Śmierć Abrahama (Rdz 25, 1-18). Komentarz do Księgi Rodzaju, cz. 37.

5.3. Śmierć Abrahama

Abraham poślubił jeszcze drugą kobietę, imieniem Ketura. Ona to urodziła mu Zimrana, Jokszana, Medana, Midiana, Jiszbaka i Szuacha. Jokszan był ojcem Saby i Dedana; synami zaś Dedana byli: Aszszurim, Letuszim i Leummim. Synowie Midiana: Efa, Efer, Henoch, Abida i Eldaa. – Ci wszyscy byli potomkami Ketury. Abraham całą swą majętność oddał Izaakowi, synów zaś, których miał z żon drugorzędnych, obdarował i kazał im jeszcze za swego życia odejść od Izaaka ku wschodowi, do kraju leżącego na wschód.
Rdz 25 ,1-6

Ketura (קְטוּרָה, Qᵉṭȗrāh, Qetura) pojawia się w tym rodowodzie dziwnie, bez żadnego wprowadzenia. Czy była to żona równorzędna Sarze, jeszcze za jej życia, tak jak Hagar1? Kiedy urodziły się te dzieci? Wyraz rozpoczynający wers: „potem, następnie” (יׂסֶף, jōseṗ, josef) sugeruje, że doszło do tego po wydarzeniach opisanych w poprzednim rozdziale, więc gdy Abraham miał już sto czterdzieści lat. Nadal pozostawało przed trzydzieści pięć lat życia, było to więc dość czasu, by doczekać się kolejnych potomków.

Ponadto jasnym jest, że choć wiele imion występuje tylko w kontekście potomków Abrahama, inne są nazwami ludów, uwzględnianymi w dalszej historii biblijnej. W Midian (מִדִיָן, Midijān, Midijan) schronił się Mojżesz, gdy odkryto jego zbrodnię przeciw Egipcjanom (por. Wj 2). Tak samo jak w Tablicy Narodów, cześć imion pojawia się gdzie indziej jako nazwy ludów (אַשּׁוּרִם, Aššȗrim, Aszszurim oddane jest jako Aszszurim w Rdz 25 i Aseryci w 2 Sm 2, 9, choć Tysiąclatka posiada tu przypis wskazujący, że tekst poprawiono według Targumu). Imiona z końcówką „-im” w ogóle są podejrzane, bo sugerują liczbę mnogą. Niektóre mogą mieć znaczenie symboliczne (np. לְטוּשִׁים, lᵉṭȗšȋm, Letuszim oznacza Wykuci, Zaostrzeni od czasownik לָטַשׁ, lāṭaš, latasz – wykuć, zaostrzyć).

Możliwe, że opis ten więcej mówi o polityce niż o rzeczywistych dzieciach i wnukach Abrahama. Pamiętacie Tablicę Narodów? W Rdz 10, 7 Saba i Dedan byli synami Ramy, a w  10, 28 ktoś o imieniu Saba (שְׁבָא, Šᵉḇā᾽,Szewa) był synem Joktana (יָקְטָן, Jāqṭān, Joqtan), a nie Jokszana (יָקְשָׁן, Jāqšān, Joqszan). Czy widzicie podobieństwo między literami שׁ i ט? Możemy tu mówić o kolejnej tradycji, włączonej do Pisma Świętego. Pokazuje to jak bliskie były relacje państw, skoro tak usilnie starano się, by (na różne sposoby) znaleźć wspólnych przodków.

Abraham wszystkich tych synów (nie ma mowy o córkach) oddala, zostawiając im jedynie pożegnalne dary, by nie było wątpliwości, że jedynym dziedzicem błogosławieństwa jest Izaak. Możliwe, że analogicznie do Izmaela, także dla synów Ketury dodatkowym bonusem za bycie dziećmi konkretnego ojca jest możliwość rozrośnięcia się w wielki lud. Innymi słowy, była to podpowiedź dla czytelnika, że jakkolwiek dawniej związani z nim, przedstawiciele tych narodów nie są częścią Narodu Wybranego, nie im przypada ziemia Kanaan.

Zapewne nie było to dla nich nic nowego, a raczej ostateczna realizacja planu, jaki znali od dawna. Podarki mają zabezpieczyć ich byt, ale też ochronić Izaaka przed roszczeniami, gdyby jednak synowie Ketury lub ich dzieci nie chcieli pogodzić się z wolą ojca.

A gdy Abraham dożył lat stu siedemdziesięciu pięciu, zbliżył się kres jego życia i zmarł w późnej, lecz szczęśliwej starości, syt życia, i połączył się ze swoimi przodkami. Izaak i Izmael, synowie Abrahama, pochowali go w pieczarze Makpela na polu Efrona, syna Sochara Chetyty, w pobliżu Mamre. Na tym polu, które nabył Abraham od Chetytów, został on pochowany obok swej żony, Sary.
Rdz 25, 7-10

Opis śmierci Abrahama jest bardzo krótki, prozaiczny wręcz. Można powiedzieć, że opisuje on happy end, gdy bohater, dokonawszy swego żywota, bez bólu, cierpienia i starczej demencji po prostu zasypia w swym łożu, by już się nie obudzić. Synowie zgodnie chowają zmarłego w grocie, jego grób jest znany, a ukochana żona spoczywa tuż obok.

Ten fragment mimo wszystko rozbudzał wyobraźnię, bo w końcu umarł wielki prorok Boga, więc jak to możliwe, że to tak po prostu, bez wielkich słów, bez porad dla potomnych, bez wizyty anielskich zastępów? Po prostu umarł? Dysponujemy apokryfami, przypisywanymi Abrahamowi, gdzie jak w Testamencie Abrahama jest tak wiele niezwykłości, że może się w głowie zakręcić już od samych imion Aniołów, np. Piruela.

Czy taka śmierć jest niczym? Czy może właśnie twórcy dodający wszelkie dziwy do tego fragmentu Biblii nie rozumieją jego idei? Abraham umarł szczęśliwy, otoczony błogosławieństwem Bożym i rodziną. Dla niego i zapewne dla wielu jego potomków ciche zejście ze świata jest znacznie wspanialsze niż śmierć w boju, czy męczeńska.

Tak więc, spełniony Abraham przekazał swoje dziedzictwo Izaakowi, sam zaś „dołączył do swojego ludu” (וַיֵּאָסֶף אֶל־אַמָּיו, wajja᾽āsef al-᾽ammȃw, waj-ja’asef al-ammaw). Mowa tu oczywiście o wszystkich przodkach zmarłych, bez jasnego wskazania, czy istnieje tu jakieś życie po śmierci. Pamiętajmy, że wszystkie obietnice dane Abrahamowi przez Boga miały się ziścić na ziemi, nawet nie za jego życia. Nieśmiertelność istniała jako istnienie w pamięci potomnych. Dopiero potem ukształtowała się idea Szeolu, miejsca przebywania zmarłych i na końcu, świat żydowski przyjął ideę zmartwychwstania. Pamiętajmy, saduceusze nie przyjmowali tej idei, uznając ją za sprzeczną z Biblią. Niezależnie jednak od tego, w co wierzyli sam Abraham i autorzy jego biografii w Księdze Rodzaju, jako jeden z patriarchów uznawany jest za zbawionego i tym samym wiecznie żyjącego w Niebie.

