Ruch Renowacji Zajazdów, czyli jak mocno trzeba wierzyć w swoją sprawę, by móc komuś przywalić w japę?

Zacznijmy od tego, za co zatrzymano Michała Sz. Jest to napaść na drugiego człowieka, zniszczenie mienia, ponadto dojdzie zapewne też znieważenie funkcjonariuszy Policji w czasie zatrzymania. Usprawiedliwia się go tym, że nie dało się zlikwidować legalnie działalności Fundacji Pro-prawo do życia w postaci samochodu, oblepionego materiałami atakującymi LGBT, z dość mocnymi głośnikami.

Sam czyn miał miejsce na ul. Wilczej, obok nielegalnie zajmowanej przez lewacką komunę posesji (squatu). Doszło do przebicia opon, zniszczenia lusterka, zniszczenia plandeki, a potem do napaści na kierowcę, który nagrywał napastników. Michał Sz. Włączył się do ataku w jego trakcie. Potem w czasie konferencji np. z Renatą Kim chwalił się atakiem, a w internecie na jego stronie Stop Bzdurom nadal wiszą instrukcje, jak atakować ludzi promujących poglądy sprzeczne z poglądami pana Sz.

Wyroki przeciwko Fundacji Pro z powodu kampanii furgonetkowej zapadały w Gdańsku i Warszawie. Nie były to ścisłe zakazy działalności, ale dotyczyły ograniczenia co do treści (sądy potwierdzały np. zgodność treści prezentowanych na plandekach z wytycznymi WHO dot. edukacji seksualnej). Więc się da, choć trzeba się pogodzić z tym, ze wolność słowa działa w obie strony.

W sytuacji, gdy mamy spór ideologiczny, a tego dotyczy ta sytuacja sięgnięcie po atak fizyczny to oddanie meczu walkowerem, bo to informacja „nie mam już argumentów prawnych/logicznych, chwytam za pięści”. Ludzie, którzy bronią biednego, zdesperowanego działacza-wandala nie wesprą narodowca, który oberwał armatką wodną, gdy trzymał transparent blokujący drogę parady równości – bo temu to się akurat należało, jego poglądy są gorsze od ich.

Strona promująca tolerancję lubi odmawiać innym miejsca w przestrzeni publicznej, zakładając, że jest ona jedyną możliwą przyszłością ludzkości, a tym samym wszelki opór wobec nich jest nie tylko daremny, ale jest też zbrodnią. Myśleć inaczej niż aktywiści ogłaszający światu nadejście nowej ery wszechwolności to zbrodnia. Sprawić, by ktoś źle myślał o idei głoszonej przez naszych kaznodziejów – to herezja. Protestować przeciw zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez LGBT – to jawny atak na ich prawa.

Paradoksalnie mamy tu do czynienia z sytuacją podobną do średniowiecznego społeczeństwa chrześcijańskiego, zwłaszcza gdy chodzi o Hiszpanię pod rządami Królów Katolickich, tuż po podboju ostatnich ziem muzułmańskich. Był to element euforii, gdy z jednej strony uważano, że wobec nieuchronnych wichrów historii żydzi i muzułmanie muszą przyjąć chrześcijaństwo lub wynieść się z kraju, z drugiej widziano ryzyko współistnienia choćby niewielkich gmin innowierców. Stąd działania Hiszpańskiej Inkwizycji, które miały nadać krajowi charakter religijnego monolitu. W czasach komunistycznych bezpieka dbała, by nikt nie ważył się otwarcie negować jedynej słusznej linii światopoglądowej.

To typowe działanie totalitarne. Wszelki opór musi być stłumiony, wrogie pomniki – obalone, a pisma – usunięte. Nawet biednemu „Przeminęło z wiatrem” się oberwało, bo przecież Murzyn-niewolnik tylko płakał, a na pewno nie śpiewał (w efekcie nie powstały working-song oparte na rytmie, nie powstał blues i tak dalej). To chyba oczywiste, że jeśli świat nie chce przyjąć nowomowy, to trzeba mu ją wepchnąć do gardła. Tak było z Piotrem Jedlińskim, który wyleciał z Radia Nowy Świat za używanie męskich zaimków osobowych wobec Michała Sz. (przy jednoczesnym potępieniu całej sprawy zarzutów i umieszczenia go w męskim areszcie). Dodajmy, że radio to promuje wolność słowa.

I teraz strona lewicowa jest zszokowana, bo ich inkwizytor, egzekwujący wyrok historii, zostaje zatrzymany za złamanie prawa niedojrzałego do nowej rzeczywistości państwa. Co więcej, aresztowani zostali ludzie broniący go. Jak można aresztować za skakanie po radiowozie, czy chodzenie za policjantem i nazywanie go na przemian „kurwą” i „faszystą”?

Akcja zniszczenia mienia miała sens tylko w oczach jej autorów i ludzi, którzy nie rozumieją, że tworzą właśnie retoryczne podstawy pod odrodzenie idei zajazdów. Sąd jest nieskuteczny, a ty mocno wierzysz w swoje ideały? Łap za arsenał demokracji: pięści, kastety i pały. Policja egzekwuje prawo wbrew twojej ocenie prawnej? Wyzwij ich od pań lekkich obyczajów i faszystów. Pobij, rzuć się na nich i potem ciesz się ze sławy niewinnego dziewczęcia płci dowolnej, przygniecionej kolanem przez złego policjanta i aresztowanej za poglądy.

Czy potem, gdy pojawi się na ulicach Warszawy parada równości narodowcy będą mogli się powołać na słowa Trzaskowskiego, że akty rozpaczy wobec prawa, które nie staje po naszej stronie mogą przyjmować formę napaści („twardego sprzeciwu”)? Przecież też pewnie złożą najpierw wniosek o jej zablokowanie, który nie przejdzie, więc warunki będą spełnione:

– czyn będzie godził w nasze uczucia,
– środki prawne będą nieskuteczne,
– będzie miał wymiar publiczny.

Czy wtedy europejscy dostojnicy pochylą się nad losem zatrzymanych? Nie, bo to zła opcja sceny politycznej. To nakręci spiralę nienawiści wywołaną nierównym traktowaniem.

Ale o to chodzi, by eskalować emocje. By i zwolennicy LGBT dopuszczali się coraz mocniejszych akcji i coraz mocniejsza była reakcja przeciwników. Po media pokroju TVN nie pokażą jak Michał Sz. rzuca się na wolontariusza Fundacji Pro. Nie pokażą jak „Julia” idzie za policjantami krzycząc „k*rwy, faszyści” ani jak skacze na maskę radiowozu. Pokażą ich skutych, w kajdankach, na ziemi. Ci zadymiarze za cenę kilku otarć stają się męczennikami, których ruchowi LGBT w Polsce brakowało. Trzeba tylko odpowiednio wyciąć nagrania, gdzie zachowują się jak kibole.

Oczywiście, zaangażowali się już posłowie pozycji, z całej sprawy robiąc walkę na miarę starcia Rebelii z Imperium Sithów. Obecnie trwają wiece poparcia, gdzie np. na ul. Półwiejskiej w Poznaniu przez minutę skandowano „J*bać PiS”. Michał Sz. podchodził do policjantów i pytał „czy jest tu jakaś kompetentny polityczny pies?”. I w tym kierunku wszystko pójdzie – w stronę politycznej walki, próby stworzenia wizji straszliwej dyktatury, która odbiera podstawowe prawa obywatelskie.

Smutne jest to, że ci wszyscy ludzie są w niej wykorzystywani, a za kilka tygodni nikt o nich nie będzie pamiętał. Poza prokuratorem.

Tej awantury dało się uniknąć

W związku z bandą idiotów kryjących się po lasach z ołtarzykami na cześć Hitlera, wybuchła kolejna fala oskarżeń o antysemityzm. Problem w tym, że w tym wszystkim miesza się pojęcia. Co jest zatem czym?

Antysemityzm to termin ukuty w XIX w., poniekąd błędnie gdyż nie każdy Semita to Żyd, na niechęć do Żydów jako narodu, jaka nasiliła się od czasów oświecenia, ale obecna była zawsze. Starożytni rzymscy autorzy oskarżali Naród Wybrany np. o to, że z Egiptu wygnano ich z powodu choroby skóry, a w Świątyni znajduje się złota głowa osła, na pamiątkę zwierzęcia, które wskazało wygnańcom źródło wody na pustyni. Wątek antynarodowy przycichł wobec silniejszego akcentu na krytykę wiary ze strony chrześcijan, odżył jednak wraz z ideami oświeceniowymi. Antysemityzm atakuje człowieka z racji pochodzenia, przypisując mu bezwarunkowo cechy, jakie przypisuje się narodowi.

