Parenting w stylu country

Parenting w stylu country
Dziś krótko o rodzicielstwie takim, jakim widzimy je w różnych piosenkach country. Jak wiadomo,a jak country to tradycja, jak tradycja, to rodzina. No to jedziemy.

1) Johnny Cash – Boy named Sue

Zaczynamy od utworu opowiadającego historię pewnej półsieroty. Facet nie ma ogólnie żalu, że jego tatuś wziął i da ł nogę zostawiając po sobie tylko starą gitarę i pustą flaszkę. Nie, to był drobiazg. Ostatnią rzeczą, jaką zrobił tatko, było nadanie pierworodnemu imienia. Z dziesiątek dziwnych imion, które Amerykanin może nadać i córce i synowi wszystkie zignorował. Nawet nie pogrzebał w Biblii, by ochrzcić syna „Abdiasz” czy „Zacheusz”. On wziął i nazwał go „Zuza”. Życie nie jest w takim wypadku łatwe, gdyż nawet po zmianie danych osobowych dawne miano musi wypłynąć. W obliczu ciągłych napięć z kolegami i niemożności zdobycia koleżanki, nasz bohater udaje się, by znaleźć ojczulka i odwdzięczyć mu się za te wszystkie lata. W końcu, w pewnej spelunie widzi znane sobie tylko ze starego zdjęcia bliznę na policzku i podłe oczka. I się wita „Jestem Zuza, jak tam? A teraz zdechniesz!” Tatko okazuje się kopać jak muł i gryźć jak krokodyl, ale w końcu przyznaje się do winy, podając uprzednio motywację.

https://www.youtube.com/watch?v=NIMgEEASoWQ

2) Brad Paisley – Anything like me
Scena z gabinetu ginekologicznego, badanie USG. Młody tatuś dowiaduje się, że będzie miał synka. I zaraz sobie myśli: „Niech Bóg broni, jeśli będzie choć trochę taki jak ja”. Czyli się przypomina ten cudowny czas, gdy wybijało się szyby, zbyt szybko zasuwało na rowerze, chodziło na randki, przeżywało rozterki okresu dojrzewania i wnerwiało ojca. Ale po dłuższym namyśle, młody tata uznaje, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko synek będzie choć trochę do niego podobny.

https://www.youtube.com/watch?v=ZazrQYirYLs
3) Merle Haggard – Mama tried

Byli tatusiowie, to teraz mama, która bardzo się starała, by syn wyrósł na uczciwego człowieka. On jednak od młodości był niespokojnym duchem, którego nic nie mogło zatrzymać w domu. Nikt nie mógł mu pomóc, ale mama próbowała.
Jest to piosenka o tyle ciekawa, że chyba nieco autobiograficzna. Ojciec Haggarda rzeczywiście umarł, gdy ten był dzieckiem a młody Merle nie należał do grzecznych –jako support dla Casha grał w San Quentin wraz z kilkoma innymi więźniami.

https://www.youtube.com/watch?v=loT_pYzi3Vw

4) Lonstar – Ona i ja

Spokojna ballada o relacji ojca i z córką, „tego odważnego i dużego” wobec burzy – najpierw dosłownej, a potem bardziej metaforycznej. „Co zostało z moich mitów, kiedy przyszła pora klęsk?”
https://www.youtube.com/watch?v=b8_k2EeEfZs

5) Steve Wariner – Holes in floor of heaven

Rodzicielstwo to też trudne sytuacje, gdy dziecko na swoje urodziny dowiaduje się, że babcia nie żyje. Wtedy trzeba wymyślić coś, co je pocieszy – na przykład opowieść o otworach w posadzce nieba, przez które babcia wciąż je widzi. Ta pozornie błaha wymówka może wryć się w pamięć i pozwolić sobie troszkę lepiej poradzić w przyszłości np. ze śmiercią żony. Piosenkę zamyka scena, gdy kończąca uniwerek córka zapewnia ojca, że mama ją widzi – w końcu po coś są te dziury w posadzce nieba.

https://www.youtube.com/watch?v=WiMB-zV253o

6) Gang Marcela – Ojciec żył tak, jak chciał

I kolejny tatuś, w wykonaniu którego wychowanie odbywać mogłoby się co najwyżej korespondencyjnie. Niestety, ma on tylko tyle czasu dla rodziny, by napisać krótki list i wpaść czasem, by zabrać matkę na tańce i pobawić się z dziećmi.

https://www.youtube.com/watch?v=qYP-RgTT4jM

Country o sobie samym

Zapewne nie zdziwi nikogo, że tak szeroki nurt spłodził kilka utworów, które dotyczą jego samego – w końcu z jednej strony muzycy są dumni z tego, co robią, z drugiej – są czasem za to atakowani. Więc się bronią. Szczególnie w Polsce można zauważyć pewien trend do obrony się przed niechęcią (co ja nazywam „apologetyką country”) i co tu dużo mówić – konieczność promocji swojej muzyki. Dlatego oto kilka piosenek o muzyce, której częścią one są.

1) This is country music, Brad Paisley
Nie wypada śpiewać o smutnych tematach – takich jak rak, czy słodkich – jak życie na wsi i mama. Nie jest też mile widziane branie słuchacza pod włos opowieściami o miłości Boga. Ale to jest country i tak się robi. Nawet jeśli trzeba zaśpiewać łzawy kawałek o żołnierzu, który umarł za ojczyznę, raczej nie zrobi tego gwiazdka pop powtarzająca pacyfistyczne sofizmaty, tylko właśnie muzyk country.

https://www.youtube.com/watch?v=n_KxM4rU38Q

2) Willie, Waylon and me, David Allan Coe
Fakt, są bardziej popularne gatunki muzyczne niż country. Ludzie słuchają Beatlesów, Eaglesów, Janice Joplin… nie, żeby to była zła muzyka. Ale outlaw country, czyli country unikające popowych klimatów, zwanych Nashville Sound, to inna bajka. To muzyka wolna, wciąż uprawiająca „one night stand” – jednorazowe występy (jest to także synonim dla romansu na jedną noc), niezwiązane z wielką kampanią reklamową i tysiącami umów do podpisania.

https://www.youtube.com/watch?v=NzcLcUjIPcQ.

