Strona Kronik Białogórskich. Jeszcze więcej SPAMu autorskiego.

Logo strony www KB
Logo strony www KB

Reklama dźwignią handlu, handel dźwignią motywacji, motywacja dźwignią pisania.

Tak więc założyłem stronę www promującą Kroniki Białogórskie. Będzie ona stale uzupełniana tak, by pochwalić się, że mimo potężnej dawki małpowania, udało mi się zrobić coś oryginalnego.

Zapraszam więc na kronikibialogorskie.pl

Kroniki Białogórskie, czyli quasifantasy grafomańskie

Dziś ma premierę drugi tom mojej powieści, Kronik Białogórskich. Pierwsza część opisywała zmagania z siłami demona Baala, uwieńczone bitwą pod Balami Wielkimi. Druga zaś stawia głównych bohaterów oko w oko z zagrożeniem o wiele większym niż dotychczas – z wielką polityką, ale też z możliwością osiągnięcia choć odrobiny normalności.
Zdaję sobie sprawę, z tego, że nie jest to Tolkien, ale też na pewno lepsze jest od Zmierzchu czy innych mord Greya. Piszę po swojemu, głównie dla siebie i jednej-dwóch osób na tysiąc, którym to coś może się podobać.
Jeśli ci się to podoba – nie uważaj się jednak za elitę, a jedynie za zupełnie pozbawionego gustu. Jeśli chodzi o nazewnictwo, z początku nie miałem większych planów i mocno zżynałem z łaciny i greki, ale obecnie powoli tworzę coś, co byłoby Białogórą oczyszczoną z tych naleciałości.
Wydawcą jestem ja (bo wydawcy mówią, że „nie ich bajka”), autorem okładki też ja (ostatnio jak zleciłem to komuś, wyszło brzydactwo totalne), korektą też się zająłem (bo drogo). Pisane to dla przyjemności, więc nie widzę powodu, by innym głowę zawracać i kasę wydawać.

Oto krótki opis tomu II:
„Druga część historii Eryka Widłowskiego i Alicji Canissi, którzy tym razem trafiają do stolicy potężnego Ghanatu Białogórskiego. Rządzący nim trzej Ghanowie chętnie wykorzystają postać niesławnego, a nawróconego zbira oraz pięknej i dobrej, cudownie odnalezionej krewnej Lupusaidów do swoich celów.

Tymczasem zwołana zostaje Wielka Rada Lupusaidów, na której nie tylko ma dojść do podsumowania zwycięstwa nad wojskami Baala, ale także padną propozycje najbardziej fanatycznych potomków Lupusa. W końcu – czy nie jest to świetna okazja, by raz na zawsze skończyć z umoczonym w demonolatrię rodem cesarskim i objąć władzę także po drugiej stronie Granicy?

Wszystkiemu z tyłu przygląda się Julio Martinez, którego pokrętne plany raz jeszcze skupiają się wokół Alicji i Eryka.”

I okładka, przedstawiająca klucz od wychodka – rzecz o znaczeniu wybitnie teologicznym.

 GHAN wyd I

A oto linki do obu części.

Kroniki Białogórskie. Tom I: Baal.
całość
bezpłatny fragment

Kroniki Białogórskie. Tom II: Ghan
całość
bezpłatny fragment.

Co się zdarzyło w Brzezinach Małych? – spam autorski

Spam i darmowy fragment. Jak być może niektórym wiadomo, tworzę nieco fantasy osadzonego w świecie podobnym do naszego (zerżnąłem nawet niektóre języki). Czasem też takie twory publikuję w nadziei, że ktoś je przeczyta. Niżej zamieszczam próbkę najnowszego z nich, przydługawego opowiadania/przykrótkawej powieści pt. „Co się zdarzyło w Brzezinach Małych?”. Fabuła przedstawia się tak:

Widły, lata 40. XIX wieku po upadku Imperium Auriańskiego. Wiek pary i rozumu, także na terenach podległych skandyjskiemu carowi. A jednak to w tej oświeconej epoce przyszło Tytusowi Canem wejść w konflikt z hrabią Hruszczewem. Były powstaniec, robiący za „dobrego obywatela” nie chce zabijać awanturującego się po sądach sąsiada. Ten jednak po kolejnym niekorzystnym wyroku udaje się po poradę do Dymitra Teratosso, a ten odsyła go do Jaruchy, starej wiedzmy żyjącej na bagnach.

Wkrótce potem Tytus zaczyna cierpieć na ataki szału, a w okolicy pojawia się tajemnicza, żądna krwi bestia. Coraz więcej wskazuje na to, że potwór atakuje wrogów rodziny Canem, a do sprawy miesza się nie tylko carska Ochrana, ale także Zakon Łowców Bestii i okoliczna ludność. Czy Tytus ujdzie z życiem?

