6130% normy, czyli o przykazaniach judaistycznych

Same przykazania to temat na osobny, dłuugi materiał, ale ciekawe jest podejście do nich w samym judaizmie rabinicznym gdyż po tych twardych negocjacjach Mojżesza Żydzi wyrobili sobie tych przykazań sześćset trzynaście! Dobrze słyszeliście i tekst z zajawki nie jest pomylony.

Skąd się ich tyle wzięło? Jak brzmią? I czy zawsze są przestrzegane? A może są jakieś wytrychy?

Wersja filmowa:

1. Skąd 613?

Judaizm zna sześćset trzynaście przykazań, które regulują życie pobożnego judaisty i wspólnoty. Oczywiście, są one wywiedzione z Pisma, gdzie mamy wiele przepisów poza samym dekalogiem, mając w nim swoją podstawę.

Musimy pamiętać, że wiele przykazań w dekalogu nie jest podanych jasno i klarownie, z wyliczeniem sytuacji granicznych czy teoretycznych. Nie dowiemy się z „Nie będziesz pożądał żony bliźniego swego”, czy ewentualni kosmici to też bliźni i ewentualnie, która z pięciu ich płci to kobieta. Nie ma też jasnego wskazania, gdzie jest rozgraniczenie między zdrową a niezdrową czcią okazywaną ojcu lub matce. A gdy przykazania stają naprzeciwko siebie – okazać nieposłuszeństwo Bogu czy ojcu? Złamać zasady szabatu, czy pozwolić komuś umrzeć?

Pamiętajmy, że to nie jest zalecenie, porada czy jakaś filozoficzna „złota zasada”, która ma być światłem przewodnim – to jest nakaz. PRAWO. To jest micwa, od czasownika cawah – „rozkazać, zarządzić, polecić, ustanowić, wysłać z rozkazem/poleceniem”. Micwa oznacza też dobry uczynek, jaki wynika z wypełnienia tego prawa.

Bycie dobrym Żydem oznaczało więc przestrzeganie pewnego zbioru zasad, przestrzeganie zasad Przymierza, swoistej umowy. Co gorsza, spora część tej umowy dotyczyła jeśli nie Świątyni Jerozolimskiej czy Przybytku, to Erec Jisrael, Ziemi Izraela. No i co robić, jak przestrzegać umowy, jak się mieszka w takim Berlinie czy innym South Parku, a na miejscu Świątyni muzułmanie postawili sobie meczety? Olbrzymie, święte meczety, których nie oddadzą za nic.

Jak egzekwować zapisy Tory w sytuacji, gdy prawo w kraju, gdzie się mieszka stanowią goje? Więc wiele mądrych głów szukało praktycznego zastosowania dla przepisów kultycznych, społecznych czy religijnych, tworząc szerokie komentarze do zapisów Pięcioksięgu.

I nie uwierzycie! Jeden rabin mówił, że micwy są takie, a inny coś usuwał, coś co uważał za mało ważne i coś z własnej listy ulubionych dodawał.

Ale musiało to być sześćset trzynaście. Coś jak z ze sporem o Dekalog po Reformacji, gdy wiele wyznań miało własne listy, ale wszyscy wiedzieli ile ma być części. Można było więc uznać pożądanie żony bliźniego swego za równe z pożądaniem wołu bliźniego swego, ale wtedy miałeś tylko dziewięć przykazań. I coś musiałeś dodać. Albo rozbiłeś jedno przykazanie wyciągając dodatkowo zakaz czynienia podobizn i oddawania im czci i coś musiałeś ująć, bo przykazań ma być dziesięć a nie jedenaście.

Dlaczego judaizm postawił na sześćset trzynaście? Wartość liczbowa słowa „Tora”, czyli „Prawo” to 400 za taw, 6 za waw, 200 za resz i 5 za he, czyli sześćset jedenaście i tyle przepisów miał otrzymać Mojżesz na samej górze, do czego należy dodać dwa, nadane przed jego wejściem na Synaj (ustanowienie ludu kapłańskiego i nakaz przygotowania się do święta).

Inni wskazują na trzysta sześćdziesiąt pięć dni roku słonecznego, odpowiadających liczbie zakazów i dwieście czterdzieści osiem nakazów, odpowiadających liczbie kości, czy też części ciała ludzkiego.

Z tego powiązania liter z liczbami wynika też nazwa zestawienia micwot: תריג, tarjag, gdyż taw to 400, resz 200, jod 10 a gimel 3. Tarjagi tworzyli liczni autorzy, układając je bądź to tematycznie, bądź według kalendarza czytań synagogalnych (Tora jest dzielona na 54 parsziot a każda kolejna parsza jest czytana jest w kolejny tydzień).

Byli i tacy, którzy lecieli jak było im najwygodniej, jak słynny Mojżesz Majmonides w dwunastym wieku, pisząc swój Sefer hamicwot, czyli „Księgę przykazań” po prostu liczył według tego, czy micwa była ważna czy nie, ale zachował podział na pozytywne nakazy i negatywne zakazy.

Oprócz tych sześciuset trzynastu są jeszcze dwa ważne zbiory. Pierwszy to coś na podobę naszych przykazań kościelnych – regulują życie wiernych judaistów.

Chodzi tu o zbiór, a jakże siedmiu przykazań rabinicznych, osadzonych poza Torą i regulujących życie wspólnoty, na przykład jak mają działać eruwy, o których za chwilę, czy kiedy zapalać świece szabasowe, a kiedy chanukowe, jak myć ręce. Śmiejcie się, ale my, gupie goje, wywiesiliśmy instrukcje jak to robić dopiero w obliczu ogólnoświatowej zarazy.

No, może szału nie ma pod względem antybakteryjnym, ale jest przykazanie, by myć ręce do nadgarstka wodą laną z naczynia po wstaniu i przed posiłkiem. To jest już coś.

Drugi zestaw to bardziej ekonomiczny zbiór zasad dla ludzi, którzy nie są Żydami, ale nie są też totalnie dzikimi barbarzyńcami.

Kolejny istotny zbiór to zestaw siedmiu zawartych w Torze przykazań dla benej Noach, synów Noego – czyli całej ludzkości obejmujących sześć zakazów (zakaz spożywania krwi żyjącego zwierzęcia, rozlewania krwi, czyli zabijania człowieka, rabunku, bluźnierstwa, niemoralnego współżycia) i jeden nakaz (ustanowienia sądów).

Tak więc kto lubi krwisty befsztyk czy krupnioka jest bezbożnym barbarzyńcą i ogólnie ma przekichane u Żydów i u Boga.

Tu będę podawał numerację micw według zbioru „613 przykazań judaizmu oraz Siedem przykazań rabinicznych i Siedem przykazań dla potomków Noacha” w opracowaniu Ewy Gordon, a więc według anonimowego, przypisywanego Aharonowi Ben Josefowi z Barcelony zbiorowi Sefer ha-Chinuch z XVI w.

2. Co nakazuje tarjag?

Czym więc się ten zbiór zajmuje? Tak, jak już wspomniałem chodzi o zastosowanie zasad Tory do codziennego życia, nieraz w sytuacji trudnej. Bo trudno nie nazwać trudną sytuacji, gdy masz według Księgi Liczb, rozdział mieć frędzle, cicit, ṣȋṣiṯ u swej szaty i jeden z nich musi być barwiony na niebiesko barwnikiem uzyskiwanym z chilazona.

W samym tekście biblijnym jest informacja, że ma to być frędzel techelet, czyli błękitny czy purpurowy. Raczej purpurowy, bo oderwanie tradycji od życia miało nastąpić, gdy techelet zostało uznane za barwę rodu panującego za Nerona i wtedy zarezerwowane dla Rzymian i potem zapomniane. Pojawia się jeden problem – nikt już nie wie, co to za zwierzę!

Przecież nie nazwiemy jakiegoś dowolnego ślimaka chilazon i nie zaczniemy z niego robić barwnika. Zdecydowano się więc na zostawienie tego frędzla także niebarwionego, co wyrażono w micwie. Same cicit też nie są noszone u szaty wierzchniej a na talicie, chuście zakładanej podczas modlitwy.

Oczywiście, ta dosłowność działa w obie strony. Boków brody nie wolno golić, czyli nie wolno używać brzytwy. O zakazie używania kremu depilacyjnego nikt nie wspomniał. Ale o sztuce omijania zakazów w osobnym segmencie.

Mamy przykazania humanitarne, chroniące na przykład dłużnika – wierzyciel nie miał prawa wejść do jego domu i zabrać sobie tego, co chciał. Musiał grzecznie poczekać na zewnątrz i poczekać na wyniesienie długu przez dłużnika lub przedstawiciela sądu rabinicznego.

Całkiem fajne, nie? Do momentu jak sąd rabiniczny nie był podporządkowany największemu lichwiarzowi, a więc i bogaczowi, do tego mającemu u ludzi, którzy którzy nie mają długów opinię hojnego dobroczyńcy. I to działa, lub jet raczej: „jest wypaczone” po obu stronach wyznaczonej obrzezaniem granicy.

Bardzo często media wychwalają kogoś, bo nie znają jego prawdziwego oblicza, któe ten ukazuje tylko tym najbardziej potrzebującym, a więc bezbronnym. A gdzie indziej to fundacja za fundacją, gale charytatywne, programy typu „Naprawimy ci chałupę”.

Sporym szokiem jest dla nas kwestia na przykład miasta odstępczego, czyli miasta żydowskiego, które przeszło na wiarę inną niż judaizm.

Micwa zawarta w trzynastym rozdziale, siedemnastym wersie Księgi Powtórzonego Prawa mówi, że „Cały swój łup zgromadzisz na środku placu i spalisz ogniem – miasto i cały łup jako ofiarę ku czci Pana, Boga twego. Zostanie ono wiecznym zwaliskiem, już go nie odbudujesz”. Tradycja tłumaczy ten zapis, że jeśli większości miasta przeszła na inną wiarę, należało ich ukamienować, najbardziej aktywnych ściąć, a wiernych wierze wypuścić, jednak bez żadnego majątku.

Same miasto musi być zburzone i nie może być odbudowane. To element rzuconej na nie Bożej klątwy, cheremu, podobnego do tego, jakiemu podlegały miasta zajmowane od Kananejczyków w czasie podboju ich ziem. I tradycja rabiniczna to potwierdza w micwach 464 do 466.

Oczywiście, nam teraz ciężko sobie wyobrazić, jak grupa pobożnych żydów miałaby wypowiedzieć swoistą świętą wojnę, odpowiednik dżihadu lub krucjaty. Ale przecież mieliśmy co najmniej dwa bunty, w pierwszym i czwartym wieku, gdy siły żydowskie miały religijną motywację i chwilowe przewagi, a przepis nie mówi od ilu mieszkańców zaczyna się „miasto”, choć nie pamiętam żadnej historii, by ludzie Bar Kochby czy Józefa Flawiusza wymordowali jakieś osiedle zhellenizowanych Żydów. Ale poszukam, przypomnę sobie.

Nie wszystkie micwy są takie okrutne, choć wiele jest łagodnych w swej praktyczności. Przykładowo zakaz wycinania drzew owocowych w czasie oblężenia, zawarty w dziewiętnastym wersie dwudziestego wersu Księgi Kapłańskiej. I jako praktyczny nakaz przestawia to sama Biblia, w końcu owoce mogły żywić armię w czasie wielomiesięcznej kampanii, ale drzewa uważane za nieowocowe mogły zostać użyte do produkcji sprzętu oblężniczego.

Micwa 528. rozciąga jednak tę zasadę na całą wojnę i wszelkie przedmioty, które nie powinny być niszczone niepotrzebnie.

Także podejście do indywidualnego bałwochwalcy a zwłaszcza takiego, który do bałwochwalstwa namawia może nas zszokować. Jest tu wręcz nakaz nienawidzenia go, zakaz obrony, a konieczność zeznawania na jego niekorzyść. Gdyby zaś bałwochwalca był w niebezpieczeństwie nie wolno go ratować, nawet gdyby zagrożone było jego życie.

Izrael Szahak wspomina o wręcz nakazie błogosławienia wszystkich wiernych spoczywających na mijanym cmentarzu żydowskim, ale i przeklinania tych na cmentarzu należącym do gojów. Oczywiście były to ciche przekleństwa, dla bezpieczeństwa, bo goje nie zrozumieliby tej kulturowej specyfiki i uznaliby, że żyd albo co gorsza cały judaizm nienawidzi chrześcijaństwa.

Wiele problemów wynika ze swoistego zawieszenia, jakie powoduje brak ważnych dla judaizmu Erec Jisrael, Ziemi Izraela i Bejt ha-Mikdasz, Świątyni Jerozolimskiej. Sporym problemem jest brak Świątyni, do której odnosi się wiele przepisów, ale i ról społecznych. Co z Lewitami, którzy powinni służyć w Świątyni i składającymi ofiary kohenami, kapłanami? Jak ofiarować pierworodnego? Co z przepisami dotyczącymi samej Ziemi Świętej? Co mają z nimi robić ci, którzy nie mają nawet nadziei się tam udać? Co z dziesiątkami przykazań dotyczących jakie zwierzęta i jak ofiarować?

Jeszcze więcej istotnych przypadków znajdziemy w kwestiach rodzinnych. Co w przypadku konwertyty, neofity? Czy może się on tak, po prostu ożenić z żydówką z dziada-pradziada? No, nie. Dopiero w trzecim pokoleniu nie wolno było z powodu ich pochodzenia odmawiać wydania córki za mąż Egipcjaninowi ani Edomicie (potomkom Izmaela i Ezawa), za to potomków Amorytów i Moabitów nie pozwalano na to nigdy.

Ale teraz nie wiadomo, kto jest potomkiem Amoryty czy Moabity, więc praktyka jest taka, że nikomu nie można z tego powodu odmówić córki.

Komu za to można? Mamzerowi. Kim jest mamzer? Jest to według micwy 559. (Pwt 23,3) bękart, osoba zrodzona poza legalnym związkiem. Dotyczy to nie tylko jawnego cudzołóstwa, ale też dziecka zrodzonego ze związku aguny, kobiety, której mąż zaginął – nie mógł jej więc dać legalnego rozwodu, getu – z innym mężczyzną. Na taki ślub musi wydać zgodę sąd rabiniczny, ale on nie jest nieomylny.

Dziecko urodzone w takiej sytuacji, gdy wraca pierwszy mąż kobiety jest gorsze od dzieci „pewnych poległych” pod każdym względem. Może ono poślubić jedynie innego bękarta lub konwertytę z pogaństwa.