3) Wild West is gonna get wilder tonight, Michael Martin Murphy
Świetna, rytmiczna piosenka odnosząca się do kilkunastu chyba hitów country, westernowych legendi mitów. Do tego instrumentalne wstawki na koniec m.in. z Red River Valley.

https://www.youtube.com/watch?v=DxLsbYCYXFg

4) Co to jest to country, Lonstar
Nieformalny hymn Festiwalu Czyste Country w Wolsztynie. Muzyczna odpowiedź na kpiarskie zarzuty o niewielkie zainteresowanie, nudną tematykę i nieżyciowość. A jest to muzyka dla każdego, gdyż każdy znajdzie tu coś dla siebie. jest do śmiechu, gdy się wygra w totka i do płaczu, gdy kobietę rzucił mąż. Nie tylko dla kierowców TIRa, ale i dla profesora.

Wideo z pi-jęk-ną dedykacją.

https://www.youtube.com/watch?v=Tol71HS2PI4

5) Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa, Cezary Makiewicz
Tej piosenki tu nie mogło zabraknąć i chyba nie trzeba jej za bardzo komentować. Hymn najsłynniejszej w Polsce imprezy country.

https://www.youtube.com/watch?v=miAFxTRDdww

6) If ol’ Hank could only see us now, Waylon Jennings
No, też ciekawe, co by powiedział stary, dobry Hank Williams, gdyby zobaczył te gwiazdy country – rozbijające się odrzutowcami, nabijające sobie kabzę udostępnianiem muzyki na komórki i po prostu zbyt bogate, by grać country bluesa. Nawet CMA (Country Music Assiocation) rozdaje nagrody za granie country popu. No i te grube tysiące dolarów wydane na niezacinające się płyty CD.

https://www.youtube.com/watch?v=flT5ptTuJFo

Country panegirycznie, czyli piosenki w hołdzie

Jak już było raz powiedziane, country często i udanie opowiada historie. A często są to historie ludzi, którzy czymś się wyróżnili – ludzi znanych i anonimowych, bliskich lub praktycznie obcych autorowi tekstu, prawdziwych bądź też zmyślonych. oto więc kilka właśnie takich piosenek „w hołdzie”.

1) Kenny Rogers, Reuben James
W tym utworze główną postacią jest osoba z marginesu społecznego. Przeklinany w całym hrabstwie Madison czarnoskóry nędzarz, spędzający całe dnie na spalonym słońcu, nie swoim polu, uczepiony wielkimi dłońmi do pługa. W końcu znoszą go z pola, a w kondukcie żałobnym idą kapłan, deszcz i pewien chłopiec, który Reubena Jamesa kochał. Bo Reuben James jako jedyny nie odwrócił się plecami do głodnego, białego dzieciaka, którego matka niedawno zmarła.

https://www.youtube.com/watch?v=1Hya9civ_4g

2) John Henry’s Hammer
O ile co do istnienia Reubena Jamesa jesteśmy niemal na pewno pewni, że raczej nikt o takim imieniu nie istniał, o tyle John Henry stanowi zagadkę. Powiada się, że ten czarnoskóry robotnik pracował przy budowie któregoś z tuneli kolejowych. Być może był to Big Ben Tunnel w Zachodniej Wirginii, lub Lewis Tunnel w Wirginii. W każdym razie, legenda mówi, że gdy pojawiła się na placu budowy maszyna parowa mająca zastąpić człowieka, John Henry stanął z nią w szranki. Rywalizację obserwowały tłumy, które stały się świadkami zwycięstwa Johna. Niestety, był to dla niego zbyt duży wysiłek, przez co wojownik o pracę za 25 centów na dzień zmarł tuż po tym wydarzeniu. Ile w tym prawdy? Jednym ze świadków walki miał być 14-letni wtedy Neil Miller, a jak mówią wszyscy, którzy go znali: „jeśli Neil Miller powiedział, że coś się zdarzyło, wtedy to coś się zdarzyło”.

Johnny Cash, The Legend of John Henry’s Hammer, na żywo w więzieniu stanowym w Folsom na życzenie osadzonych. https://www.youtube.com/watch?v=ztvmyW8BWxE

3) Hank Williams, you wrote my life, Moe Bandy
Hank Williams, właść. Hiriam King Williams, nestor i pierwszy z country’owego rodu Williamsów mocno wbił się w kanon tego stylu muzyki. Na jego muzyce wychowało się przynajmniej jedno pokolenie, choć jego losy świetnie oddają jego piosenki. Sporo radości, ale też łez. Po odejściu ukochanej żony, Williams powiedział jej, że nie wytrzyma bez niej roku. I rzeczywiście, zmarł w Nowy Rok 1953 roku. Moe Bandy śpiewa o tym, jak to w swoich tekstach, gorzkich smętnych i ponurych Hank jak gdyby przewidział jego własne losy, co zapewne było wrażeniem nie tylko tego jednego piosenkarza.
https://www.youtube.com/watch?v=miPX638p2ZQ

