzy zrobili nawet ciekawy film animowany.

https://www.youtube.com/watch?v=s0-EgjUhRqA

A co z pozostałymi wymienionymi w obrazku bóstwami?

KRYSZNA. Hinduskie bóstwo współczucia i miłości. Jego narodziny upamiętnia święto Kriszna Janmasztami (ang. Krishna Janmashtami), obchodzone na przełomie sierpnia i września zgodnie z hinduskim kalendarzem słoneczno-lunarnym.

MITRA. Perskie (irańskie) bóstwo pochodzenia hinduskiego. Bez jednoznacznie określonej daty narodzin ze skały.

ATTIS. Bóstwo wegetacji czczone we Frygii, a potem w Rzymie. Bez konkretniej daty upamiętnienia narodzin.

Dlaczego więc „Sekrety Biblii” wykorzystują ten motyw? Po pierwsze, widać jakiś bezdenominacyjny nurt, odrzucający i protestantyzm i katolicyzm. Prawdopodobnie jest to jakiś albo „wolny chrześcijanin”, który zna całą masę wiadomości podważających wiarę katolicką, jednak jest to masa słabych argumentów, ze stron raczej mało wiarygodnych. Z tego wybiera, co mu wygodne, naciągając na siłę fakty lub je ignorując.  Po drugie, przebija przez wpisy przeświadczenie o mocy memów i ich prawdomówności. A tak coraz bardziej podejrzewam jakiegoś ateistycznego trolla chcącego ośmieszyć chrześcijaństwo przez udawanie neofity.

Tak Na Marginesie
1) Autor obrazka używa BCE – Before Common Era („przed wspólną erą”) na to, co Anglosasi mają pod BC – „Before Christ” („przed Chrystusem”). Ot, taki problem, że nawet jak kto odrzuca chrześcijaństwo zmuszony jest liczyć czas według Jego narodzin.

Turbosłowianizm protestancki. „Sekrety Biblii” kompromitują się dalej

Czy istnienie grup językowych dowodzi znanego z Biblii epizodu z wieżą w Babel? Ba! Biblia ma dowodzić nawet istnienia Wielkiej Lechii! Jak sugeruje tytuł, znowu materiału dostarcza facebookowy profil „Sekrety Biblii”, który ostatnio błysnął próbą uwiarygodnienia Potopu na podstawie piramid.

Tym razem prezentacja przerobiona na filmik ma za zadanie udowodnić, że istnienie rodzin językowych jest argumentem za tym, że różne mowy powstały pod wieżą Babel. Po raz pierwszy słyszymy głos autora fanpage’a – zniekształcony nieudolnie przez modulator mający nadać mu tajemniczości. To popularny chwyt wśród ludzi, którzy chcą się mądrzyć na facebooku czy innym youtubie o sprawach, które podobno mają być pilnie strzeżonym sekretem, a wymagają co najwyżej pięciu minut pracy z Wujkiem Google. Cóż nam mówi ten głos?

„Drodzy bracia i siostry, na pewno nieraz słyszeliście historię biblijną, która wydarzyła się w czasach drugiej cywilizacji, popotopowej: budowa wieży Babel i jej konsekwencje – pomieszanie języka. Od tego czasu ludzie nie byli już jednym narodem, sprzymierzonym społem przeciwko Panu. Dla wielu ludzi brzmi to absurdalnie. Ale tylko do czasu. Gdy zapoznają się z badaniami współczesnej nauki. Zapraszam do prezentacji.”

Zacznijmy od tego, co wiemy o wieży Babel z Biblii. Miała ona znajdować się w ziemi Szinear, czyli kraju wymienianym w Biblii kilkukrotnie, utożsamianym z, uwaga, Babilonią, czyli południową Mezopotamią. Ludzkość tam zebrała się razem, choć otrzymała nakaz rozproszenia się i zaludniania ziemi. Postanowiono też wybudować miasto (ha-’ir) i wieżę (ha-migdal), która miała być punktem zbornym. Wracamy tu do wpisu poprzedniego i zigguratu babilońskiego, który ma formę sztucznego wzniesienia, podobnego piramidzie egipskiej, a jednak niedokończonej. Czy to ważne? Owszem, ale o tym za chwilę. Bóg schodzi, widzi budowę i w celu rozproszenia ludzkości dokonuje pomieszania języków. Języki są od siebie tak różne, że budowniczowie nie są w stanie żyć ze sobą i rozchodzą się w rożne strony świata. Pisałem o tym w Komentarzu do Księgi Rodzaju.