Jest to o tyle bolesne, że to odrzucenie wynika nie z win danego człowieka, czy nawet grzechu rodziców, ale logiki życia, bo ileż kobieta może czekać na męża, który mógł skończyć w bezimiennym, masowym grobie?

Ciekawą kwestią jest rok szabasowy, a także jubileuszowy, gdy nie tylko ziemia powinna leżeć odłogiem, ten rok miał być dla niej odpoczynkiem, ale dochodziły dodatkowe obostrzenia. Fakt, były to przykazania zabraniające i bogatemu gromadzić wielkich zapasów, a także żąć swego zboża, by zostawić je biednym, ale też regulujące jak biedni powinni z tego korzystać.

Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby grupki ubogich oczyściły w tym roku pola bogatych lub co gorsza je zadeptały lub poniszczył winnice. Dlatego należy rwać kłosy ręcznie, nie zaś żąć kosą lub sierpem.

Jak żyć z tyloma przepisami? To oczywiście skomplikowane. Wyobraźcie sobie, że w niedzielę nie możecie rozłożyć parasola, bo to jak rozbicie namiotu. Namiotu też nie rozbijecie. Nawet nie rozpalicie ognia jak będzie zimno, albo nie zapalicie światła. A co powiecie o sterowaniu systemem wodociągów?

Pomocą byli tu szabasgoje, znani też jako goje szabasowi, czyli nie-Żydzi zatrudniani do prac koniecznych w szabat. Oczywiście, nie można zatrudnić nikogo ściśle do pracy w sobotę, więc ktoś taki był zatrudniany na cały miesiąc lub tydzień, ale pracował tylko raz w tygodniu. Płacono mu na przykład za gaszenie świec w synagodze po nabożeństwach szabasowych. Widać bardziej się to opłacało niż pozwolenie im wypalać się do kolejnego ranka. Jako, że płacono także za cały miesiąc, to była świetna fucha.

Także w prywatnych domach szabesgoj był przydatny. Izrael Szahak wspomina swojego krewnego, który w tym charakterze zatrudniał Polkę. Ale był problem. Nie można nakazać gojowi wykonania konkretnej pracy lub otwarcie poprosić go o to czy tamto.

Dlatego tenże krewny, nie mogąc w samowarze zaparzyć sobie herbaty, w sobotni ranek budził się i nad wyraz głośno wyrażał jak to by było miło, gdyby Marysia teraz zaparzyła herbaty. Oczywiście wtedy Marysia wiedziała, że należy zaparzyć odpowiedni trunek. Taki sam system aluzji działał w sytuacji, gdy „przydałoby się, żeby w gościnnym było cieplej” albo gdy „kurz w bibliotece nie pozwalał tam przebywać”.

Nic dziwnego, że tenże Izrael Szahak wspomina w przypisie sytuację, gdy po śmierci nadzorującego sieć wodociągową goja szabasowego w Bney Braq koło Tel Awiwu powstało zgorszenie, bo okazało się, że był on Żydem. Od tej pory wymaga się tam od gojów szabasowych odpowiedniego zaświadczenia od rabina, że na pewno, absolutnie i pod żadnym względem nie zatrudnia się Żyda, a goja syna goja.

Sporo takich metod zachowania micwy i jednocześnie obejścia jej Szahak wyniósł z pracy w kibucu, czyli takim wspólnotowym gospodarstwie rolnym.

I tak na przykład zawarty w micwie 245. (Kpł 19,19) zakaz obsiewania pola dwoma rodzajami zboża był obchodzony na dwa sposoby. W pierwszym kibucnik A siał zboże typu pierwszego wzdłuż pola, po czym po jakimś czasie nieświadom tego (oczywiście) kibucnik B siał zboże typu drugiego w poprzek pola. Drugi polegał na jeszcze większym podstępie, wymagającym trzech uczestników.

Kibucnik A sypał zboże pierwszego typu i nakrywał je deską. Kibucnik B sypał na deskę zboże drugiego typu. Po czym proszono trzecią osobę, oczywiście nieświadomą całej sytuacji (często dziecko), by podało deskę. Unosząc deskę kibucnik C dokonywał zmieszania ziaren czego oczywiście NIKT nie był świadomy i dzięki temu nie było grzechu.

Metodą na uniknięcie zastoju w dostawach mleka był zaś system humanitarny. Otóż nie wolno w szabas doić krowy. Chyba, że dla ulżenia jej, w czym jednak nie pomoże Maciejowa z piosenki o radarowcach, ale trzeba to zrobić samemu, ale wtedy mleko ma spaść na ziemię, nie wolno mleka zabrać. Nikt też nigdy nie zakazał podstawiania pod krowę cebrzyka.

Tak, tu znowu nagle zachodzi w kibucu totalna dezorganizacja i nikt nic nie wie o tym, co robią inni. Kibucnik A podstawia rano ceberki pod krowy, (bo na to Talmud pozwala) po czym po jakimś czasie przychodzi kibucnik B i stwierdza, że zwierzęta ciepią, bo już pełne mleka. Maciejowa nie doleci, ją zgarnęła dyskoteka. Więc Kibucnik B je doi, spełniając dobry uczynek, pozwalając spłynąć mleku w dół, do ceberków i sobie idzie, bo nie wolno mu mleka zabrać. Potem przychodzi kibucnik C i widzi -aj! waj! – tyle mleka się marnuje w ceberkach. Więc z szacunku do Bożych darów je zabiera, by się nie zmarnowały.

Wspomniałem też nakazany w przykazaniach rabinicznych system eruwim, czyli granic. Eruw ma formę słupów z rozciągniętym drutem u góry. Rozszerza on obszar prywatny, pozwalając wykonywać czynności domowe także poza obszarem mieszkania czy domu, czyli na przykład przenoszenie choćby parasola. Na granicy eruwu umieszcza się żywność, na przykład chleb, i jeśli tylko nadawał się on do spożycia w poranek szabatu cały teren eruwu był jednym wielkim terenem prywatnym.

Co ciekawe, eruw może być wielki. Możecie na terenie takiego mieszkać i o nim nie wiedzieć. Tak, bo eruwy istnieją także poza Izraelem. Na przykład połowa Manhattanu to jeden wielki eruw, a podobne systemy ma kilka innych miast. Nad tym, by nowojorski drut okalający teren nie został przerwany czuwa gmina żydowska, wydająca na to 100 000 amerykańskich dolarów rocznie. Więcej macie w linku w opisie (https://www.littletownshoes.com/2017/02/27/tajemnice-nowego-jorku-eruv/).

Eruwy mogą być też trzy. Pierwszy to wspomniany eruw chacerot, pozwalający przenosić przedmioty. Drugi to eruw tawszlin, czyli granica miejsca w którym można gotować w święto wypadające w piątek, by mieć gotowe danie na szabas. Trzeci to eruw techumim, czyli granica działki od której liczony był dystans, jaki można było pokonać w szabat. Można było przejść dwa tysiące amot (micwa 24.. Wj 16,29) Więc na linii dwutysięcznej amy umieszczano chleb, i od tego miejsca można było przejść kolejne dwa tysiące amot.

A to tylko niektóre z detali życia wspólnoty żydowskiej. Ale czym się one różnią od naszego piątkowego ogona bobra, czułości na dyspensy czy niby-soborowego ograniczania dni postnych? Judaiści nie są grupą ludzi-archetypów, ale żywa i czującą wspólnota, która szuka miejsca na ziemi, gdzie mogłaby żyć po swojemu. A jak mogą żyć i gdzie – OoooooooOoOoO to długa historia.

Jeden Testament, trzy religie? Rozdroże chrześcijańsko-żydowskie

Pierwszy wielki szok w świecie starożytnym, który potem rzutował przez wieki to rozróżnienie między wyznawcami judaizmu a wyznawcami chrystianizmu. Patrząc od strony poganina, który całe życie spędził wierząc w wielu bogów, którzy w zależności od regionu przybierali inne imiona monoteizm był absurdem, rzeczą raczej filozoficzną, elitarną, niż czymś w co uwierzą tłumy. Za co innego prześladowali chrześcijan żydzi, a za co innego – poganie.

Już z samego faktu zapisanego w Ewangelii, że Jezus został uśmiercony z powodu spisku elit religijnych w Jerozolimie wynika bardzo dobre pole do sporu. A i tak najpierw musiało się pojawić świadomość i po stronie chrześcijańskiej, że nowa wiara nie jest jedynie reformowanym judaizmem, ale też w środowisku żydowskim musiano ustalić kim dla żydów są chrześcijanie.

Nie powinno dziwić, że to judaizm pierwszy uznał odrębność chrześcijaństwa jeśli nie jako osobnej religii, to jako herezji. Było to bardzo proste, gdyż wyznawcy Chrystusa uznali go za Boga, tym samym odrzucili prosty monoteizm i co gorsza (patrząc z perspektywy żydowskiej), ubóstwili człowieka, co mogło przypominać akty deifikacji znane z pogańskich ceremonii.

Chrześcijanie najwyraźniej prowadzili działalność misyjną wśród Żydów, a niektórzy, jak Piotr skupiali się głównie na tym. Nie chcieli porzucać swojej wspólnoty, a raczej przekonać ją do swoich poglądów. Opór ze strony elit religijnych był jasny i do przewidzenia (to w końcu Sanhedryn zdecydował o tym, że Jezus musi zginąć). Sama społeczność żydowska była także podzielona, w końcu jeśli pojawiła się herezja, pojawiało się zagrożenie, że jej wyznawcy narażą na szwank dusze rodzin i znajomych, gdyby przyjęli oni taką wiarę.

Logicznym więc było prześladowanie heretyków, którzy odwodzili ludzi od prawdziwej wiary. Pamiętajmy, że na początku to judaizm był religią mocniejszą, który miał nie tylko przewagę liczebną, ale był też uznanym przez Rzym, dziwnym – bo dziwnym, nielubianym – bo nielubianym, ale jednak znanym kultem. Wśród znanych prześladowców Kościoła mamy także Szawła z Tarsu, który „dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9, 1).

Musimy jednak pamiętać, że to znamy głównie z relacji chrześcijańskiej, która poprzez dzieło św. Łukasza, zwłaszcza Dzieje Apostolskie, patrzyła od strony tej nowej wspólnoty, przekonanej o swojej racji. Co o początkach relacji żydowsko-chrześcijańskich mówi nam strona żydowska?

A, no niewiele. A przynajmniej: „niewiele otwarcie”. Dlaczego tak? Jedną z mądrości żydowskich jest to, że nic nie niszczy wroga lepiej niż zniszczenie pamięci o nim. Jeśli zostawiano jakieś wzmianki to pod różnymi pseudonimami i negatywne, właśnie po to, by jeśli już ktoś skojarzy „Balaama” z Jezusem z Nazaretu skojarzenie budziło niesmak lub wrogość. Jednocześnie dało się wyłgać, jak w czasie debaty paryskiej, gdy odpowiedzią na zarzut, że Jezus jest przeklinany w Talmudzie, strona żydowska odpowiedziała: „Nie każdy Ludwik urodzony we Francji jest królem”.

Mamy jednak wzmianki, które wskazują, że żydzi atakowali chrześcijan mocno, nie zawsze bezpośrednio. Około 178 r. po Chr. filozof pogański Celsus napisał tekst „Prawdziwe słowo” (Αληθης Λογος, Alethes Logos), w którym poza oskarżeniami od siebie dorzuca kilka słów od jakiegoś „Żyda”. Poczytajmy, co też takiego on opowiada:

[Jezus] podaje się kłamliwie za syna dziewicy, podczas gdy w rzeczywistości urodził się w jakiejś zapadłej wsi żydowskiej jako syn miejscowej biednej wyrobnicy, której mąż, cieśla, wypędził ją, gdy jej dowiódł cudzołóstwa, a ona, wygnana przez męża i zhańbiona tułała się po świecie, aż potajemnie urodziła Jezusa. Jezus zaś przyparty biedą najął się do pracy w Egipcie, gdzie zapoznał się ze sztuczkami magicznymi, jakimi chełpią się Egipcjanie, a po powrocie do ojczyzny popisywał się tymi sztuczkami i zaczął się głosić Bogiem. […]matka Jezusa została wypędzona przez swego męża, cieślę, pod zarzutem cudzołóstwa, gdy była brzemienna po stosunku z żołnierzem, niejakim Panterą[…]A może matka Jezusa była piękna i dlatego połączył się z nią Bóg, który z samej swej istoty nie może pożądać ciała podlegającego zniszczeniu? Nie wypadało jednak, żeby Bóg jej pożądał — nie była przecież ani bogata, ani nie pochodziła z królewskiego rodu, nie wyróżniała się nawet wśród sąsiadów. Ani moc Boża, ani żadne namowy nie ocaliły jej przed wygnaniem i przed nienawiścią cieśli. W opowiadaniu tym nie ma zatem nic, co by mogło odnosić się do królestwa Bożego.”

Musimy pamiętać, że Celsus był typowym przedstawicielem elit pogańskich. Nie rozumiał, że mówi o innym kręgu kulturowym i próbuje narzucać na Ewangelię znane z mitologii i poezji typy (matką bóstwa/żoną herosa musi być królowa lub księżniczka – nawet Perseusz nie mógł zostać uratowany z wrzuconej do morza skrzyni przez nikogo poniżej brata króla).

Jednak ta opowieść ma wywodzić się od przedstawiciela narodu żydowskiego. Judaizm jednak zna podobną tradycję, spisaną w kilku wersjach. Oto niejaka Miriam nawiązuje romans z legionistą Panderą, a owocem związku jest bękart (mamzer) imieniem Jeszu. W czasie podróży do Egiptu Jeszu poznaje tajemne imię Boga (ha-Szem), które pozwala mu czynić cuda, którymi zwodzi Izraela. Naprzeciw zwodziciela występuje jeden z uczonych, imieniem (a jakże) Judasz. Starszyzna udostępnia mu ha-Szem, by mógł pokonać Jeszu, co też czyni. Najczęściej kulminacją pojedynku jest próba lewitacji. Jeszu i Judasz unoszą się w powietrze, aż w jakiś sposób czempion żydowski zanieczyszcza „fałszywego proroka”. Najbardziej wulgarne wersje mówią wprost o zastosowaniu spermy… Jeszu zostaje pojmany, skazany na śmierć i ukamienowany, a jego ciało zawieszone na słupie.

Ale! Przecież ogłosił, że zmartwychwstanie! Co robi sprytny Judasz, by uczniowie nie wykradli ciała? Sam je ukrywa, po czym gdy tylko wyznawcy Jeszu ogłaszają jego powrót do żywych, wyciąga zwłoki z ukrycia.