4) Night Hank Williams came to town, Johnny Cash
I znowu Hank Williams, tym razem w wykonaniu Johnny’ego Casha, który wspomina piękny dzień, gdy cola i burger kosztowały 30 centów, Harry Truman był prezydentem, a w telewizji puścili pierwszy odcinek „Kocham Lucy”. Tego ostatniego jednak nikt nie oglądał, gdyż do miasta zajechał sam Hank Williams z jego Drifting Cowboys Band. Cash udał się więc w towarzystwie pewnej dziewczyny o imieniu Mavis Brown i tysiąca innych osób do sali gimnastycznej, gdzie usłyszał nie tylko „Jambalayę”, „Cheating heart” czy „I saw the light”, ale też propozycję randkowania – ale to już ze strony Mavis, nie Hanka. Ale w końcu był to skutek tego, że Hank Williams przybył do miasta.

https://www.youtube.com/watch?v=JEvjL6ngSEI

5) Sally was a good old girl, Waylon Jennings
Tym razem na pewno mniej znana postać, mianowicie niejaka Sally. Nie znamy jej nazwiska, wiemy tylko, że odegrała ważną rolę w dzieciństwie pewnego młodego chłopaka. Jest to zapewne efekt jej zaangażowania, gdyż dziewczyna zawsze starała się na maksa, będąc na tyle miła, że choć sprzedawała naszyjniki, czasem dawała je za darmo, gdy klientce brakowało pieniędzy. Nie odmawiała też żadnemu panu, gdyż „dziewczyny są do ściskania, a nie od docinania”. Kochana przez mężczyzn, znienawidzona przez kobiety, Sally w końcu wyszła za milionera.

https://www.youtube.com/watch?v=ZqIoViuHkuA

Rusticum narrans, czyli country opowiadające historie

Jak już napisałem w poprzednim wpisie, country nie śpiewa tylko o kowbojach i zawodach w ujeżdżaniu bydła. A o czym śpiewa? W country podoba mi się przede wszystkim to, że country śpiewa historie. Jak to ujął ładnie Terry Pratchett, człowiek jest częściej niż Homo Sapiens Sapiens jest Pan Narrans, małpą opowiadającą. A że countrowców jest dużo, to historii, jakie opowiadają jest sporo i dość łatwo znaleźć kilka kawałków mogących służyć za kanwę dla szkicu książki czy scenariusza filmu – tak jak piosenka Convoy zainspirowała film „Konwój” z Krisem Kristoffersonem w roli Gumowej Kaczki. Oto subiektywny wybór kilku lepszych opowieści w stylu country. Zastrzegam jednak, że nie są najlepsze – parę zostawiłem sobie na dalsze countrowe wpisy na blogu.

1) Mark Collie – Born and raised in black and white
Opowieść o dwóch braciach, składająca się z trzech zwrotek-epizodów. Pierwsza, to wspomnienie z dzieciństwa, z Teksasu, gdzie można oszaleć od dującego wiatru. Dwóch chłopców bawi się na podwórzu – jeden z książką, drugi z pistoletem-zabawką. Następnie kolejne spotkanie, gdy ten grzeczny został kaznodzieją, poświęcając czas, by ratować dusze. Jednak brata, który nie ma planów i marzeń, w którego dłoni pistolet leży jak ulał nie uratował. Ostatnim życzeniem skazańca w celi śmierci jest błogosławieństwo ze strony najbliższej osoby. „Nie marnuj na mnie dzisiaj łez, barwy nasze, to czerń i biel.”.

Mark Collie: https://www.youtube.com/watch?v=ZiIDfmmzAjI

The Highwaymen: https://www.youtube.com/watch?v=NNBetR6Jaa0

 

2) Lefty Frizzel, Saginaw Michigan
Historia miłości rodem z Saginaw Michigan, o młodzieńcu znad Zatoki Saginaw i córce „bogatego-bogatego” gościa. Oczywiście tatuś panny nie toleruje „tego syna rybaka z Saginaw” i nie daje pozwolenia na ślub. Więc co robi zakochany? Wyjeżdża na Alaskę, gdzie akurat trwa gorączka złota. I ryje jak kret w zmrożonej ziemi licząc na to, że w końcu uda mu się znaleźć żyłę złota i wrócić triumfalnie do Saginaw (w stanie Michigan). W końcu wysyła telegram: „Skarbie, wracam, czekaj na mnie. Trafiłem na największą żyłę w historii Klondike”. No i teściowi zaświeciły się oczka. Zainwestował w wielką imprezę, w czasie której przekonał przyszłego zięcia, że nie ma co marnować życia w kopalni. Niech sprzeda swoją działkę tatusiowi, a on już zaopiekuje się złotkiem. Młody się zgadza i… za kilka tygodni kpi sobie ze starego, chciwego głupca, który  w lodowatej ziemi szuka złota, którego tam nigdy nie było.

