Artyście według powszechnie przyjętych kryteriów oceny zachowań wolno więcej. Artysta to ten, kto szuka nowych dróg, patrzy dalej, szerzej, głębiej. To ktoś, kto wskazuje nam nowe drogi postrzegania rzeczywistości. Sztuka była często jedynym polem dozwolonej krytyki, co wyrażą się w utartym przekonaniu, że błazen miał prawo powiedzieć to, co w ustach innego byłoby obrazą majestatu. Problem w tym, że czasem prosty cham do swojego steku wulgaryzmów doda dwie nutki i już powołuje się na wolność artystyczną, by pozostać bezkarnym.
Tak, czasem wymaga to odwagi, będącej nieraz ubocznym efektem bezmyślności. Bezmyślność ma miejsce wtedy, gdy „twórca” nie zastanawia się nad skutkami czy możliwymi drogami odbioru swego „dzieła”. Po prostu robi, plecie i maluje to, co przyjdzie mu do głowy. Konsekwencje spadają na niego, a on jest ciężko zaskoczony. Odwagę widzimy, gdy autor wie, jak zrozumieją sprawę inni i że mogą go spotkać konsekwencje, które też bierze pod uwagę.
Ostatnio jednak coraz częściej obserwujemy swoistą odwagę imitowaną. Chodzi mi tu o różne produkcje, które świadomie tworzą karykaturalny obraz Kościoła albo (co gorsza) wprost szydzą z Chrystusa. Pierwszy przypadek to „Kler”, drugi „Pierwsze kuszenie Chrystusa” Netflixa. Nie oglądałem ich, powiem wprost, tak samo jak nie czytam regularnie gadzinówek Urbana, antysemickich blogów, czy nie oglądam „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP. Na guano szkoda czasu – czasem można zajrzeć, ale tylko po to by sprawdzić czy coś się poprawiło. Dodajmy do tego tanie prowokacje Nergala czy durszlakowców z Marszów Równości, którzy domagają się tolerancji dla swojej nietolerancji.
Dlaczego to odwaga imitowana? Gdyż jest to tylko biznes, chłodna kalkulacja. Po pierwsze, Smarzowski lubi pokazywać ludzi powszechnie nielubianych lub po prostu będących pod czujnym okiem społeczeństwa jako zwyrodniałych, gdyż w ten sposób wie, że więcej ludzi go poprze, gdyż gdy ktoś wystawia nam mandat, albo gdy odmawia wydania zaświadczenia dla świadka chrztu wolimy widzieć w nim czyste zło. To gwarantuje poklask i dochód z premiery, gdyż potencjalni krytycy będą musieli film obejrzeć, by móc się wypowiadać.
Po drugie, nie ma tak naprawdę żadnego realnego zagrożenia ze strony polskich wiernych. Nikt nie wpadnie do redakcji Faktów i Mitów z kałachem, jak to się stało w wypadku „Charlie Hebdo” po aferze z karykaturami Mahometa. Nawet nie ma ryzyka ukarania, bo przepis o ochronie uczuć religijnych jest martwy, a zachodnie media staną murem za „prześladowanym artystą”. Gdyby Smarzowski zrobił film „Pedały” (ambitny gej-polityk zakłada partię, konsultując najważniejsze dla niej sprawy na randkach ze swoim chłopakiem, w wywiadzie mówi, że jak go boli pupa to znaczy że jest dobrze, ignoruje aferę pedofilską w podległej mu placówce, po czym z trybuny grzmi na księży-pedofilów) czy „Ekoterror” (propozycja sceny: działacz ekologiczny dowiaduje się o wycieku hektolitrów ścieków komunalnych do Wisły, pędzi do szefa komórki, a ten pyta „Gdzie?”, młody odpowiada „W Warszawie”, na co szef: „Nie, tam nasi. Pakuj się, jedziesz na mierzeję”). Netflix nie wyda też filmu o ucieczce Mahometa do Medyny, bo lubi głowy swojej ekipy tam, gdzie są, czyli na karkach.
Byłyby to odważne filmy, wpisujące się w debatę publiczną? Tak – ale wpisałyby się po niewłaściwej stronie. Nie sprzedałyby się? No, nie – bo nikt nie zaryzykowałby kasy na takie przedsięwzięcie, które zostałoby ofuknięte przez salony. Nikt z odważnych twórców nie zrobi takiego filmu, bo odwaga Netflixa, Nergala i Smarzowskiego kończy się tam, gdzie zaczyna się realne ryzyko klapy finansowej i groźnego pozwu. Tworząc „Kler”, depcząc święte obrazy, szydząc z Jezusa ryzykują łatkę „pluszowego męczennika”, osoby wychwalanej za bycie prześladowaną, choć same prześladowanie nie grozi ani życiu ani portfelowi. Śmiało rzucając kałem, kryją się za plecami troskliwych patronów.
Tymczasem media tworzą wokół procesów atmosferę rodem z czasów Świętej Inkwizycji, gdzie najbliższy wydarzeniu biskup już ostrzy narzędzia katowskie i zbiera chrust na stos. Byłoby to zabawne, gdyby nie jeden fakt: są ludzie, którzy tę atmosferę zagrożenia ze strony katotalibanu biorą na poważnie, a w każdym akcie imitowanej odwagi najwyższą formę sztuki.