Nas interesuje wers Rdz 11,9: „Dlatego to nazwano je (budowane miasto) Babel, tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi” Po hebrajsku: „Al-ken qara szamah Bawel ki-szam balal JHWH szafet kal-ha-arec”. Podkreślone są słowa „Babel” i „pomieszał”. Jest to etymologia nie tylko miasta-wieży Babel, ale też Babilonu. Dn 1,1 mówi o tym, że za panowania Jojakima nadciągnął „Nebuchadeneccar melek-Bawel”.

BWL

Babel, czyli po hebrajsku Bawel, to Babilon, tygiel narodów i języków – bardzo dobre miejsce do rozważań typu: „a skąd się wzięły te wszystkie mowy, dlaczego nie ma jednego ogólnoludzkiego języka?”. Mnogość języków i wieże, na których stały świątynie pogańskich bogów wyraźnie wskazują na ten właśnie kraj, a może i konkretne miasto. Taki jest kontekst Rdz 11,1-9 i w takim kontekście należy ten tekst czytać. Księgi Tory, podobnie jak kilka innych ksiąg starotestamentalnych zostały ostatecznie zredagowane po powrocie z niewoli babilońskiej, stąd nie dziwmy się, że odniesienia do tej cywilizacji się tam znajdują.

Admin strony „Sekrety Biblii” jest wyznawcą protestanckiej teorii młodej Ziemi – zakłada, że Pismo Święte jest prawdomówne także w kwestii ruchu planet czy historii naturalnej – i przeciwstawia sobie opis z Rdz 11 i teorie ewolucji języka przyjęte w lingwistyce. Porównajmy więc te dwie tradycje co do powstania różnych języków.

Młoda Ziemia:
– jednorazowe powstanie kilkunastu języków
– brak powiązań między nowymi grupami.

Lingwistyka:
– powolne kształtowanie się dialektów przez podział i wzajemne oddziaływanie na siebie różnych grup językowych,
– wynikające z tego powiązania, zwane pokrewieństwem.

Przejdźmy do prezentacji. Ogólnie wygląda ona na materiał przygotowany na WOS, czy inny szkoły przedmiot, gdyż ¾ jej slajdów to ogólnodostępne wiadomości na poziomie liceum, jak nie gimnazjum. No to zajmijmy się slajdami.

1. Informacje o języku polskim

2. Informacja o językowej grupie lechickiej

3. Stwierdzenie, że grupa lechicka jest tożsama z grupą łużycką i czesko-słowacką
Tu mogę doczepić się do tego, że skoro czeski i słowacki nie były wymienione w poprzednim slajdzie, to trudno żeby grupa lechicka = grupa czesko-słowacka.

4. Informacja o zespołach językowych

5. Sam autor przyznaje, że do tej pory nie było nic ciekawego: „Do tego momentu prezentacji nie przedstawiłem wam niczego nowego, każdy Polak wie, że wywodzimy się od Słowian. Ale czy wiedziałeś, że język słowiański jest jedynie podrodziną językowa i jest spokrewniony z innymi podrodzinami?”
Odkrycie roku… A, nawet nie odkrycie, tylko bujda. Nie ma „języka słowiańskiego”, a jeśli był, to wymarł. Są języki nazywane „słowiańskimi”. Istnienie podrodziny języków słowiańskich wskazuje tylko i wyłącznie na to, że kilka języków miało prawdopodobnie (podkreślenie i pogrubienie wskazują na wagę słowa „prawdopodobnie” osłabiającego znaczenie kolejnego podmiotu, czyli „jakiegoś wspólnego przodka” — dodatek dla ludzi nie kumających zasad logiki) jakiegoś wspólnego przodka, jakiś pierwotny dla siebie dialekt, z którego zaczęły się później wydzielać. Nie jest to nic dziwnego – popatrzmy tylko na język polski. Należy do podrodziny języków słowiańskich, ale czerpie też z niemieckiego (podrodzina germańska), łaciny (italska). Polska odmiana rzeczowników to w sporej mierze odmiana łacińska.

6. Znowu suche fakty o klasyfikacji języków. Ciekawostką jest pisanie wielkich liter tam, gdzie być ich nie powinno: „Tracko ormiańskimi, Heleńskimi, Italoceletyckimi oraz Germańskimi” (powinno być: tracko-ormiańskimi, helleńskimi, italoceltyckimi oraz germańskimi”). Chyba wyręczam czyjąś polonistkę.