Antyjudaizm to krytyka religii żydowskiej. Choć z racji ścisłej łączności między Narodem Wybranym przez Boga a prawami wiary czasem ciężko rozróżnić go od antysemityzmu, antyjudaizm jest gotów zaakceptować Żyda, który przestaje być żydem i przyjmuje wiarę inną. Często antyjudaizm jest postawą konwertytów, którzy w formie krytyki dawnej wiary tłumaczą swój życiowy wybór. Osobną kwestią jest antyjudaizm prorocki, czyli walka z błędami w życiu moralnym, uprawiana przez np. Izajasza czy Ezechiela. Spotyka się także krytykę Talmudu – wielką dyskusję wywołał Izrael Szahak, który twierdził, że jeden z Żydów odmówił wezwania karetki do goja, by nie złamać szabatu.

Antysyjonizm to krytyka polityki państwa Izrael, czy nawet idei jego istnienia. Spotyka się ją nie tylko u nie-Żydów, ale też u Żydów. Jest to częsta postawa na Bliskim Wschodzie, gdzie Arabowie czują się okradzeni ze świętych miejsc. Także w członkach Narodu Wybranego, głównie tych w diasporze, wiele decyzji rządu w Tel-Awiwie (ob. w Jerozolimie) budziło niechęć, także ze względów religijnych, gdyż nie wszystkie odłamy judaizmu uznają za konieczne istnienie państwa Izrael.

ANTYJUDAIZMITD

To tyle w temacie różnic między poglądami nieprzychylnymi, czy wręcz wrogimi Żydom i żydom. Teraz ad rem, czyli o sensie awantury o ustawę potępiającą przypisywanie Polsce zbrodni nazistowskich i używanie stwierdzenia „polskie obozy śmierci” – rozpanoszonego w zachodniej prasie na zasadzie zwykłego skrótu myślowego, który jest rzeczywiście błędem logicznym czy zwykłym kłamstwem. Do tego dochodzi kwestia opublikowanego niedawno reportażu Superwizjera, którego dziennikarze zdobyli zaufanie członków stowarzyszenia „Duma i Nowoczesność”, dzięki czemu mogli uczestniczyć w elitarnej (na sześć obecnych osób, dwoje było z redakcji) uroczystości z okazji urodzin Hitlera, urządzonych w lesie, z oprawą w formie ołtarzyka, płonącej swastyki, tortu z wafelkami ułożonymi w swastykę.

Materiał został nakręcony w maju 2017 r., zawiera jednak sceny z festiwalu „Orle Gniazdo” (07.2017), a także z katowickiego happeningu środowisk narodowych (25.11.2017, pisałem o nim tutaj). Po tym ostatnim występie dziennikarze Superwizjera podeszli do wiceprezesa DiN i zapytali o majowe ekscesy jego kolegów ze stowarzyszenia. Wygląda to tak, jakby reportaż o kilku idiotach z wafelkami w lesie został przez naczelnego uznany za nie dość mocny, czy nawet śmieszny, odłożony do szuflady i czekano, aż zbierze się dość materiału na doczepkę i stworzy się odpowiedni klimat. Pół roku prokuratura nie wiedziała, że ugrupowanie uznające się za proobronne zrzesza także neonazistów, uznających Izrael za wroga. Bo i na co im to wiedzieć? Dopiero teraz zmontowano materiał. Dlaczego?

Raz, że zbliżała się wizyta ważnego amerykańskiego urzędnika w Polsce. Dwa – rocznica wkroczenia Sowietów do Auschwitz. Trzy – ostatnie newsy o relacjach pisowsko-żydowskich były zbyt dobre. Rzekomo antysemicki rząd spotykający u „żydożercy” Rydzyka z Żydami i dający 100 milionów złotych na renowację cmentarzy?

To budowało niebezpieczną narrację, że antysemityzm w Polsce nie jest tak zakorzeniony w kulturze narodowej, jakby chcieli redaktorzy TVN i Wyborczej. Co więcej, mogło pójść w świat przekonanie, że Żyd z Izraela może jechać do Polski nie tylko obejrzeć miejsce zagłady przodków, ale też obejrzeć ślady po wielowiekowej koegzystencji diaspory polskiej i narodu polskiego. A klimat powoli się tworzył, bo prawicowe środowiska krytykowały inwestowanie w cmentarze żydowskie, a także zbyt bliskie relacje z Izraelem.

Stąd wielkie powodzenie neonazistów z Wodzisławia Śląskiego w liberalnych mediach. Wystarczyło rzucić zapałkę, by wywołać pożar. Redakcja Superwizjera świetnie wyczuła moment. Temat był grzany przez kilka tygodni i gdy nadeszły obchody wyzwolenia Auschwitz był dość rozgrzany, by wywołać dyplomatyczny skandal.

Reakcja na oskarżenia Polski i Polaków o masowy udział w Holocauście powinna być jasna i klarowna. Powinniśmy wskazywać na realne proporcje zarówno między Sprawiedliwymi pośród Narodów Świata i szmalcownikami, ale też między zorganizowanymi formami współpracy z III Rzeszą, objawiającymi się na przykład w tworzeniu rządów kolaboracyjnych czy w formowaniu kompanii narodowych SS i biernością świata. Ponadto musimy pokazywać, że nasz kraj to nie tylko Zagłada, ale też wieki istnienia gmin żydowskich, która w naszym kraju tworzyła, brała udział w polskiej historii i która gdyby nie Niemcy zapewne jeszcze długo by przetrwała.

Należy sprawić, by wycieczka szkolna z Izraela oprócz obozów zagłady zwiedziła też większy kawałek kraju nazywanego dawniej Paradisum Iudaeoum. Żeby oprócz do miejsc, gdzie umierali ich dziadkowie, trafiła także choćby do Katowic i odwiedziła cmentarz na Kozielskiej, plac, gdzie stała Wielka Synagoga. To jest część polityki historycznej, jakiej Polsce brakuje – ukierunkowanej na zewnątrz. Na razie polska narracja trafia do Polaków, utwierdza ich w dumie. I tyle. Potem przyjeżdża „najsłynniejszy rabin w USA” i zszokowany odkrywa, że Niemcy mordowali też Polaków.

Tej awantury dało się uniknąć, jednak komuś zbyt na niej zależało, a ktoś się na nią nie przygotował.

Czy prawicowym jakobinom wolno wieszać portrety? O Targowicy i strzelaniu do kaczek

Nie trzeba być gigantem intelektu, by mieć poglądy. Jednak nie trzeba być też Einsteinem, by zauważyć drobne różnice między indywidualnymi aktami nienawiści, nawet dokonywanymi przy aprobacie wyższych czynników, a jawnym wezwaniem do zabójstwa wychodzącym od lokalnych liderów i będącego głównym punktem skromnej, bo skromnej, ale głośnej manifestacji w centrum miasta.

Źródło: https://www.radio.katowice.pl/zobacz,33208,Szubienice-w-Katowicach-Jest-sledztwo-w-tej-sprawie-.html#.WiAs5FXT6Uk
Źródło: https://www.radio.katowice.pl/zobacz,33208,Szubienice-w-Katowicach-Jest-sledztwo-w-tej-sprawie-.html#.WiAs5FXT6Uk

Chodzi mi oczywiście o wieszanie portretów europosłów, jakie urządzili sobie narodowcy w Katowicach. Zapewne miało to symboliczne odniesienie do egzekucji in effige, dokonywanej symbolicznie wizerunku skazanego, który z jakichś powodów – czy to śmierci czy ucieczki, nie mógł być publicznie skazany. Najbardziej znanym w Polsce przykładem takiego zachowania było wieszanie portretów zdrajców w czasie insurekcji kościuszkowskiej, czemu przewodzili hugonici, czyli jakobini polscy, równie głodni krwi jak ich francuskie wzory. Gdy jednak udawało się otoczyć i schwytać zdrajców, wieszano ich po pokazowych procesach. Kościuszko ostatecznie rozpędził wieszaczy ludowych, dla których zgromadzony za drzwiami sądu lud był najlepszym argumentem za skazaniem kogoś na śmierć.