Podobne? Tak, gdyż zapewne już od pierwszych wieków tradycja żydowska na temat Jezusa przybrała formę swoistej antyewangelii, która wykrystalizowała się później w dziełkach Toledot Jeszu, „Rodowodzie Jeszu”. Jak istotne były to twory najlepiej świadczy fakt, że jeszcze przed II wojną światową we Wrocławiu w Wigilię Bożego Narodzenia żydowska wspólnota obchodziła Nittel Nacht – Noc Wisielca, gdy nie czytano Tory, a właśnie Toledot Jeszu.

Także i pisarze wczesnochrześcijańscy wspominają podobne praktyki i teorie. Justyn pisał, że Żydzi:
wybrali mężów i rozesłali po całym świecie, by głosili, że powstała herezja bezbożna i niegodziwa skutkiem błędów jakiegoś Jezusa Galilejczyka. „Myśmy go wprawdzie ukrzyżowali” – mówili – „ale jego uczniowie nocą wykradli go z grobu, w którym był złożony po zdjęciu z krzyża”. Teraz ludzie tym mamią, bo rozpowiadają, że zmartwychwstał i w niebo wstąpił.

Także Tertulian wspominał, że Żydzi uważali Jezusa za np. syna „rzemieślnika i prostytutki”. Jeszcze ostrzej jechał Talmud, zwłaszcza Babiloński – w Persji nie rządzili chrześcijanie, więc można było w traktacie Sanhedryn opisać Jezusa gotującego się w kotle pełnym ekskrementów.

Dodajmy do tego modlitwę Osiemnastu Błogosławieństw (Amidę), odmawianą w synagogach, gdzie w błogosławieństwie dwunastym padają słowa: „Niech nazarejczycy (ha-nocrim) i heretycy (minim) przepadną w jednej chwili”. W Talmudzie zakazywano leczenia się u chrześcijan i nakazywano palić ich księgi, nawet jeśli zawierały tetragramy w szabat, a w dni powszechne – najpierw wycinać Imię Boże, a potem palić księgę.

Te informacje docierały do chrześcijan, choćby poprzez neofitów z judaizmu, co nieraz kończyło się prześladowaniami. To z kolei napędzało u Żydów jeszcze większą chrystianofobię i niejako dowodziło, że rację mieli ci rabini, którzy nie uznawali możliwości pokojowej koegzystencji między dwoma religiami abrahamowymi. Spór toczył się jednak przede wszystkim o Nowy Testament, o postać Chrystusa i rodowód chrześcijan, nie zaś o rozumienie Starego Testamentu.

Do tego dochodzą względy kulturowe. Chrześcijaństwo, choćby poprzez spisanie Nowego Testamentu po grecku, szybko weszło w krąg kultury powszechnej a jego święte teksty były dostępne dla każdego, kto władał swoistą Wspólną Mową basenu Morza Śródziemnego, czyli właśnie greką koine. Judaizm, choć jego wyznawcy znali grecki, a zapewne także niektórzy łacinę a praktycznie cały Tanak został przetłumaczony na ten język nawet w kilku wersjach, trzymał się raczej aramejskiego i hebrajskiego. Owszem, były gminy, gdzie bezsprzecznie prowadzono działalność misyjną wśród pogan i chrześcijan, ale raczej wiara ta pozostała kwestią narodową, żydami byli Żydzi.

Te różnice narastały przez wieki, zwłaszcza gdy heretycy doszli do władzy i mieli teraz możliwość wydawania praw dotyczących Żydów. Nie oznacza to oczywiście, że przed czasami Konstantyna Wielkiego nie było ustaw dotyczących ludności żydowskiej, czy gmin judaistycznych. Teraz jednak tworzyli je ludzie, z którymi żydzi byli jawnie skłóceni.

Większe możliwości, choćby pod względem prawnym, ale też „zasobów ludzkich” chrześcijan sprawiły, że dialog tak naprawdę zamarł. Pisano traktaty antyjudaistyczne po stronie ochrzczonej i antychrześcijańskie po stronie obrzezanej. A gdy pojawiały się kontakty, bardzo często były one wrogie, jak wtedy, gdy konwertyta z judaizmu, Mikołaj Donin, przedstawił papieżowi Grzegorzowi IX listę 35 zarzutów wobec Talmudu, co skutkowało debatą paryską, a w efekcie wielkim paleniem Talmudu i innych żydowskich ksiąg.

Był to też przełom, gdyż do tej pory wierzono powszechnie, że judaizm trzyma się Biblii ściśle, inaczej niż chrześcijanie ją interpretując, albo odrzucając jedynie niektóre jej elementy, które są znane chrześcijanom. Teraz jednak ujrzano tradycję, która niekoniecznie godziła się nawet z normalną moralnością. Jednym z zarzutów były właśnie frywolne legendy, czy komentarze według których Cham miał wykastrować Noego, a Adam – kopulować ze wszystkimi zwierzętami w Raju nim poznał Ewę.

Zaczęto poznawać bogactwo pozabiblijnych tekstów żydowskich, ale nie patrzono na nie przychylnie, gdyż nawet jeśli chodzi o różne tradycje chrześcijańskie, nawet te ludowe, nie szły one tak daleko w obsceniczność. Teksty Talmudu przypominały raczej sztubackie wymysły, a nie poważny komentarz do świętej księgi. Owszem, jest w Talmudzie znacznie więcej fragmentów niż te antychrześcijańskie czy dziwaczne, ale nie eksponowano ich i nie były one podstawą do zarzutów.

Bardziej szokujące było to, że ten „Lud Starego Przymierza” posiada księgę, która wydaje się bardziej poważana od samego Tanachu. Gdy pojawiały się wątpliwości co do tego, jak interpretować Torę, odpowiedź była w Talmudzie. Nadal jednak Tora była wyjątkowo czczona, a jej zwój po zużyciu czy zniszczeniu nie był palony, a specjalnie chowany. Te tradycje nie były jednak powszechnie znane.

Obie grupy były nastawione na konflikt, bo też nie było szans na zwycięstwo. Nie było nadziei ochrzcić wszystkich żydów, a i żydzi nie wierzyli, że (bez jakiejś cudownej boskiej interwencji) świat przejdzie na judaizm.

Różowo nie było… A przecież nie wprowadziliśmy na scenę jeszcze jednej wielkiej religii – islamu.

Jeden Testament, trzy religie? No, nie do końca. Ale od początku.

Pomysł na wpis podrzuciła mi Daria. Pozdrawiam.

Jak to się stało, że trzy wielkie religie (chrześcijaństwo, judaizm, islam), choć mają wspólny rdzeń tak się różnią? Teoretycznie łączy nas Stary Testament, dzieje patriarchów, proroków, królów… No, właśnie nie do końca. Zacznijmy od samego pojęcia „Stary Testament”.

Jest ono wybitnie chrześcijańskie, gdyż zakłada istnienie Nowego Testamentu. Podział na Vetus Testamentum, czyli księgi uznawane przez judaizm i Novum Testamentum, czyli te dotyczące Jezusa Chrystusa, Jego orędzia i nauczania, a także dziejów Kościoła. Ale po kolei. Jak Stary Testament widzi sam judaizm?

Oczywiście, żydzi nie używają nazwy „Stary Testament”. Gdy mowa o całości pism używa się słowa Tanach, albo Tanak, co jest skrótowcem od T-N-K, תנך, oznaczającego po kolei Prawo (תּוֹרָה, Tȏrāh, Tora), Proroków (נְבִיאִים, Nᵉḇȋ᾽ȋm, Newijim) i Pisma (כְּתוּבִים, Kᵉṯȗḇȋm, Ketuwim). Kluczowa jest Tora, czyli Prawo Mojżeszowe, zawarte w księgach Rodzaju, Wyjścia, Liczb, Kapłańskiej i Powtórzonego Prawa. Prawdopodobnie przed judaizmem istniała religia określana niekiedy jako mozaizm, czyli „mojżeszyzm”, a sam kult czy ogólnie uznawanie Boga Abrahama za bóstwo JHWH zataczał szerszy krąg niż sama rodzina patriarchy.

Pamiętajmy, że choć tradycja judaistyczna i chrześcijańska twierdziły, że autorem całego Pięcioksięgu jest Mojżesz, o tyle wszystko wskazuje na to, że sam tekst podlegał redakcji później. Judaizm kształtował się przez długie wieki i można wyznaczyć tu kilka punktów:

opuszczenie Egiptu przez Hebrajczyków – zarodek narodu, zjednoczonego wokół jednego Boga,
podbój Kanaanu – zajęcie swojego miejsca na mapie, okrzepnięcie cywilizacyjne,
ustanowienie monarchii i centralizacja kultu w Jerozolimie – typowa dla rządów standaryzacja praktyk, ale też dynastyczne mieszanie się z rodami i kultami pogańskimi,
podział polityczny i religijny na Izrael (10 plemion, państwo północne, stolica w Samarii) i Judę (2 plemiona, państwo południowe, stolica w Jerozolimie) – rozejście się młodego dość narodu na dwie frakcje, różne też pod kątem wyznawanej wiary, zwłaszcza w kwestii roli Jerozolimy jako świętego miasta,
upadek Izraela, a potem Judy, deportacja elit do Babilonu i zburzenie pierwszej świątyni – klęska spowodowana według proroków grzechami ludu i władców, zmuszająca ich do życia w obcym kraju, gdzie wiara istnieje jako jedna z wielu i z racji swej wyjątkowości, wymagała obrony,
powrót, odbudowa świątyni i reformy religijne – prawdopodobnie w tym okresie ukształtowała się Tora w jej brzmieniu jakie mniej-więcej znamy dziś. To efekt prób odtworzenia dawnego kultu i dostosowania go do potrzeb wspólnoty złożonej z repatriantów z Babilonu i tych, których przodków nie deportowano.
okres hellenistyczny, wojny machabejskie – podboje Aleksandra Wielkiego zaowocowały nowym rozkwitem pogaństwa, a także rządami władców niechętnych monoteizmowi. Próby przekształcenia wiary w JHWH w wiarę w Zeusa zaowocowały buntem, który dał Żydom pewną niepodległość.

Nie na długo. Za czasów Jezusa Judea była prowincją rzymską, rządzili nią po części urzędnicy średniego szczebla, a po części zhellenizowani królowie pokroju Heroda Wielkiego czy jego syna, Antypatra. Judaizm zaś poszedł w kilku kierunkach.

Pierwszy to faryzeusze i uczeni w Piśmie, badacze i interpretatorzy Pisma i tradycji. Była to grupa, z która najczęściej Jezus polemizował, głównie dlatego, że mieli ze sobą najwięcej wspólnego. Wierzyli w byty pośrednie (Aniołów i demony), zmartwychwstanie ciał, a także w to, że nie wszystko, co Bóg powiedział jest w spisanej Torze. Kultywowali tak zwaną Torę ustną, zestaw tradycji i przepisów, rzekomo przekazany Mojżeszowi na Synaju i (choć niespisany) wciąż ważny. Z racji na ścisłe zasady czystości i nieczystości, uważali pogan za nieczystych i raczej nie byli sympatykami Rzymian.

Drugi to saduceusze, bardziej skąpo opisani, choć zwykle bogato ubrani – w szaty kapłańskie. To stronnictwo skupiało się na roli świątyni, ofiar i przepisów kultycznych, jednocześnie mniej krytycznie podchodząc do okupacji rzymskiej, o ile ta pozwalała na kontynuację rytuałów. Nie wierzyli w zmartwychwstanie, a wiarę w anioły i demony uznawali głównie za herezję.

Kolejna droga to sykaryjczycy, czyli ruch już otwarcie rebeliancki, chcący obalić władzę okupanta poprzez terror. Zapewne do nich należał Barabasz, skazany za rozruchy i zabójstwo (Łk 23,19).
Osobną kategorią są esseńczycy, kojarzeni ze wspólnotą znad Morza Martwego. Prawdopodobnie przyłączyli się oni do powstania antyrzymskiego na przełomie lat 60. i 70. I w. po Chr. i stąd zanik tego ośrodka.

Mamy też oczywiście różnych proroków, takich jak Jan Chrzciciel, wywodzący się z rodu kapłańskiego, ale jednak działający poza Jerozolima, na pustyni (choć jemu przypisuje się pokrewieństwo z esseńczykami).

I nadszedł rok 70. po Chr. wojska rzymskie zdobyły miasto i zniszczyły świątynię. Trwające od czterech lat powstanie ciągnęło się jeszcze do 73. r. po Chr. Na mapie religijnej zostali niemal wyłącznie faryzeusze. Pozostałe grupy zeszły na boczny tor i musiały się podporządkować nowym zasadom życia żydowskiego w pogańskim świecie. Zaczął się okres walki o zachowanie religijnej tożsamości. Centralne miejsce zajmowała już nie Świątynia, a synagoga, w której czytano Pismo, przechowywano uroczyście zwój Tory, a wśród jej wiernych odbywały się święta.

Synagoga gromadziła ludzi, wyznaczając poprzez święta rytm tygodnia i roku i poprzez postać rabbiego wyznaczała krąg wiernych. Jej przełożony miał możliwość wykluczania niewiernych lub heretyków. Niekiedy, jak w IV w. po Chr. w Antiochii synagogi stawiały na reklamę, ściągając prozelitów z chrześcijaństwa i pogaństwa.

Jednocześnie już po zburzeniu świątyni, w czasie tak zwanego synodu w Jawne (choć mogła to być po prostu dłuższa tradycja zapoczątkowana w tym mieście) zaczął się proces tworzenia nowych przepisów, nowych tradycji. Ustalono na nowo kanon Pisma, niekiedy ostro debatując nad danymi księgami. Ciekawy jest tu przypadek Pieśni nad Pieśniami, która to będąc erotykiem, zawiera wzmiankę o Bogu tylko raz i to w metaforze gromu („ogień Pański”). Wybroniła się dzięki wstawiennictwu jednego z uczonych, który ogłosił, że „brudzi ona ręce” (w sensie: kto się jej dotknął, musi obmyć ręce, by świętość księgi nie miała kontaktu ze świeckimi sprawami). Odrzucono jednak teksty greckie, lub też fragmenty greckie ksiąg spisanych głównie po hebrajsku (Księga Daniela, cała Księga Tobiasza). Nad Pismem debatowano i dyskutowano zażarcie, tworząc nie tylko listę uznawanych ksiąg, czy przepisy, ale też pewną kulturę debaty, system myślowy, skupiony bardzo często na autorytecie rabbiego. Rozwijał się inny niż u chrześcijan mistycyzm, inna literatura, inna filozofia.