7. I zaczyna być ciekawie. Mapa dotyczącą języka praindoeuropejskiego (przynajmniej tak podpisana) i komentarz:
„Mapa przedstawia pierwszą Ojczyznę ludów posługujących się prajęzykiem Indoeuropejskim. W tym miejscu należy wspomnieć o tym że niektórzy lingwiści twierdzą że to język Słowiański jest Ojcem języków Indoeuropejskich, ale to oznaczało by że Słowianie są starsi niż datuje to współczesna historia.”
Jacy lingwiści? Raczej nikt nie neguje, że język, który był przodkiem mów od Indii po Ocean Atlantydzki był też punktem wyjścia dla hipotetycznego języka słowiańskiego.

„ps. Jeżeli ta teoria byłaby prawdziwa, to byłoby to zgodne z relacja ST Księgą Sędziów 15:9 w którym to wspomina się o Wielkiej Lechi. Jest to tylko hipotetyczna teoria jednak wielu historyków uważa, że Lechia kiedyś naprawdę istniała.
Dla niewtajemniczonych w Internety: Wielka Lechia to państwo, które według Janusza Bieszka miało zostać założone przez Ariów i istnieć na terenach wschodniej Europy, wojować z Aleksandrem Macedońskim i Juliuszem Cezarem, być spadkobiercą Imperium Gobi (założonego przez kosmitów 70 000 lat temu – tak, tych zer ma tam tyle być), ale z powodu spisku zostało zniszczone i teraz siedzi pod butem Watykanu. Nie pomogły technologie dziś niewyobrażalne – w tym atomowa. Jak pogodzić to z promowaną przez „Sekrety Biblii” teorią młodej Ziemi? Nie wiadomo. Nie jest to jednak pierwszy raz, gdy ten fanpage sięga po dzieła twórców widzących wszędzie kosmitów – twórca teorii, że 666 to tak naprawdę „przemoc w imię Allaha” też tropił spisek Watykanu i obcych, ufologią parał się też odkrywca rzekomych piramid w Chorwacji.

I w Biblii nie ma nic o Wielkiej Lechii. Gdy czytamy Biblię Tysiąclecia przywołany fragment Księgi Sędziów brzmi tak:
„Wybrali się następnie Filistyni, aby rozbić obóz w Judzie, najazdy zaś swoje rozciągnęli aż do Lechi.”
Nazwa „Lechi” pisana przez jedno „i” na końcu nie jest efektem błędów ortograficznego wydawcy Tysiąclatki, ale transkrypcją hebrajskiego „Lehi” – zapisywanego jako spółgłoski lamed-het-jod. Dopełniacz w tłumaczeniu brzmi tu tak samo jak mianownik. W oryginale hebrajskim słowo to może oznaczać także szczękę – w tym sensie LHI jest użyte w Sdz 15,15, gdzie przy użyciu „lehi-chamor”, szczęki osła, Samson Filistynów bije. Różnica między miejscowością Lehi a żuchwą kłapoucha to właściwie jedna samogłoska, która ulega zmianie ze względów fonetycznych.
W Biblii Gdańskiej tak:
„Przyciągnęli tedy Filistynowie, a położywszy się obozem w Juda, rozciągnęli się aż do Lechy.”, co mogło być podporą dla turbosłowianizmu protestanckiego.

8. Mapka świata z miejscami, gdzie mówi się językami z grupy indoeuropejskiej. Pomińmy to, że połowa tych obszarów (wschód Rosji, Australia, Afryka Poludniowa, obie Ameryki) to efekt kolonizacji przez ludzi posługujących się angielskim, rosyjskim, niemieckim i tak dalej.

9. Nuda. Informacja o tym, że jest 21 rodzin językowych, na które składa się 6 800 języków, którymi mówi prawie sześć miliardów ludzi… Chwila… Według danych ludzkość świata to jakieś 7,2 miliarda osobników homo sapiens. Nie liczył autor niemowlaków, czy też 1 200 000 ludzi jest niemowami?