635332441559161108

Europosłowie są poza zasięgiem radykalnych nacjonalistów, którzy nie mają możliwości i (co pokazuje katowicka akcja) kompetencji, by rządzić i wydawać przez swoich sędziów wyroki, więc chociaż sobie obrazki powiesili. Paradoksalnie, obwiniający rewolucje francuską i październikową o wszelkie zło prawicowcy odwołali się do ruchu rewolucyjnego.

Co gdyby Róża Thun znalazłaby się w mocy panów z ONR, Ruchu Narodowego i Młodzieży Wszechpolskiej? Co wtedy by się stało z ich tęsknotą za starymi, dobrymi czasami, gdy dla konfidentów była brzytwa, królowie i papież byli mocni, a szubienice wcale nie symboliczne? Czy odżyła by ona i zostałaby wcielona w życie?

Ktoś porównał happening katowicki do antypisowskich i antyklerykalnych transparentów, zawierających na przykład wizerunek kaczki z wycelowaną w nią strzelbą, czy zbierania na płatnego zabójcę w teatrze w czasie przedstawienia.

Widać tu jednak brak zrozumienia dla podstawowych różnic między tymi wydarzeniami. Po pierwsze, incydenty transparentowe zdarzają się wszędzie, a im większa manifestacja tym większa szansa, że trafi się idiota, ktoś o spaczonym poczuciu humoru lub jawny prowokator. Za każdym razem to te najbardziej pomysłowe, skandaliczne czy bezczelne plansze trafiają na główne strony portali ideologicznie przeciwnych organizatorom wydarzenia. To nurty oddolne, objawiające się wyróżniającymi się i dalej wyróżnianymi jednostkowymi aktami pogardy.

KACZKA

Gdy na Marszu Niepodległości 2017 pojawił się transparent neonazistów wystarczyła chwila, by zrobiono mu dziesiątki zdjęć i by wywołał on burzę i oskarżenie, że postulaty rasowe były sednem idei marszu. Odpowiedź organizatorów była prosta: to margines, albo właśnie prowokatorzy, choć bardziej skłaniam się ku pierwszej wersji: są narodowcy polscy, którzy cierpią widząc słowiańską rasę pod watykańskim butem, ale wobec historii XX w. niewielu jest tak „odważnych”, by dostosowywać do Polaków idee III Rzeszy Niemieckiej.

Po drugie, sztuka, w czasie której aktorzy robili zrzutkę na płatnego zabójcę, który miałby zlikwidować Jarosława Kaczyńskiego. Tu mamy element zgnicia teatru jako sztuki, gdyż szukając nowych treści jest on gotów przekraczać wszelkie granice form przy jednoczesnej odrazie do konserwatyzmu i potrzebie bycia sławnym także poza gronem stałych bywalców nowoczesnych teatrów. To ruch odgórny, wychodzący od tych, którzy chcą się nazywać elitami, ale tak naprawdę ich nauka to po prostu ta sama oddolna pogarda, wzmocniona wiedzą, zaczerpniętymi z niej wybiórczymi argumentami i odpowiednimi tytułami.

Nie za bardzo wiem, dlaczego narodowcy upierają się, by porównywać bezkarność artystów z tępieniem podobnych jak ich manifestacji politycznych. ONR, ani MW ani RN nie są (z tego co wiem) grupami artystycznymi, tylko politycznymi, a ich prezentacja dotyczyła konkretnych osób.

W Katowicach śląscy narodowcy pokazali, że da się połączyć zwykłą, prymitywną żądzę zemsty z pozornie jasnym znaczeniem historycznym przy zupełnym jego niezrozumieniu. To ich lokalni liderzy zorganizowali wieszanie in effige, wiedząc, że zadowoli to najbardziej radykalnych zwolenników i wywoła oburzenie i rozgłos. Samo nazwanie zdrajców zdrajcami przeszłoby bez echa, więc potrzebna była szubienica.

Na reakcje z lewej strony nie trzeba było długo czekać. „brunatna maź”, „skandal” i wreszcie możliwość, moim zdaniem całkiem usprawiedliwiona, wytoczenia sprawy sądowej narodowcom i, możliwość całkowicie niesłusznego ataku na całą prawicę jako na „faszystów”. I na co ten pozew przeciwko Verhofstadtowi za nazwanie uczestników Marszu Niepodległości „faszystami” z powodu grupki idiotów, skoro zaraz potem lokalni liderzy organizatorów pokazują, że mają zapędy do wieszania?

Polska prawica ma jeden dogmat: komunizm i lewica postkomunistyczna jest nie tylko zła, ale jest ucieleśnieniem zła, bez krztynki racji i bez jednego dobrego czynu na koncie, lewicowcy są prymitywni i niedouczeni. Teraz doszedł nowy dogmat: równania w dół, by zejść do poziomu tej chamskiej, prymitywnej i manipulującej historią esencji zbrodniczości. 

Podejrzewam, że jeśli polscy nacjonaliści kiedykolwiek mieliby wybierać pośród siebie człowieka-symbol, ucieleśnienie radykalizmu z kibolskim prymitywizmem i ciągłe granie pod lewicową narrację, to zwycięzcą niechybnie byłby Radomski Łowca Barw.

Petru idzie na wojnę z neutralnością światopoglądową.

Nowoczesna ogłosiła swój nowy program. Zapowiedziała szereg ustaw, które mają odmienić losy Polski i świata. A właściwie to mają odmienić losy partii Petru, która pikuje w dół niczym sokół wędrowny na ofiarę – przy czym pikowanie .N skończy się raczej rozbiciem o śmieszność niż łowieckim sukcesem i wzbiciem ku niebu.

Cóż ogłosił Petru? Że w „najbliższym czasie” złoży pięć projektów ustaw:

ustawę Aktywna Rodzina likwidującą nakłaniający do bierności program 500+ i wprowadzającą ulgę podatkową w wysokości 3000 zł na każde dziecko, również to pierwsze;

ustawę likwidującą finansowanie nauki religii z budżetu państwa;

ustawę o związkach partnerskich;

ustawę o świadomym rodzicielstwie.”

I postulat z grafiki: „Zobowiążemy rząd do solidarności europejskiej w kwestii uchodźców.” 

Problem w tym, że ten niby nakłaniający do bierności program 500+ nie spowodował wielkiego odpływu matek z rynku pracy. Co najwyżej kobiety zaczęły porzucać prace, które były bez sensu, czyli gdzie tyrały na dwie zmiany, tylko po to, by z trudem wyżywić widziane w przerwie między powrotem z roboty a dobranocką dzieci. Oczywiście, wyzyskiem pracownika i przyczynami późnego zakładania rodziny .N nie ma zamiaru się zajmować, bo lumpenproletariat jej nie interesuje. Jak kogoś było stać, to brał kredyt we frankach i kupował mieszkanie w programie „Rodzina na swoim”. Wybitny finansista Petru nie zaproponuje uzdrowienia relacji pracownik-pracodawca, problemami z wysokimi kosztami zatrudnienia, czy patologiami rynku mieszkaniowego też się nie przjemuje. Chodzi o to, że PiS ma w swoim programie 500+, które Petru krytykował, a że się sprawdziło i przyjęło, to Petru też chce mieć 500+, ale lepsze, bardziej rysiowe. Rodzina z trójką dzieci wg 500+ dostaje na rok 12 000 zł, wg AR 9000 zł zł zaoszczędzi na podatku dochodowym.

Ale jest haczyk. Załóżmy, że zarabiam 2100 brutto, czyli miesięcznie płacę 120 zł zaliczki na podatek, co daje rocznie tego podatku 1440 zł. Dajmy na to podobne zarobki mojej hipotetycznej żony. Razem zapłacone zaliczki na podatek wynoszą 2880 zł. Od tego odliczenie 92,67 zł co miesiąc na każde dziecko, czyli 1112,04 zł/rok za jedno, czyli 2224,08 zł za dwójkę. Czyli tak naprawdę w obecnej sytuacji nawet jeżeli rozliczam się samotnie (a na dyskryminację samotnych rodziców przez 500+ skarży się .Nowoczesna), to realne korzyści dla ludzi z minimalną krajową wyniosą około trzystu złotych. Korzystając z narracji Petru – od tej pory nie będzie tak, że państwo zabierze ci 1440 zł, z czego potem odda 328 zł w formie zwrotu nadpłaconego podatku i (przy dwójce dzieci) odda potem 1200 zł, tylko dostaniesz zwrot 328 zł. Chyba już bardziej opłaca się odliczać Internet. Ale dla ludzi zarabiających więcej – tak, to będzie realna pomoc, bo więcej płacą podatków. Jeżeli się mylę, to niech mnie jakiś finansista poprawi.