Najpierw obiecany fragment:

„– Zdrastwujcies, Tytusie Andriejowiczu – przywitał się szpicel przyjaźnie.

Zdrastwujcies, Siergieju Fiodorowiczu – odparł Canem, węsząc podstęp. – Co tym razem?

Turski uśmiechnął się i odparł:

Żadnego donosu na was nie mam – przyznał. – Ale mam ostrzeżenie.

Canem pokiwał głową i spytał:

Chodzi o to, że jak nie wydam tego a tego, to coś złego może się wydarzyć?

Turski od razu zaprzeczył i poprosił o chwilę rozmowy na osobności. Tytus chwilę się wahał, czy może sobie pozwolić na taką poufałość w stosunku do agenta tropiącego wrogów Skandii. Już tych parę wyroków śmierci, które już nad nim ciążyły to było ciut za dużo. Jeszcze same metody jakimi posługiwali się „strażnicy bezpieczeństwa narodowego” niebezpiecznie balansowały między naginaniem przepisów a łamaniem ludzi. Widząc jednak dziwny wyraz twarzy Turskiego, Canem poprosił go do środka. Usiedli przy stole w jadalni, gospodarz wyciągnął kieliszki i karafkę z koniakiem.

Siergiej wychylił pierwszy kieliszek i powiedział:

Widzicie, Tytusie Andriejowiczu, ja tu jestem od tego, żeby chronić dobrych obywateli przed tymi złymi. Czasem za pomocą obywateli bardzo złych. Wy jesteście obywatel w miarę dobry. Czasem tylko trzeba was sprawdzić. Sami wiecie, ojciec zabity przy próbie ucieczki, wuj rozstrzelany, brat też długo do domu nie wróci. A i wy z karabinem po niewłaściwej stronie barykady kiedyś stanęliście… Rozumiecie mnie?

Tytus pokiwał głową, czując się jakby szpicel wymieniał wszystkie powody dla których powinno się zamknąć każdego o nazwisku Canem w ciemnicy. Nie miał jednak zamiaru dołączyć do ojca i wuja po niewłaściwej stronie drzwi rodzinnego grobowca. By uspokoić nerwy, nalał sobie kieliszek koniaku i wypił go duszkiem.

Rozumiem – powiedział bez przekonania. Polał sobie i Siergiejowi, który ciągnął swój wywód:

Więc jesteście obywatelem dobrym. Dlatego, skoro wiem, że spisek przeciw wam uknuto, to mam obowiązek was ostrzec. A jeśli znajdą się dowody na to, że rzeczywiście próbowano wam szkodzić, to muszę schwytać, osądzić i ukarać winnych.

Miło z pana strony – przyznał Canem. Turski nie musiał tego robić, ale zdawało się, że czuł do inwigilowanych przez siebie ludzi jakąś dziwną sympatię. Nieraz słyszano, że niektóre wdowy po rozstrzelanych uczestnikach antyskandyjskich zamieszek u niego właśnie znajdowały wsparcie finansowe. U towarzyszy broni swoich mężów mogły liczyć zwykle na „pełną szacunku pamięć o męczennikach słusznej sprawy”. – A co to za spisek?

Turski chwilę szukał czegoś w kieszeniach, aż w końcu znalazł niewielki notes ze straszliwie zużytą skórzaną obwolutą.

Kojarzycie nazwisko hrabiego Hruszczewa? – spytał, wertując pożółkłe, poplamione tłuszczem i woskiem kartki. – Na pewno kojarzycie, dwadzieścia procesów w dwa lata to nie lada dowód antypatii tego pana. W każdym razie, hrabia Hruszczew wczoraj w nocy spędził noc w Hotelu Wielkim, w towarzystwie panów Dymitra Teratosso, hrabiego Mikołaja Kluszczyńskiego i pana Fabio Pisci. Nazwiska pan kojarzy?

Oczywiście.