10. Ultimatum.
„Wybór należy do ciebie:
– Pomieszanie ludziom języka na ok. 21 języków z których z biegiem czasu powstało tysiące innych j. ale spokrewnionych ze swoimi przodkami,
– Niepiśmienny człowiek rozproszył się po ziemi dzieląc się na miliony różnych plemion tak żył przez tysiące lat. Z czasem każda z grup w różnych rejonach Świata,wykreowała swój odrębny język i przekazała go potomką. Ile w taki sposób powinno powstać RODZIN językowych?”
I tu mamy fałszywą alternatywę. Językoznawstwo zakłada, że istniała jakaś grupa ludzi, która opanowała używanie narządów określanych jako narządy mowy do przekazywania informacji na temat pogody, nadciągających zwierząt, stanu emocjonalnego czy zdrowotnego na tyle, by nazwać to „językiem”. Z czasem grupa ta uległa rozproszeniu, a z powodu zatracenia kontaktu jej grupy-córki (jeśli już użyć relacji pokrewieństwa) zaczęły wytwarzać nowe dźwięki, nowe określenia.
Dajmy na to, że grupa pierwotna żyła na równinie, po czym podzieliła się i jedna z podgrup udała się w góry. Musiała znaleźć słowa na lawinę, wodospad, śnieg, czy choćby różne rodzaje gór. Słów tych nie znała grupa równinna, która mogła za to znaleźć słowo na tornado, powódź, czy najazd sąsiadów zza rzeki. Do tego dochodziły różnice w wymowie jakiegoś dźwięku, pielęgnowane przez wieki. W Biblii widzimy to, gdy dochodzi do bratobójczej wojny między pokoleniami Izraela w Sdz 12,6, gdy członków plemienia Efraima rozpoznawano po tym, że nie wymawiali oni „sz” i zamiast „szibbolet” mówili „sibbolet”.
Ile było takich grup pierwotnych, trudno dociekać – może wszystkie wywodziły się od jednego pradialektu, może powstawały niejako samodzielnie. W każdym razie, autor prezentacji przypisuje teorii młodej Ziemi założenia teorii niebiblijnej (opartej na teorii ewolucji, archeologii i badaniach zachowanych zabytków literatury), ją samą fałszując, przypisując jej założenie chaotyczności i niezależności rożnych dialektów. Właściwie w rozumieniu autora prezentacji, teoria młodej Ziemi i teoria naukowa różnią się tylko punktem  wyjścia i ingerencją Boga.

A na koniec bibliografia zerżnięta z artykułu o językach indoeuropejskich na wikipedii…

https://www.facebook.com/SekretyBiblii/videos/147355435867685/
https://www.facebook.com/SekretyBiblii/videos/147355435867685/

Czy piramidy dowodzą istnienia jednej cywilizacji przedpotopowej?

Strona na facebooku „Sekrety Biblii” po raz kolejny dostarcza dowodu, że jak ktoś ma tezę, to znajdzie wszelkie sposoby, by ją uwiarygodnić. Tym razem chodzi o piramidy, które to z racji tego, że stoją w różnych zakątkach świata, MUSZĄ być dziełem ludności przedpotopowej. Dowód? Europejczycy, którzy mieli przybyć na tereny azteckie i zapytać tubylców, o budowniczych piramid i usłyszeć, że nie wiadomo, kto to był, to już tu było.

SekretyBiblii20

Obrazek przedstawia kilka piramid z różnych krajów: Egiptu, Sudanu, mezopotamski ziggurat, chiński grobowiec i górę w Bośni. Podobno o tych poza Egiptem mało kto wie, choć o kulturach mezopotamskich uczy się w gimnazjum, a liceum powinno już przedstawić podbój azteckiego imperium przez Corteza. Podobieństwo kształtu konstrukcji ma być dowodem na to, że stworzyła je jedna, zniszczona przez wody Potopu (z Rdz 7,17nn) cywilizacja, a zamieszkujący te okolice ludy to z kolei potomkowie rodziny Noego. Wszystko trzymałoby się ładnie kupy, gdyby nie to, że to bardzo słaba teoria.

Zacznijmy od samej piramidy jako takiej, która szczytem wirtuozerii architektonicznej nie jest. Stawiamy mniejsze na większym, na tym mniejszym jeszcze mniejsze, co pozwala uniknąć przeciążenia i zawalenia się budowli. Naturalnym odpowiednikiem piramidy jest góra, czy nawet kopiec kreta. Stabilna konstrukcja: szeroka u podstawy, mała u szczytu. Zapewne to naturalne wzniesienia były motywacją dla budowniczych egipskich czy azteckich. Powód? Góra zawsze była traktowana jako miejsce spotkania z boskością, coś pośredniego między niebem a ziemią, punktem, gdzie te dwie rzeczywistości są najbliżej siebie. Czasem naturalne wzniesienie było nie tylko natchnieniem, ale i punktem wyjścia niektórych piramid.

Przejdźmy zatem do poszczególnych piramid przedstawionych na obrazku Sekretów Biblii.

1) Ziggurat babiloński, konkretnie ziggurat z Ur, datowany na XX wiek przed Chrystusem – jest to najprostsza z konstrukcji. Jakkolwiek ten typ budowli mógł mieć odbicie w Biblii w formie wieży Babel (por. TNM 1), to jednak doskonale wiemy, kto, kiedy i jak je budował i to w czasach znanych już z Biblii. Ziggurat na zdjęciu powstał za panowania Ur-Nammu i jego syna, Szulgiego, którzy zostawili po sobie zabytków także piśmiennych. Ot, kilka kolejnych platform z łączącymi je podestami.