Największym jej przedstawicielem jest Talmud, powstały z Miszny (מִשְׁנָה, Mišnāh, Miszna) komentarza do Pisma, z komentarzem do tego komentarza, Gemarą (גמרא, Gemara) i obudowany komentarzami wielkich uczonych.

Powszechniejszy jest Talmud Babiloński, choć inna wersja powstała też w Ziemi Świętej i jest nazywana Talmudem Jerozolimskim. Ta księga wysunęła się na czoło w użyciu, jako napisana w bardziej znanym języku (Gemarę spisano po aramejsku, Misznę i Tanach głównie po hebrajsku) i zawierająca praktyczne zastosowania przepisów, nawet tak odległych jak te zwalczające kulty kananejskie. Zapewne w nich rytualnie gotowano koźlę w mleku jego matki.

Wpadlibyście na to, by z nakazu „Nie będziesz gotował koźlęcia w mleku jego matki” wyciągnąć wniosek, że:
– należy stosować osobne naczynia do potraw mięsnych i mlecznych,
– odczekać pewien czas między posiłkami mięsnymi a zawierającymi mleko,
– nie należy łączyć mięsa i mleka w jednym posiłku?

No, nie. To efekt bardzo długiej tradycji prób zaaplikowania zasady związanej zapewne z kultami pogańskimi, obejmującymi rytuał gotowania martwego potomstwa w tym, co powinno go wykarmić z rzeczywistością ludzi, którzy takich kultów nie znali. Nie chciano niczego ze słowa Bożego utracić jako niepotrzebnego, ale zachowywano je w rozumieniu praktycznym.

Większy nacisk niż u nas przykładano do postaci patriarchów, rozbudowując ich dzieje w w haggadach, pobożnych opowiadaniach i filozoficznych działach pokroju Kabały. Zdziwilibyście się, ile z nich trafiło do popkultury. Kojarzycie księgę Ain Sof Aur z pierwszego „Wiedźmina”? Ain Sof to według Kabały Bóg rozumiany jako manifestujący się w stwarzaniu duchowego świata.

To bardziej duchowe i mistyczne sprawy. Praktycznie niewątpliwie były stosunki z innymi religiami w tym, z chrześcijanami. O tym już w kolejnej części.

Pewność niewinności, czyli o mordach rytualnych i wykładzie ks. Guza

Spore zamieszanie wywołało jedno zdanie z wykładu ks. Guza, gdzie uznał on oskarżenia Żydów o mordy rytualne za jak najbardziej uzasadnione, gdyż mamy „prawomocne wyroki”. Wykład był znacznie obszerniejszy, przypominał na przykład passusy z Talmudu o Jezusie (rzetelnie opracowany zbiór znajdziecie w książce „Jezus i chrześcijanie w źródłach rabinicznych”). Ogólnie wątek mordu pojawia się na koniec wykładu i jest bardzo ogólny. Oczywiście, trzeba baardzo dużo dobrej woli, by zeznania i wyroki dotyczące tych oskarżeń traktować jak dzisiejsze procesy karne i uznawać, że winni są wszyscy Żydzi jako naród, czy żydzi jako wyznawcy judaizmu. Złej woli trzeba niewiele. Przypomnijmy choćby Jakuba Franka, który po sporach z bardziej ortodoksyjnymi wyznawcami judaizmu talmudycznego oskarżył ich o mordy rytualne (spór dotyczył między innymi orgii frankistów w Lanckoronie, sam Frank potem przeszedł na islam, po czym wrócił do judaizmu, nie należał więc do wiarygodnych person).

Oskarżenie Żydów o mord rytualny znane jest z czasów jeszcze przedchrześcijańskich, gdy na przykład poganie twierdzili, że w Świątyni Jerozolimskiej tuczy się młodzieńca, który potem jest spożywany w czasie jednego ze świąt (Józef Flawiusz, Przeciw Apionowi, II.8), które to oskarżenie potem przeszło na chrześcijan. Zabójstwa sądowe dokonywane na Żydach, często wbrew woli papieża (jak na przykład procesy w Trydencie, gdy papież wydawał dokumenty wskazujące, że oskarżenia są bezpodstawne, a lokalny książę-biskup dalej przeprowadzał egzekucje) nie są najjaśniejszą kartą w historii Kościoła. Czy jednak nierzetelność sędziów oznaczała pewność niewinności?

Zaintrygował mnie fragment listu Rady Chrześcijan i Żydów, zawierający cytat z tablicy opisującej sandomierskie wyobrażenie mordu i wyjaśnienie, dlaczego nie mogło dojść do takiej sceny:

„Wydarzenie to nie jest zgodne z prawdą historyczną, a co więcej nigdy nie mogło mieć miejsca, gdyż prawa judaizmu zabraniają spożywania krwi.”

A więc i chrześcijanie nie mogli zabić „Bogu ducha winnych Żydów”, bo prawa chrześcijan zakazują zabijania niewinnych. Ale domniemanie niewinności dotyczy tylko żydów, a nie chrześcijan. Przepraszam: to nie domniemanie niewinności – to wręcz pewność niewinności, przeświadczenie, że wszelkie dowody i przesłanki przeciwko oskarżonemu nie są nic warte i nie należy ich brać pod uwagę, bo mogą doprowadzić do uznania winy, a w efekcie – wrogości wobec oskarżonego. W relacjach chrześcijańsko-żydowskich objawia się to uporczywym twierdzeniem, że jeśli jakiś Żyd jest prześladowany, to nie było ku temu żadnych powodów poza uprzedzeniami i przesądami, dochodzi to tego niemal pewność winy chrześcijan – założenie, że wszelkie poszlaki wskazujące na niewinność są albo wyolbrzymione albo sfabrykowane przez chrześcijan. Paradoksalnie ks. Guz stosuje wobec chrześcijan zasadę pewności niewinności, uznając, że procesy na pewno były rzetelne, a wszystkie zeznania wiarygodne.

Zresztą metoda obrony jest bardzo żydowska: budujemy narrację, prostą i nieskomplikowaną. „Niczemu niewinni Żydzi przez pełnych nienawiści i uprzedzeń chrześcijan są skazywani na śmierć na podstawie wymuszonych w czasie tortur zeznań”. Nawet gdy prof. Ariel Toaff wydał książkę, w której przedstawił swoje badania nad aktami inkwizycyjnymi z XII-XV w., biorąc pod uwagę to, co mogli zmyślić śledczy i to, co nie mogło być im znane (elementy rytualne aszkenazyjczyków, formuły w języku starohebrajskim) rabini włoscy wydali oświadczenie: „nie można wierzyć źródłom chrześcijańskim, bo są wymuszone torturami”. Autor broniąc swojej publikacji, zaznaczał, że w swojej opinii dowiódł, że aszkenazyjscy żydzi stosowali w ramach obejścia praw rabinackich krew suszoną, w tym także ludzką od dawców dobrowolnych do celów medycznych, czy alchemicznych a nawet magicznych i założył, że grupa fanatyków mogła zacząć stosować krew chrześcijan. Zdaniem przeciwników tezy Toaffa przejście od tego do zabicia dziecka w celu uzyskania krwi to za duży przeskok. Jeśli jednak przyjąć, że mordu dokonała grupa schizmatyczna i fanatyczna, sekta, musimy pamiętać, że przeskoki logiczne niewyobrażalne dla zwykłego człowieka w umyśle spaczonym nie są niczym niezwykłym.

Idąc logiką zawartą w zdaniu „nie było mordów rytualnych, bo Żydzi nie mogą spożywać krwi” powinniśmy, całkowicie świadomi paradoksu, założyć, że Frank był pobożnym żydem i nie przeszedł na islam, wszak judaizm zakazuje zmiany wyznania. Nieraz zdarzało się, że z powodu niechęci do chrześcijan judaizm, w pewnych odłamach, łamał Prawo, jak na przykład odrzucając czytanie Tory w Nittel Nacht, 24 XII, by zamiast tego czytać Toledot Jeszu – Dzieje Jeszu, syna nierządnicy i rzymskiego legionisty, zwodziciela Izraela, zabitego na rozkaz władz żydowskich.

Jeśli całkiem spora grupa żydów wrocławskich jeszcze przed II wojną światową dokonywała takiego nagięcia Prawa, to czy jakaś mniejsza grupa w średniowieczu nie mogła dokonać mordu rytualnego? Teoretycznie mogła. Niewielkie prawdopodobieństwo nie oznacza, że rzecz jest niemożliwa (gdyż wtedy niemożliwa byłaby wygrana w totolotka).

Jeden z krytyków książki Toaffa, prof. Ronnie Po-chia Hsia opisuje, jak jeden z przesłuchiwanych, Izrael z Brandenburgii, po torturach przyznaje, że nienawidzi chrześcijan i chce w Wielkanoc pić chrześcijańską krew. Po-chia Hsia bierze to za objaw odpowiedzi na krzywdę. Czy nie ma zatem możliwości, by jakiś szaleniec, skrzywdzony przez chrześcijan, nie dokonał podobnego mordu? Prawdopodobieństwo małe – ale nadal prawdopodobieństwo.

Powtarzam, nie chodzi mi o stwierdzenie, że mordy na pewno się odbywały, a teza ks. Guza o „prawomocnych wyrokach” jako dowodów na poparcie tych oskarżeń jest poprawna. Chodzi mi tylko i wyłącznie o przedstawienie pewnych mechanizmów, jakie stosowane są przez judaizm do obrony swojej wiary przed jakimkolwiek zarzutem (pewność niewinności, metoda prostej narracji) i przyjmowane są nieraz bezkrytycznie przez środowiska prowadzące dialog przez uznanie dyktatu jednej ze stron.

Tej awantury dało się uniknąć

W związku z bandą idiotów kryjących się po lasach z ołtarzykami na cześć Hitlera, wybuchła kolejna fala oskarżeń o antysemityzm. Problem w tym, że w tym wszystkim miesza się pojęcia. Co jest zatem czym?

Antysemityzm to termin ukuty w XIX w., poniekąd błędnie gdyż nie każdy Semita to Żyd, na niechęć do Żydów jako narodu, jaka nasiliła się od czasów oświecenia, ale obecna była zawsze. Starożytni rzymscy autorzy oskarżali Naród Wybrany np. o to, że z Egiptu wygnano ich z powodu choroby skóry, a w Świątyni znajduje się złota głowa osła, na pamiątkę zwierzęcia, które wskazało wygnańcom źródło wody na pustyni. Wątek antynarodowy przycichł wobec silniejszego akcentu na krytykę wiary ze strony chrześcijan, odżył jednak wraz z ideami oświeceniowymi. Antysemityzm atakuje człowieka z racji pochodzenia, przypisując mu bezwarunkowo cechy, jakie przypisuje się narodowi.

Antyjudaizm to krytyka religii żydowskiej. Choć z racji ścisłej łączności między Narodem Wybranym przez Boga a prawami wiary czasem ciężko rozróżnić go od antysemityzmu, antyjudaizm jest gotów zaakceptować Żyda, który przestaje być żydem i przyjmuje wiarę inną. Często antyjudaizm jest postawą konwertytów, którzy w formie krytyki dawnej wiary tłumaczą swój życiowy wybór. Osobną kwestią jest antyjudaizm prorocki, czyli walka z błędami w życiu moralnym, uprawiana przez np. Izajasza czy Ezechiela. Spotyka się także krytykę Talmudu – wielką dyskusję wywołał Izrael Szahak, który twierdził, że jeden z Żydów odmówił wezwania karetki do goja, by nie złamać szabatu.

Antysyjonizm to krytyka polityki państwa Izrael, czy nawet idei jego istnienia. Spotyka się ją nie tylko u nie-Żydów, ale też u Żydów. Jest to częsta postawa na Bliskim Wschodzie, gdzie Arabowie czują się okradzeni ze świętych miejsc. Także w członkach Narodu Wybranego, głównie tych w diasporze, wiele decyzji rządu w Tel-Awiwie (ob. w Jerozolimie) budziło niechęć, także ze względów religijnych, gdyż nie wszystkie odłamy judaizmu uznają za konieczne istnienie państwa Izrael.

ANTYJUDAIZMITD

To tyle w temacie różnic między poglądami nieprzychylnymi, czy wręcz wrogimi Żydom i żydom. Teraz ad rem, czyli o sensie awantury o ustawę potępiającą przypisywanie Polsce zbrodni nazistowskich i używanie stwierdzenia „polskie obozy śmierci” – rozpanoszonego w zachodniej prasie na zasadzie zwykłego skrótu myślowego, który jest rzeczywiście błędem logicznym czy zwykłym kłamstwem. Do tego dochodzi kwestia opublikowanego niedawno reportażu Superwizjera, którego dziennikarze zdobyli zaufanie członków stowarzyszenia „Duma i Nowoczesność”, dzięki czemu mogli uczestniczyć w elitarnej (na sześć obecnych osób, dwoje było z redakcji) uroczystości z okazji urodzin Hitlera, urządzonych w lesie, z oprawą w formie ołtarzyka, płonącej swastyki, tortu z wafelkami ułożonymi w swastykę.

Materiał został nakręcony w maju 2017 r., zawiera jednak sceny z festiwalu „Orle Gniazdo” (07.2017), a także z katowickiego happeningu środowisk narodowych (25.11.2017, pisałem o nim tutaj). Po tym ostatnim występie dziennikarze Superwizjera podeszli do wiceprezesa DiN i zapytali o majowe ekscesy jego kolegów ze stowarzyszenia. Wygląda to tak, jakby reportaż o kilku idiotach z wafelkami w lesie został przez naczelnego uznany za nie dość mocny, czy nawet śmieszny, odłożony do szuflady i czekano, aż zbierze się dość materiału na doczepkę i stworzy się odpowiedni klimat. Pół roku prokuratura nie wiedziała, że ugrupowanie uznające się za proobronne zrzesza także neonazistów, uznających Izrael za wroga. Bo i na co im to wiedzieć? Dopiero teraz zmontowano materiał. Dlaczego?

Raz, że zbliżała się wizyta ważnego amerykańskiego urzędnika w Polsce. Dwa – rocznica wkroczenia Sowietów do Auschwitz. Trzy – ostatnie newsy o relacjach pisowsko-żydowskich były zbyt dobre. Rzekomo antysemicki rząd spotykający u „żydożercy” Rydzyka z Żydami i dający 100 milionów złotych na renowację cmentarzy?