Lefty Frizzel: https://www.youtube.com/watch?v=8tbrLDA18C4
Johnny Cash: https://www.youtube.com/watch?v=BPtY-DgIeOw

3) Tammy Wynette, D-I-V-O-R-C-E
Tym razem bardziej smutna opowieść, o rodzinie na skraju rozpadu. I trochę psychologii rozwojowej. Rodzice, jeśli chcą zaskoczyć czteroletniego syna korzystają z tego, że nie potrafi on połączyć pojedynczych liter w wyraz. Więc nie mówią, że szykuje się niespodzianka, tylko mówią, że będzie n-i-e-s-p-o-dz-i-a-n-k-a. A teraz, aby nie robić mu przykrości, mówią o r-o-z-w-o-d-z-i-e. Wiedzą, że to będzie dla dziecka p-i-e-k-ło, ale kłócą się o -p-r-a-w-o d-o o-p-i-e-k-i.

https://www.youtube.com/watch?v=S9J7XE-ctMU

 

4) Charlie Pride, Kaw-liga
Teraz historia romantycznej miłości Kaw-ligi i pięknej indiańskiej panny. Oboje są figurami w sklepie z antykami. Stary Indianin nie wie, co traci, bo nigdy nie dostanie nawet całusa od swojej ukochanej. W końcu – skąd może ona wiedzieć o jego uczuciu, skoro Kaw-liga stoi jak ten słup soli i nic jej nie mówi? I tak sobie stoją, aż w końcu jakiś bogacz kupił indiańską pannę, zostawiając Kaw-ligę samego jak palec.

https://www.youtube.com/watch?v=SVP33UzwF3c

 

5) Randy Travis, Three wooden crosses
Historia podróży nauczyciela, farmera, księdza i prostytutki, jadących nocnym kursem do Meksyku, a właściwie o jej końcu. Każdy po co innego. Ktoś, by odpocząć, ktoś by się doszkolić, a dwoje w pozornie podobnym celu. Kaznodzieja i dziwka (bo tak należy dosłownie tłumaczyć słowo „hooker”) szukają zagubionych dusz – jeden, aby je zbawić, druga, by na nich zarobić. Na ich drodze staje pozornie drobnostka – zasłonięty, skradziony, zamazany znak „stop”. Kolizja z ciężarówką kończy się tym, że na poboczu drogi stawia się trzy drewniane krzyże. Kto powinien przeżyć, według ludzkiej logiki, by było sprawiedliwie? Rolnik trudzący się całe życie na swoich sześćdziesięciu akrach, które zostawił na czas wakacji synowi? Nauczyciel, który miał wkrótce wrócić do swoich uczniów uzbrojony w nowe metody nauczania i nowe siły, by ułatwić im wejście w życie? Bogobojny kaznodzieja? A może dziwka? Jak się okazuje, pastor nie umarł na darmo. Ostatkiem sił zbawił jeszcze jedną duszę, a ona wydała obfity owoc – to jej syn, sam też kaznodzieja opowiada tę historię swoim wiernym.

https://www.youtube.com/watch?v=cP8lCapcqwM

 

6) Tomasz Szwed, Poradnik początkującego kierowcy
Na koniec dwie piosenki polskie. Obie w truckerskich klimatach,, do tego pierwsza jest to opowieść w opowieści. Narrator w czasie postoju spożywa posiłek w barze leśnym przy drodze na Zgorzelec. Podsłuchuje rozmowę dwóch kierowców – starszego i młodszego, a raczej monolog doświadczonego szoferaka, który na podstawie swojego życia dowodzi, że warto zachować odstęp, czy to biorąc napęd w CPNie, czy to zadając się ze słuchającą Dżemu panienki pięknej jak jakiś sen.

https://www.youtube.com/watch?v=oeCwRZyZffs

 

7) Lonstar, Długi kurs
Prawo prawem, ale nocą raźniej jedzie się we dwóch”. Więc TIRowiec bierze autostopowicza, jadącego do domu za Sanokiem. W końcu nocny kurs, jak życie nie jest łatwy, nawet doświadczony człowiek popełni błąd zmęczony wybojami, dziurami i mylnymi znakami. Tak, jak pasażer, który wybrał zły kurs i dostał za to dwa lata.

https://www.youtube.com/watch?v=Riymf9ao6sI

Kowboje i rodeo – co to ma do country?

30 września został mianowany Polskim Dniem Muzyki Country. Mianowali go sami countrowcy, a teraz walczą o popularyzację. A jeśli chodzi o popularyzację, to country ma szeroką rzeszę weteranów, gdyż od dawna jest to gatunek niedoceniany i istniejący niejako na marginesie świadomości społecznej. Traktowane jak amerykańskie discopolo, niemożliwe do zainteresowania polskiego słuchacza opowieściami o kowbojach i rodeo, szczyt kiczu i obciachu.

Jest to pogląd mylny, o czym świadczą choćby te piosenki o kowbojach i rodeo. Country nie odżegnuje się twardo od tych amerykańskich tradycji, co może być dziwne dla kogoś, kto żyje w kraju, którego społeczeństwo ma za sobą pół wieku przekuwania w nowym duchu. Choć nikt z nas nie nosi strojów z przełomu XIX i XX wieku, w Stanach noszenie kowbojskiego kapelusza czasem jest wygodniejsze niż użeranie się z czapką z daszkiem i jest po prostu elementem trwającej od wielu lat mody.

1) Last cowboy song.
The Highwaymen to supergrupa country złożona z czterech wielkich gwiazd tego stylu: Johnny’ego Casha, Williego Nelsona, Waylona Jenningsa i Krisa Kristoffersona, istniejąca od 1985 do 1995 roku. Ta konkretna piosenka jest coverem utworu Eda Bruce’a i raczej smutnym stwierdzeniem, że czasy kowbojów minęły, szlaki, które przemierzali teraz pokryto asfaltem, jak gdyby po prostu żyli sobie i umarli.
Ed Bruce: https://www.youtube.com/watch?v=GKeDcF1v_Y4
The Highwaymen: https://www.youtube.com/watch?v=rou4IJsIIPo

2) Bullets in the gun. Toby Keith.
Dobra, nie mamy tu kowboja jako takiego. Raczej harleyowca, który posiada jedynie
to, co zmieści się na motorze i włóczy po świecie noszony trochę zbyt żywiołowym temperamentem. W południowej Arizonie, w podrzędnej knajpie spotyka tańczącą piękność. Dochodzi do rabunku, ucieczki i starcia z Federales. Piosenka ciągle odnosi się do klasycznych westernowych toposów – jak choćby Meksyk jako miejsce ucieczki przed prawem, czy bezsensowna szarża na pół setki wymierzonych w ciebie luf.
Teledysk troszkę przypomina mi estetykę discopolo, głównie ze względu na Toby’ego Keitha który po prostu lubi swój wizerunek i widzieć się na ekranie.