2) Egipt. Piramidy Mykerinosa, Chefrena i Cheopsa w Gizie. Datowane na XXVI-XXV w. przed Chr. Najbardziej znane piramidy świata. Egipski typ wywodzi się z budowanych na planie prostokąta grobowców możnowładców, mastab. Bardziej okazałe grobowce tego typu powstawały przez powiększenie mastaby przez zbudowanie niejako drugiego piętra. Stąd pierwsze piramidy były schodkowe, a dopiero rozwój technologii i zwiększenie bogactwa Egiptu pozwoliły tworzyć znane z Gizy olbrzymy, gdzie schodkowatość zacierała się, także przez nałożenie wyrównujących płyt okładzinowych. Ten rozwój technologiczny przeczy tezie, że piramidy postawiły cywilizacje zaawansowane, a później popotopowi imigranci próbowali je naśladować. Poniżej – dwupiętrowa mastaba Szepseskafa.

mastabaSzepsekafa

Poniżej: piramida Dżesera (2650 r. przed Chrystusem), która jak wykazały badania pierwotnie była mastabą, potem jednak była rozbudowywana.

By Berthold Werner - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=12052614
By Berthold Werner – Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=12052614

3) Sudan. Zdjęcie przedstawia piramidy zlokalizowane w górnych częściach Doliny Nilu. A teraz rzut okiem na mapę. Gdzie znajduje się Sudan? Otóż graniczy od południa z Egiptem, a jego tereny były znane jako Nubia. Nie jest chyba wielkim zdziwieniem, że sąsiedzi przejęli najbardziej chyba rozpoznawalny styl w budowie grobowców, tym bardziej, że w VIII w. przed Chr. Piankhi, król Nubii obalił XXIV Dynastię i założył Dynastię XXV. Z punktu widzenia Nubii, piramidy budowały dwie dynastie: Napata (1000-300 r. przed Chr.) i Meroe (od 300 przed Chr. do 300 po Chr.). Jednym z najwcześniejszych pochowanych tak Nubijczyków to ojciec Piankhiego, król Kaszta i jego żony. Budowle te były bardziej strzeliste, a także odpowiednio mniejsze (od 6-30 m wysokości). Tak więc nic oryginalnego.

4) Chiny. Piramida Zangkunchong. VI w. po Chrystusie. Gdy mowa o piramidzie jako sztucznej górze, to chińskie grobowce są ku temu najlepszym przykładem. Ich budowa jak żadna inna wskazuje na obrobienie przez człowieka naturalnego wzniesienia lub umocnienie murem kopca pogrzebowego/kurhanu. Poniżej grób króla Zhao (X w. przed Chrystusem) i grób cesarzowej Fu (zmarła 1 r przed Chr.).

http://wikimapia.org/21434729/Tomb-of-King-of-Zhao-%E8%B5%B5%E7%8E%8B%E9%99%B5
http://wikimapia.org/21434729/Tomb-of-King-of-Zhao-%E8%B5%B5%E7%8E%8B%E9%99%B5

Grób Cesarzowej Fu; By 申威隆 - Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=28436896
Grób Cesarzowej Fu; By 申威隆 – Own work, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=28436896

Wiele tych „piramid” jest tradycyjnie porośniętych parkiem czy inną zielenią, jak grobowiec pierwszego cesarza z Dynasti Qin.

(By wit - http://www.flickr.com/photos/-wit-/239198883/, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=7626666
(By wit – http://www.flickr.com/photos/-wit-/239198883/, CC BY-SA 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=7626666

5) Meksyk. Piramida Słońca w Chitzen Itza. X-XI w. po Chrystusie. Zbudowana przez Majów, których potomkowie żyją po dziś dzień i dobrze pamiętają, kto to zbudował. Zresztą, „Europejczycy”, którzy „dotarli do Ameryki Północnej” w XV w. i podbili Jukatan w wieku XVI nie musieli wchodzić do namiotów Indian i pytać się o piramidy, gdyż spotkali żywe i kwitnące kultury o wysokim stopniu zaawansowania technicznego i naukowego (np. astronomia), które na szczytach piramid składały ofiary z ludzi. Wzmianka o tym, że konie przybyło dopiero z Europejczykami jest więc zupełnie bezsensowna. Najstarsze quasipiramidy w Ameryce to datowane na II w. po Chrystusie walcowate yácata.