Potem szereg postulatów antykościelnych – wprowadzenie dobrowolnego podatku kościelnego, likwidację finansowania nauki religii ze szkół, rozdział medycyny od religii. Czyli jednym słowem: wojna z Kościołem. Problem finansowania Kościoła i wydajności lekcji religii to ważne problemy, ale raczej nie chodzi tu o dobro dzieci i wiernych, a o efekt ostrego antypisowskiego skrętu na lewo. Nowoczesna proponuje rozwiązania niemieckie, które zupełnie nie sprawdzają z gruntu widzenia teologicznego, bo są absurdem. Nie da się rozdzielić medycyny czy życia politycznego od religii, bo religia zakłada pewną etykę, a ta obejmuje wszystkie zachowania człowieka. Nie można lecieć według etyki chrześcijańskiej w domu i być wrogiem aborcji, a potem po przyjściu do pracy być neutralnym światopoglądowo i ze spokojnym sumieniem mordować dzieci. Gdybyśmy mówili tutaj o geju, który w domu kocha się ze swoim facetem, a jako psycholog w pracy musi nazywać to zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Zdrowia zaburzeniem popędu, byłby to materiał na oscarowy film o okropnym zmuszaniu do życia w schizofrenii. Ale to tylko lekarz-katolik, więc niech zamknie swoją katofaszystowską gębę i robi tę skrobankę.

Podobnie neutralność światopoglądowa traci swą neutralność w związku z nauczaniem religii w szkołach. Odbywa się to w tym samym miejscu, gdzie dzieci uczą się o historii (niech ktoś stworzy neutralny światopoglądowo program tego przedmiotu), języku polskim (a tu nurty filozoficzne, interpretacje dobranych według odpowiedniego klucza lektur). Kiedyś za wychowanie i edukację odpowiadali rodzice. Potem oddali swoje uprawnienia w tej kwestii szkole państwowej, bo sami nie mają dość kompetencji. Z przyczyn dość skomplikowanych, wśród biologii i chemii pojawiła się religia. Ksiądz czy świecki katecheta będąc w szkole odpowiada za dzieci, obowiązują go te same przepisy i zasady, musi wypełniać te same dokumenty i traktować uczniów tak samo jak każdy inny nauczyciel. Dlaczego więc ma nie mieć pensji nauczyciela, skoro ma obowiązki nauczyciela? Bo jego przedmiot jest zaangażowany światopoglądowo? Jak się zbierze dość uczniów, to można wprowadzić etykę świecką, albo nauczanie innego przedmiotu religijnego.

Związki partnerskie i „świadome rodzicielstwo” to oczywiście kolejne ukłony w stronę lewicy i kolejne ataki na pisowski konserwatyzm. Oczywiście, zaangażowani w obronę Trybunału konstytucyjnego i Konstytucji ludzie Petru nie widzą w tworzeniu niby-małżeństw zagrożenia dla tego artykułu:

Art. 18. Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej.”

Wszak nie będzie to się nazywało „małżeństwo”, tylko „związek partnerski”, z tymi samymi prawami co małżeństwo. Więc będzie git. A, przepraszam, ten artykuł konferencji był na konwencji krytykowany. Tak więc – Konstytucja jest święta, chyba że akurat któryś jej fragment nie podoba się partnerom politycznym Ryśka P.

Oczywiście to, że poza teoriami światopoglądowymi (filozoficzne rozważania kiedy zaczyna się życie człowieka lub kiedy etycznie uprawnione jest zabicie płodu) nie ma argumentów za uznaniem aborcji za prawo człowieka wcale nie znaczy, że .N chce tworzyć prawo tylko dla lewicowców. Ideą Petru i bandy jest stworzenie państwa dla wszystkich, o ile będą nowoczesnymi, wyzwolonymi światopoglądowo lewicowcami. Wyborcy tego nie kupią.

Już totalnym żartem jest zobowiązanie rządu przez partię opozycyjną do jakiegoś działania w sprawie uchodźców. Petru chce zobowiązać ludzi, którzy wygrali wybory, by realizowali jego program. Chłopie! Wystartowałeś w wyścigu o władzę i przegrałeś. Wygrał PiS i teraz PiS ma władze i to PiS decyduje, dzieli i rządzi. To tak, jakby na Olimpiadzie facet, który z trudem doczłapał do mety zażądał od zwycięzcy biegu oddania medalu, bo jemu się należy, bo jednak na Olimpiadę się dostał.

No i na co to wszystko? Przecież i tak to nie zostanie przegłosowane. Ale Nowoczesna walczy o elektorat lewicowy, o Czarne Marsze, o czytelników Wyborczej. Nie zapominajmy też o zagranicznej opinii publicznej i zarządzie Unii Europejskiej, która musi mieć opozycję, która można wspierać w walce z reżimem. Niech walczy więc z krzyżem, logiką i demokracją a już za dwie kadencje Petru będzie wspominany tylko przy Nocy Muzeów jako eksponat na wystawie „Największe pomyłki polityczne III RP”.

Wielki Ikonoklazm Polski, czyli upadek symbolu wolności

O tym, że TW „Bolek” to Lech Wałęsa wielu wiedziało już w momencie, gdy po raz pierwszy usłyszeli, jak były prezydent w sposób kpiarski czy lekceważący lub też pełen gniewu odmawia wszelkich czynności, jakie pomogłyby ustalić prawdę. Jak to możliwe, że on, wielki wódz liberalnych przemian, pogromca komunistów, ojciec narodu i jednoosobowa armia, on miałby się skusić na kilka srebrników? Niemożliwe. Więc co szkodziło dostarczyć kilka dokumentów sprzed kilkunastu lat?

Wałęsa wie, że gdyby dawno temu przyznał się, że kiedyś brał kasę za donosy, a potem postanowił z tym zerwać, byłby inaczej traktowany, lud jakoś by to przebolał i wybaczył. Problem w tym, że historia popularna przejścia od Polskiej Republiki Ludowej do III Rzeczypospolitej Polskiej, prezentowana w filmach, na łamach gazet i kartach podręczników przedstawiała jego postać jako czarno-białą. Prosty robotnik, który obala komunę swoim autorytetem, wybierając najlepsze możliwe wyjście, świętą doktrynę grubej kreski.

Teraz pojawia się problem. Jeśli Wałęsa kłamał co do swoich powiązań z Sbecją w latach 70., to czy można mu ufać jeśli chodzi o późniejsze jego działania? Czy naprawdę musiał donosić, by zapewnić utrzymanie swojej rodzinie?

Trafiłem na ciekawy tekst pro-wałęsowski, napisany przez Andrzeja Friszke (Więź, Gazeta Wyborcza), który ma tę zaletę, że opiera się na źródłach. „Teczka Bolka jako narzędzie” ma jednak tę wadę, że te źródła interpretuje w określonym, bardzo stronniczym kluczu.

Weźmy chociaż jedną wypowiedź Wałęsy przytoczoną za aktami Sbecji:

Jako cel życiowy postawił sobie stworzenie i rozwiniecie przez pozyskiwanie nowych członków takich związków zawodowych, które by robotnika broniły” (za S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, „SB a Lech Wałęsa”, s. 308).

Z kolei w artykule Cenckiewicz, jakim podzielił się on na twitterze widzimy donosy Bolka, który poprzez współpracę z SB wykasza konkurencję w związkach zawodowych:

Dalej w artykule Friszke mamy niby to stawiająca Wałęsę w dobrym świetle jako lidera Solidarności opinię Kiszczaka z 1982 r.:
„Wałęsa nie zmienił się, jest to mały człowiek, żulik, lis, chytry człowiek, chce oszukać partnera. (…) Będziemy mieli z nim kłopoty”.
Tak więc nadal mamy stwierdzenie co do miałkości charakteru i możliwych problemach we współpracy. Czy tak wypowiada się przeciwnik, czy może herszt bandy o jakimś irytującym, ale potrzebnym współpracowniku?

Tak więc nawet z cytatów obalających tezę o kolaboracji po latach 70. wyłania się obraz Wałęsy, jakiego znamy – megalomana, gardzącego każdym, kto mógłby rościć sobie pretensje do zasług, które on sam sobie przypisywał.