To budowało niebezpieczną narrację, że antysemityzm w Polsce nie jest tak zakorzeniony w kulturze narodowej, jakby chcieli redaktorzy TVN i Wyborczej. Co więcej, mogło pójść w świat przekonanie, że Żyd z Izraela może jechać do Polski nie tylko obejrzeć miejsce zagłady przodków, ale też obejrzeć ślady po wielowiekowej koegzystencji diaspory polskiej i narodu polskiego. A klimat powoli się tworzył, bo prawicowe środowiska krytykowały inwestowanie w cmentarze żydowskie, a także zbyt bliskie relacje z Izraelem.

Stąd wielkie powodzenie neonazistów z Wodzisławia Śląskiego w liberalnych mediach. Wystarczyło rzucić zapałkę, by wywołać pożar. Redakcja Superwizjera świetnie wyczuła moment. Temat był grzany przez kilka tygodni i gdy nadeszły obchody wyzwolenia Auschwitz był dość rozgrzany, by wywołać dyplomatyczny skandal.

Reakcja na oskarżenia Polski i Polaków o masowy udział w Holocauście powinna być jasna i klarowna. Powinniśmy wskazywać na realne proporcje zarówno między Sprawiedliwymi pośród Narodów Świata i szmalcownikami, ale też między zorganizowanymi formami współpracy z III Rzeszą, objawiającymi się na przykład w tworzeniu rządów kolaboracyjnych czy w formowaniu kompanii narodowych SS i biernością świata. Ponadto musimy pokazywać, że nasz kraj to nie tylko Zagłada, ale też wieki istnienia gmin żydowskich, która w naszym kraju tworzyła, brała udział w polskiej historii i która gdyby nie Niemcy zapewne jeszcze długo by przetrwała.

Należy sprawić, by wycieczka szkolna z Izraela oprócz obozów zagłady zwiedziła też większy kawałek kraju nazywanego dawniej Paradisum Iudaeoum. Żeby oprócz do miejsc, gdzie umierali ich dziadkowie, trafiła także choćby do Katowic i odwiedziła cmentarz na Kozielskiej, plac, gdzie stała Wielka Synagoga. To jest część polityki historycznej, jakiej Polsce brakuje – ukierunkowanej na zewnątrz. Na razie polska narracja trafia do Polaków, utwierdza ich w dumie. I tyle. Potem przyjeżdża „najsłynniejszy rabin w USA” i zszokowany odkrywa, że Niemcy mordowali też Polaków.

Tej awantury dało się uniknąć, jednak komuś zbyt na niej zależało, a ktoś się na nią nie przygotował.

Ilu było Abimeleków, czyli co decyduje o prawdziwości Biblii?

Dziś pochylę się ponownie nad herezjarchą z Lublina, pastorem Chojeckim, a konkretnie nad akcją jego telewizji Idź Pod Prąd i Mariana Kowalskiego „Nie pochodzę od małpy”.

O co chodzi? Jest to spór o to, na ile prawdziwie Księga Rodzaju oddaje początki świata i człowieka. Według kreacjonistów młodej Ziemi Bóg przekazał Mojżeszowi dokładnie słowo w słowo historię ukształtowania się Ziemi, początków rodzaju ludzkiego, historię jego upadku i kolejnych pokoleń od Adama do Abrahama, od Abrahama do Józefa Egipskiego. Tak była ona rozumiana przez długi czas w kręgach chrześcijańskich, jednak już w starożytności pojawiły się wątpliwości, czy Mojżesz mógł opisać własny zgon.

Zaczęły się jednak pojawiać wątpliwości związane z rozwojem nauk przyrodniczych oraz dalszymi odkryciami (por. TNM 1). Biblia w Księdze Rodzaju opisywała pochodzenie ludności popotopowej według stanu wiedzy z X w. pne. Nie było tam nic o Indianach, Aborygenach czy Chińczykach. Już Żydzi mieli problem, jak wyjaśnić istnienie ludów niebilbijnych, takich jak Germanie– więc dali im za przodka Aszkenaza z Rdz 10, 3. Podobnie ciężko było wskazać pochodzenie ludów iberyjskich, skoro zachodni kraniec mapy biblijnej leżał na wyspach Kittim (greckich, wersja kanonu okrojonego) czy (według Ksiąg Machabejskich) Rzymie (por. TNM 2).

Podobnie i ogrom gatunków odkrytych na ziemiach Ameryk czy Australii kazał zadać pytania o pojemność arki Noego. Kolejny problem: rozwój astronomii nie pozwalał utrzymać modelu geocentrycznego. Nie można mówić o sferze gwiazd stałych i ruchomych, czy zaworach nieba, czy choćby budowie sklepienia oddzielającego ziemię od niebios.

Czy jeśli nie znaleźliśmy zaworów sklepienia a wyliczenia wskazują, że nie ma na ziemi dość wody (słonej, słodkiej i skroplonej), by przykryć wszystkie góry to znaczy że nauka się myli, bo przecież w Biblii tak napisano? To wszystko tam jest, tylko diabeł ogonem nakrył? A skamieniałości i osiedla ludzkie datowane na wcześniej niż 7 000 lat przed Chr. to Kosmaty podrzucił?

Kreacjoniści Młodej Ziemi starają się dopasować odkrycia archeologiczne czy genetyczne do Biblii za pomocą różnych teorii. Jedna z nich mówi, że wszystkie gatunki zwierząt na pewno by się na arce pomieściły, bo Noe nie wziął każdego gatunku tylko każdy rodzaj: czyli np. jedną parę kotów, które po Potopie dały początek kilkuset gatunkom. A dinozaury? O, one też są, bo przecież gady rosną przez całe życie, a Noe wziął młode. Stare i wielkie więc potonęły, a młode z racji skrócenia czasu życia człowieka przed Potopem (sic!) nie mogą takich rozmiarów osiągnąć. Ponadto wzbudzone wody Potopu zamąciły warstwy geologiczne i przez to kości większe szybko opadły na dół i osiadły głębiej, a drobniejsze – bliżej powierzchni. A wody górne? Kent Hovind twierdzi, że… możliwe, że poza Kosmosem nadal jest woda, tylko nie dotarliśmy do jego granic…

Brzmi absurdalnie, bo chce się z Pisma Świętego uczynić praktyczne jedyne źródło wiedzy, z którym wszystkie inne muszą być całkowicie zgodne. Czy to mądre? Nie, gdyż Biblia nie jest podręcznikiem historii naturalnej, geologii czy biologii ale podręcznikiem wiary.

Oczywiście, w tym momencie ktoś powie: „Jeśli nawet celem Boga nie było przekazanie informacji o formowaniu się skał, to dlaczego miałby podając informację o tym, że stworzył świat jednocześnie kłamać w temacie sposobu w jaki to zrobił?”

Problem w tym, że Biblia nie jest dziełem wyłącznym Boga, jak (podobno) podyktowany Mahometowi Koran, ale ma swojego autora drugiego – człowieka. Doskonała wiedza Stwórcy musiała być dostosowana do zdolności poznawczych autora natchnionego. Mamy tu sytuację podobną do tej, gdy rodzic tłumaczy dziecku zasadę działania prądu, czy samochodu. Dostarcza informacji, wymaga pojęcia podstaw, jednak będzie po sposób dziecinny, dostosowany do wiedzy i oglądu świata kilkulatka.

Podobnie i Bóg przekazał człowiekowi podstawy, wplatając je w rozumienie świata, jakie było powszechne w czasach, gdy Księga Rodzaju powstała i była redagowana. W świecie politeistycznym powszechne było przekonanie, że świat stworzyli bogowie, lub że powstał on przez ich działanie z pramaterii. Podobnie i człowiek miał być dziełem bogów, o czym opowiadają mity babilońskie. Więc natchniony przez Boga człowiek napisał mit-poemat o stworzeniu świata przez Jedynego Boga.

Tak, mit. Tak, poemat. Mamy dwa opisy stworzenia człowieka – w Rdz 1, 26-27 – stwierdzająca jednoczesne utworzenie mężczyzny i kobiety i Rdz 2, 4b-7 – opis stworzenia mężczyzny i 2,18-25 – kobiety. Co więcej, widać, że opisy te używają innych zwrotów: początek Rdz używa konsekwentnie na określenie Boga słowa Elohim (dosł. „Bogowie”), podczas gdy opis drugi – JHWH Elohim. Stąd bibliści uznali, że doszło tu do połączenia w trakcie redakcji dwóch tradycji, dwóch tekstów pierwotnych zwanych „jahwistycznym” i „elohistycznym”. Podobne tradycje widzimy także w innych księgach Tory.

Musimy więc brać pod uwagę także gatunek literacki, jakim posłużył się człowiek, by wyrazić objawione przez Boga w natchnieniu prawdy. Początek Księgi Rodzaju to uniwersalna historia ludzkości, nosząca jednak już ślady interpretacji pochodzenia ościennych ludów. Syn Noego, Cham ma syna Kanaana, który ma cierpieć za grzech ojca (Rdz 9,25). Tak, jest to podpora ideologiczna dla podboju Kanaanu ukazanego w Księdze Jozuego. Księga Rodzaju w tej części miała także na celu uzasadnić stosunek Izraela do sąsiadów, ale także ukazać coraz dalej idące zepsucie ludzkości, która przywłaszcza sobie boskie kompetencje – jak Lamek, który wiedząc, że Bóg objął Kaina ochroną siedmiokrotnej pomsty, sam sobie nakłada ochronę jedenaście razy większą i prawo do przesady w obronie własnej (Rdz 4,17-24).

Z kolei od Rdz 11,10 praktycznie do końca księgi mamy do czynienia z historią rodową, przekazem tradycji na temat przodków plemienia czy narodu. Mamy tu sytuacje, które wydają się połączeniem kilku tradycji, jak na przykład motyw zabrania żony patriarchy na dwór władcy, podczas gdy mąż ze strachu oznajmia, że jest ona jego siostrą, a w efekcie interwencji Boga cześć jest ocalona, a patriarcha wychodzi z bogatymi darami przebłagalnymi.

Rdz 12, 9-20 – Abraham i Sara na dworze faraona
Rdz 20 – Abraham i Sara na dworze Abimeleka w Gerarze
Rdz 26, 1-11 – Izaak i Rebeka na dworze Abimeleka w Gerarze

to moja siostra

Można podejrzewać, że istniały trzy wersje tej opowieści – jedna o pobycie Izaaka w Gerarze i dwie o Abrahamie w dwóch różnych miejscach, a w ramach redakcji Księgi Rodzaju umieszczono je wszystkie, choć niewykluczone, że takie „szczęście” do wizyt Hebrajczyków mieli trzej różni władcy. Biorąc pod uwagę, że Izaak urodził się, gdy jego ojciec miał 100 lat (rok po objawieniu w Mamre i zawarciu przymierza, por Rdz 17,1), a do Gerary udał się po jego śmierci, różnica czasu wynosi co najmniej 75 lat (por. Rdz 25, 7 i TNM 3), co może wskazywać na dwóch filistyńskich władców o takim samym imieniu. Wciąż jednak bardziej prawdopodobna jest wersja z trzema tradycjami.

Mamy w Biblii całą Księgę Przysłów, często zaczerpniętych z mądrości ludów ościennych, co wiemy gdyż i one takie zbiory lubiły i wiemy, co się powtarza. Czy przysłowia egipskie zostały natchnione przez Boga, czy też autor ludzki został natchniony, by znaleźć w nich ziarno prawdy? Mamy Pieśń nad Pieśniami, Szir Haszszirim, erotyk opowiadający o miłości Oblubienicy do Oblubieńca. W Psalmie 82,1 mamy ślady politeizmu.

Sama Biblia więc wymaga od nas odróżnienia gatunku literackiego i uwzględnienia ograniczeń oraz zamiaru autora ludzkiego. Nieomylny i nieograniczony Bóg zniża się do poziomu człowieka pozwalając mu przemawiać językiem dla niego jasnym, za pomocą stylów i symboli dla niego zrozumiałych. Po grecku nosi to nazwę synkatabasis, czyli zniżenie do tego, co niższe.

Bóg nie zwalczał ludzkiego elementu, ale wykorzystał go by uczynić prawdę przystępniejszą. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby Księga Rodzaju zawierała informacje, że Ziemia jest trzecią planetą od Słońca – uznano by to za absurd, bo przecież wyraźnie widać, że to Słońce kręci się wokół cokolwiek płaskiej Ziemi. Wielki kontynent na zachodzie, zamieszkały przez zupełnie nieznane nam ludy? Płyńmy tam! Spory dotyczyłyby spraw zbędnych dla zbawienia, jak na przykład ruch gwiazd, a nie tego, czy należy czcić Boga, dlaczego akurat w Jerozolimie i co jest źródłem nieczystości.

Poznanie świata jest możliwe za pomocą ludzkiego rozumu, jednak istnienie jednego Boga, konkretne prawdy moralne, potrzeba ofiary krzyżowej – to wymaga interwencji z góry. Bóg w Biblii przekazał ludziom materiał do pogłębiania wiary, a nie do rozważań astronomicznych czy geograficznych.

A czy sama teoria ewolucji uczyniła człowieka mniej miłosiernym i jest rozsadnikiem ateizmu? Narodziła się ona w kręgach katolickich, jako odpowiedź na rozbieżność między paleontologią a historią biblijną. Darwin był ateistą, ale nie był twórcą teorii ewolucji, a jedynie doprecyzował ją zasadą doboru naturalnego, przetrwania najlepiej dostosowanych. Do jego utraty wiary przyczyniły się obserwacje os, składających jaja we wciąż żywych ofiarach, które stanowiły pokarm dla larw po wykluciu. Jeśli ktoś był wychowywany w duchu nieomylności Biblii w sprawie geologii, to nie dziwmy się, że konfrontacja z biologią w szkole może sprawić, że straci wiarę. Tak samo, jeśli wierzył, że Biblia to tylko zbiór moralitetów, choć zawiera księgi historyczne, gdzie czyny nawet najszlachetniejszych patriarchów ciężko uznać za moralnie dopuszczalne, jak przytoczone już opowieści o faraonie i Abimeleku/Abimelekach.

Kreacjoniści młodej Ziemi, w tym pastor Chojecki, wychodzą od potrzeby niezmienności, choć nawet hodując psy widzimy olbrzymią zmienność. W jednym z wykładów Chojecki używa swojego ulubionego argumentu ad absurdum – uznając, że nie można skrzyżować banana z psem, więc widać Bóg stworzył je jako oddzielne, niemieszalne gatunki. Jednak teoria ewolucji nie ma z tym żadnego kłopotu – po prostu wynika to ze znacznej różnicy kodów genetycznych i odległości między ostatnim wspólnym przodkiem miliardy lat wcześniej. A jednak możemy uzyskać krzyżówkę konia z osłem czy na przykład lwa z tygrysem, czy mieszanki zbóż.