yacatapyramid

6) Bośnia. Wzgórze Visočica. Wisienka na torcie. Tak po prawdzie, nikt nie wierzy, że jest to piramida. W 2006 r. Semir Osmanagić ogłosił, że kilka wzgórz w Bośni to tak naprawdę trzy wielkie, liczące sobie od 15 do 30 tysięcy lat piramidy, podobne do kompleksów azteckich. Badania nie wykazały niczego takiego – góry jak góry. Sam Osmanagić prowadzi wykopaliska, które polegają na przekopywaniu terenu przez amatorów i ochotników, niszcząc przy tym pozostałości osad illyryjskich i rzymskich i biorąc je za elementy konstrukcyjne piramidy. Inne tezy Osmanagicia to telepatyczne łącze między Chinami i Majami, a także to, że sami Majowie są potomkami kosmitów z Plejad i spadkobiercami kosmicznej cywilizacji Atlantydy, która budowała konstrukcje w „miejscach mocy”. Hitler zaś i inni naziści skryli się w bunkrach na Antarktydzie. (Por. TNM 2)

A teraz umieśćmy zamieszczone na zdjęciach piramidy z na linii czasu według teorii kreacjonistycznej. Dodajmy też najstarsze i najbardziej znane odpowiedniki. Idziemy tu według wyliczenia anglikanina, Jamesa Ushera, powtarzające się dość często także w wydaniu Świadków Jehowy i innych here… protestantów.

4004 r. przed Chr. – stworzenie świata
XXVII w. przed Chr. – piramida Dżesera (Egipt)
XXVI w. przed Chr. – Piramidy w Gizie
2348 r. przed Chr. – Potop wg datacji Ushera
XX w. przed Chr. – ziggurat w Ur
VIII w. przed Chr. – pierwsze piramidy nubijskie
II w. po Chr. – piramidy yácata w Ameryce
V w. po Chr. – piramida w Zangkunchong
X-XI w. po Chr. – piramida Chichen Itza

Większość piramid powstała jak najbardziej już po Potopie i ludy zamieszkujące ich okolice znały ich pochodzenie. Oczywiście, datowanie historyczne jest z kreacjonistycznym podejściem do historii niezgodne, więc nie jest to zapewne żaden dowód dla jego zwolenników. Nikt jednak tych piramid nie ukrywa, nie tuszuje ich, a brak wzmianek o pochówkach chińskich czy nubijskich może być po prostu skutkiem tego, że żaden nauczyciel na żadnej lekcji nie powie wszystkiego.

Podsumowując: wpis podający teorię spiskową dziejów, błędnie wskazując daty powstania konstrukcji, dołączając tam efekt pseudonaukowej teorii tropiciela majańskiego UFO i ignorując znane nawet z lekcji historii historyczne fakty.

SekretyBiblii Piramidy

Tak na Marginesie
1) Opowieść o Wieży Babel jak zapewne cały Pięcioksiąg została spisana po powrocie z niewoli babilońskiej. Tam Żydzi mogli widzieć i zigguraty i tłum mówiący wieloma językami, co było efektem podbojów Babilonu. W pewnym sensie Wieża Babel stanowi krytykę Babilonu – pod zigguratami gromadzą się ludy posługujące się dziesiątkami języków, spod Babel ludzie powinni się rozproszyć.
2) Zresztą, po raz kolejny okazuje się, jak silny jest związek tropicieli tajemnic biblijnych z parapsychologią i pseudonauką ufologiczną. Niedawno pisałem o teorii głoszącej, że Watykan posiada teleskop o nazwie LUCIFER, którym dokonali szokującego odkrycia, o którym nikt nie słyszał.

Gdzieś dzwonią, ale nie wiadomo w którym obserwatorium

 Czy Watykańskie Obserwatorium posiada teleskop o nazwie LUCYFER? Takie sensacje podał swoim widzom kanał „Poznajemy nieznane” w filmiku pod tytułem „Lucyfer na usługach Watykanu”. Filmik ma trzy i pół minuty, a nagromadzenie bzdur i szukanych na siłę sensacji jest ogromne.

https://www.youtube.com/watch?time_continue=20&v=ri9FvLCnkvE

No to zaczynamy.

0:09 – „Nie mówimy tu o diable wcielonym, o niezwykłym teleskopie, który znajduje się gdzieś w górach Arizony”

Uuuu… tajemniczo zabrzmiało. Po pierwsze, Lucyfer to imię demona, upadłego anioła, który się wcielić nie może. Po drugie sam autor filmiku zaraz precyzuje to tajemnicze „gdzieś”.