3) Rodeo Cowboy, Lynn Anderson. Tu zalatuje nieco pedofilią, gdyż zaczyna od zakochania trzynastolatki w uczestniku rodeo. Dziołszka z warkoczykami zafascynowana facetem ujeżdżającym konia o imieniu Północ. Północ –pomimo dziwnych zwyczajów Uesańczyków jeśli chodzi o imiona – to imię konia, rzecz jasna. Od Cheyenne, przez Denver, Salt Lake City, aż po Amarillo jeździ za nim, marzy o tym, by został przy niej, ale wie, że tak nie będzie – bo to „rodeo cowboy”, którego nie spotkasz, tam gdzie jego kobieta (nawet jeśli w Utah powiedział, że ją kocha), tylko tam, gdzie najwięcej płacą. Nie ma domku z ogrodem tylko konia i srebrne, pokazowe siodło.
https://www.youtube.com/watch?v=Ss7NZ1_MhrY

4) Mammas, don’t let your babies grow up to be cowboys, Willie Nelson i Waylon Jennings.
I znowu jest to cover Eda Bruce’a, który napisał tę piosenkę wraz ze swoją żoną, też gwiazdą country, Patsy Cline. Krótki poradnik dla matek, które chcą by ich synek siedział w domu, dawał im drogie prezenty, miał dobrą żonę i w ogóle był cud, miód orzeszki. Kowboje tak nie robią, nawet ci, którzy zamienili konia na starego pick-upa. Kowboja ciężko kochać, a jeszcze ciężej przy sobie utrzymać. Przebywa w miejscach raczej nietypowych dla statecznego męża: zadymionych barach czy górach, w towarzystwie dzieci i dziewczyn nocy. „Jeśli go nie zrozumiesz i jeśli nie umrze młodo, pewnie odjedzie w dal”. 

Ed Bruce: https://www.youtube.com/watch?v=yX4v2kdtMC4
Jennings i Nelson: https://www.youtube.com/watch?v=BIan1LDa3hU

5) Cowboy logic, Michael Martin Murphey
Krótkie wyjaśnienie psychologicznego „syndromu kowboja”, czyli prostego rozwiązania każdego problemu. „Masz ładunek, to go przewieź, jak biją to unikaj, a jak jest dama, to traktuj ją jak królową”, a w pick upie siedź zawsze pośrodku, bo po tym poznaje się prawdziwego kowboja. 😉
https://www.youtube.com/watch?v=WVIUTloHDkM

6) Legenda europejskiego kowboja, Michał „Lonstar” Łuszczyński
Na koniec Polak, po polsku i o ludziach, którym trafił się kraj i czas za daleko wysunięty na wschód.