Jak więc widzimy, sama Biblia dostarcza nam dowodów na to, że ważny jest w niej czynnik ludzki, gdyż nie jest Koranem, podyktowanym pełniącemu rolę boskiej drukarki prorokowi przez Boga, ale dziełem dwóch autorów.

Tak Na Marginesie:
1)
Jeden z żydowskich krytyków Talmudu, Izrael Szahak w swojej książce „Żydowskie dzieje i religia; Żydzi i goje – XXX wieków historii”, niestety nie podając źródła, twierdzi, że pierwszy wydany w Rosji hebrajski podręcznik geografii (ok. 1910 r.) w przedmowie zawierał ubolewanie, że niektórzy rabini wciąż… zaprzeczają istnieniu Ameryki.
2) Stąd Żydzi osiedli w Niemczech i okolicach nazywani są Żydami aszkenazyjskimi. Druga, iberyjska gałąź europejskiej diaspory bierze nazwę z Ab 1,20, gdzie mowa o wygnańcach, którzy powrócą do Jerozolimy z miasta Sefarad (ob. Turcja).
3) Jako, że tradycja żydowska uznaje, że Sara zmarła w wieku 127 lat, dowiedziawszy się o tym, co Abraham chciał zrobić z Izaakiem na szczycie góry Moria, a urodziła go w wieku 90 lat, rabiniczny komentarz do Akedy („związania” Izaaka) mówi, że Izaak miał wtedy 37 lat.

Cyrus, Chrystus JHWH. O władzy pochodzącej od Boga i Jemu posłusznej. XXIX Niedziela zwykła

Czytania tej Niedzieli idą w stronę relacji Boga do pogan, a przede wszystkim władzy – bo o władzy pogan mówią i Izajasz i Jezus w Ewangelii.

Choć zabrzmi to dziwnie, to w pierwszym czytaniu mamy mowę Boga do chrystusa. Tak, z małej, bo nie chodzi tu o konkretną osobę, a o tytuł i godność. Tym pomazańcem, bo o to słowo chodzi, jest Cyrus, a właściwie po persku Kurusz, a po hebrajsku Koresz, władca perski, który podbił Babilon i pozwolił Żydom wrócić do swojej ojczyzny, a także odbudować Świątynię. Przyczynę takiej decyzji podał sam „król czterech krańców świata” w dekrecie, który zachował się (najprawdopodobniej) w Księdze Ezdrasza (1,2-4). „Wszystkie państwa ziemi dał mi Pan, Bóg niebios. I On mi rozkazał zbudować Mu dom w Jerozolimie w Judzie”. Ba! Cyrus nakazał ludom, pośród których żył Naród Wybrany do wsparcia ich srebrem, złotem i bydłem oraz zwrócił sprzęty świątynne (bez Arki Przymierza). Cyrus w dekrecie twierdzi, że odbudowę nakazał mu Bóg, a cała sytuacja przypomina wyjście z niewoli egipskiej, stąd nic dziwnego, że został uznany za wybrańca Bożego.

pomazaniec Iz 45 1 v2

Bóg według Izajasza mówi do swojego pomazańca, מְשִׁיחוֹ, „mesziho”, a grecki przekład Starego Testamentu, Septuaginta tłumaczy to jako χριστῷ, „christo”. To był zwrot zarezerwowany dla króla żydowskiego. Nietypowy to wybraniec, bo nieznający wcześniej Tego, któremu nakazał postawić przybytek, do tego . I najwyraźniej nie taki bezinteresowny, bo tekst czytania pomija wersy 2. i 3., które wskazują, że Cyrus miał się nieźle obłowić:

2 Ja pójdę przed tobą
i nierówności wygładzę.
Skruszę miedziane podwoje
i połamię żelazne zawory.

3 Przekażę ci skarby schowane
i bogactwa głęboko ukryte,
ażebyś wiedział, że Ja jestem Pan,
który cię wołam po imieniu, Bóg Izraela.

Cyrus, prowadzony pod rękę przez Boga podbił cały Bliski Wschód. Sukces militarny i polityczny Cyrusa opierał się także na polityce wobec podbitych ludów. To, co spotkało Żydów, czyli powrót do ojczyzny i odbudowa miejsca kultu zniszczonego przez Babilon, stało się także udziałem i innych pobitych przez Babilon ludów. Tak tolerancyjny władca zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach żydowskich i na pewno miał lepszą opinię niż taki na przykład Jeroboam.

Według Izajasza to wszystko wydarzyło się, by Izrael mógł zakończyć swoją niewolę. To, co w szerszej perspektywie było w miarę normalnym skutkiem roszad w geopolityce, zostaje ogłoszone jako akt działania Boga Najwyższego, który wybiera sobie na współpracowników ludzi ze wszystkich ludów, nawet jeśli nie są oni do końca świadomi, czemu ma to służyć.

A jak Jezus podchodził do kwestii kolejnej okupacji, tym razem rzymskiej? Faryzeusze i herodianie chcą zmusić Go do opowiedzenia się na scenie politycznej po stronie wrogów władzy pogańskiej lub jej zwolenników. Chcą Go zmusić by albo ogłosił, że nie należy płacić podatku (werdykt: buntownik, zgłaszamy Rzymianom, oni będą wiedzieli, co z Nim zrobić) albo, że płacić należy (werdykt: kolaborant, donosimy ludowi, oduczą się chodzić na Jego kazania). Przypomnijmy, że nie chodziło o podatki ogólnie, bo podatki rzymskie był tylko kilkoma z wielu, jakie musieli płacić Żydzi, m.in. na utrzymanie Świątyni.

Jezus daje odpowiedź wymijającą. Prosi o monetę, na której zapewne znajdował się wizerunek aktualnie panującego władcy, Tyberiusza. Możliwe, że wyglądała ona tak:

 

Kaiserliche Prägungen Tiberius, 14-37. Denar, Lugdunum (Lyon). Kopf / Livia als Pax auf Thron. RIC 26; C. 16. 3.57 g.; Feine Tönung Sehr schön Erworben auf einer Kress-Auktion für 16 DM. Estimate: 150 EUR...
Kaiserliche Prägungen Tiberius, 14-37. Denar, Lugdunum (Lyon). Kopf / Livia als Pax auf Thron. RIC 26; C. 16. 3.57 g.; Feine Tönung Sehr schön Erworben auf einer Kress-Auktion für 16 DM. Estimate: 150 EUR…

Moneta taka nie mogła na przykład znaleźć się w skarbcu Świątyni Jerozolimskiej, ze względu na wybity wizerunek ludzki, a niekiedy i symbolikę pogańską. Stąd ludzie wymieniający monety z pogańskich na żydowskie na Dziedzińcu Pogan. W tym świetle nieco innego znaczenia nabiera odpowiedź Jezusa, że skoro na denarze znajduje się wizerunek i napisy cezara:

Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”.

Można to rozumieć choćby jako proste stwierdzenie, że w Judei (por. TNM 1) rządzi Rzym, ale Bóg ma swoją domenę, której cezarowi naruszać nie wolno. Sytuacja w samej Jerozolimie była efektem dość kruchego, nie przez wszystkich akceptowanego, konsensusu między religią żydowską a kulturą helleńską. Ci, którzy najbardziej ostentacyjnie go odrzucali mieli problemy – i nie mowa tu tylko o radykalnych zwolennikach wolności Narodu Wybranego, bo i Rzymianie, jeśli nie chcieli ogólnonarodowego powstania musieli być ostrożni. Przekonał się o tym choćby Piłat, który na początku swojego urzędowania uparł się wystawić znaki rzymskie na twierdzy Antonia i musiał się zmierzyć z fanatycznym wręcz sprzeciwem elit i ludu, który zebrawszy się w Cezarei był gotów raczej dać się zasiekać niż zaakceptować obnoszenie się Rzymian z ich pogańską symboliką (por. Józef Flawiusz, Wojna żydowska, II.9.2-3). Jezus nie powiedział więc nic nowego, ale jedynie odbił piłeczkę i jeśli jego oponenci chcieli iść dalej, musieli podważyć ten podział.

Faryzeusze i herodianie zmieszali się, gdyż musieliby sami w tym momencie zadać dodatkowe pytanie o granice kompetencji Boga lub cezara. Odeszli więc, choć zaraz potem podeszli saduceusze – ale to temat innego czytania.

Gdzie kończy się granica tego, co należy do Boga? Nie tak dawno jeden z sędziów uznał ten cytat za postulat całkowitego rozgraniczenia kompetencji wiary i prawa świeckiego, państwowego z uznaniem wyższości prawa państwowego. Św. Paweł napisał, że „Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga” (Rz 13,1b). Nie jest powiedziane, że wykonuje rozkazy Boga.

Czy to oznacza, że należy być absolutnie posłusznym władzy państwowej i uznawać jej wyrok i prawo za ważniejsze od prawa Bożego? Czy może uznanie wierności Bogu za prymat oznacza odrzucenie wszelkiej innej władzy niż teokracja?

Władza świecka może być dopustem Bożym – tak, jak dopustem była niewola babilońska, a potem zniszczenie świątyni i Jerozolimy (por. TNM 2). Przesiedleńcy w Babilonie nie uznawali nakazów pogańskiego władcy, by czcić tamtejszych bożków (por. Dn 3), czy jeść niekoszerne mięso (por. Dn 1), a jednak potrafili zajść wysoko w hierarchii społecznej – jak na przykład Mardocheusz z Księgi Estery czy też sama Estera. Pierwsi chrześcijanie oddawali życie służąc wprawdzie w armii rzymskiej, jednak nie chcąc czcić geniusza augusta (por. TNM 3), potem cesarza jako boga czy złożyć ofiary bogom helleńskim.

Potem granica zaczęła się zacierać. Od Konstantyna mamy do czynienia z cezaropapizmem – władca świecki chciał być gwarantem wolności religijnej i obrońcą wiary, a aby to robić musiał mieć na nią wpływ. Pierwsze sobory powszechne były zwoływane na polecenie cesarza, by pomóc ustalić ortodoksyjną wersję nauki. Na Wschodzie po dziś odbija się to czkawką.

http://www.se.pl/wiadomosci/swiat/rosja-cudowna-ikona-wladimira-putina-pacze_223773.html
http://www.se.pl/wiadomosci/swiat/rosja-cudowna-ikona-wladimira-putina-pacze_223773.html

Tak, to płacząca ikona Putina, czczona przez niewielką sektę w Rosji. Z mniej „elitarnych” mamy też kult męczenników – rodziny carskiej. Na Zachodzie niewiele było takich przykładów, gdyż władza papieża była oddzielna od władzy królów i co kończyło się potyczkami pod Canossa i nie tylko, a także osobną domeną papieża – Państwem Kościelnym.

Jak widać da się szanować władzę pogańską bez ulegania pogaństwu. Wynika to z samego Rz 13,1 – władza państwowa pochodzi od Boga, a więc powinna być zgodna z Jego wolą i Jego przykazaniami. Tam, gdzie prawo ludzkie kłóci się z przykazaniami, można spokojnie je odrzucić i zanegować.

Obecnie zgodnie z XIX-wiecznymi tendencjami władza uważa za swoją domenę praktycznie całość życia obywatela – od kolebki, przez pracę, życie rodzinne, aż po grób. Domaga się ona nawet prawa do wyznaczania prawa do życia. Stąd też tym wyraźniejsza jest potrzeba, by władzy świeckiej pokazać, gdzie jej miejsce. Cezarowi, co cezara, ale serce człowieka, jego życie i śmierć należą do jego Stwórcy, Boga.

Tak Na Marginesie:
1) Nie ma czegoś takiego jak „Palestyna czasów Jezusa”. Jezus żył w prowincji „Syria Iudea” – Syria Żydowska, która została po upadku powstania Bar Kochby w 135 r. n.e. przemianowana na „Syria Palaestina” – „Syria Filistyńska”.
2) Próby odbudowania Świątyni po 70 r. n.e. nie udawały się, choć podjęto taką na przykład za Juliana Apostaty, jednak pożar zniszczył materiały, a sam cesarz poległ w czasie kampanii wojennej, o czym pisał np. Ammianus Marcellinus. Widać Odstępca nie był namaszczony przez Boga.
3) Pierwotnie zakładano jedynie, że władca posiada ducha opiekuńczego, geniusza, który zapewnia mu pomyślność i jemu oddawano cześć, jednak tendencję do uznawania prawdziwej boskości władcy widać już od czasów Aleksandra Wielkiego, który przyjął to od kultur bliskowschodnich. 

Jezusowa pieśń o winnicy Bożej. XXVII Niedziela zwykła

Izajasz nie należał do proroków lubianych i cenionych przez rodaków. Zresztą, niewielu takich było. Pieśń o winnicy świetnie nam obrazuje dlaczego Żydzi niechętnie słuchali jego orędzia. Zaczyna się niewinnie. W świetle całej księgi wręcz sielankowo. W końcu obraz Narodu Wybranego w pierwszej jej części streszcza się w Iz 1,2-4:

Niebiosa, słuchajcie, ziemio, nadstaw uszu,
bo Pan przemawia:
„Wykarmiłem i wychowałem synów,
lecz oni wystąpili przeciw Mnie.

Wół rozpoznaje swego pana
i osioł żłób swego właściciela,
Izrael na niczym się nie zna,
lud mój niczego nie rozumie”.

Biada ci, narodzie grzeszny, ludu obciążony nieprawością,
plemię zbójeckie, dzieci wyrodne!
Opuścili Pana, wzgardzili Świętym Izraela,
odwrócili się wstecz.

Tak więc słuchacze mogli poczuć ulgę, myśląc, że natręt wypominający grzechy przerzucił się na raczej świeckie kawałki. Mogli więc słuchać spokojnie o tym, jak przyjaciel Izajasza stara się, jak dba o to, by winnica spełniła oczekiwania. A ona wydaje jagody cierpkie, niemogące dać odpowiedniego na wino soku. I nagle śpiewak w imieniu swojego przyjaciela zwraca się do słuchaczy zmieniając ich w sędziów. Mają oni wydać wyrok na winnicę. Pytanie jest w świetle pierwszego akapitu retoryczne. Ziemia najwyraźniej nie nadaje się dla winorośli, więc szkoda trzymać taki nieurodzaj i utrzymywać robotników i budynki. Nie ma czego strzec, więc może mur posłuży za źródło budulca dla jakiejś innej inwestycji.

Może któryś ze słuchaczy nie zrozumiał, o co Izajaszowi chodziło i tak właśnie odpowiedział. Więc „przyjaciel Izajasza” ogłasza, że tak właśnie zrobi. Zostawi winnicę bez ochrony, żeby spustoszała, by zmieniła się w pustynię. Odetnie ją nawet od życiodajnego deszczu.

