Stało się. Za namową osób, które twierdziły, że czasem lepiej posłuchać niż czytać, otwarłem kanał na youtube. Subskrybujcie, łapkujcie w dowolną stronę i komentujcie.
Poniżej wersja dla wzrokowców. I tych, którzy słyszą w filmiku, że jak kupujesz mikrofon o nazwie Screamer to znaczy, że masz do niego wrzeszczeć, by nagrać cokolwiek.
Dziś, na dobry początek, zacznijmy od czegoś złego. Bardzo złego. Okropnie niemożebnie złego. Od herezji.
Czym jest herezja? W najbardziej ogólnym pojęciu herezja jest to pogląd religijny nie do pogodzenia z tym, co uznane zostało w danej religii za poglądy zdrowe i fundamentalne. Ten zestaw poglądów nazywamy ortodoksją, czyli „poprawną wiarą”. Tu powinna nam się przypomnieć wizyta u ortodonty lub ortopedy, czyli ekspertów od prostowania odpowiednio: zębów i kończyn dolnych.
Oczywiście, nie każdy pogląd inny niż w nauczaniu katolickim staje się od razu herezją. Przykładowo – w Kościele katolickim nie ma rozpowszechnionego kultu ikon, jest to jednak powszechne w Kościołach wschodnich. Tak samo nie jest herezją dla nikogo herezją robienie znaku krzyża z prawej na lewo i odwrotnie, czy używanie krzyża prawosławnego. Jednak jako, że Kościół prawosławny pod względem teologicznym nie ma wielkich różnic w stosunku to Kościoła rzymskiego, nie był uważany stricte za heretyków.
Jednak już protestancka nauka o Eucharystii jest już nie do przyjęcia, jest herezją. Tak samo dla protestantów herezją jest kult eucharystyczny, dotyczący hostii zamkniętej w monstrancji.
Skąd się wziął sam termin „herezja”? Tu musimy się cofnąć do rzeczywistości starożytnej. Jesteśmy w świecie hellenistycznym, grecko-rzymskim konkretnie, gdzie nie ma jednego z góry narzuconego kultu, ani jednego wiodącego nurtu filozoficznego. Mamy stoików, cyników, platoników, gnostyków – i z tego wszystkiego człowiek mógł wybierać do woli. I ta różnorodność szkół filozoficznych i możliwość przyjęcia dowolnych poglądów nazywana jest „hajresis”, czyli „wolnym wyborem”.
Wchodząc na scenę filozoficzną basenu Morza Śródziemnego można było wybierać w ofertach jak w towarach na pólkach hipermarketu. Można było mieć mieszane poglądy, byle były wewnętrznie spójną syntezą.
Nie znaczy to, że wszystkie szkoły filozoficzne uznawały się za równe, czy wzajemnie się szanowały. Ojciec hołdujący stoickim wartościom mógł wydziedziczyć syna za chodzenie do cynickiego nauczyciela. Trwał stan ciągłej debaty, której celem nie było tylko przekonanie innych, że dany pogląd na naturę świata, człowieka i bogów jest prawidłowy, ale też do zachęcenia uczniów do pobierania nauk i posłania na nauki dzieci (odpłatnie, rzecz jasna).
Nawet w judaizmie, jaki zastał Jezus była podobna sytuacja. Mieliśmy skupionych na Świątyni saduceuszów, interpretujących przepisy Tory faryzeuszów i uczonych w Piśmie, prozelitów szukających religijnego uzasadnienia wojny wyzwoleńczej z Rzymem, skupionych na pokucie i oczekiwaniu Mesjasza zwolenników Jana Chrzciciela. I tak, kłóciły się one między sobą, choćby o uznawaną przez faryzeuszy a odrzucaną przez saduceuszy Torę mówioną.
Jednak chrześcijaństwo przyniosło zupełnie inne znaczenie „herezji”, stale trzymając się definicji w formie „wyboru”. Wynikało to z przeświadczenia, że Kościół nie powinien być podzielony, powinien głosił prawdę o Bogu. Skoro mamy prawdę objawioną, nie ma możliwości wybrania sobie z niej czegoś, ani zapożyczenia z niej niczego do obcej filozofii, co z samym chrześcijaństwem byłoby sprzeczne. Stosowanie zasad hairesis do spraw wiary było grzechem.
Tak, w samym Kościele były różne ośrodki nauczania, różne tradycje, Kościół aleksandryjski nie był taki sam jak ten jerozolimski, koryncki czy rzymski, ale nadal było spoiwo – jedna, konkretna nauka na temat Trójcy Świętej.
W czasach prześladowań, gdy chrześcijanie byli zjednoczeni choćby uznaniem pewnego kanonu Pisma Świętego, czy wspólnym doświadczeniem męczeństwa, nie było takiego pola do herezji, choć pewne problemy z niejasnością doktryny istniały. Pojawiał się na przykład problem – co z tymi, którzy przyjęli chrzest, a potem w obawie przed śmiercią wyrzekli się Chrystusa? Czy można kogoś ponownie ochrzcić, albo wymagać by to zrobił, by uznać go ponownie za chrześcijanina? Jakby ktoś pytał: nie, nie ma takiej potrzeby, chrzest jest jednorazowy.