Z kimś takim SBecja mogła swobodnie pogrywać. Kilka ciepłych słówek i już mamy zaproszenie do okrągłego stołu, gwarantujące ocalenie majątków i pozycji pomimo upadku systemu.

Andrzej Friszke twierdzi, że nie ma akt esbecji dowodzących wyreżyserowania Okrągłego Stołu. Problem w tym, że nie było sensu takiej dokumentacji tworzyć. Lata 1988-89 to nie były czasy tworzenia teczek, tylko ich palenia. Władzom PRL zależało na tym, by masy przyjęły do wiadomości, że wielki lider „S” wybaczył wrogom, nie będzie ich ciągać po sądach za stan wojenny, że wszyscy winni zostali ukarani, nawet jeśli to szeregowe oprychy. I to się udało. I Jaruzelski i Kiszczak uniknęli sprawiedliwości.

Wałęsa był symbolem tych przemian. Był ikoną – świętym, nieskazitelnym obrazem symbolizującym swoisty ideał przemian dla całego świata. Symbol stanowi swoiste streszczenie rzeczywistości oznaczanej. Nic dziwnego, że jeśli z akt SB wyłania się obraz zadufanego w sobie, megalomańskiego dorobkiewicza i płatnego kapusia, negowany jest też cały obraz upadku komuny w Polsce. Na tym nie zależy na pewno ani Wałęsie, ani tym, którzy celebrują Kiszczaka i Jaruzelskiego jako „ludzi honoru”.

Aborcja? Sprawa polityczna, więc dla Rzecznika Praw Dziecka.

Dziś w Sejmie rozpoczną się prace nad obywatelskim projektem zakazującym aborcji. Chodzi o to, by wyeliminować z polskiego prawa sytuacje, gdy można zabić dziecko z powodu jego choroby, z powodu tego, że jego ojciec dopuścił się czynu zabronionego (gwałt, kazirodztwo, pedofilia), czy w w wypadku, gdy zagrożone jest życie matki. Czy w ogóle politycy mają prawo decydować w tej sprawie za kobiety? Marek Michalak RPDU (Rzecznik Praw Dziecka Urodzonego) powiedział, że poprzedni projekt był „sprawą polityczną” i on się tym nie będzie zajmować. I tu palnął taką głupotę, że zęby bolą.

Słowo polityka bierze się od słowa polis, czyli państwo i ma silne koneksje z greckim słowem politeja, czyli „ustrój, sposób życia”. Prawo państwowe wyznacza politeję, mając czynnik wychowujący, instruujący obywateli, jakie stanowiska, postawy i czyny są w naszym państwie dopuszczalne, jakie nasza społeczność uznaje za dozwolone, a jakie są potępiane. W tym celu powoływani są urzędnicy państwowi – by prawo tworzyć, regulować i wprowadzać w życie. Jeżeli coś złego jest tolerowane w społeczeństwie, wtedy tym bardziej naciska, by tego czynu unikać, aby wychowawczy aspekt prawa przyniósł owoce w postaci poprawy moralnej. Lewica kocha akcje polegające na uwrażliwianiu ludzi poprzez piętnowanie tych, którzy znęcają się nad zwierzętami, czy niszczą środowisko. Zachęca urzędników, a więc działaczy państwowych, by poprzez prawne zakazy ograniczali akceptację społeczną dla stosowania przemocy w postaci klapsów.

Wśród tych działaczy państwowych jest między innymi ten, który zajmuje się ochroną praw dziecka na podstawie odpowiedniej ustawy. A Ustawa o Rzeczniku Praw Dziecka z 2000 r mówi jasno: „W rozumieniu ustawy dzieckiem jest każda istota ludzka od poczęcia do osiągnięcia pełnoletności.” (Art 2, pkt 1), a zadaniem RDP jest ochrona „prawa do życia i ochrony zdrowia” (Art 3, pkt 1, ppkt 2) oraz, że „Rzecznik szczególną troską i pomocą otacza dzieci niepełnosprawne.” (Art 3, pkt 4).

Tak więc ustawa, która chroni życie osób ludzkich poczętych przed zabiciem w wyniku aborcji jak najbardziej zasługuje w świetle ustawy o RPD o poparcie. Nie dlatego, że jest to sprawa ponadpolityczna, ale że jest to sprawa polityczna, a pan Michalak politykiem jest.

Zapewne, gdy umywał ręce ostatnim razem, pan Rzecznik chciał po prostu wskazać, że nie chce się mieszać w spór ideologiczny. Politycy powinni zachowywać minimalną obiektywność, jednak nie czarujmy się: w sporze o aborcję strona „za wyborem” ma za sobą jedynie ideologię, podczas gdy za stroną „za życiem” stoi biologia i logika.

Zastanówmy się: jeśli biologia nam mówi o tym, że płód jest człowiekiem, a przerwanie jego rozwoju kończy jego życie, jest więc zabiciem człowieka, to chyba logiczną rzeczą jest, że wpisujemy aborcję na listę różnych form zabójstwa, a więc czynu zakazanego. Tyle logika i nauki biologiczne. Ideologia zacznie wytaczać argumenty za zabójstwem: zacznie rozwodzić się nad etycznymi przesłankami, za tym, by skracać cierpienie, czy w ogóle zabicie czegoś, co nie ma uczuć można zabić, czy wolność jest ważniejsza niż życie. Ideologia tworzy kategorię praw reprodukcyjnych twierdząc, że jest ona ważniejsza niż podstawowe prawa, w tym to do życia. Ideologia tworzy kategorię „podludzi”, którzy z jakiegoś powodu mogą być zabici, którzy są całkowicie podlegli innym. Oczywiście, prawo generuje takie „dyskryminowane słusznie” kategorie – jak przestępcy, którym odbiera się część praw, czy osoby ubezwłasnowolnione. Jednak nie dajemy sobie prawa do odbierania im życia, o ile nie zagrażają oni nam bezpośrednio.

Aborcja jest jednak pozbawieniem prawa do życia niewinnego człowieka, bo z jakichś ideologicznych powodów, podbudowanych wzbudzaniem uczucia litości czy to nad matką czy nad przyszłym życiem dziecka, uznaje się, że nie ma ono takiego prawa. Marek Michalak zaś jest wyznawcą nieświętej trójcy: Święty Spokój-Ciepły Stołek-Pewna Posada.

Życie prywatne, życie publiczne, problem sacrum i profanum

Dzisiaj mój tajmlajn na twitterze zdominowały dwie sprawy. Stopagate, czyli poseł PiS w eleganckim spa na 43. piętrze w Warszawie i Sowagate, czyli ks. Sowa z Tomaszem Lisem na Euro 2016 w Paryżu. Obie dotykają podobnego problemu – rozdziału życia prywatnego od zajmowanego stanowiska.

Najpierw ks. Sowa. Zdjęcie opublikował ks. Isakowicz-Zaleski, zadając pytanie, czy ulubieniec TVNu nie powinien w tym czasie prowadzić rekolekcji czy też prowadzić duszpasterstwa parafialnego. To jest manipulacja. Ksiądz też czasem jeździ na wakacje. Może dostać czas wolny, załatwić zastępstwo we wspólnocie, którą się zajmuje i jechać – do rodziny, na festiwal kina niemego, na mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Jakkolwiek także nie lubię ks. Sowy, jego stylu ubierania się (sutanna, koloratka, cokolwiek!), idei, jakie głosi to negowanie prawa do odpoczynku jest bardzo niechrześcijańskie. To, że ksiądz Sowa pojechał akurat na ME2016, w towarzystwie Tomasza Lisa, to jest osobna sprawa, kwestia wyboru towarzystwa i tego, jak autorytet „ks.” przed nazwiskiem jest używany do firmowania ludzi o wątpliwej kondycji moralnej.

Jeśli chodzi o strój. Ksiądz powinien nosić albo sutannę, albo tzw. strój krótki – koszulę z koloratką. Gdy duchowny idzie do kina, warto by ludzie zobaczyli, że też jest człowiekiem, że lubi filmy, gdy idzie na koncert, że słucha muzyki. W Polsce wielu duchownych lubi pewną aurę tajemniczości. Chcą się jawić jako te nieziemskie postaci, które co jakiś czas opuszczają zakrystię i wchodzą na ambonę, by pouczać w swoistym stylu, co jest dobre a co złe. Druga część z kolei, jak gdyby wstydziła się koloratki, albo też jest zbyt ostrożna. Boją się iść do kina w mundurze „bo co ludzie powiedzą” – albo wyśmieją, albo zganią i do kurii doniosą, że ksiądz był na Star Warsach czy Warcrafcie. Ludzie zresztą dziwni są. Myślą, że jak ksiądz czyta książkę czy ogląda film, to z automatu znaczy, że popiera idee w nich zawarte. Księża się boją takiego podejścia i nie wypożyczą kontrowersyjnej książki w bibliotece. A potem gdy skrytykują, to pada pytanie „A czytałeś/oglądałeś? Jak nie, to się nie wypowiadaj.”