Cała pieśń okazuje się przypowieścią, parabolą w której przyjacielem Izajasza okazuje się Bóg, zaś nieurodzajnym ogrodem – Juda. Mamy tu wyraźne wezwanie do nawrócenia, w przeciwnym razie – Bóg przez Izajasza grozi zniszczeniem tego, co przez tak długi czas wspierał i pielęgnował. Od Abrahama, przez Józefa, Mojżesza, Dawida i Salomona Izrael doświadczał niezwykłej mocy Opatrzności Bożej. Adresaci muszą przyznać, że cały ten trud, te wszystkie łaski nie pomogły zachować choć pozorów dobra.

Bóg oczekiwał od Żydów dwóch rzeczy – sądu i sprawiedliwości. Widział jednak tylko rozlew krwi i płacz uciskanych. W hebrajskim mamy tu grę słów. Miał być sąd (miszpat, מִשְׁפָּט), a jest rozlew [krwi] (mispach, מִשְׂפָּח), a zamiast sprawiedliwości (cedaqah, צְדָקָה) jest płacz, krzyk rozpaczy (ceaqah, צְעָקָה). Podobieństwo słów nie jest zapewne przypadkowe. Bardzo często kara śmierci wykonana na polecenie władzy jest tylko przykrywką dla zbrodni morderstwa, pozbycia się niewygodnego człowieka i jeszcze ogłaszana sprawiedliwym sądem, a twórcy prawa robią to tak, by samemu pozostając na dogodnej pozycji stworzyć kategorię ofiar, których prawo nie chroni i którzy mogą już co najwyżej wyrazić swoją rozpacz.

 https://pixabay.com/pl/g%C3%B3ry-kolor%C3%B3w-piaskowiec-grzbiety-1372714/; https://pixabay.com/pl/zamek-staufen-burgruine-pr%C3%B3chnica-2673085/

https://pixabay.com/pl/g%C3%B3ry-kolor%C3%B3w-piaskowiec-grzbiety-1372714/; https://pixabay.com/pl/zamek-staufen-burgruine-pr%C3%B3chnica-2673085/

Czy Izajasz krytykuje tu tylko tych, którzy nie czczą JHWH? Otóż nie. Mówi to też do tych, którzy starannie obchodzą wszystkie święta, ogłaszają się wiernymi czcicielami Boga, ale wobec bliźniego mają podejście bandyty.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Bóg straszy, że przecież nie po to wyprowadził Izraelitów z Egiptu, by teraz ich porzucić z powodu kilku przestępstw. A przecież już na pustyni synajskiej Pan pokazywał, że dla dobra Izraela jest gotów chłostać go i karać. Żydzi jednak nie skorzystali z nauki i wylądowali w niewoli babilońskiej.

I tam nadal się dziwili, nawet śpiewają w Psalmie 80 – dlaczego Bóg wypędził narody, gojim, po co dawał swojej winnicy taką potęgę, że za Salomona władała ziemiami od Babilonu po Morze Śródziemne, tylko po to, by ją porzucić? „Dlaczego?” pyta psalmista, choć zna odpowiedź. Nie może się jednak z tym pogodzić.

Jezus wyraźnie odnosi się do tej znanej przecież faryzeuszom i uczonym w Piśmie pieśni-przypowieści. Wprowadza jednak zmiany. Tu winnica już rodzi owoce i to na tyle dobre, że ci, których właściciel zatrudnił nie mają zamiaru ich oddać. Kolejne sługi są zabijane, aż wreszcie właściciel posyła własnego syna-dziedzica. Jednak chciwi najemnicy postanawiają się go pozbyć. Wyrzucają go z winnicy i zabijają.

I znowu podobieństwo do Izajasza. Jezus prosi swoich przeciwników, by wydali osąd, co należy zrobić z takimi bandytami. Wyrok jest prosty – „nędzników” potraktować surowo, wyrżnąć, a winnicę oddać lepszym od nich, którzy będą wykonywali swoje obowiązki. I znowu jest surowy wydany wyrok na siebie samych.

Kto jest kim w tej przypowieści? Winnicą jest Izrael, zaś jego przewodnicy czasów Jezusa – rolnikami, którzy mieli dbać o sprawiedliwość i wierność Prawu, o które rzeczywiście dbali, ale po to, by samym czerpać korzyści bądź to jako uzależnieni od jerozolimskiego sanktuarium i składanych tam ofiar saduceusze, bądź jako nauczyciele ludu – faryzeusze. Bóg nie dostawał należnej mu czci, gdyż Żydzi dbali o zachowanie Tory jako takiej, bez odniesienia do Niego. Wysyłani prorocy byli zabijani i prześladowani.

W końcu przyszedł Syn Boży. I co? Zostaje najpierw „wyrzucony z winnicy”, a potem zabity. Uznano, że dla Jezusa nie ma miejsca w Izraelu, że musi On zginąć, by mógł ocaleć naród. Podobnie i chrześcijanie byli wyrzucani z Synagogi i prześladowani, tak jak Szczepan. To, co zostało uznane za zbyt marny budulec, żeby stanowić choćby ścianę, stało się kamieniem węgielnym – na którym opiera się cała konstrukcja. Ci, przez których Rzymianie mieli zniszczyć Judeę stali się tymi, którzy po całym świecie rozsławili Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba.

A więc los zapowiada przełożonym judaizmu Drugiej Świątyni Jezus? Marny. To, czego tak strzegli przed Ojcem i Synem zostanie im odebrane i oddane innemu ludowi, innemu narodowi, który spełni pokładane w nich nadzieje. Tym narodem jest Kościół, będący ponad uświęconym podziałem na Jehudim i gojim. Ale i on podlega tym samym zasadom! Nawet jeśli katolik zaliczy każdy pierwszy piątek, nawet jeśli co roku przyjmie kolędę, jeśli będzie hojnym sponsorem i aktywnym uczestnikiem życia parafialnego, jeśli robi to dla siebie, dla własnych korzyści, a poza tym grzeszy „świeckimi” grzechami – nie będzie wiele lepszy od tych nędzników  i niech się nie zdziwi, jeśli ktoś zajmie jego miejsce.

Sztuka pytań retorycznych, czyli o potomkach Abrahama i drogownictwie w Bożym stylu. XXV Niedziela zwykła

Rozdział osiemnasty Księgi Ezechiela to jedno wielkie zerwanie z odpowiedzialnością zbiorową. Wersy od pierwszego do dziewiętnastego przedstawiają trzy pokolenia. Sprawiedliwy dziad rodzi występnego ojca, ten zaś z kolei sprawiedliwego wnuka. Czy wnuk powinien być ukarany za grzech ojca? Czy może tego chroni sprawiedliwość dziada? Nie, jak jasno stwierdza wers 20.: „Umrze tylko ta osoba, która grzeszy. Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec – za winę swego syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie.” Dla Żydów było to konieczne napomnienie, gdyż wierzą oni, że chroni ich szlachetność i wierność Abrahama (por. TNM 1).

Wracając do Ezechiela i dochodząc do czytania, ta sama zasada obowiązuje w życiu indywidualnym. Człowiek, który nawrócił się, nie ponosi kary za grzechy przeszłości, ale sprawiedliwego, który zejdzie na psy czeka psi los. Aż takie odkrywcze, że aż prorok musi o tym przypominać? Jak się okazuje – tak. Ezechiel krytykuje tych, którzy mówią, że droga Pana jest „lo jitachen”, czyli „niewyznaczona”, „nieodmierzona”, „nieogrodzona”, czy też „nierówna”. Jednym słowem: niepewna.

Autor: HypnoArt
Autor: HypnoArt

„Bo jak to tak:” – zdają się mówić. – „grzesznik ma się uratować tylko dlatego, że pięć minut przed śmiercią się nawrócił? Że wszedł na drogi Pana przed ostatnim zjazdem do piekła? A człowiek, który całe życie tyrał jak wół, żeby się czegoś dorobił, miałby iść do piekła za to, że na koniec życia poużywał sobie, żonę na młodszy model wymienił, opuścił parę niedziel i parę razy wypłat darmozjadom nie wypłacił? I wtedy nie będzie go Pan Bóg wszelkimi siłami z Piekła wyciągał? No, jak to tak? Najwyraźniej to wina Boga, że do takich sytuacji dopuszcza, niech więc nie ma do nas pretensji. Zamiast karać za małe grzeszki trza lepiej pilnować bożych dróg, żeby nie było zgorszenia, gdy nagle włazi na nie grzesznik, albo uczciwy człowiek z nich zbacza.”

A przez Ezechiela Bóg mówi: „Halo! Moje drogi są proste i jasno wyznaczone. To wasze postępowanie jest pokrętne, niejasne, kombinujecie na wszystkie strony”. Jest to pytanie retoryczne, bo i Bóg i słuchacze proroka wiedzieli, kto jest przyczyną problemu (por. TNM 2). Żydzi chcieli, by sprawa ocalenia życia była skomplikowana: ma się liczyć całokształt, a nie obecne czyny. I to nawet nie całokształt działań jednego człowieka, a nawet jego przodków. I dojdź tu do tego, który przodek zasłużył się na tyle, by zmazać grzech cudzołóstwa wnuka. Z jednej strony dawało to ochronę, gdy się odpowiednio wybieliło swoich ojców i dziadków, z drugiej pozwalało z pogardą patrzeć na tych z gorszych, znanych z nietrzymania się Prawa rodzin. Była to jednak ochrona fałszywa, dająca poczucie wyższości i pozwalająca w ciepełko rodzinnego zacisza cieszyć się własną, odziedziczoną doskonałością. Bywało zapewne tak, że grzesznik gardził sprawiedliwym tylko dlatego, że ojciec jednego był przełożonym synagogi, a drugiego – złodziejem. Ezechiel wskazuje na to, że taka miarka jest po prostu niesprawiedliwa, a taka droga – nierówna, niepewna i źle wyznaczona.

Zamiast tego Bóg stawia jasno sprawę: po obecnych czynach, a nie po deklaracjach i dawnych czynach poznaje się człowieka. To właśnie głosi Chrystus w Ewangelii. Stawia przed arcykapłanami, a więc potomkami Lewiego, z których każdy powinien być nieskalany i starszymi ludu, a więc jego przewodnikami dwóch braci. Jeden okazał ojcu posłuszeństwo, zgadzając się na pracę w winnicy, a potem jednak został w domu. Drugi najpierw stwierdził, że wola ojca nie jest jego wolą, jednak potem idzie i pracuje. Adwersarze Jezusa nie mieli innego wyboru, jak przyznać, że to ten drugi, niby to gorszy syn był lepszy.

Więc Jezus idzie dalej. Wskazuje, że to oni, arcykapłani i przewodnicy ludu błądzą, sprzeciwiają się Bogu, zaś ci, którzy do tej pory grzeszyli i zmienili swoje postępowanie otrzymają pierwsi to, co im obiecano i czego oni mieli być strażnikami. A wszystko przez to, że Jan był niewygodny, że krzyczał o plemieniu żmijowym, że nie wystarczy Abrahama mieć za ojca, by spokojnie zasypiać.

Czy to oznacza, że arcykapłani są straceni? Nie, jak najbardziej mogą wejść – wystarczy, że pogodzą się z tym, że w królestwie niebieskim rozsiedli się już ci, przed którymi miało być ono bronione: dawni grzesznicy. Wystarczy pójść tą samą, co oni drogą: nawrócenia, powrotu z drogi grzechu na drogi Boże.

Tak na Marginesie:
1) Tradycja rabiniczna mówi, że patriarcha ten stoi u wrót piekła i ratuje swoich obrzezanych potomków. Ślady tego znajdziemy nawet w Ewangeliach. „Abrahama mamy za ojca!” – ma być wymówką przed prawdziwym, owocnym nawróceniem, co krytykuje Jan Chrzciciel (por. Mt 3,9). Sam Chrystus w J 18,33 spotkał się z „abrahamową” apologetyką żydowską.
2) Hebrajskie „halo”, a właściwie הֲלֹא (hălō’) oznacza dosłownie „czy nie?” i podobnie jak w polskim poprzedza zdanie, które powinno zostać uznane za oczywiste a czasem zwykłe zaproszenie. Nasze „halo?’ jest jednak pochodzenia angielskiego.

Jeden, święty, powszechny i antykomunistyczny? Coś tu nie gra, prof. Cenckiewicz!

 Czy Kościół musi być antykomunistyczny? Tego by chciała prawica, zwłaszcza ta jej część, która swój program polityczny tworzy poprzez odwrócenie tez „Kapitału” Marksa o 180 stopni. Upust takiego marzenia o „Ecclesia anticommunistica” dają publicyści, działacze społeczni i niektórzy naukowcy. Z punktu widzenia uprawianych dziedzin, mają prawo i obowiązek analizy faktów, dokumentów i zdarzeń. Czasem jednak czynią to w sposób, który każe zwątpić w ich kompetencje.

Tak jest z recenzją zbioru felietonów Alaina Besanҫona „Współczesne problemy religijne” napisanej przez Sławomira Cenckiewicza. Samego zbioru nie czytałem, jednakże sam opis sprawia, że mam wątpliwości co do tego, czy antykomunistyczne pragnienia nie udzieliły się recenzentowi i czy w tym kluczu nie rozpatruje on treść felietonów dotyczących Kościoła.

Obrywa się Kościołowi za odejście od wielowiekowej tradycji teologii zastępstwa – w myśl której obietnice dane Narodowi Wybranemu zostały niejako anulowane, a ich nowym adresatem jest Kościół. Sobór zdaniem Besanҫona zanegował nawet własne wybranie, rozszerzając przywilej ten na całą ludzkość, a nawet (o, zgrozo!) wyznawców islamu, w „Nostra Aetate”. Tak też znów dochodzimy do poziomu „jedynej słusznej prawicy”, która islam rozumie tylko przez dżihad, przemoc wobec kobiet i barbarzyństwo ISIS, co nie jest pełnym obrazem każdego muzułmanina.

Tymczasem Kościół w „Nostra Aetate” wskazuje na to, co łączy religie, wskazując ich cechy i założenia, które przy odrobinie dobrej woli mogą stanowić podstawę do dialogu. Jeśli chodzi o zerwanie z zasadą „Extra Ecclesiam nulla salus”, to do niego nie doszło. Nawet nie w Nostra Aetate, ale w Lumen Gentium (Konstytucji dogmatycznej o Kościele w świecie współczesnym) Sobór odnosi się do kwestii zbawienia tych, którzy nie zachowują z katolicyzmem pełnej jedności.