Po śmierci Abrahama Bóg błogosławił jego synowi Izaakowi. Izaak zamieszkał w pobliżu studni Lachaj-Roj.
Rdz 25, 11

Wydaje się, że z jakiegoś powodu Izaak od dawna mieszkał gdzie indziej niż jego ojciec, nie w Beer Szebie, a właśnie nad Lachaj-Roj. Może po prostu zarządzał stamtąd okolicznymi pasterzami, może miał własny, oddzielny od spadku po ojcu majątek. A może rzeczywiście, od czasów Morii nie czuł do niego takiej synowskiej miłości, jak dawniej.

Pamiętajmy, że Beer Szeba leżała w ziemi filistyńskiej, podlegała Abimelekowi, a kolejny rozdział wskazuje na niechęć gospodarzy do ludzi Abrahama, skoro pozasypywano studnie, z których korzystał (por. Rdz 26, 18). Możliwe więc, że nawet nie miał jak tam zamieszkać z powodu braku wody.

Ten wers to część napisów końcowych po śmierci Abrahama, opisujących dzieje jego potomków. Dalej przechodzimy do losów Izmaela, który zniknął nam z oczu po drugim wygnaniu Hagar i wrócił na pogrzeb Abrahama.

5.4. Rodowody

Oto potomkowie Izmaela, syna Abrahama, którego Abrahamowi urodziła Egipcjanka Hagar, niewolnica Sary. Oto imiona synów Izmaela, imiona pochodzących od nich potomków: Nebajot, pierworodny syn Izmaela, Kedar, Adbeel, Mibsam, Miszma, Duma, Massa. Chadad, Tema, Jetur, Nafisz i Kedma. Oto synowie Izmaela i takie są zarazem nazwy miejscowości, w których oni przebywali lub się osiedlili – dwunastu naczelników ich szczepów.
Rdz 25, 12-16

Jakby dla równowagi, dla dwunastu plemion Izraela pojawia się też dwanaście plemion Izmaela. Niektóre są tylko i wyłącznie imionami, inne pojawiają się w Biblii przy okazji innych wydarzeń, niekiedy w sensie symbolicznym.

Możliwe, że spis istniał jako swoista opowieść rodowa, tłumacząca pochodzenie mieszkańców ziem od Chawila do Szur. Zaczyna się od znanego nam już wprowadzenia, zapowiadającego treść: אֵלֶה תּׂלְדׂת יִשְׁמָעֵאל, ᾽ēlleh tōldōṯ jišmā‘ē᾽l, ellejh toldot Jiszmaejl, „oto są dzieje”, oto są pokolenia Izmaela”.Wraca on powtórzony w 1 Krn 1, 29-30. Jest to oczywiście wypis samych synów, jednak wiemy, że oprócz nich były także córki, jak na przykład żona Ezawa, siostra Nabajota, Basmat. One jednak jako, że nie mogły być naczelnikami jakichś szczepów, nie zostały wymienione.

Najstarszy, נְבָיׁת, Nᵉḇājōṯ, Newajot, pojawia się w trzech miejscach tu, w Rdz 28, 19 i w Iz 60, 7, gdzie jako towar eksportowy miejscowości nazwanej od jego imienia podane są barany. Smao imię zaś pewnie pochodzi od נָבַט, nāḇaṭ, nawat „patrzeć, spojrzeć, oglądać się”. Kolejny to קֵדָר, Qēḏār, Qejdar, od קָדַר, qāḏar, qadar, być ciemnym, ciemnieć. Ponownie jasnym jest, że była to nazwa szczepu, znanego z hodowli drobnego bydła w dodatku wojowniczego skoro w Ps 120, 5-6 psalmista tak opisuje ten lud:

Biada mi, że przebywam w Meszek
i mieszkam pod namiotami Kedaru!
Zbyt długo mieszkała moja dusza
z tymi, co nienawidzą pokoju.
Gdy ja mówię o pokoju,
tamci prą do wojny.

Zarówno Kedar jak i Tema znalazły się w מַשָּׂא בַּעְרָב, maśśā᾽ ba‘rāḇ, massa ba-raw, czyli wyroku na Arabię w Iz 21, 13-17, z tym, że tam to Dedanici i mieszkańcy Tema mają udzielić schronienia niedobitkom z Kedaru. אַדְבְּאֵל, ᾽Aḏbᵉ᾽ēl, Adbe’ejl pojawia się tylko tu i w wypisie kronikarskim (1 Krn 1, 29). Podobnie ma się z Mibsamem (מִבְשָׂם, Miḇśām, Miwsam) jednak jego imiennik pojawia się w wypisie potomków Symeona w wersie 4, 25 tej samej księgi, wszak jego imię oznacza dosłownie „balsam, przyprawa”. Jakby tego było mało kolejne imię Izmaelity pojawia się jako imię syna Mibsama Symeonity – jest to מִשְׁמָע, Mišmā’, Miszma (od שָׁמַע, šāma’, szama, słuchać).

Imię Dumy (דּוּמָה, Dȗmāh, Duma), a raczej taką nazwę miejscowości znajdujemy w wypisie miejscowości należących do pokolenia Judy w Joz 15, 52 i oczywiście w kilkukrotnie już wspomnianym proroctwie z Iz 21 (tu w wersie 11.). Massa (מַשָּׂא, Maśśā᾽,Massa) także wspomniany jest tylko w wypisie Izmaelitów w Księgach Rodzaju i Pierwszej Kronik, nie należy mylić go z מַסָּה, massāh, Massa, gdzie wg Wj 17, 7 lud narzekał na brak wody (sama nazwa miejsca wywodzi się od „sąd, próba”)2.

Chadad (חֲדַד, Ḥǎḏaḏ,Chadad) jest także wzmiankowany tylko w genealogii Izmaelitów w obu księgach, zaś imię jego wywodzi się od czasownikaחָדַד, ḥāḏaḏ,chadad, „być ostrym, zaciętym”i tym samym ma inne pochodzenie niż imię-tytuł syryjskich władców בֶן־הֲדַד, Ben-Hāḏaḏ, Ben-Hadad, którego wskazuje na pokrewieństwo z Hadadem, bogiem burzy.

Wspomniany już Tema (תֵּימָא, têmā᾽, Tejma) jest najwyraźniej ojcem kupców, bo poza powszechną karą na cały świat w Iz 25, 15-38 i przyjęciem uchodźców z Kedaru jego prapotomkowie są wspomniani tylko jako handlarze w Hi 6, 14-21 – tu w porównaniu zawiedzionyego przyjaciela do karawany, która zastaje zaufane źródło wody wyschnięte.