Wszelkie doszukiwanie się w wakacjach księdza Sowy dowodów na rządy żydo-komuno-masonerii w polskim Kościele, moim skromnym zdaniem, jest przesadzone. A dlaczego ks. Sowa nie jest uziemiony jak ks. Międlar? Czy chodzi tu o to, że Episkopat woli księży lewicujących, a prawicę zwalcza? O ks. Międlarze i moich wątpliwościach co do jego kazań i retoryki jego zwolenników już pisałem kilka razy w kilku miejscach. Doczepiłem się głównie do sprawy egoizmu narodowego, czy wręcz ograniczania działania Ewangelii do jednego narodu. Polski Episkopat lubi spokój i nie w głowie mu zwalczanie księży tylko z powodu głupich medialnych wypowiedzi, niezależnie od strony politycznej, za jaką się opowiadają. „Ostrożność” to drugie imię niejednego polskiego hierarchy i chyba żaden biskup nie zaryzykuje przed ŚDM medialnej burzy. Gdyby usadzić ks. Sowę, czy ks. Oko, mielibyśmy grzanie tematu przez kilka tygodni. Zresztą, to samo się tyczy zwykłego okresu. To wygodnictwo kosztuje polski Kościół sporo, gdyż czasem dochodzimy do sytuacji, gdy spytany o naukę moralną Kościoła, Polak może odpowiedzieć: „Jeden proboszcz powie «tak», a drugi powie «nie»„. Nawiasem mówiąc, ostatnio, gdy ktoś pytał się, dlaczego Episkopat przyzwala na jego zdaniem niewangeliczne treści w nauczaniu jakiegoś księdza, to oskarżonym był ks. Oko, a skarżącym były-już-ks. Charamsa, który już miał gotową książkę o swoim coming-oucie.

Dalej, Stopagate, czyli niezbyt smaczne zdjęcie poselskiej stopy Dominika Tarczyńskiego wystającej z jacuzzi.  Tutaj zdjęcie bez stopy. Przyjemność ta kosztowała go 150 złotych, które zapłacił z własnej kasy. Fakt, że pobiera dietę poselską, jednak nie zabrania mu to posiadać jakiegoś innego dochodu. Gdy szef płaci pracownikowi, w sumie powinien mieć gdzieś, jak pracownik te pieniądze wydaje. Oczywiście, jeżeli pracownik baru wegetariańskiego, którego właściciel na facebookowym profilu firmy stale umieszcza informację o katowaniu zwierząt w rzeźniach, obnosi się z tym, że idzie na prawdziwego, mięsnego hamburgera, to pracodawca może mieć wątpliwości. I stąd pretensje do pana Tarczyńskiego, że gdy jego partia wspiera najbiedniejszych i uderza w burżujów, on odpręża się w renomowanym i drogim lokalu. Porównywanie do ośmiorniczek Platformy jest z kolei bez sensu, gdyż wtedy Radosław Sikorski jadł więcej i lepiej, wiedząc, że rachunek zapłaci państwo,więc miał dodatkowy zysk poza tym, co dostał jako ministerialną gażę.

Wobec niepowodzenia kolejnych prób odkrycia afer na miarę Amber Gold czy chociaż zegarka Nowaka, Gazeta Wyborcza musi ratować się takimi ochłapami. 

Społeczeństwo obywatelsko uzbrojone

Oglądałem ostatnio program”Warto rozmawiać” na temat prawa do posiadania broni. Konkretnie to na temat organizacji proobronnych, które dla prawicy są zaczątkiem partyzantki na wszelki wypadek, dla lewicy zaś… Lewicy się wszystko kojarzy z przemocą i seksem, więc dla nich organizacji proobronne to niedojrzali troglodyci, dla których liczy się tylko zabijanie inaczej myślących i przedłużanie sobie przyrodzenia kałasznikowem.

Występujący w programie pan Mieszkowski z .Nowoczesnej ostro jechał po bandzie z miną profesora filozofii rozmawiającego z robakiem. Gardził rozmówcami, jak gdyby nie wierzył w ideę zawartą w tytule programu. Nie ma sensu gadać, bo on wie najlepiej i teraz jedynie stara się dotrzeć ze swoimi mądrościami do widzów zebranych przed telewizorami, gdzieś poza galerię czy teatr. Porównywanie spraw kultury (poziom czytelnictwa, teatry i tak dalej) i bezpieczeństwa na wypadek wojny, to jak konkurs talentów, w którym oceniamy, czy szachista jest lepszy niż sprinter, sprawdzając obu albo tylko na bieżni albo tylko na szachownicy. Tym bardziej, że bełkot i moralna degrengolada w teatrze czy tzw. sztuce współczesnej sprawiają, że rzeczywiście ciężko obejrzeć sztukę czy przeczytać książkę bez odruchu wymiotnego. Przywoływanie przez Mieszkowskiego Kamila Baczyńskiego, który był członkiem Armii Krajowej, wielkim literatem był, jest słabe w dyskusji, gdyż Baczyński nie czytał Niemcom swoich wierszy, tylko do nich strzelał. Także argument ze statystykami o tym, że 1000 osób miesięcznie ginie z broni palnej jest nietrafiony. W USA w 2010 3000 osób miesięcznie ginęło w wypadkach samochodowych.

Osobiście, nie wyobrażam sobie, by każdy mój sąsiad miał broń. W Arizonie, gdzie mieszka pan Cejrowski, gęstość zaludnienia wynosi 17 osób na kilometr kwadratowy, w stolicy stanu, Phoenix – 1300 osób. W Polsce jest to średnio 123 osoby, w Katowicach 1800 osób na kilometr kwadratowy, w Warszawie – 3 tysiące! Skala alkoholizmu w Polsce jest taka, że bez odpowiedniego nadzoru mogłoby łatwo dojść do sytuacji, gdy ktoś, komu nie sprzedano na krechę wódki wraca do sklepu nie z siekierą, a z pistoletem. Jednak od czegoś są badania przesiewowe. Jak przyjdzie na nie ktoś, po kim widać wielodniowy kac, a w dodatku okaże się, że ma na koncie kilkanaście mandatów za picie pod chmurką czy jazdę po pijanemu – to tylko debil dałby komuś takiemu broń z nadzieją, że w chwili zagrożenia stanie się cud i z menela zrobi się rycerz w lśniącej zbroi, obrońca prawa i porządku.

Nie chodzi o to, by każdy Polak miał broń. Chodzi o to, by ludzie odpowiedzialni, niekarani, uczciwi mogli w Polsce bronić się nie tylko przed napadem bandyty w parku, ale ewentualnie też byli gotowi, by włączyć się w obronę kraju w czasie wojny niekoniecznie przeciwko „żołnierzowi przyszłości”, ale przeciwko pomniejszym zagrożeniom, jakie w czasie wojny powstają np. przed szabrownikami, przed różnym elementem, który zwiał z armii z kałachem, przed bandami, które wykorzystują fakt, że chwilowo policja nie patroluje wszystkich uliczek itp. Zresztą – skąd brać tych żołnierzy przyszłości, skoro w narodzie ciężko nawet o żołnierza-zabytek, a państwo z bandy „proeuropejskiej” twierdzą, że wojna nam nie grozi, bo mamy sojuszników, więc i sami zbroić się nie potrzebujemy.