0:29 – „Jak już wspomniałem Lucyfer mieszka na szczycie Mount Graham, góry w południowo-wschodniej Arizonie i jest własnością Watykanu”.

Nie wspomniał. Na Mount Graham Obserwatorium Watykańskie posiada Vatican Advanced Technology Telescope, na który składają się Teleskop im. Alice P. Lennon i Ośrodek Astrofizyki im. Thomasa J. Bannana. OW obsługuje VATT we współpracy z Uniwersytetem Arizony. Czy to jest ten osławiony Lucyfer?

0:39 – „Co jest w nim takiego niezwykłego? Zacznijmy od samego obserwatorium. Jest ono strzeżone tak pilnie jak słynne bazy wojskowe w takich filmach jak „Z Archiwum X” i temu podobnym, czyli drut kolczasty, wysoki płot i mnóstwo tabliczek z ostrzeżeniami, co się może z wami zdarzyć, jeżeli przekroczycie ten płot bez zezwolenia.

Przypomnijmy, mówimy o dużym skupisku ośrodków badawczych, gdzie aktywne są urządzenia za grube miliony, w kraju, gdzie własności prywatnej się broni bronią.

0:54 – „Rzecz jasna, bez uprzedniego zaanonsowania się nie wejdziecie na teren obserwatorium, a kiedy już tam jesteście nawet legalnie, możecie zostać aresztowani, jeżeli zboczycie z wyznaczonego dla was szlaku. Mówi się, że to z obawy o bardzo rzadki gatunek wiewiórek, który zamieszkuje tamte tereny.”

Taak, jak już wspomniałem, jest to potężny ośrodek badawczy i dziwne, żeby każdy kto chce mógł sobie po prostu wejść, szlajać się gdzie i jak chce. Zresztą, jak na supertajny ośrodek Mount Graham International Observatory posiada bardzo egalitarną stronę www, która zachęca do organizowanych od połowy maja do października wycieczek do MGIO. A przez cały rok do spacerów, jazdy terenowej na rowerze czy nawet polowań na niedźwiedzie i wędkowanie, a ograniczenia poruszania się dotyczą właśnie wspomnianej ostoi wiewiórek i jak można się domyślać samych obiektów naukowych. Ale to pewnie nie przekona kogoś, kto myśli, że skoro nie wpuszczają każdego na zaplecze chińskiej knajpy, to pracuje tam obcy.

Kadr z filmu "Faceci w Czerni 3"
Kadr z filmu „Faceci w Czerni 3”

1:15 – „Przejdźmy jednak do samego Lucyfera. Skąd taka przewrotna nazwa, dla teleskopu, którego używa Watykan? Otóż mamy kilka teorii. Pierwsza teoria: to zwyczajny żart z Watykanu. Przejdźmy do drugiej teorii, według której Niemcy, którzy budowali ten teleskop mieli spotkać się z problemami finansowymi. Zabrakło zwyczajnie pieniędzy i pomoc miał im niemiecki polityk Erwin Teufel, a „teufel” to nic innego, jak „diabeł” czy „Lucyfer”. W taki sposób naukowcy mieli podziękować swojemu darczyńcy za to, że wspomógł ich finansowo”.

VATT został zbudowany przy współpracy z Uniwersytetem Arizony. Niemcy nic tu nie grzebali. Czyżby więc chodziło o jakiś inny teleskop?

1:46 – „I na koniec trzecia teoria, w której przedstawię wam oficjalny akronim teleskopu. A brzmi on następująco: Large Binocular Telescope Near-infrared Spectroscopic Utility with Camera and Integral Field Unit for Extragalactic Research. Po polsku znaczy to ni mniej ni więcej jak Duży Pracujący w Podczerwieni Lornetkowy Teleskop Wyposażony w Kamerę i Integralną Jednostkę Pola do Badań Pozagalaktycznych”.

No i się wydało. Chodzi o LBT, wyposażony w aparaturę LUCI (dawniej używano w odniesieniu do niej akronimu LUCIFER), noszący wcześniej nazwę „Projekt Columbus”, umiejscowiony w Mount Graham International Observatory KOŁO Vatican Advanced Technology Telescope, rzeczywiście tworzony z udziałem niemieckiego Instytutu Maxa Plancka, więc i dofinansowanie od Erwina Teufela z CDU było możliwe. Ale LBT to nie VATT, choć to obrazka LBT używa się w filmie. Dla porównania: LBT na górze i VATT na dole.