Jetur (יְטוּר, Jᵉtȗr, Jetur) i Nafisz (נָפִישׁ, Nāṗȋš,Nafisz)wspomniani są jako plemiona, które wspomogły Hagrytów przeciwko pokoleniu Gada podczas podboju Kanaanu (por. 1 Krn 5,19). Ostatni z synów Izmaela, Kedma (קְדְמָה, qᵉḏmāh, Qedma) jest znany tylko z genealogii.

A Izmael, mając sto trzydzieści siedem lat, doszedł do kresu swego życia; umarł i połączył się ze swoimi przodkami. [Jego zaś potomkowie] mieszkali od Chawila aż do Szur, leżącego naprzeciw Egiptu, na drodze do Aszszuru. Osiedlili się tam, mimo sprzeciwu ze strony spokrewnionych z nimi szczepów.
Rdz 25, 17-18

Możemy ustalić datę śmierci Izmaela w datacji Anno Mundi. Jest to 137 lat po 86 roku życia Abrahama (por. Rdz 16, 16), czyli 2169 r. AM, przeżył więc ojca o „zaledwie” 38 lat. Nie znamy wieku Izaaka w dniu śmierci, ale było to co najmniej 180 lat (por. Rdz 35, 28), a więc jak łatwo wyliczyć, przeżył ojca o 105 lat. Dlaczego jest to istotne? Wskazuje na jasną hierarchię błogosławieństwa. Syn pierworodny, ale z podstawionej przez żonę niewolnicy umiera szybciej, choć nie jest całkowicie wyklęty. Syn przepowiedziany, zrodzony ze starej i niepłodnej żony, zostaje obdarzony błogosławieństwem uwzględniającym przedłużony czas życia.

Izmaelici najczęściej utożsamiani są, jak widać z przytoczonych fragmentów Biblii z plemionami arabskimi, co one same chętnie przyjęły. Nie znamy miejsca pochówku Izmaela, gdyż autorów biblijnych to nie obchodziło. Nie był on ich praprzodkiem, a wręcz był przodkiem ludów im nieprzyjaznych. To, gdzie spoczęły jego kości nie miało dla nich znaczenia, może sami Izmaelici, jeśli mieli jakąś wspólną tradycję nie przejmowali się tym lub każdy szczep miał swoją tradycyjną jaskinię, w której spoczywał syn Abrahama. Możliwe jednak, że dopiero w czasie rozkwitu islamu zaczęto w regionie poznawać tę tradycję, na co wskazuje uznanie muru koło Kaaby w Mekce jako lokacji grobu Izmaela.

poprzednia część

spis treści

następna część

1Co więcej, tradycja identyfikuje Keturę z Hagar, jakkolwiek zmieniając etymologię imienia i jego zapis. Imię Qetura wywodzi się od rzeczownika קִיטוּר, qȋṭȏr, qitor, odnoszącego się do unoszącego się dymu (taki dym widział Abraham nad Doliną Jordanu po zagładzie Sodomy i Gomory). Z kolei כָּתַר, kāṯar,kataroznacza okrążać, oplatać, czekać lub zwieńczyć, co miałoby wskazywać, że Hagar swoimi cnotami uplotła sobie wieniec, albo że związała się ślubem czystości wobec Abrahama.

2Choć, oczywiście, może to być wariacja ortograficzna.

Grób Sary (Rdz 23). Komentarz do Księgi Rodzaju, cz. 35.

poprzednia część
spis treści
następna część

4.5. Grób Sary

Sara doczekała się stu dwudziestu siedmiu lat życia. Zmarła ona w Kiriat-Arba, czyli w Hebronie, w kraju Kanaan. Abraham rozpoczął więc obrzędową żałobę po Sarze, aby ją opłakać.
Rdz 23, 1-2


I znowu nie wiemy, ile lat upłynęło od wydarzeń na górze w Moria do śmierci Sary. Jedna z tradycji żydowskich wskazuje, że było to zaraz po tym, jak dowiedziała się o losie syna. Możliwe jednak, że doszło do tego później. Ciekawe jest jednak miejsce, gdzie doszło do śmierci Sary. Kiriat -Arba (קִרְיַת־אַרְבַּע, qirjaṯ-᾽arbah) to miasto, które pojawia się w Księdze Jozuego i już tam jest podane, że jest to inna nazwa Hebronu (por. Joz 14, 15). Znajduje się ono w połowie drogi z Beer-Szeby do Jerozolimy, więc zakładając, że rekonstrukcja lokalizacji miejscowości jest prawidłowa, tak samo tradycja o tym, że „góra w kraju Moria” jest tożsama z górą Moria, na której wzniesiono Świątynię Jerozolimską, Sara szłaby na północ.
Dlaczego Sara miałaby się udać do Kiriat-Arba? Być może rzeczywiście znajdowały się tam święte tereny (przynajmniej dla rodu Abrahama) i tam też chciała być pochowana? A może odbywała zwyczajną podróż, może pielgrzymkę, może chciała odwiedzić krewnych? Biorąc pod uwagę, że przed historią o pogrzebie mamy doniesienie o nowych członkach rodziny, a zaraz po nim następuje opis poszukiwań żony dla Izaaka, mogła szukać już dla niego drugiej połówki, godnej wspaniałego syna, sama mając świadomość zbliżającego się końca. Z jakiego powodu nie dotarła na miejsce? Hebron leży 60 km od Beer-Szeby. Nawet na osiołku, taka podróż mogła być dla starej kobiety wyczerpująca.
Nie mamy żadnego opisu tej śmierci, żadnego testamentu w formie proroctwa czy wyroczni. Po tak gwałtownym życiu, po wielkiej podróży u boku męża, po przygodach na dworach, po przyczynieniu się do narodzin nowego ludu po prostu pada informacja, ile żyła i gdzie umarła. Jest to niestety, typowe dla Biblii, że wielkie dzieła prorockie, bo tym są testamenty przypisywane są patriarchom, a matriarchinie odchodzą po cichu.
Ważne dla autora jest to, co robi Abraham, gdyż nadal to on jest tu głównym bohaterem opowieści. Dosłownie, przychodzi, by lamentować za Sarę i płakać, przy czym obydwa użyte tu czasowniki oznaczają właśnie lament, płacz, jęk z powodu żalu, to ściśle odnosi się do tego tylko pierwszy, סָפַד, sāṗaḏ, safad podczas gdy drugi, בָּכָה, bāḵāh, bacha wyrażać może też płacz radości (jak w Rdz 45, 14: „I rzucił się na szyję Beniamina, brata swego i płakał, i Beniamin płakał na szyi jego”1). Stwierdzenie „obrzędowa żałoba” brzmi wręcz formalnie. Tak, jakby nie było to wewnętrzne doświadczenie bólu i straty małżonki, z która spędziło się tyle lat, a raczej stanowiło swoiste dopełnienie formalności.
Żałoba, nie tylko na Bliskim Wschodzie, nieraz przyjmowała dziwne dla nas formy. Nie chodzi tu o słynne płaczki zawodzące za opłatą, czy o wspomniane w Pięcioksięgu nacinanie ciała po zmarłym (por. Kpł 19, 28). Sytuacja, gdy małżonek siada przy ciele i płacze, a nawet nie tyle „płacze”, co zawodzi w głos, lamentuje i bije się w piersi nie musiała być odgrywaniem roli, pokazem dla sąsiadów, a szczerym wyrazem bólu.