O hejcie w internecie i muzyce słów kilka

Dawno temu, na facebooku powstał profil prezentujący różne ciekawe słowa, mało znane typowym Polakom, a na pewno przydatne w życiu („ingracjacja”). Niestety, od jakiegoś czasu w imię klikalności zaczął też prezentować obrazki. A także filmiki – jednym z nich była młoda panna grająca na gitarze i śpiewająca „Highway to Hell”. No, gra jak gra, na pewno lepiej niż ja, ale problemem stał się jej dekolt. Z niejasnych dla mnie względów (zupełnie nie podejrzewam tu pań z facebooka o zazdrość czy kompleks małej piersi – w ogóle) płeć piękna zaczęła krytykować bohaterkę filmiku. Oczywiście, główny zarzut był taki, że jak się nie umie śpiewać, to trzeba mieć dekolt. Mnie jednak zaciekawiła wypowiedź, że „tak tam to w każdej knajpie śpiewają i wyglądają”.Taki poziom hejtu to się w polskim internecie uprawia. Tam przynajmniej jak jest knajpa, to jest większa szansa, ze ktoś zaśpiewa na żywo niż u nas, że puszczą w radiu „Kamień z napisem love”. Tam w knajpach jest miejsce dla artysty, a nie tylko odtwarzacz (CD/kaset/samo radio), płyta z „Białym misiem” czy innymi czterema osiemnastocalowymi felgami. W Polsce mamy nasz własny, jedyny powstały w naszym kraju gatunek muzyczny – disco polo, którego „artyści” (w cudzysłowie, gdyż wszystko, co włożysz między cztery przecinki brzmi „poważnie”) potrafią objechać dwadzieścia dyskotek w ciągu nocy, grając jeden kawałek i zostawiając płytę, z której gra się przez resztę wieczoru. Skoro i tak grają głównie z playbacku, to co za różnica?
W Stanach może i każdy dzieciak szpanuje na gitarę, ale dzięki tej ilości można wyłowić perełki o niesamowitej jakości. Bo dobrzy muzycy biorą się z grania i śpiewania, a nie z tańczenia po dwóch ćwiartkach i słuchania niedorobionych coverów typu „Baju baj” („Jambalaya” Hanka Williamsa) czy „Straciłaś cnotę” („Sara perche ti amo” Ricchi e Poveri). No, kto wie, że to covery? Kojarzy oryginalne piosenki? Sami się wykastrowaliśmy pod względem np. folku. Taki zachwyt, jak był nad Golcami, Zakopower czy innymi artystami korzystającymi z ludowych brzmień wynikał z szoku.
Przez cały niemal PRL ludowość to były te Mazowsza, te Ślaski, w kwietnych strojach i wiankach, będące właściwie gdzieś między chórem akademickim a kołem gospodyń wiejskich. A tu BUM. Wychodzi facet na scenę i zamiast czystą polszczyzną zaciąga z góralska i śpiewa coś spoza klasycznego repertuaru spod Giewontu, w dodatku wplata do tego gitarę elektryczną. Wielu ludzi nawet nie wie, ile energii można wycisnąć ze skrzypiec, bo kojarzy im się to z filharmonią i – co by tu dużo mówić – nudą, rzępoleniem Sherlocka Holmesa. Wcisnęliśmy ludowość do skansenu i zachwycamy się, gdy z niego wyjdzie i rozgości się w radio czy TV. Disco polo, jak sama nazwa wskazuje to polska wersja muzyki disco – rytmicznej, do tańca i w sumie niczego więcej. To próba naśladowania tego, co obce na podstawie skromnego instrumentarium. Tak pogardzana muzyka country zaś to naturalna ewolucja – ludzie grali po domach, często całymi rodzinami (Carter’s Family) i w pewnym momencie zaczynali grać też z sąsiadami, przez różne jarmarki a wreszcie trafiali do mediów. Rock’n’roll u swych początków czerpał z country, czyli z folku amerykańskiego białego południa. Podobnie rap – wyszedł nie odgórnie, nie poprzez dostosowanie klasycznego repertuaru do potrzeb czarnoskórych bandytów, ale jako ich własna, natywna muzyka, zakorzeniona w sumie w bluesie, trochę w wodewilu, ale przede wszystkim jako własny twór subkultury.
W Polsce w ogóle kultura ma się słabo, gdyż przede wszystkim jesteśmy odbiorcami skupionymi na tym, co proste, łatwe i przyjemne. Stąd rodzina prędzej spędzi wieczór przed telepudłem, albo przed ekranami tabletów, konsoli i tak dalej niż wspólnie grając i śpiewając. Zresztą i tak, gdyby grali za głośno, to sąsiad zaraz da znać (miotłą w sufit albo telefonem w Straż Miejską), że mu tu „Rodzinkę.pl” zagłuszają. Nie żebym chciał zakazywać telewizji – ona też może być cennym źródłem edukacji muzycznej, musi tylko promować coś więcej niż gwiazdy, których największym osiągnięciem jest sprzedaż miliona płyt w Chinach czy udział w kolejnym show typu „Celebryci skaczą na bombę”.Jakbym ministrem kultury był, to do 500 złotych na dziecko dodałbym 15-50 złotych/mc na lekcje muzyki albo instrument. Albo jednorazowo tysiąc złotych za zakup instrumentów zamiast TV.A wracając do tematu pań z USów, to na koniec Gretchen Wilson i „Redneck Woman”

Barack Obama błyszczy ciemnotą historyczną

Barack Obama rzekł:

Unless we get on our high horse and think this is unique to some other place, remember that during the Crusades and the Inquisition, people committed terrible deeds in the name of Christ, And in our home country, slavery, and Jim Crow, all too often was justified in the name of Christ.”


Cytat za:  http://www.businessinsider.com/people-are-freaking-out-after-obama-compared-isis-to-the-crusades-2015-2#ixzz3R2avaxZn

Aż chce się popoetyzować:

Prezydent Barack w White House se mieszka,
marną ma wiedzę ten nasz koleżka.
Powtarza stare, utarte slogany,
naród zaś słucha, bo mózg ma wyprany.

W wolnym tłumaczeniu wypowiedź Baracka Obamy brzmi trak: „Zanim zaczniemy się wywyższać i myśleć, że to jest typowe dla jakiegoś obcego regionu, pamiętajmy że podczas krucjat i Inkwizycji ludzie popełniali straszliwe zbrodnie w imię Chrystusa.” Wychodzi całe niedouczenie i błędy doktrynalne wynikające z demokratycznego nastawienia pana prezydenta.

Ja rozumiem, protestanci, siedzący głównie na północy Europy nie doświadczyli tego, czym są muzułmańskie najazdy. Nie pamiętają, że Imperium Osmańskie dotarło aż pod Wiedeń i nie wiedzą, czym były najazdy piratów berberyjskich. Za to chętnie potępią historię Kościoła przed Marcinem Lutrem. Chętnie zapomną, że przyczyną krucjat było to, że Bizancjum było zagrożone przez ataki islamskie a trasa pierwszej krucjaty szła przez Azję Mniejszą i to tam po raz pierwszy krzyżowcy starli się z wyznawcami Allaha. Protestanci mając uraz do ortodoksji, że atakują Inkwizycję, zapominając, że był to trybunał mający ucywilizować proces ścigania herezji. Czarna legenda Inkwizycji zaś to zasługa przede wszystkim „Oświecenia”, a zwłaszcza rewolucji francuskiej, której najlepszym symbolem są francuskie gilotyny, pracujące niekiedy w trybie 24/7, by zlikwidować wszystkich wrogów wolności.

Ciekawe, że za każdym razem, gdy protestanci chcą przepraszać, uderzają najgłośniej w piersi katolików. „Mea culpa” chyba nie tak działa. Dopiero potem delikatnie przypomną swoje grzeszki, ale tak na zasadzie: „I my byliśmy jak ci krzyżowcy i Inkwizytorzy”. Dopiero po odniesieniu do inkwizycji i krucjat Obama powiedział: „I w naszej ojczyźnie niewolnictwo i segregacja rasowa (ustawy Jima Crowa) były zbyt często usprawiedliwianie w imię Chrystusa”. 