Dodatkowo działanie chrześcijaństwa w kręgu, który znał „hajresis” w starej wersji kusiło, by zapalić Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek, czyli by postać Chrystusa spróbować włączyć do jakiegoś nurtu filozoficznego. Tu mamy aktywny przede wszystkim gnostycyzm, który stworzył nawet kilka apokryfów, między innymi te rozpowszechnione przez fanów Marii Magdaleny i Dana Browna. Wykorzystywano to, zwłaszcza gdy zasady danej filozofii zdawały się lepiej tłumaczyć dlaczego nieśmiertelny Bóg przyjął ciało, uważane za więzienie duszy.
Prawdziwym przełomem w rozwoju herezji był wiek IV, gdy pojawiły się wątpliwości co do tego, jaka ta prawdziwa natura relacja Ojca, Syna i Ducha jest. Co robić? Nie ma możliwości pozostawienia sprawy po prostu w sferze wolnego rynku idei. Tu chodziło o sprawy życia i śmierci, ale także porządku publicznego.
Kwestia wiary była traktowana śmiertelnie poważnie i myśl o tym, że ktoś z najbliższych albo znajomych nie tylko odrzucił zbawienną naukę, ale jeszcze zaczął wygadywać jakieś banialuki o tym, że Syn nie jest w pełni Bogiem… Ło! Taka myśl budziła sprzeciw. To tak jakby ktoś zaczął nauczać na kursach BHP, że ranę ciętą należy posypywać solą.
Powiedzielibyśmy: „Nie rób tego! Nie powinieneś mieć prawa głosić takich dzikich teorii! Na pewno nie poślemy naszych pracowników na takie kursy i będziemy przed nimi ostrzegać!”.
Tu nie było miejsca na tolerancję, gdyż chodziło o dobro duszy i ryzyko wiecznego potępienia. Tym bardziej, że po prawdzie wiele herezji dotykało spraw, które wymagały solidnej wiedzy teologicznej, a jako, że sprawa była publiczna, dotykała zwykłych ludzi… Cóż, jeśli dziwicie się, że w czasach epidemii każdy uważa się za nieformalnego profesora z dziedziny mikrobiologii i wirusologii, to co powiecie na to, że w czasach sporów dogmatycznych o naturze Boga debatowali tragarze i praczki.
Nie powinno nas to dziwić, gdyż przecież słuchali swoich kaznodziejów, niektórzy mieli też możliwość przeczytania Pisma i na tej podstawie wyciągali własne wnioski. Było to ważne, więc ludzie rozmawiali o tym i kłócili się o to.
Co więcej, skoro wiara wyrażała się także w liturgii, ortodoksja może być tłumaczone także jako „prawidłowe oddawanie chwały”, heretycy logicznie muszą się też zbierać w osobnej grupie, gdzie kult będzie dostosowany do ich poglądów. Tych samych zgromadzeń zaczną unikać ortodoksi. Jakby tego było mało, heretycy będą uznawali się za ortodoksów, tych, którzy mają rację, pogląd innej grupy uznając za herezję. Nie będą uznawać zwierzchnictwa biskupów wyznających inną wiarę, więc stąd już krok do schizmy.
Bardzo często interweniuje tu władza świecka, bo nikt nie lubi widoku ludzi okładających się sztachetami na ulicach z dowolnego powodu, a dokładanie do długiej listy tradycyjnych pretekstów (pieniądze, alkohol, sport, kobiety) jeszcze religii tworzyło ogromne pole do popisów w sztukach walki.
Dla każdej władzy idealnym rozwiązaniem jest monolityczne społeczeństwo. Gdzie nie ma różnic – nie ma sporów, można zająć się poprawianiem infrastruktury i zbieraniem podatków. Ponadto wielu władców czuło się odpowiedzialnych też za duchową sferę życia poddanych i nie uśmiechało im się, by na terenie ich państwa grasowały sekty.
Bardzo często herezja stawała się sprawą kulturową, elementem przynależności etnicznej czy nawet sportowej. Tak, w starożytności bardzo popularną rozrywką były wyścigi rydwanów i drużynom przypisano sympatie nie tylko polityczne, ale też religijne. Dodajcie do tego fakt, że już wtedy istnieli kibole, którzy potrafili toczyć uliczne walki, czy na przykład spalić synagogę.
To prowadzi do powstania konkretnego ustawodawstwa, regulującego życie sekt i heretyków. Rzadko kiedy było to obiektywne prawodawstwo, częściej próba wykorzystania władzy z pożytkiem dla wyznania z którego wywodził się władca. W średniowieczu przyjmie to formę inkwizycji, czyli sądu badającego odszczepieństwo od wiary.