A potem powstawszy odszedł od swej zmarłej i zwrócił się do Chetytów z taką prośbą: «Choć mieszkam wśród was jako przybysz, sprzedajcie mi tu u was grób na własność, abym mógł pochować moją zmarłą». Chetyci dali taką odpowiedź Abrahamowi: «Posłuchaj nas, panie! Uchodzisz wśród nas za człowieka szczególnie zaszczyconego przez Boga; pochowaj więc swą zmarłą w najprzedniejszym z naszych grobów. Nikt z nas nie odmówi ci swego grobu do pochowania twej zmarłej».
Rdz 23, 3-6


W tekście oryginalnym nie pojawia się zwrot „i odszedł”. Jest tylko informacja, że וַיָּקָם, wajjāqām, „i powstał” Abraham, po czym zaraz następuje zwrócenie się do Synów Heta (בְּנֵי־חֵת, bᵉnê-ḥēṯ, benej-Chet). Być może wdowiec nie musiał nigdzie odchodzić, gdyż nie opłakiwał zmarłej sam, a raczej towarzyszyła mu lokalna społeczność, która wszak znała go i szanowała. W takim wypadku pożegnanie Sary nie musiało mieć czysto indywidualnego charakteru, ale raczej przynajmniej znajomi uczestniczyli w tym czuwaniu przy ciele.
Abraham nie miał zbyt wiele czasu, a miał spory problem. To pierwsza śmierć członka rodziny od wyjścia z Charanu, a przecież nie miała ona swojej ziemi. Byli nomadami, wszędzie byli przybyszami i wędrowcami. Szuka więc miejsca, by pogrzebać Sarę, jednak pada tu zwrot מִלְּפָנָי, millᵉṗānȃ, mil-le-panaj. Mamy tu zbitkę. פָּנֶה, pāneh, pane oznacza twarz, oblicze, ale też obecność, przedrostki zaś ogólnie „skierowanie do” (לְ, lᵉ, le-) i „skierowanie od” (מִן, min). Na końcu dodajemy zaimek dzierżawczy „moje”, czyli literę jod (י). Łącząc je wszystko uzyskujemy „sprzed mojego oblicza” lub „poza moim wzrokiem”. Gdy Kain odchodzi „od Pana” jest to właśnie מִלִּפְנֵי יְהוָה milliṗnê JHWH, mil-li-fne JHWH.
Dziwne? Niekoniecznie. Po pierwsze, Abraham mógł nie chcieć wieźć zwłok żony z powrotem, wszak nie wiadomo, ile trwała żałoba i mógł chcieć ją pochować możliwie jak najbliżej. Tym bardziej, że odwiedziny na grobie, czy kolejne złożenie zmarłego w rodzinnym grobowcu nie byłyby czasochłonne (to kilka godzin jazdy). Po drugie, nawet we współczesnej kulturze europejskiej, jakoś nie zakładamy osiedli mieszkaniowych koło cmentarzy. Szuka więc grobu w pobliżu, zwraca się więc do tutejszych, do Hetytów.
Z drugiej strony może chodzić o to, że będzie to miejsce blisko, tuż poza zasięgiem wzroku ze stałego miejsca pobytu, na co wskazuje potem wers 23, 17, gdzie mowa o tym, że pole Efrona, które było w Machpela było koło Mamre (לִפְנֵי מַמְרֵא, liṗnê mamrē᾽, lifne Mamre). Więc było to blisko miejsc, gdzie patriarcha tak po prawdzie stale rezydował (ale w gościnie), a które nie musiały mieć miejsc dobrych na pochówek.
Tak patriarcha zaczyna swą prośbę: גֵּר־וְתוֹשָׁב אָנׂכִי עִמָּכֶם, gēr-wᵉṯȏšāḇ ᾽ānōḵȋ ‘immāḵem, ger we-toszaw anochi immachem, „przybyszem i przechodniem jestem między wami”. Słowo toszaw oznacza nie tylko kogoś, kto tylko mija nas w drodze, ale też kogoś, kto niedawno się osiedlił, bez stwierdzenia (jak w przypadku słowa „ger”) czy zachowuje on zwyczaje gospodarzy, czy też nie. Z jednej strony, może to być przyznanie tego braku miejsca stałego zamieszkania i tym samym miejsca do pochowania swojej żony, wstęp do propozycji, a z drugiej – wskazanie na swą gorszą sytuację.
Powiązanie słów „ger” i „toszaw” jest istotne w kwestii roli obcokrajowców w Izraelu, ale też do samego prawa własności i roku szabatowego, jak w Kpł 25, 23: „Nie wolno sprzedawać ziemi na zawsze, bo ziemia należy do Mnie [Pana – przyp. RG], a wy jesteście u Mnie przybyszami i osadnikami (גֵרִים וְתוֹשָׁבִים אֵתֶּם עִמָּדִי, gērȋm wᵉṯȏšāḇȋm ᾽ēttem ‘immāḏȋ, gerim we-toszawim ettem immadi)”. Tym samym zgodnie z prawem gościnności, osoba pozbawiona wsparcia bliskich, rodaków czy krewnych powinna liczyć u nas na preferencyjne warunki (na takie same, jakich oczekiwalibyśmy sami, gdybyśmy znaleźli się w obcym kraju, na przykład uwzględnienie braku znajomości obyczajów, trudności językowych czy w zakwaterowaniu).
Hetyci (zapewne przez jakiegoś przedstawiciela, swoistego rzecznika, bo zwracają się do niego „adoni” – „panie mój”, a nie „adonenu” – „panie nasz”) stwierdzają:נְשִׂיא אֱלׂהִים אַתָּה בְּתוֹכֵנוּ, nᵉśȋ᾽ ᾽ĕlōhȋm attāh bᵉtȏḵēnȗ, nesi Elohim atta betochenu, czyli „Księciem Bożym jesteś wśród nas”. Choć różnie jest to tłumaczone2, to jednak orbitują te interpretacje wokół bycia wielkim w oczach Boga, więc Abraham w tym sensie wyróżnia się pośród Chetytów, stąd propozycja, by oddać mu dowolny grób. Jest to decyzja społeczności (albo: władz), więc na czyją własność padłby wybór wdowca, ten nie miałby za wiele do gadania. Choćby był to grób najbardziej godny wyboru (dosł. najwyborniejszy, מִבְחָר, miḇḥār, miwchar) niezależnie od ceny, należało go sprzedać Abrahamowi.