Powiedział facet, który niedawno zasłynął hasłem: „God bless you, Planned Parenthood”, przywołując Boga, by pochwalić instytucję, która dzieli ludzi na „zlepki komórek” i dzieci i zarabia miliardy na zabijaniu. Każdego roku w Stanach Zjednoczonych morduje się 850 tysięcy nienarodzonych. Ale spokojnie, Obama mówi Panu Bogu „bless them”, to Pan Bóg ma ich blessnąć, bo tego chce wyborca spod sztandaru demokratów. A dlaczego ma blessnąc? Bo aborcja jest symbolem wolności. Tak, panie Obama, zrobiliście sobie z wolności Boga i od końca XVIII wieku składacie mu krwawe ofiary, przy których Inkwizycja, krucjaty, państwo islamskie, Holocaust, a nawet Stalin to dzieci w piaskownicy.

A jeśli chodzi o samo porównanie dżihadu i krucjat, to zapraszam do obejrzenia filmiku, który chyba bardzo dobrze oddaje proporcję. Ja sam mogę powiedzieć tylko tyle: krucjaty w pierwszej kolejności były wojnami obronnymi. To muzułmanie wpadli ze swoją religią, będącą jakąś dziwną mieszanką chrześcijaństwa, judaizmu i pustynnej wiary Mekki i Medyny, przypisując świętym dla chrześcijaństwa i judaizmu miejscom znaczenie w biografii Mahometa. W Biblii nie ma nic o nawracaniu mieczem, w Koranie – i owszem. Krzyżowiec szedł na Jerozolimę, by muzułmanie nie zmuszali chrześcijan do odstępstwa od wiary, by już więcej nie napadali na Ortodoksów z Bizancjum, by któregoś dnia nie zapukali do bram Rzymu. To, co stało się potem, IV Krucjata była wypaczeniem, zamazaniem prawdziwego celu tych wypraw na rzecz wojny między chrześcijanami (a właściwie między konkurencją w handlu: kupcy weneccy bardzo nie lubili kupców konstantynopolitańskich i postawili warunki bojownikom, którzy chcieli skorzystać z ich okrętów, by dostać się do Ziemi Świętej.). Dżihadysta idzie przez Dardanele, przez Gibraltar, by postawić ultimatum: albo przyjmujesz islam, albo giniesz, albo żyjesz jak parias. Wojna w imieniu Chrystusa zawsze stanowi zło, czasem mniejsze, gdy mamy alternatywę: iść i zabijać wrogów, albo bezczynnie patrzeć jak mordują chrześcijan. Dżihad jest esencją nauczania Mahometa, który rozszerzył swoją wiarę w Mekce dopiero wtedy, gdy z wygnania wrócił ze zbrojną kompanią. ISIS tocząc wojnę dla Allaha idzie wiernie za Koranem, czego nie chce przyjąć zakochany w multi-kulti Obama.
A oto obiecany filmik Billa Warnera.

Jak kobita cudownie na chłopa działa

Przyznam się szczerze, że mam awersję do tak lubianego i popularnego disco polo. Techno powoduje u mnie migrenę. 90% polskiej muzyki rozrywkowej puszczanej w radiu mnie odrzuca. Nie twierdzę, że mam wspaniały gust. Lubię niektóre kawałki sacro polo, ale głównie ze względu na tekst, bo na muzyce to się nie znam: stado słoni przespacerowało się po moich uszach, a Hulk zaraz potem odtańczył kankana. Za to country słuchałem jako plemnik. Może nie oryginalnego, amerykańskiego, może nie najlepszego w kraju, ale wciąż dobrego country w polskim wydaniu. Chodzi mi konkretnie o grupę „Gang Marcela”. Były dni, gdy na magnetofonie słuchałem niemalże w kółko jednej z ich kaset, tak zużytej, że trudno było odczytać jej tytuł.

Zespół tworzy różne kawałki. Od religijnych, przez biesiadę (zwłaszcza o śląskim zabarwieniu), po właśnie country. Świetnie wychodzą im moim skromnym zdaniem przeróbki hitów. Tak jak „Gdy jesteś tu”, będące polską wersją „I walk the line”. Sami porównajcie:

Gang Marcela – Gdy jesteś tu: 

https://www.youtube.com/watch?v=e5aNUIZJw6w 

Johnny Cash – I walk the line: 

https://www.youtube.com/watch?v=Lq0fUa0vW_E

 

W wersji pierwotnej miała to być wolna ballada, jednak producent przekonał Johnny’ego Casha, by podkręcić tempo. Mruczenie Faceta w Czerni* wynika z tego, że każdą zwrotkę śpiewał on w innej tonacji, schodząc do dźwięków niedostępnych dla wielu wokalistów i musiał się nieco „przestroić”. Tytuł angielski oznacza tyle, co „chodzić po linie” i stał się tytułem dla filmu biograficznego o Cashu. Tu oznacza wysiłek, jaki wkłada mężczyzna, by zachować wierność. Pilnuje się, spędza samotnie wieczory, ciągle jest czujny, żeby nie wyszło na to, że coś tam na boku kombinuje. Ale przychodzi mu to z łatwością, bo przecież jest wierny JEJ.

Gang Marcela zachował mniej więcej melodię, ale przerobił tekst idąc w nieco inną stronę. Tu też kobieta ma cudowny wpływ na mężczyznę. Z fałszującego, zamkniętego w sobie, dręczonego nieszczęściami hipochondryka robi podbijającego świat barda z sercem na dłoni i szóstką w totku. No, stara się chłopina, stara. W końcu przy tak wspaniałej partnerce nie ma innego wyjścia.