Grozi nam, jako państwu, jako narodowi, zamach terrorystyczny. Państwo Islamskie czy choćby „samotne wilki” powiązane z tym czy innym ugrupowaniem nie wybierają celów, gdzie trudno przeprowadzić zamach, gdzie każdy potrafi się bronić. Dominik Cwikła zadał na twitterze pytanie, dlaczego nie ma zamachów ISIS w Izraelu. To ja odpowiem: bo Izrael to państwo, które jest w stanie permanentnej wojny z Palestyną, gdzie kontrole i zabezpieczenia są tak duże, że zamach znacznie trudniej przeprowadzić. Ponadto, sprawa, która jest solą w oku bardziej zlaicyzowanych krajów arabskich, Palestyna, nie jest istotna dla idei Kalifatu. ISIS w Izraelu straciłoby kilku bojowników zanim w ogóle zaczęliby oni przygotowania do zamachu. U nas przez lata bardziej niż fanatycy islamscy monitorowani byli dziennikarze i obrońcy życia. Gdyby jakiś islamista zechciał rozwalić siebie i kilkunastu gejów, wystarczyłoby wejść z bombą samowarową na paradę równości. Wystarczyłoby, że bombę ukryłby w kukle księdza-pedofila czy Kaczyńskiego. I wszyscy by dookoła przyklaskiwali, podziwiali, parę telewizji miałoby nawet zamach nagrany na żywo. Pięć minut po eksplozji lewica palikotowa oskarżyłaby o zamach katolików, a fora internetowe frondy czy narodowców zapełniłyby się komentarzami dowodzącymi, że może mieć rację. Będziemy gościć papieża, naczelnego „krzyżowca” (jak określają chrześcijan, a nawet zlaicyzowany Zachód, islamiści z ISIS).

Problemem przy temacie dostępu do broni na pewno jest kolesiostwo w wielu urzędach. Ten sam urzędnik, który czuje, że ma władzę zgnoić szarego obywatela i nie wydać mu pozwolenia na broń (ba! wiceministrowi może takiej odmówić, „bo nikt go nie napada”) może „po znajomości” załatwić takie pozwolenie szwagrowi, choć wszyscy we wsi wiedzą, że to bandyta i psychol. Co mieliśmy niedawno? Gwałt zbiorowy i wyroki w zawieszeniu, bo ojciec miał układy.

Stosujemy system zabezpieczający przed zabijaniem się na drogach, monitorujemy trzeźwość kierowców, mamy system punktów karnych. Podobny system mógł obowiązywać w sprawie posiadania broni. Np. rutynowe kontrole wzroku, szkolenia obowiązkowe, żeby nie zapomnieć, jak to działa, czy w ogóle posiadacz broni, wie jaki ma ona rozrzut, jak ją obsługiwać, czy pilnuje, żeby nie miały do niej dostępu osoby niepowołane. Nie uchroni nas to przed przypadkami, gdy ktoś dozna nagle załamania psychicznego i postanowi wystrzelać rodzinę i sąsiadów – tak, jak obecne prawo nie chroni nas doskonale przed wszelkiej maści Frogami czy zasypianiem kierowców TIRów za kółkiem.

Na koniec – niepokoi mnie narracja PiSu wobec wszelkiej maści oddolnych inicjatyw ustawodawczych. Za każdym razem, gdy chodzi o oficjalny głos partii, czy popiera, czy nie, słyszymy „odnosimy się do projektów obywatelskich z szacunkiem”. Chyba tylko projekt KODu zyskał takie poparcie, prawdopodobnie bardziej na złość niż ze względów racjonalnych, albo jako racjonalne zrobienie na złość wszystkim bijącym w bęben zacietrzewienia PiSu. Co do formułki o „szacunku”:

Z jednej strony: może to być głos poparcia w sensie braku sprzeciwu, bez dyscypliny partyjnej. Czyli każdy poseł PiS będzie mógł zagłosować jak chce – czy to w sprawie dostępu do broni palnej, czy w sprawie zakazu aborcji, albo zakazu handlu w niedzielę. Ma to sens tam, gdzie projekt jest kontrowersyjny, gdzie odwołuje się konkretnie do sumienia. 

Jednak, z drugiej strony, może to być zasłona dymna. „Szanujemy takie inicjatywy, ale postaramy się, by zabrakło 1-2 głosów w parlamencie, ewentualnie odrzucimy je z czysto obiektywnych względów formalnych, albo pozwolimy TK ukręcić łeb sprawie”. Projekty są różne – lepsze i gorsze, ale jeżeli opcja druga jest prawdziwa, jeśli PiS akceptuje te inicjatywy tylko po to, by wyjść na bardziej obywatelski niż Platforma Obywatelska, to mamy do czynienia z czystą hipokryzją.

Demonizacja przeciwnika, czyli o łowach na Karola Sołtysika

 Od jakiegoś czasu trwa w mediach społecznościowych wielkie tropienie ojca p. Martina Schulza. Po jego wypowiedziach na temat polskiej demokracji, która wymagałaby solidnego nadzoru, najlepiej niemieckiego, cześć twórców memów zaczęła przypisywać mu bycie synem zbrodniarzy nazistowskich. Moim skromnym zdaniem jest to jedna z najgłupszych rzeczy, jakie można zrobić. Nie lubię Schulza i jego hipokryzji, kiedy niby to jest zwolennikiem samorządności państw Unii, ale tylko wtedy, gdy jest to na korzyść Niemiec. Ale nie mogę też nie mogę patrzeć na kolejne chamskie obrazki, w których oczernia się człowieka nie za to, co robi, ale przede wszystkim za to, kim miałby być jego ojciec.

Po pierwsze, samo nazwisko o niczym nie świadczy. Gdyby chcieć spolszczyć Martina Schulza, otrzymalibyśmy nazwisko „Marcin Sołtys”. Jego ojcem według memów, miałby być Karl Schulz („Karol Sołtys”/”Sołtysik”, ur. 1902 r.), szef Gestapo w Matthausen. Nie znamy daty jego śmierci, a s tropiciele spisków twierdzą, że osiadł w Niemczech po wojnie i został ojcem Martina. Wszystko ładnie, pięknie. Z tym, ze w samym sztabie niemieckim był jeszcze jeden Karl-Lothar Schultz (ur. 1907), Karla Schulza znajdziemy też w Kriegsmarine (ur. 1906 r.). Polowanie na nazistowskich Schulzów jest bardzo wygodne, bo to bardzo popularne nazwisko w Niemczech, wywodzące się od urzędu sprawowanego przez tysiące osób. To tak, jakby w Polsce ogłosić, że w latach wojennych jakiś Zygmunt Szydło był folksdojczem, a obecna premier, Beata Szydło zataiła ten fakt. W tłumie wysokich rangą oficerów gdzieś umyka Albert Schulz, który po wojnie był policjantem, walczył w czasie II wojny światowej, ale nic nie wiadomo o jego zbrodniach. A przecież o to chodzi twórcom memów – by wykazać, że rodzina przewodniczącego Parlamentu Europejskiego jest przesiąknięta nazizmem.

Po drugie, samo zmyślanie faktów i odrzucanie oficjalnych wersji tylko dlatego, że nam nie odpowiadają jest marną metodą walki z poglądami takiej osoby jak Schulz. „Ma gdzieś wpisane imię ojca „Albert”? Nieważne, pewnie sfałszował i zataił”. Taka logika praktycznie pozwala snuć dowolne domysły. Tymczasem poglądu nie zwalczy się i nie zdyskredytuje odnosząc się do drzewa genealogicznego. Jeżeli ktoś w Polsce popiera pomysły nadzoru unijnego nad polską demokracją, to nie przekona go szyta na szybko teoria oparta na przypuszczeniach i spiskowych teoriach.

Po trzecie, wątpliwe, by – nawet gdyby wymysły memiarzy były jakimś cudem prawdziwe – poglądy Schulza dały się łatwo zaszufladkować jako efekt wychowania przez nazistę. Równie dobrym wytłumaczeniem byłby ojciec-policjant, który wpoiłby przeświadczenie, że władzy trzeba słuchać. Ponadto obecne stanowisko Niemiec ws. Polski jest motywowane także Węgrami wyrywających się spod kurateli Unii i niechętnej niemieckim pomysłom na uporanie się z problemem masowej imigracji Grupy Wyszehradzkiej. Zauważmy, że Schulz reprezentuje ducha niemieckiego porządku i poczucia wyższości, starszego znacznie niż Hitler, gdyż sięgającego już (co najmniej!) czasów Prus Bismarcka. To nie są cechy natywnie nazistowskie, ale to Hitler rozbudził je w Niemcach do tego stopnia, że stali się nazistami. Nazizm to duch pruski podniesiony wręcz ad absurdum. Jak każdy Niemiec od czasów Świętego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, przewodniczący PE jest święcie przekonany, że jego naród stanowi szczyt monarchii/demokracji/faszyzmu/socjalizmu. Tak, jak cesarzowi podlegali królowie, tak Unii Europejskiej, zdominowanej przez Niemcy i Francję, podlegają mniejsze państwa członkowskie. Z tym, że czasy się zmieniły.