Wtedy Abraham powstał i, oddawszy pokłon zgromadzonym Chetytom, zaczął do nich tak mówić: «Jeśli godzicie się, abym pochował moją zmarłą, posłuchajcie mnie! Proście za mną Efrona, syna Sochara, żeby mi sprzedał pieczarę Makpela, która znajduje się na krańcu jego pola; za odpowiednią cenę niechaj mi ją sprzeda, abym miał wśród was grób na własność».
Rdz 23, 7-9


Ten pokłon będzie się powtarzał, bo o ile mówią „synowie Cheta”, Abraham kłania się „ludowi ziemi synów Cheta” (לְעַם־הָאָרֶץ לִבְנֵי־חֵת, lᵉ‘am hā᾽āreṣ liḇnê-ḥēṯ, le-am ha-arec li-wnej Chet). Jak potem zauważymy, rzecz ma miejsce w bramie i tym samym zapewne jest elementem zebrania ludowego. Patriarcha rozmawia z przedstawicielem ludu, ale zwraca się do całości, gdyż to ona decydowała, a rzecznik jest jedynie jej reprezentantem. Gdyby nie sława, bogactwo i jasne błogosławieństwo niebios Abrahama, może i zdania były podzielone, a odpowiedź bezimiennego rzecznika inna. Jednak może on śmiało prosić o dowolny grób, więc wskazuje konkretny.
Właścicielem jest Efron, syn Sochara (עֶפְרוֹן בֶּן־צׂחַר, ‘eṗrȏn ben-ṣōḥar, Efron ben-Cochar). Choć tekst polski wskazuje na wstawienie się, tekst oryginalny jest bardziej wierny realiom. Abraham prosi: שְׁמָעוּנִי וּפִגְעוּ־לִי, šᵉmā‘ȗnȋ ȗṗiḡ‘ȗ-lȋ, szemauni u-fig’u-li. Dosłownie to „wysłuchajcie i dotrzyjcie za mnie”, „… i znajdźcie dla mnie”. Abraham mógł nie znać osobiście Efrona, nie wiedzieć jak on wygląda, a z wędrówek czy od okolicznych mieszkańców wiedzieć, do kogo należy grota, która wydała mu się idealna na grób. Nie znając właściciela, trzeba rozpuścić wici, może ktoś znał go, zna albo o obecnym miejscu pobytu. Nikt przecież nie kazał wszystkim Hetytom siedzieć w Kiriat-Arba.
Miejsce, które interesuje Abrahama to מְעָרַת הַמַּכְפֵּלָה, mᵉ‘āraṯ hammaḵpēlāh, mearat ham-Machpela, czyli grocie czy też jaskini Machpela, której nazwa zapewne wywodzi się się od czasownika כָּפַל, kāṗal, kafal a więc „podwajać”. Miejsce to ma swoją nazwę, musiało więc się wyróżniać spośród innych zakłębień wyżłobionych przez ludzi i naturę, służących za kryjówki dzikim zwierzętom, pasterzom, wojskom czy bydłu. Może rzeczywiście, miało dwie komory, jako np. pozostałość dwóch źródeł. Musiało jednak być blisko terenom wypasów trzód Abrahama i na tyle nieznaczne dla właściciela, by ten mógł je oddać bez większego żalu. Nikt nie chciał konfliktu o grób rodzinny wynikły choćby dlatego, że Abraham podpadnie Hetytom, albo dlatego, że ci zaczną wątpić w Bożą opiekę nad synem Teracha. Teren na skraju ziem wprawdzie mógł być wywalczony, jednak nie pozwalał zapuszczać się jego nabywcy zbyt daleko ponad to, co wymagane do pochówku.
Po raz pierwszy pada stwierdzenie, że nie chodzi o podarunek, czy prawo do złożenia zmarłej w grobie, a o sprzedaż całego pola za srebro (בְּכֶסֶף, bᵉḵesep, be-chesef). Jest to więc pierwsza własność ziemska Abrahama w całej jego historii. Do tej pory posiadał złoto, srebro, bydło małe, bydło duże, niewolników, niewolnice, ale nigdy nie posiadał ziemi.

Efron Chetyta, który siedział wśród swych współplemieńców, odpowiedział Abrahamowi wobec nich i wobec wszystkich wchodzących w bramę miasta: «Nie, panie mój, posłuchaj mnie: pole to i pieczarę, która na nim się znajduje, daję ci; w obecności moich współbraci daję ci ją, pochowaj swą zmarłą». Ale Abraham, oddawszy pokłon Chetytom, oświadczył Efronowi wobec zebranych: «Raczej ty zechciej mnie posłuchać: daję pieniądze za to pole, przyjmij ode mnie, a wtedy dopiero pochowam tam moją zmarłą». Efron dał na to Abrahamowi taką odpowiedź: «Panie mój, posłuchaj mnie: ziemia warta czterysta syklów srebra – suma niewielka dla mnie i dla ciebie – pochowaj swoją zmarłą!» Abraham przystał na żądanie Efrona. Odważył więc Efronowi sumę, którą ten wymienił w obecności Chetytów: czterysta syklów srebra, jakie były wówczas w obiegu.
Rdz 23, 10-16