W obu przypadkach nie wiemy, czy wybranka na pewno jest taka ładna, mądra i cudowna, jak można by mniemać po jej wpływie na „podmiot liryczny”. Cash śpiewa, że dla niej zgłupiał, więc może inni dostrzegają jakieś niedostatki urody, ale przecież nie zakochany facet. 

Przeróbka, jak to przeróbka, gorsza od oryginału. Marceli Trojan, choć głos ma świetny, to wciąż kilka klas poniżej oryginału. Ale czego się spodziewać, gdy bierze się na warsztat Casha? A i nie wiem, czy jest sens patrzeć na te piosenkę przez pryzmat tego, kto i jak ją pierwszy wykonywał. Dla mnie to są dwa podobne, ale wciąż oddzielne utwory. 

* Casha nazywano „Facetem w Czerni”, gdyż po nawróceniu ubierał się przede wszystkim w tym kolorze. Miało to wydźwięk teologiczno-moralny, ale o piosence „Man in Black”, nie mającej nic wspólnego z filmami o kosmitach, może kiedy indziej.

Wszystko gra, czyli „Coś mi nie pasuje”

 Michała „Lonstara” Łuszczyńskiego osoby nie obeznane z tematyką country mogą kojarzyć z festiwalu Camerimage. Występował często na Pikniku Country w Mrągowie, a od pięciu lat promuje Festiwal Czyste Country w Wolsztynie. Jest to impreza w konkretnym stylu, bez popowych gwiazdek wepchniętych przez wielką telewizję1.

Zazwyczaj zalicza się muzykę Lonstara do gatunku „trucker country”, czyli przeznaczonego dla ludzi drogi, którzy za dnia przemierzają świat swoimi wielkimi wozami, a noce zamiast w ciepłym domu u boku żony spędzają albo w kabinie ciężarówki albo w podrzędnym zajeździe. Jednak myliłby się ten, kto spodziewałby się po „Coś mi nie pasuje” zachwytów nad nowym modelem naczepy czy szerokością polskich dróg.

„Ciężarówkowatość” przebija już z okładki płyty. Przednia jej część to złożony na pół kartonik. Zewnętrzna strona przedstawia Lonstara obejmującego gitarę elektryczną, na drugiej siedzi on w skórzanej kurtce i kapeluszu pod ciężarówką. Tam też znajdujemy listę muzyków biorących udział w nagrywaniu płyty. I tak dowiadujemy się, że wszystkie niemal teksty są dziełami Lonstara, który odpowiada też za wokal, bunt i marzenia. Czym zajmuje się reszta zespołu zostawiam czytelnikom do samodzielnego odkrycia. Środek okładki pozwala nam zaznajomić się z tekstami siedmiu z jedenastu zawartych na płycie piosenek.

I to właśnie teksty są dla mnie największym atutem muzyki Lonstara. Słoń może mi na ucho nadepnął i dwa razy podskoczył z przytupem, ale niech zrobi to samo na głowie, jeśli te teksty nie są co najmniej świetne. Choć orbitują nieraz wokół tematyki szosowo-TIRowej („Dla kierowców ze stu tysięcy szos”, „Radio”), to jednak trudno powiedzieć, by tylko kierowcy osiemnastokołowców mogli je docenić. Nie ma tu mowy o prostactwie formy czy przekazu: Lonstara stać nie tylko na wyrażenie sprzeciwu wobec medialnej rzeczywistości („Coś mi nie pasuje, chyba coś nie tak/Wczoraj otworzyli mi okno na świat/ale nie wyjęli z niego krat”), czy metafory dotyczące ludzkiego życia („Tocz się, wielka rzeko”) czy kariery artysty („Byłem chmurą”), ale też spojrzenie na relację ojca z córką (”Ona i ja”). Podróż szosą staje się okazją nie tylko do tego, by roztkliwić się nad tym, jak dobrze życie polskiego kierowcy zna „stary Willie Nelson” („Radio”), ale by spojrzeć na to, co kusi chłopaków ze stacji CPN przy szosie numer zero trzy („Zmysły pod kontrolą”) albo zastanowić się nad losem czekającej na księcia barmanki z baru „Dla kierowców ze stu tysięcy szos”. Znalazło się miejsce także dla więcej niż odrobinę czarnego humoru w kawałku „Jadę na południe” („Starzy ludzie powiadają, że nadchodzi mróz, lekarz mówi mi, że mój koniec bliski już”) czy odrobinę refleksji nad „Legendą europejskiego kowboja” czy ludzkimi planami i ambicjami („Odległe wizje”).

A teraz coś z serii „nie znam się, ale się wypowiem” – czyli jednak napiszę coś o muzyce. Zdarza mi się słyszeć piosenkę, w której coś ze sobą nie gra. W „Coś mi nie pasuje” pasuje mi wszystko. Nie ma tu sztucznego brzmienia znanego z obecnych hitów. Harmonijka wchodzi kiedy trzeba, perkusja nie jest na pierwszym miejscu, solówki na gitarach elektrycznych też się nie dłużą i nie drażnią. Głos Lonstara jest specyficzny, czasem staje się nieznośnie wysoki, daleki od Johnny’ego Casha, ale równie dobrze przekazuje emocje.

Michał „Lonstar” Łuszczyński, „Coś mi nie pasuje”, 1995, A.A. MTJ

1Czyste Country było reklamowane w 2010. r. na Mrągowie, ale chyba bez wiedzy Polsatu. https://www.youtube.com/watch?v=Tol71HS2PI4