Było to dość elitarne grono znacznych posiadaczy nieruchomości w mieście. Pisci trzymał szynki, Kluszczyński zarządzał budową nowych dróg i mostów, a Teratosso zajmował się burdelami. Canem każdemu z nich podpadł, pilnując swojego własnego nosa. Pisci domagał się kiedyś, żeby Tytus odstąpił mu spore i dobre pole, grożąc nasłaniem znajomych ze stolicy. Szantażowany nie przejął się tym, a nawet sam postraszył go swoją znajomością z gubernatorem prowincji. Widocznie ci znajomi Pisciego nie byli tak twardzi, by zadzierać z Horbatowem, który często używał Ochrany jak własnej gwardii przybocznej. Kluszczyński podkradał drewno z lasów koło Brzezin, jego ludzie zostali przyłapani i wydali go. Stracił kilkaset skudów, do tego musiał na jakiś czas wycofać się z publicznego życia. Najgorzej było z Teratosso. Canem wszedł z nim na wojenną ścieżkę po odmowie złożenia byka na ofiarę dla Marsa w czasie własnego ślubu. Dymitr był wtedy pijany, jego żądanie było bez sensu, ale i tak to sobie zapamiętał. Potem Tytus kilkukrotnie interweniował w sprawie uprowadzeń chłopek z okolicznych wsi, które potem znajdowano w burdelach Teratosso. – Czego od nich chciał Hruszczew?

Szukał na pana sposobu – odparł Turski. – Pytał o procesy, jakieś ciemne sprawy. Znaleźli tylko tego syneczka w Ćwierklanach, ale to wszyscy wiedzą i sensacja żadna. Hruszczew już chciał wyjść, ale zatrzymał go Teratosso.

Siergiej znalazł interesujący go fragment i chwilę doczytywał odręcznie sporządzoną notatkę. Tytus w tym czasie starał się znaleźć odpowiedź na pytanie, co mógł zaproponować Dymitr drobnemu szlachetce. Wszyscy czterej chcieli na pewno jego zguby. Ale jak? Spalą dworek, zabiją go skrytobójczo? Czy uderzą w tych, których kochał?

Turski był już gotowy i zdał relację ze spotkania.

– „Około godziny piątej po południu wszyscy obecni byli już pijane.” Pan wybaczy język, ale to cytat z notatki, która sporządził mój człowiek. Niezbyt wykształcony, ale dużo widzi i szybko pisze. No, więc: „Rozmawiali na temat sposobu, co by pana Canem usunąć z Brzezin.” Tu jest to wszystko, co kombinowali, a z czego zrezygnowali, to nas nie interesuje… Jest… „Obywatel Dymitr Jakubowicz Teratosso oznajmił hrabi Hruszczewowi, że jest sposób, coby się pozbyć pana Canem. Ale to będzie kosztować i można za to iść pod ścianę. Pan hrabia się zgodził. To pan Terrattosso” Tu jest chyba błąd. Nieważne, poprawi się przy sporządzaniu oficjalnego pisma. „Pan Teratosso zaproponował, że pomoże zlikwidować pana Canem, ale pan hrabia musi robić dokładnie to, co mu będzie nakazane. Pan hrabia po raz kolejny się zgodził. Na to pan Teratosso nakazał wszystkim się zbierać i szykować do drogi. Gdy pan Pisci spytał, gdzie, pan Teratosso zaśmiał się i powiedział, że do wiedźmy Jaruchy, co siedzi na bagnach. Potem wszyscy wyszli i około godziny szóstej byli już w kolasce pana Teratosso, razem z trzema pannami lekkich obyczajów w kierunku północnym. Pan Hruszczew jechał na swoim koniu, na którego chciał też wziąć jedną ladacznicę…” I tak dalej, same nieobyczajne słowa.

Wiedźma! – zaśmiał się Canem, gdy Turski skończył czytać. – Wiedźma! Wierzycie w te bajdy?

Strach przed zamachem uleciał z niego w jednej chwili. Tak naprawdę nie było mu do śmiechu. Wiedźma Jarucha wiedźmą Jaruchą, ale przecież tym czterem złowrogie zamiary nie parowały szybko z głów.

Tytusie Andriejowiczu – powiedział poważnym tonem Siergiej. – Nie wiem, czy ona na miotle lata czy nie. Ale truciznę podać w jedzeniu, czy nawet studnię zatruć, to ona potrafi. Jak to wiedźma. Polejcie jeszcze po jednym, a ja już się będę zbierać. A wy na siebie uważajcie. I na rodzinę.

Canem wypił ostatni kieliszek koniaku i odprowadził Turskiego do powozu.

Raz jeszcze wam mówię, Tytusie Andriejowiczu: uważajcie na siebie, boście dobry obywatel – powiedział szpicel, wsiadając. Po kilku minutach był już na końcu alei, po czym skręcił na wschód. Czyżby jechał do Balów, siedziby Teratosso? Lepiej było nie pytać. Najważniejsze teraz było zachować spokój. Zagrożenie istniało, ale nie mógł go wyolbrzymiać. Czy mieli jakieś wtyki wśród jego służby, chłopów? Na pewno, przecież jasne było, że stary Julianowicz donosi im przez Moszego z karczmy. I chyba jedna z opiekunek sanatorium miała z Teratosso jakieś nieczyste interesy. Marta? Chyba ona. Mogła celowo zakazić czymś pacjentów, wtedy bardzo ucierpiałaby reputacja ośrodka. Trzeba było uważać.