Ta rozmowa, rozciągnięta na siedem wersów, z czego trzy i pół to didaskalia potwierdza tezę, że albo Abraham nie znał Efrona z widzenia, albo nie rozpoznał go wśród zebranych w bramie (albo też po uroczystościach żałobnych ludzie zaczęli szukać Efrona syna Sochara, a gdy go znaleźli, sprowadzili go do bramy i reszta też się tam zeszła). Choć ten „siedział wśród synów Heta”, niekoniecznie wskazywało to miejsce w zgromadzeniu do którego uprzednio zwrócił się Abraham, ale mogło też określać pozycję społeczną (siedzi ten, kto wydaje polecenia służbie) czy ogólnie zamieszkanie (bo takie też, oprócz siedzenia i pozostawania ma znaczenie czasownik יָשָׁב, jāšaḇ, jaszaw).
Abraham naciska na sprzedaż pola, Efron na formę podarunku. O co chodziło? Abraham chciał mieć ziemię na własność, by miejsce pochówku było w ten sposób umocnione prawem własności. Efron mógł z jednej strony chcieć pokazać jako ten, kto błogosławi Abrahamowi i wkupić się w jego łaski (a tym samym w łaski Boga), z drugiej – mógł to być szczwany plan. Wiedząc, że przybysz chce kupić ziemię zaproponował mu ją za darmo, a więc ze słabszym tytułem własności, w ramach prezentu, pod naporem emocji związanych z żałobą po słynnej żonie słynnego męża. Ten powiedział, że chce jednak zapłacić. Więc pada słynne „za symboliczną kwotę”, znane głównie z reklam mających wmówić nabywcy, że pół jego pensji to drobne, które inni noszą w portmonetce.
„Między mną a tobą, co to jest?” – tak można zasugerować bogaczowi sporą cenę za byle co, na zasadzie „A może cię nie stać?”. Nie miało to wywołać wywoływać efektu „Wow! Ale dobry kawałek ziemi!”, ale efekt „Byle syn Sochara nie będzie mówił, że pół mojego majątku to dla niego błahostka”. Efron mógł zasugerować kwotę, wskazując (fałszywie), że jest to dla niego drobiazg, więc i słynący z bogactwa nabywca mógł bez większych ceregieli pożegnać się z taką kwotą. Ryzykowałby tu sporo, jeśli pobratymcy rzeczywiście nie chcieli zedrzeć z Abrahamem i tym samym – z jego Bogiem. W najgorszym wypadku niedoszły kupiec cmoknąłby i uznał, że ładna, ale jednak grota nie jest warta takiej kasy, zacząłby szukać innej lokalizacji w pobliżu i srebro trafiłoby do kogoś innego. W najgorszym razie – wściekłby się lud zebrany w bramie (który niedawno mógł kupić te ziemię za dwa tuziny szekli i wiedziałby, że teraz i dwieście szekli będzie „przeceną o 50%”), niedoszła ofiara oszustwa, a co gorsza – niebiosa. Tym samym było to zbyt wielkie ryzyko, by je podejmować.
Czterysta szekli srebra trudno wycenić według miar współczesnych, a co dopiero według miar gdy tekst powstawał lub mógł powstawać. Szekiel nie był miarą hebrajską, stąd może uwzględnienie przez redaktora, że nie można jej porównywać do miary obecnej i użycie zwrotu עׂבֵר לֵסּׂחֵר, ‘ōḇēr lēssōḥēr, ower les-socher, co może oznaczać „według kupców/miary kupieckiej” ale też „poprzez kupców”, więc za potwierdzeniem pośredników, którzy jako strona trzecia potwierdzili nabycie nieruchomości, ocenili srebro i wystawili odpowiedni dokument.

Tak więc posiadłość Efrona w Makpela, w pobliżu Mamre, czyli pole i znajdująca się na nim pieczara, oraz wszystkie drzewa wzdłuż jego granicy stały się własnością Abrahama w obecności Chetytów i wszystkich, którzy wchodzili w bramę ich miasta. A potem Abraham pochował swoją żonę Sarę w pieczarze na polu [zwanym] Makpela w pobliżu Mamre, czyli Hebronu, w kraju Kanaan. Odtąd pole i znajdująca się na nim pieczara przeszły od Chetytów do Abrahama jako tytuł własności grobu.
Rdz 23, 17-20

Jakby Efron wiedział, że kupuje sobie sławę na kolejne (co najmniej) trzy tysiące lat, to wytargowałby lepszą cenę. Ale i tak, biorąc pod uwagę, ilu królów przepadło, ale dynastii zaginęło, ilu bogaczy odeszło w niebyt, ile wielkich bitew zostało zapomnianych, zwykły fakt sprzedaży zagajnika3 z jaskinią został zapisany na wieki.
Możemy nie wiedzieć, jak brzmiała pierwotna treść i jak wyglądały targi nim uzyskała ona pierwotny kształt. Zabawne, że z układów królów Egiptu, Persji, Rzymu, Babilonu czy nieraz znamy wieści z drugiej-trzeciej ręki, ale nie oryginalne zapisy pertraktacji, listów wymienianych przez poufnych posłów i niszczonych po dostarczeniu ani szeptanych po kuluarach plotek i nowinek, a znamy jeden fakt zakupu pola z grotą.
Tradycja zaznaczyła kolejność: najpierw odważono złoto, potem doszło do zmiany właściciela i dopiero potem pochowano Sarę. Wszystko było legalnie i zgodnie z prawem. Nikt nie zagarnął cudzej własności, wręcz przeciwnie, zapłacił mimo oporów i właściciela i okolicznych mieszkańców. Wszyscy to widzieli, swoi i obcy, komukolwiek przyszło wejść w ramy miasta.
To zalążek Izraela, to drobinka, która wyznaczy potem losy całego regionu. Jedna grota, jedno pole wokół niej znaczyło tyle, bo pochowano w niej najpierw Sarę, potem Abrahama. Po dziś to miejsce pielgrzymek trzech wielkich religii, ku której będą ciążyć wyznawcy Mojżesza, Jezusa i Mahometa. Kto wie, może to i to najważniejszy geopolitycznie fragment Pisma Świętego?

poprzednia część
spis treści
następna część

Modlitwa za krasnoarmiejskich? Koniecznie!

Jak zwykle 17 września powraca echo akcji zapalania zniczy na grobach żołnierzy radzieckich. Uczestników akcji odsądza się od czci i wiary, traktując wszystkich żołnierzy Armii Czerwonej jako bandy złodziei, gdzieś pomiędzy zastępami diabelskimi, a orkami z Morgulu. Szeroko pojęta prawica domaga się usunięcia wszelkich pomników gloryfikujących wojska Stalina – słusznie, gdyż są to elementy propagandy mającej zatrzeć w pamięci Polaków fakt zdradzieckiego ataku i bestialstwa, jakiego dopuszczali się krasnoarmiejscy przez wiele lat, także po wojnie.

Jednak odrzucanie modlitwy za zmarłych z powodu ich grzechów jest jak niemycie naczyń, bo są brudne. Po co modlimy się „Ojcze nasz… odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” i „O, mój Jezu… zaprowadź do nieba wszystkie dusze, a szczególnie te, które najwięcej potrzebują Twojego miłosierdzia”? By modlić się tylko za świętych i tych, których lubimy? Jeśli chodzi o świętych, modlimy się za ich wstawiennictwem, a jeśli chodzi o tych, których lubimy – to czy jest to coś wielkiego?

Wielu krasnoarmiejskich było ofiarami sowietów – wyrwani z rodzinnych domów, urabiani dzień i noc przez wrogą propagandę, komunistyczną bezbożność i ciągle w strachu, że wystarczy donos, jeden nie dość entuzjastyczny okrzyk, trochę sarkania i można dostać wyrok śmierci za sianie defetyzmu. Pod Stalingradem na wycofujących się z powodu braku nabojów szeregowych czekały brygady NKWD z karabinami maszynowymi. Tak się tworzy świnia okopowa, która zatraca zasady moralne i zwykłe ludzkie odruchy, która stadnym pędem i kierowana mieszaniną strachu i chorej miłości do dziadzi Stalina i jego urzędników i oficerów wypełni każdy, nawet najbardziej podły rozkaz.