 

Próby odtworzenia solidarnej wspólnoty europejskiej za pomocą tworu jakim była Unia spełzły na niczym – głównie za sprawą wielkich rozgrywających, w tym Niemców. Przeświadczenie o tym, ze jego wizja świata jest jedyna słuszna, doprowadziła Martina Schulza do poziomu, gdzie nie trzeba przywoływać jakichś wymyślonych powiązań rodzinnych, by zarzucić mu pogardę dla mniejszych narodów. Zresztą, było to przywoływane już w chwili jego wyboru na stanowisko przewodniczącego PE (2012 r.). Jeśli ktoś potrzebuje, by to zrozumieć fałszywego mema, albo co gorsza – taki obrazek tworzy, ma chyba jakiś problem.

A może to szerszy problem niż kilku fanów fotoszopy? Może potrzeba demonizacji nielubianych postaci polityki i mediów jest groźniejsza niż dobre samopoczucie jednego niemieckiego polityka. W sumie, co Schulzowi przeszkadza, że w prawicowym twitterze krąży jego twarz wkomponowana w zdjęcie SS-mana? A jednak mamy w Polsce tendencje do tropienia wroga na pięć pokoleń wstecz. Seria książek o resortowych dzieciach z jednej strony jest potrzebna – by ukazać mechanizmy rządzące przemianami w kluczowych sferach naszego życia. Z drugiej – staje się pożywką do bezsensownego atakowania ludzi głównie za to, kim są/byli rodzice. O ile wpływ rodziców na wychowanie i postawy w dorosłym życiu jest istotny, o tyle równie dobrze może dojść do buntu i nawet jeśli ktoś ze znajomych rodziców załatwi pracę, to jednak poglądy inne. Takie uproszczenia są łatwe, ale najczęściej fałszywe.

Żale Renaty Kim, czyli odwracanie kota ogonem

 Renata Kim skarży się na prawicowy twitter, że po zniekształceniu, jej wypowiedź stała się powodem niewybrednych ataków na jej osobę1. Cóż, internet jest jak ulica – można spotkać tu i dżentelmenów, jak i chamów. Z tym że cham zawsze ma szybszy język. Ja też nieraz dostawałem bardzo chamskie odpowiedzi, głównie ze strony lewicowej gimbazy, ale to już trzeba przyjąć na klatę, jak się chce po ul. Internetowej chodzić.

 

Jedna rzecz, które rozwiewa wszelkie wątpliwości – nagranie audycji2 (interesujący nas fragment od ok. 8:50), potwierdzające wersję zamieszczoną na stronie Newsweeka. Skąd się wzięła wersja, która według p. Kim jest powodem wyjątkowej agresji skierowanej na jej osobę?

Wersja Gościa Niedzielnego3 (autor W. Teister, 08.01.):

„Media niemieckie nie popełniły błędu, zatajenie było uzasadnione, ponieważ podanie takich informacji byłoby pożywką dla prawicowych ekstremistów podsycających nienawiść”

Prawdopodobnie ten artykuł był źródłem dla telewizjarepublika.pl i przez nią, frondy.pl. Tekst w tej formie pojawia się w memie zamieszczonym przez Marcina Makowskiego z 07.01.(https://twitter.com/makowski_m/status/685087511492845568) powołującego się na stronę zelaznalogika.com. Nie udało mi się znaleźć rzeczonego mema na stronach tego portalu, jednak jest inny wpis, komentujący stosunek mediów do podawania „sprawdzonych informacji” gdy chodzi o dobre imię Polaków4.

Wersja pani Kim(10.01.):

„Doszło do kilkudziesięciu, może nawet kilkuset napadów na kobiety. Dziennikarze bardzo starannie chcieli sprawdzić kto dokonał tych napadów. Czy ci uchodźcy, którzy przybyli do Niemiec w ubiegłym roku? Okazało się, że nie. Policja nie miała takich informacji. Więc aby nie wywoływać paniki, wstrzymywano się z ogłoszeniem tej informacji. Tymczasem prawica zarówno w Niemczech jak i w Polsce, wszyscy ci, którym niemiła jest obecność imigrantów i uchodźców, natychmiast wykorzystali to propagandowo i uderzyli w samą stosowność i skuteczność polityki imigracyjnej.”

Wersja niezależna.pl5 (07.01)

„Prawica zarówno w Niemczech, jak i w Polsce, wszyscy ci, którym niemiła jest obecność imigrantów i uchodźców, natychmiast wykorzystali to [napady na kobiety w Kolonii – przyp. red.] propagandowo i uderzyli w samą skuteczność i stosowność polityki imigracyjnej.”

Tak więc – widzimy tu różnicę w cytacie, właściwie będącym jedynie parafrazą całej wypowiedzi. Błąd metodologiczny, godzący w rzetelność p. Teistera, skoro skopiował tekst z mema, zamiast sprawdzić u źródła, zwłaszcza, że łatwo dostępny był właściwy tekst i nagranie.

Ale i żale p. Kim w sumie bezpodstawne – odniesienie do rzetelności dziennikarskiej to zwykłe odwrócenie kota ogonem. Z jej wypowiedzi wciąż wynika, że jeśli wiadomość mogłaby zostać wykorzystana przez prawicę i jest niewygodna dla tych, którzy przedstawiają wizję imigrantów jako wielopokoleniowych, skrzywdzonych przez wojnę rodzin o dobrym sercu i chęci do pracy to taka informacja może być zatuszowana. Pani Kim nie powiedziała: „Można podać pewną informację, że grupa ok. tysiąca mężczyzn dopuściła się wielu aktów molestowania, a gdy będzie pewność, że to imigranci, wtedy to dopowiedzieć”. Tak teraz działają media – podają na gorąco, co się i gdzie dzieje, stale aktualizując swój przekaz. Stanisław Krawczyk broni p. Kim, twierdząc że rzeczywiście żałuje ona, że media zwlekały z podaniem informacji, bo nie było odpowiedniej depeszy stróżów prawa6. Nie było raportu policji? Ale były inne źródła. Czy niemiecka kindersztuba nie pozwala korzystać z relacji naocznych świadków bez klepnięcia ich przez odpowiedni urząd? Znaczy: klepnięcia relacji, nie świadków…

Dajmy na to, że dwadzieścia kobiet by przepytali i byłyby dwie wykluczające się wersje – wtedy zalecana byłaby ostrożność. Ale jeśli świadkowie byli zgodni co do wyglądu napastników, to należało sprawę szybko opublikować. A jednak niemieckie media milczały, bo musiałyby najdalej w ciągu dwóch-trzech dni zamieścić wywiad z jedną z molestowanych kobiet, a ta co by powiedziała? Że to nie byli „typowi Niemcy”, tylko jak podano dopiero po dniach pięciu – osoby pochodzenia północnoafrykańskiego lub arabskiego… Pojawiłoby się pytanie: skąd tłum tysiąca ludzi z północnej Afryki lub Bliskiego Wschodu? No, gdzie są takie grupy w Niemczech? No, w ośrodkach dla uchodźców, ewentualnie w dzielnicach zdominowanych przez imigrantów. Cały tłum, zorganizowany i idący w sumie w jednym celu – popsuć zabawę tym, którzy jeszcze kilka miesięcy temu witali ich z kwiatami.

Pani Kim pochwala zatajanie informacji o samym fakcie, bo wie, że szybko wypłynęłyby szczegóły dla jej wizji świata nieprawomyślne. Stara się nieumiejętnie odwrócić kota ogonem, Myślę, że to godzi w dziennikarską rzetelność zarówno pani Kim jak i niemieckich mediów równie mocno co kopiowanie memów bez sprawdzenia źródeł przez p. Teistera. Ponadto, jak się okazało, wśród zatrzymanych są głównie tzw. uchodźcy (właściwie „(i/e)migranci”)7.

 

Paradoksalnie, w powyższym nagraniu audycji Polskiego Radia skarżąca się dziś na manipulowanie jej wypowiedzią p. Kim, sama odwołuje się do wypowiedzi B. Szydło o tym, by bezdomni nie opuszczali w mrozy domów, co jest po prostu zmyślonym cytatem, funkcjonującym tylko na stronach z memami. Czyżby ktoś nie sprawdził źródeł?

4Odniesienie do legendarnego „świadka TVNu” oraz bójki Polaków z Meksykanami – https://www.facebook.com/zelaznalogika.net/posts/988251357889492, odczyt z dn. 10.01.2016.