VATT i LBT
VATT i LBT

2:22 – „To, co nas najbardziej interesuje, to obserwacja, której dokonali jezuici obsługujący Lucyfera w 1995 r. Stwierdzili oni, że w kierunku ziemi zbliża się tajemniczy obiekt. Czym ten obiekt jest to oficjalnie do dzisiaj się nie dowiedzieliśmy. Jedyną z takich informacji, która naprawdę rozbudza naszą wyobraźnię jest to, że wynik tej obserwacji miał stać się bardzo, ale to bardzo ważny w ciągu dwudziestu lat. Czyli w roku 2015.”

Jak już było wspomniane Obserwatorium Watykańskie nie zajmuje się LBT i LUCI, a jedynie z nim sąsiaduje i to dopiero od 2004 r. (wtedy uruchomiono LBT), więc jezuici nie mogli za jego pomocą nic wykryć. Trzeba przyznać, że nawet jeżeli zakon jezuitów miałby pełną kontrolę nad VATT, to osiągnęli niemały sukces jeśli chodzi o tajność odkrycia, gdyż wiedzą o nim tylko dwie części internetów: ta protestancka antywatykańska (podkreślająca od XVI w. zły wpływ jezuitów na wszystko) i ta ufologiczna.

2:47 – Wróćmy jeszcze na chwilę do samego Mount Graham, bo jest to bardzo ciekawe miejsce. Apacze z Arizony podali do sądu Jezuitów i zażądali usunięcia obserwatorium właśnie z tego terenu, a to dlatego, że dla nich jest to miejsce święte, jedno z kilku takich miejsc w Stanach Zjednoczonych. Mount Graham jest dla nich czymś w rodzaju portalu międzygalaktycznego czy międzywymiarowego przez który na ziemię mają przybyć istoty, nie wiadomo jakie, ale według ich wierzeń tak właśnie ma być”.

Zacznijmy od tego, że akurat nie ma nic dziwnego, że góra dla jednych jest święta, dla innych zaś spełnia świetnie inne cele, na przykład jest świetną lokalizacją pod obserwatorium. Od wieków, we wszystkich kulturach góra była miejscem spotkania z bóstwem – przypomnijmy sobie choćby staro- i nowotestamentalne opisy objawień, czy nawet piramidy egipskie czy azteckie. Dla astronomów to miejsce ponad chmurami i smogiem, a więc pozwalające uniknąć tych zakłóceń w coraz bardziej skażonym świecie.

Dzil Nchaa Si An, bo tak Mount Graham nazywa się w mowie Apaczów, było wykorzystywane przez Apaczów jako miejsce pochówków, pielgrzymek i swoista ostoja ziół leczniczych. Trudno – poza stronami parapsychologicznymi, rzecz jasna – znaleźć wzmianki o wyczekiwanych przybyszach z innych galaktyk. Być może to tropiciele UFO uznali, że kształt wzgórza (płaski szczyt) przypomina lądowisko. Idę o zakład, że nikt z poważnych badaczy kultury Indian amerykańskich nie zna podobnych wierzeń. Nie wierzyli oni nawet w świat zmarłych, a raczej w panteistyczne łączenia się ducha z naturą.

A Indianie i obrońcy przyrody wytoczyli proces nie jezuitom, a Obserwatorium Watykańskiemu i wszystkim innym zaangażowanym w Mount Graham International Obsevatory instytucjom, a sprawa otarła się nawet o ONZ.

3:13 – „I jeszcze jedno pytanie: czy wybór miejsca pod to obserwatorium był zupełnym przypadkiem, czy Watykan wiedział o tym, co o tym miejscu uważają Apacze.”

Wybór miejsca nie był zależny od Watykanu, gdyż już 1988 r. władze stanowe zdecydowały o takiej a nie innej lokalizacji dużego, międzynarodowego projektu badawczego z dziedziny astronomii. Prawdopodobnie instytuty badawcze, które obecnie w MGIO urzędują miały coś do powiedzenia w sprawie miejsca, jednak przypominam, że sam LBT to projekt włosko-amerykańsko-niemiecki. Wprawdzie postulat likwidacji bezczeszczącego święte i cenne przyrodniczo miejsce obserwatorium dotyczył w praktyce najpierw VATT, to rdzenni Amerykanie nie poddają się i regularnie protestują przeciwko istnieniu całego MGIO.

Poznajemy Nieznane kłamie na temat VATT i LBT
Poznajemy Nieznane kłamie na temat VATT i LBT

Podsumowując. Mamy filmik, w którym pomylono dwa sąsiadujące ze sobą teleskopy, do czego robiono ufologiczną teorię, opartą po części na protestanckiej niechęci do jezuitów, a po części na zwykłych zmyśleniach.