Turski, choć był to carski szpicel, był jednak na swój własny, dziwny sposób porządnym człowiekiem. Raczej nie zrobił tego z obowiązku. Nic nie kazało mu ostrzegać potencjalnych ofiar zamachów, zwłaszcza jeżeli miała je przeprowadzić garbata wieśniaczka.

Słysząc czyjeś kroki na schodach, Canem wszedł do domu.

Już wstałaś? – spytał Marii, ubranej w halkę z różowego atłasu.

Turski jak na szpicla strasznie głośno szepcze – mruknęła pani Canem stając w połowie schodów. Tytus wiedział, że najprawdopodobniej podsłuchiwała przez niewielkie otwory w podłodze, powstałe gdy lokalną tradycją było strzelanie w sufit. – Hruszczew naprawdę będzie zdolny to zrobić?

Zamyślił się. Gdy chodziło o procesy, hrabia był lwem nad lwy. Jednak postraszony fuzją czy nawet starą zardzewiałą szablą truchlał i błagał o litość. Z kolei Teratosso był łotrem jakich mało. Oprych z twarzy, szuja z wychowania, zbrodniarz w praktyce. Ten do sądów nie chodził, jego rodzina dorobiła się w czasie, gdy sprawy sąsiedzkie załatwiało się ogniem i mieczem. No i lubił różne dziwne persony. Najpierw otaczał się wróżbitkami, które sprowadzał z dalekich krain za ogromne sumy licząc, że zarobi na ich czci tyle, że mu się to zwróci. Potem zaczął wydawać coraz większe kwoty na różnych szalbierzy, oszustów, wizjonerów i magów. Każdy z tych ludzi mógł być zwykłym wariatem, lub geniuszem potrafiącym wykorzystać wiedzę o różnych środkach odurzających. Podobno to Teratosso zapoczątkował w Białogórze modę na odurzanie się opium. Czy jego towarzystwo zna też sekrety innych trucizn? Ale czemu w takim razie jechałby z tym na bagna, skoro większa część tej menażerii siedziała w Białogórze, w jakiejś ruderze na Widłach?

Sam Hruszczew jest niegroźny – powiedział ponuro Canem. – Zemdlałby na widok psiej krwi, a na widok własnej umarłby ze strachu. Ale wpadł w takie towarzystwo, że…

Nie dokończył. Ryzyko było zbyt wielkie. Wystarczyło zamienić ze sobą jeden proszek od doktora Szujskiego na jakąś wschodnią truciznę i Marię może czekać śmierć w męczarniach. Zaraz poznała po jego minie, że coś planuje. Nim spytała, powiedział:

Pojadę na te bagna, wybiję im to z głowy.

Zadrżała. Wiedział, że wiele ryzykuje, ale nie miał zamiaru rezygnować ze snu tylko dlatego, że czterech bandziorów chce się na nim odegrać za bronienie swojego interesu.

Wezmę Rudzielnickich – zapewnił, po czym zaczął przygotowania do wyjazdu.

Marcin musiał odpocząć, lepiej było zresztą jechać konno. Trzeba było powiadomić Rudzielnickich, a ci akurat mogli być poza domem. Miał zamiar też wezwać jednego oficera policji, ale po chwili namysłu zrezygnował. Tego tylko brakowało, żeby trafiła się jakaś szuja. Posłał dwóch chłopców z kuchni do Rudzielnic i do stajni. Sam poszedł na górę i przebrał się w strój podróżny, sprawdził rewolwer i doczyścił fuzję.

Nim skończył, rozległo się stukanie do drzwi. Maria miała już w rękach dubeltówkę, drugą podała mężowi. Tytus podszedł ostrożnie do drzwi, dla pewności zasunął dwa solidne skoble i spytał:

Kto tam?

Chwila milczenia. Gotują się do wejścia? Ilu ludzi mógł sprowadzić Teratosso? Czy mogli otoczyć dworek i zbliżyć się tak niespodziewanie? Maria poszła na górę, gdzie przez niewielki lufcik można było podejrzeć kto stoi na ganku, a nawet w razie potrzeby wypalić gościowi w łeb.

Kto tam, się pytam! – warknął Tytus, kładąc palec na spuście. Dosłyszał szepty po drugiej stronie drzwi. Nie rozpoznał głosów, to mógł być ktokolwiek. Długo zwlekają. – No, gadajcież, bo ołowiem grzeczności nauczę!

Darmowy fragment (PDF i epub)

Płatna całość – całe 3 zł