I tak, heretyków zabijano. Nie tylko na stosach, ale też na szafotach, szubienicach i nie tylko po stronie katolickiej. Dlaczego tak? Po pierwsze – heretyk narażał poprzez wyznawane poglądy życie wieczne innych ludzi, więc kara jest stosowna do uczynków. Pamiętajmy, mówimy o moralności i wrażliwości ludzi dawnych wieków, a przecież i dziś jest wysoka tolerancja do fizycznej likwidacji ludzi, którzy zagrażają innym. Po drugie – często za sprawami religii stały też sprawy państwowe, jakaś rebelia i bunt.
Dobra, tak było kiedyś? A czy dziś termin herezji jest zbędny, niepotrzebny, niepotrzebnie deprecjonujący inne poglądy. Absolutnie nie. Jest to nadal termin który powinien być używany. Jak ktoś głosi nauczanie niezgodne z nauczaniem Kościoła, to trzeba jasno powiedzieć: „To herezja, dokładasz coś albo omijasz z depozytu wiary!”
Aktualnie bardziej stawia się na dialog i w sumie tu się rodzi problem… Nieładnie jest komuś wytknąć, że głosi herezję. Mam wrażenie, że w zbiorowej wyobraźni jest zakorzeniony taki schemat, że jak rano powiesz komuś, że jego poglądy religijne, czy filozoficzne są błędne, to wieczorem przyjdziesz pod jego dom u podpalisz krzyż, a następnego ranka będziesz ogryzać jego kości.
To zamyka tak naprawdę temat pojęcia „prawdy” i „prawdziwej” wiary w szafce z napisem „Zagrożenie dla świętego spokoju”. Nie pomaga swoisty „język teologiczny”, który stał się mową ludzi Kościoła, gdzie wszystko trzeba ubrać w co najmniej trzy słowa. Nie ma „herezji” – jest „pogląd sprzeczny z doktryną”. Nie staniemy ze sobą w prawdzie i nie powiemy: jesteś dla mnie heretykiem, wiem że ja też jestem dla ciebie heretykiem, ale jakoś musimy żyć obok siebie, mimo że moje poglądy urągają twoim, a twoje – moim.
Próba uznania, że liczą się tylko sprawy, które nas łącza i o nich będziemy rozmawiać i ich szukać, prowadzi donikąd. Będziemy tylko się chwalić, że zauważamy inne rzeczy i och! ach! jacy są wspaniali nasi bracia odłączeni. Jeśli obok akcentowania różnic zdołamy też zauważać różnice i albo spróbujemy je wyjaśnić, albo podjąć próbę skutecznego przekonania drugiej strony, będziemy prowadzić dialog, a nie kółko wzajemnej adoracji.
Rzeczy, które dawniej nie były herezją teraz musimy za takie uznać. Dawniej nie byłoby problemem stwierdzenie, że świat powstał w siedem dni, a opisana w Biblii historia dziejów od stworzenia Adama do osiedlenia się Abrama w Kanaanie jest idealnym odwzorowaniem rzeczywistym wypadków. Dziś jednak uznanie Biblii za podręcznik historii naturalnej jest sprzeczne może nie z konkretnym dogmatem ale poglądem Kościoła na temat tego, czym Pismo Święte jest.
Czy każdy ma prawo wierzyć w co chce? Tak. Czy każdą hybrydę poglądów należy nazywać katolicyzmem a nawet chrześcijaństwem, bo tak chce jej głosiciel? Nie.
Tym bardziej, że mamy obecnie bardzo podobną sytuację jak w starożytnym świecie. Krąży bardzo wiele filozofii, ruchów, poglądów i trendów i wiele osób kusi, by jakoś tam albo wrzucić coś chrześcijańskiego albo do chrześcijaństwa z tego coś ściągnąć.
Nie każda taka zmiana jest zła, chrześcijaństwo nieraz ściągało pogańskie zwyczaje, nadając im inny wymiar. Nie jest herezją czczenie wcielenia Syna Bożego w dzień przesilenia zimowego, bo tu po prostu nadano inną symbolikę zwycięstwu dnia (światła, dobra) nad nocą (ciemnością, złem). Jednak próba wciągnięcia na przykład reinkarnacji w Ewangelię, czy uznania Jezusa za źle zrozumianego hinduistę – jest herezją.
Innym zagrożeniem jest próba superracjonalizacji wiary, przyznając mniej lub bardziej otwarcie, że ten lub inny dogmat jest niemożliwy do akceptacji w XXI w. albo jest tworem czysto religijnym i nie ma oparcia w historii. Cuda Jezusa? Wyolbrzymione wydarzenia! Na przykład: Jezus nie rozmnożył chleba, a jedynie zachęcił słuchaczy, by wyciągnęli zza pazuch ukryte zapasy, których nie pokazywali, bo nie chcieli się dzielić. Pokazuje to Jezusa jako wybitnego kaznodzieję, ignorując fakt, że był znak, dowód panowania Chrystusa ale nad naturą. W efekcie rodzi się herezja, której celem jest stworzenie czegoś, co ma być katolicyzmem tolerowalnym dla sceptyków, swoistym systemem moralnym bez realnego religijnego wydźwięku.