 

Obelisk na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Katowicach. (c) Andrzej Mleczko
Obelisk na cmentarzu żołnierzy radzieckich w Katowicach. (c) Andrzej Mleczko

Za ofiary takiej polityki, za tych żołnierzy oszukanych, warto się modlić. A co z tymi, którzy popełniali gwałty, rozboje i mordy z czystej przyjemności, korzystając z przyzwolenia władz? Co z tymi roztrzaskanymi w drobny mak naczyniami? O tych mówi święty Jan Ewangelista w swoim pierwszym liście:

Jeśli ktoś spostrzeże,
że brat popełnia grzech,
który nie sprowadza śmierci,
niech się modli, a przywróci mu życie;
mam na myśli tych,
których grzech nie sprowadza śmierci.
Istnieje taki grzech,
który sprowadza śmierć.
W takim wypadku nie polecam, aby się modlono.
1 J 5,16.

Pamiętajmy jednak, że ten, kto prostemu człowiekowi może zdawać się naczyniem potłuczonym, dla Boga może być naczyniem jeszcze do naprawy. Dlatego ja osobiście zalecałbym ostrożność, gdyż nie znamy tajników dusz ludzkich. Grzech trzeba piętnować, ale pamiętajmy także o miłosierdziu Bożym i naszej własnej ograniczoności.

Chrystusowy kompromis dla Piotra

W tę niedzielę mamy naprawdę bardzo ciekawe czytania. Głównie o powołaniu.

 

Zaczynamy od Izajasza, a właściwie jego wizji, która miała miejsce w w roku śmierci Ozjasza, co datuje się na 739 r. przed Chr. Co widzi prorok? Świątynię wypełnioną boskim majestatem. Bóg zasiada na wysokim tronie, tren szaty wypełnia przybytek, otaczają Go serafiny*, anioły o trzech parach skrzydeł, śpiewający znany nam powszechnie hymn: Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów, Cała ziemia pełna jest Jego chwały. Po grecku pierwsze słowa brzmią: Hagios, Hagios, Hagios, po łacinie Sanctus, Sanctus, Sanctus, po hebrajsku zaś Kadosz, Kadosz, Kadosz. Ten głos chóru anielskiego sprawia, że Świątynia drży, wzniesiony przez człowieka przybytek nie jest zdolny udźwignąć celu  swojego istnienia. Napełnia się dymem. Co w tym takiego wielkiego? Dym, czy też obłok napełniał Świątynię i Przybytek wtedy, gdy obecność Boga stawała się wręcz dostrzegalna. Ta zasłona, szekinia, chwała Boża jest znana nam z Księgi Wyjścia (19,16-19), napełnia Świątynię po jej konsekracji (1 Krl 8, 10).

Wobec tej świętości Boga Izajasz czuje się grzeszny, słaby, niegodny. Czuje, że teraz przyszło mu umrzeć, bo jest mężem o nieczystych wargach, żyjącym pośród takiego samego ludu. Jaka jest odpowiedź Boga. Nie padają żadne słowa, po prostu jeden z posłańców Boga, seraf, bierze węgiel z ołtarza i wypala wargi proroka. I to on oznajmia, że grzech Izajasza został zgładzony. Dopiero wtedy Bóg zadaje pytanie, skierowane nie bezpośrednio do proroka, ale jak gdyby do większego zgromadzenia. Bóg szuka chętnych do posługi posłańca. I wtedy Izajasz zgłasza się bardzo chętnie. Czując, że jest bez grzechu, wie, że może realizować wolę Boga, być Jego posłańcem i heroldem. Otrzymuje jednak zadanie dość nietypowe, którego już nie obejmuje czytanie – ma zatwardzić serce Izraela, aż nie dojdzie do upadku królestwa i nie ostanie się Reszta. Chwila, to Bóg chce, by Go nie słuchać? Czy może też przygotowuje Izajasza na to, z jaką reakcją spotka się jego misja? Jeśli miał zostać niewysłuchany, to dlaczego został posłany?

 

* Hebrajskie słowo szerafim oznacza liczbę mnogą. Pojedyncza, po odjęciu końcówki „im” brzmiałaby zapewne szeraf. W Torze pojawia się w Księgach Liczb (21, 6-8) i Powtórzonego Prawa (8,5) jest tłumaczone jako węże, podobnie w Księdze Izajasza, poza rozdziałem 6., oznacza głównie beznogiego gada.

 

W drugim czytaniu mamy św. Pawła, który pisze Koryntianom o swoim powołaniu. I tu widzimy wielkie poczucie grzeszności Apostoła Narodów – wspominając długi szereg ludzi, których pierwszych spotkała łaska spotkania z Chrystusem zmartwychwstałych zaznacza, że jego spotkało to na końcu, jak gdyby „poronionemu płodowi”. Uznaje się za najniższego ze wszystkich apostołów, gdyż wcześniej był grzesznikiem, najgorszym z najgorszych, prześladowca Kościoła. Została mu jednak udzielona łaska i stał się wreszcie godnym współpracować z Bogiem. Co ważne, nie oznacza to spoczęcia na laurach i zdawania się tylko na pomoc łaski. Paweł pracuje ciężej niż inni. I dlatego, pomimo całej swojej pokory czuje, że ma autorytet i prawo rozkazywać Koryntianom, jakiej nauki mają słuchać.

 

I wreszcie Ewangelia, powołanie Piotra. Jezus każe przypadkowo w sumie spotkanym ludziom wypłynąć na głębię i tam zarzucić sieci. Pozornie bez sensu – łatwiej się łowi na płyciźnie, gdzie ryba ma mniej możliwości ucieczki, a przecież i tam nie było niemal żadnego połowu. A jednak to robią. I są zdumieni. Piotr pada do kolan Chrystusa, czując, że ma przed sobą Kogoś wielkiego. „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Przypadł do kolan – czyli jak? Dlaczego sam się nie usunął? Najprościej to chyba sobie wyobrazić, gdy zobaczymy ręce Piotra obejmujące nogi Chrystusa. Więc jak – „odejdź, ale ja Ci unieruchomię nogi”? Może to paradoks, efekt szoku. Piotr czuje się niegodny takiego towarzystwa, ale też nie chce z niego rezygnować, nie chce się z Jezusem rozstawać. 

Ale On nie przystaje do łodzi, śmierdzącej rybami, tasaków służących do oprawiania połowu, poszarpanych sieci. Jezus nie może zostać na brzegu i łowić ryby, więc to Piotr musi iść za Nim. Chrystus proponuje Piotrowi kompromis: „odtąd ludzi będziesz łowił”.