Oto co dokument (pkt. 16) ten mówi o zbawieniu żydów, muzułmanów i ateistów:

Ci bowiem, którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie. Nie odmawia też Opatrzność Boża koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują nie bez łaski Bożej, wieść uczciwe życie. Cokolwiek bowiem znajduje się w nich z dobra i prawdy, Kościół traktuje jako przygotowanie do Ewangelii.

Takie to straszne stwierdzenie, że kto nie poznał Chrystusa, może być zbawiony nawet jeśli formalnie był poza Kościołem? Dla kogoś, kto trwa w narracji przedsoborowej, do tego dotyka go syndrom oblężonej twierdzy tak. Oto, co na stronach ultramontanistów pisze się o podejściu do innych wiar:

Zażenowanie odczuwano również odnośnie „postawy” zajmowanej przez Kościół wobec wszystkich, którzy nie byli członkami jedynej, prawdziwej Wiary: było to „stanowisko” wyłączności – oznaczające, że tylko On posiada prawdziwą doktrynę i prawdziwe światło oraz że doktryny i praktyki wszystkich innych religii są fałszywe i niezdolne zainspirować ludzi do prawdziwej dobroci i świętości.

Tak więc problem pojawił się, gdy Kościół uznał, że prawdziwe dobro może być wygenerowane także przez doktrynę żydowską czy protestancką. Kościół zna całą prawdę, ale nie ma monopolu na jej fragmenty. Istnieje możliwość znalezienia tego czy innego ułomka Prawdy nawet w hinduizmie, czy ateizmie (np. jeśli wynika on z buntu wobec domniemanej, wynikającej z błędnej wiedzy, tyranii Boga w imię wolności człowieka), ale jej pełny kształt i obraz znajdziemy w katolicyzmie. Zauważmy, że ten rodzaj myślenia stawia nieprzekraczalną granice między tym, co katolickie, a tym co niekatolickie. Gdzieś przepadła starożytna doktryna „Słowa zasianego” – obecności pewnych prawd w sercach ludzi, znajdujących ujście w systemach moralnych ludzi, którzy chrześcijaństwa nie znali. Bez niej nie ma sensu dialog, a jedynie ukorzenie się innowierców i ich przyjście na kolanach do Świętej Matki Kościoła.

Dalej Cenckiewicz chwali Besanҫona za felietony dotyczące podejścia Kościoła do komunizmu.

Euforia, optymizm i szalona myśl tamtej epoki, że „Kościół nie powinien mieć wrogów”, a jeśli tacy w ogóle są, to ich potępienie oznaczać musi „niedostatek miłosierdzia”, dało o sobie znać w konstytucji „Gaudium et spes” z grudnia 1965 r. Sobór, już pod wodzą Pawła VI, „przekształcał wrogów w przyjaciół” do tego stopnia, iż twierdził, że „wśród form dzisiejszego ateizmu nie należy pominąć tej, która oczekuje wyzwolenia człowieka przede wszystkim drogą jego wyzwolenia gospodarczego i społecznego”, chociaż dodaje, iż religia z natury swej stoi na przeszkodzie, gdyż budząc nadzieje człowieka na przyszłe złudne życie, odstręcza go od budowy państwa ziemskiego”! Besanҫon jest wobec tej agitki bezlitosny i twierdzi, że pobrzmiewa w niej aluzja do słynnej tezy Karola Marksa o religii jako „opium dla ludu”. Konsekwencją tego soborowego optymizmu i woli „przekształcenia wrogów w przyjaciół” była z kolei watykańska „Ostpolitik”, której ofiarami stali się kard. Mindszenty, kard. Beran, kard. Slipyj…

Wynika z tego pokręconego cytatu, że „Gaudium et spes” jest prokomunistyczną agitką, uznającą za Marksem, że religia jest znieczulaczem, każącym zapomnieć o potrzebie walki o godny byt na rzecz niebiańskiego szczęścia. I albo komuś przestawił się cudzysłów, albo zapomniał zamknąć cytat i otworzyć nowy po swoim wtrąceniu albo ktoś tu paskudnie manipuluje na złość Soborowi.

Poczytajmy więc, jak wyglądają punkty 20. i 21. tegoż dokumentu. Od punktu 19 ciągnie się analiza problemu ateizmu, jego źródeł i skutków. Tekst kursywą znalazł się w cytacie z recenzji w Do Rzeczy. Pogrubioną kursywą opuszczony tekst.

20. (Ateizm usystematyzowany). Ateizm współczesny przedstawia się też często w formie usystematyzowanej, która poza innymi sprawami tak daleko posuwa postulat autonomii człowieka, że wznieca trudność przeciwko wszelkiej zależności człowieka od Boga. Wyznawcy takiego ateizmu twierdzą, że wolność polega na tym, żeby człowiek był sam sobie celem, sam jedynym sprawcą i demiurgiem swojej własnej historii; a to jak mniemają – nie daje się pogodzić z uznaniem Pana, sprawcy i celu wszystkich rzeczy, lub co najmniej czyni takie twierdzenie zupełnie zbytecznym. Tej doktrynie sprzyjać może poczucie potęgi, jakie daje człowiekowi dzisiejszy postęp techniki.

Wśród form dzisiejszego ateizmu nie należy pominąć tej, która oczekuje wyzwolenia człowieka przede wszystkim drogą jego wyzwolenia gospodarczego i społecznego. Temu wyzwoleniu, twierdzi, religia z natury swej stoi na przeszkodzie, gdyż budząc nadzieje człowieka na przyszłe, złudne życie, odstręcza go od budowy państwa ziemskiego. Stąd zwolennicy tej doktryny, gdy dochodzą do rządów w państwie, gwałtownie zwalczają religię, szerząc ateizm, przy stosowaniu, zwłaszcza w wychowaniu młodzieży, również tych środków nacisku, którymi rozporządza władza publiczna.

21. (Postawa Kościoła wobec ateizmu). Kościół, wiernie oddany tak Bogu, jak i ludziom, nie może zaprzestać odrzucania z całą stanowczością, jak przedtem, tych boleśnie zgubnych doktryn i działalności, które sprzeciwiają się rozumowi i powszechnemu doświadczeniu ludzkiemu oraz strącają człowieka z wyżyn wrodzonego mu dostojeństwa. Kościół jednak stara się uchwycić kryjące się w umyśle ateistów powody negacji Boga, a świadomy wagi zagadnień, jakie ateizm wznieca, oraz wiedziony miłością ku ludziom uważa, że należy poddać je poważnemu i głębszemu zbadaniu.

Kościół utrzymuje, że uznanie Boga bynajmniej nie sprzeciwia się godności człowieka, skoro godność ta na samym Bogu się zasadza i w Nim się doskonali: Bóg – Stwórca bowiem uczynił człowieka rozumnym i wolnym; lecz przede wszystkim człowiek powołany jest jako syn do samej wspólnoty z Bogiem i do udziału w Jego szczęściu. Kościół uczy poza tym, że nadzieja eschatologiczna nie pomniejsza doniosłości zadań ziemskich, lecz raczej wspiera ich spełnianie nowymi pobudkami. Natomiast przy braku fundamentu Bożego i nadziei życia wiecznego godność człowieka, jak to dziś często widać, doznaje bardzo poważnego uszczerbku, a zagadki życia i śmierci, winy i cierpienia pozostają bez rozwiązania, tak że ludzie nierzadko popadają w rozpacz.

Każdy człowiek pozostaje wtedy sam dla siebie zagadnieniem nierozwiązanym, niejasno uchwyconym. Nikt bowiem nie może w pewnych chwilach, zwłaszcza w ważniejszych wydarzeniach życia, całkowicie uchylić się od powyższego pytania. Pełną i całkowicie pewną odpowiedź przynosi sam Bóg, który wzywa człowieka do głębszego zastanowienia się i pokorniejszego dociekania.

Środka zaradczego na ateizm należy się spodziewać tak od doktryny odpowiednio wyłożonej, jak i od nieskażonego życia Kościoła i jego członków. Zadaniem bowiem Kościoła jest uobecniać i czynić niejako widzialnym Boga Ojca i Jego Syna wcielonego przez nieustanne odnawianie się i oczyszczanie pod kierunkiem Ducha Świętego. Osiąga się to przede wszystkim świadectwem żywej i dojrzałej wiary, usprawnionej do tego, aby mogła jasno widzieć trudności i przezwyciężać je. Wspaniałe świadectwo takiej wiary dawali i dają liczni męczennicy. Ta właśnie wiara winna ujawniać swą płodność, przenikając całe życie wiernych, także i życie świeckie, i pobudzając ich do sprawiedliwości i miłości, zwłaszcza wobec cierpiących niedostatek. Do okazywania obecności Boga przyczynia się wreszcie najbardziej miłość braterska wiernych, którzy jednomyślni w duchu, współpracują dla wiary Ewangelii i stają się znakiem jedności.

Kościół zaś, chociaż odrzuca ateizm całkowicie, to jednak szczerze wyznaje, że wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, powinni się przyczyniać do należytej budowy tego świata, w którym wspólnie żyją; a to z pewnością nie może dziać się bez szczerego i roztropnego dialogu. Boleje więc Kościół nad dyskryminacją wierzących i niewierzących, którą niesprawiedliwie wprowadzają niektórzy kierownicy państw, nie uznający zasadniczych prawd osoby ludzkiej. Dla wierzących domaga się wolności działania, aby wolno im było w świecie budować również świątynię Bogu. Ateistów zaś przyjaźnie zaprasza, by otwartym sercem rozważali Ewangelię Chrystusową.

Kościół bowiem jest doskonale świadomy tego, że to, co on wieści, idzie po linii najtajniejszych pragnień ludzkiego serca, gdy broni godności powołania ludzkiego, przywracając nadzieję tym, którzy zwątpili już o swoim wyższym przeznaczeniu. Jego orędzie, dalekie od pomniejszania człowieka, niesie dla jego dobra światło, życie i wolność; poza tym zaś nic nie zdoła zadowolić serca ludzkiego, bo: „uczyniłeś nas dla siebie”, Panie, „niespokojne jest serce nasze, póki nie spocznie w Tobie”.

Tak więc „Gaudium et spes” odnosi się do tezy Marksa o „opium dla ludu”, ale zbija ją i uznaje za boleśnie zgubną doktrynę, godną stanowczego odrzucenia. Jak można w tym cytacie doszukiwać się oczarowania Kościoła komunizmem? Chodzi o próby zrozumienia, dlaczego ludzie dają się nabrać na opowieści o wielkim ateistycznym raju na ziemi? Brak jednoznacznego stwierdzenia, że każdy przynależący do partii komunistycznej jest ekskomunikowany?

Mam wrażenie, że głównym problemem prawicowych komentatorów jest rzekoma nie dość antykomunistyczna postawa Ojców Soboru. Zdaniem prawicy, Kościół winien rzucić się do walki z jedynym wielkim złem, jakie jawiło się na horyzoncie, czyli ze Związkiem Radzieckim i innymi socjalistycznymi potęgami. Brak jednego, ostatecznego potępienia komunistycznych ustroju, polityki i imperializmu zebranego w jednym punkcie. Problem w tym, że po tekstach soborowych rozsiane są odniesienia do tego ustroju w wielu jego aspektach. W samym Gaudium et Spes mamy krytykę komunistycznego:

– stosunku do wiary (cytowany już GeS 21),
– stosunku do wolności osobistej (np. GeS 65: „Dlatego należy uznać za błędne te doktryny, które pod pozorem fałszywej wolności sprzeciwiają się wprowadzaniu koniecznych reform, jak i te, które lekceważą podstawowe prawa jednostek i zrzeszeń na rzecz organizacji kolektywnej”),
– stosunku do własności prywatnej (GeS 71.: „Ponieważ własność i inne formy dysponowania rzeczami zewnętrznymi służą do podkreślania roli osoby, a ponadto dają jej sposobność do wykonywania swoich zadań w społeczeństwie i w życiu gospodarczym, jest rzeczą bardzo ważną, by popierać zarówno jednostki, jak i wspólnoty w dążeniu do zdobycia na własność pewnego zasobu dóbr zewnętrznych”).

Jeżeli ktoś narzeka, że Sobór nie zajął się głównie doraźną polityką zapomina, że Kościół nie zebrał się w Watykanie dla celów politycznych, ale by odnieść się do zmian, jakie zaszły w świecie i by ustalić, jak w tym odmienionym świecie działać skutecznie i wiernie Ewangelii. Być może to właśnie tempo zmian i różnorodność świata kazały ojcom soborowym unikać jasnego określenia „komunizm”, ale wskazywać czynniki, jakie czynią ten ustrój nieludzkim i wrogim człowiekowi jako dziecku Bożemu. To, co w latach 60. XX wieku nazywane było „komunizmem” miało wiele odcieni i stanowiło ujście poglądów, sprzeciwów i pragnień także wierzących chrześcijan. Wielu (jak choćby księża-patrioci czy teolodzy wyzwolenia) starało nie nazywać się „komunistami”, choć realnie głosiło tezy komunistyczne. Te same czynniki kazały nie nazywać po imieniu kapitalizmu, choć i jego błędy zostały wytknięte, a niektóre tezy Soboru brzmiały wrogo „american dream”, a nawet „rewolucyjnie”:

„Tak sądzili Ojcowie i Doktorowie Kościoła nauczając, że ludzie mają obowiązek wspomagania ubogich, i to nie tylko z tego, co im zbywa. Kto natomiast byłby w skrajnej potrzebie, ma prawo z cudzego majątku wziąć dla siebie rzeczy konieczne do życia” (GeS 69).

Wydaje się, ogólnie rzecz biorąc, że Besanҫon i Cenckiewicz patrzą głównie na to, co nazywa się „duchem Soboru”, a więc hurraoptymistyczne nieraz akcje, jak na przykład reforma liturgii, które nie zawsze jest zgodne z jego wytycznymi zawartymi w dokumentach. Nie zmienia to faktu, że wspomniane w recenzji felietony powołują się na teksty soborowe, nie zawsze je poprawnie rozumiejąc czy nawet lokalizując.

Największym jednak problemem jest próba uznania za błąd braku potępienia jednego, konkretnego ustroju w sytuacji, gdy tak naprawdę wierze zagrażały dwa systemy wartości – ten krzewiony przez polibiura w ZSRR i ten rozwijający się na zachodzie Europy i USA. Kościół nie jest ani antykomunistyczny, ani ultraprawicowy, ani też jego idee nie mają wydźwięku komunistycznego. Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski. Narzucanie mu wszelkich innych przymiotników według własnych sympatii politycznych i według nich rozliczanie z ortodoksji jest dużym błędem.