A co to znaczy łowił? Mamy tu słowo ζωγρων (czyt.„zogron”), formę ζωγρέω (zogreo) tłumaczonego w konkordancji Stronga1 jako  chwytać żywcem. W Septuagincie (gr. Siedemdziesiąt, bo to „Biblia Siedemdziesięciu Dwóch Tłumaczy”, w skrócie LXX), najbardziej szanowanym w czasach Ewangelistów i cytowanym przez nich greckim przekładzie Biblii Hebrajskiej, słowo to pojawia się niezbyt często. Znajdujemy je w Księdze Liczb, gdy Mojżesz irytuje się, gdy Izraelici oszczędzają, pozostawiają przy życiu kobiety Madianitów i współżyją z nimi, choć Bóg nakazał wszystkich uśmiercić (Lb 31. 15, 18). W kontekście heremu, czyli klątwy skazującej na zagładę wszystkich mieszkańców miasta – tu występuje zogreo z przeczeniem – Tysiąclatka oddaje to jako: niczego nie pozostawisz przy życiu (Pwt 20,16). Po raz kolejny widzimy zogreo przy opowieści o Rachab i zdobyciu Jerycha (Joz 2,13; 6,25). W Księdze Jozuego „zogrnięci” zostają także Gideonici udający przybyszów z dalekiego kraju i tak zawierający przymierze z Izraelem (9, 20), choć jako mieszkańcy Kanaanu powinni zostać wybici do nogi. W drugiej Księdze Samuela Dawid oszczędza tylko niskich Moabitów (2 Sm 8,2), a w Drugiej Księdze Kronik słowo to zostaje użyte by opisać uprowadzenie w niewolę (2 Krn 25,12). Na angielski1 słowo to tłumaczone jest jako „to save” (Lb), „save alive” (Pwt i Joz 2,13; 6,25), „take alive” (Joz 9,20), „keep alive” (2 Sm), „take prisoner”(2 Krn)2. Więc w LXX oznacza to przede wszystkim pozostawienie przy życiu kogoś skazanego na śmierć. Najczęściej jest to nieco na przekór Bogu, czasem jako efekt zawartego przymierza czy umowy (Rachab, Gideonici).

Oto więc misja Piotra – a także wszystkich jego następców – ratować ludzi, którzy są zagrożeni śmiercią. Ale tamci – mieszkańcy Jerycha, Gibeonici, Madianitki – byli zagrożeni śmiercią w związku z wyrokiem Boga. I nam grozi śmierć, jeśli od Niego odejdziemy, bo to Bóg jest źródłem życia. Za grzech musi być kara. Taka jest sprawiedliwość Boża, ale jest też Jego miłosierdzie. Piotr staje się Apostołem miłosierdzia, niesie ludziom Dobra Nowinę o tym, że mogą być „zorgnięci”. Nie oznacza to jednak, że przestaje wymagać sprawiedliwego postępowania – Ananiasz i Safira świadkami (Dz 5).

2Tutaj posługuję się angielskim przekładem Septuaginty, gdyż do polskiego nie miałem na szybko dostępu: http://www.ecmarsh.com/lxx/

Święta Świętych – tych już i tych jeszcze nie

 

Wszystkich Świętych… O czym myślimy na dźwięk nazwy tego święta? O grobach bliskich, o rodzinnych spotkaniach przy okazji odwiedzin zmarłych leżących na wielu cmentarzach? O programach telewizyjnych wspominających cały korowód ludzi, którzy zmarli w tym roku? Tak to wygląda w Polsce. I źle wygląda, bo tak powinien wyglądać dzień Zaduszny.

Jak sama nazwa wskazuje dzień Zaduszny to dzień modlitw za dusze zmarłych. Katolicy wierzą, że człowiek po śmierci ma przed sobą trzy drogi. Pierwsza z nich to niebo – wieczna radość z Bogiem. Druga – piekło, czyli totalne odrzucenie Boga, Który jest Miłością, wybranie drogi i towarzystwa szatanów. Droga trzecia to czyściec.

Wbrew powszechnej opinii nie są to cierpienia okropne i straszne, coś jak przedsionek piekła. Jest to przedsionek nieba, okres wydoskonalenia się w miłości. Nie są wieczne, tak jak jest to w wypadku mąk piekielnych, ale doświadcza się ich nie z nadzieją, ale z pewnością, że teraz czeka na nas Bóg. Są niczym zabieg chirurgiczny, wycięcie raka grzechu z duszy.
Dlaczego więc modlimy się za tych, którzy znajdują się w czyśćcu? Aby skrócić im ten czas oczekiwania, aby szybciej spotkali się z Bogiem i byli szczęśliwi. Oczywiście, ktoś może się oburzyć i spytać, dlaczego skupiamy się na tych, którzy i tak kiedyś do nieba dojdą, a zapominamy o tych, którzy są wciąż zagrożeni piekłem. Rzecz w tym, że nadmierne skupienie na jednej grupie zawsze będzie szkodliwe dla tej drugiej.

Teoretycznie, bardziej potrzebują naszej pomocy żywi. Być może spojrzenie na nich z miłością, pomoc im i ukazanie prawdy jaką jest Bóg i jego Ewangelia pomoże im uniknąć mąk czyśćcowych, a może nawet i piekielnych.

Czyściec jest nie przedsionkiem piekła a przedsionkiem nieba. Dusze czyśćcowe są już, ale jeszcze nie święte. Kim są święci? To ci, którzy dostąpili już radości wiecznego towarzyszenia Bogu. A raczej: dostępują. Kościół wspomina świętych przy różnych okazjach. Niektórych ludzi oficjalnie „wyniósł na ołtarze”, potwierdzając swoim autorytetem, że należą oni do tego elitarnego grona.

Jednak oprócz Maryi, Jana Chryzostoma, Piotra, Pawła, Jana Pawła II czy Teresy z Avila znajdziemy tam jednak także miliony świętych anonimowych. Pobożnych Żydów z czasów niewoli babilońskiej, praczki z pałacu Teodozjusza Wielkiego, chłopów XII-wiecznych, robotników fabrycznych z dwudziestolecia międzywojennego, wiejskiego proboszcza z Rębowiska Zarzecznego… Gdyby każdemu z nich poświęcić proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny brakłoby nam księży postulantów i czasu dla żywych. Stąd uroczystość wszystkich świętych. Wszystkich – także tych cichych, ale równie wspaniałych co oficjalnie kanonizowani.

Czy to grono jest więc takie elitarne? Nie powinno być, gdyż wszyscy jesteśmy wezwani do świętości. Nie, nie chodzi tu o to, że Bóg postawił jakieś tam nie wiadomo jakie wymagania, by bujać się na jednej chmurce ze świętym Piotrem. Mamy być święci, gdyż to jest prawidłowa obsługa stworzenia zwanego człowiekiem, podana przez producenta – Trójca Spółka z Pełną Odpowiedzialnością. Tylko, że w efekcie błędu zwanego grzechem pierworodnym trudno o jego realizację.

Właściwie było to niemożliwe, dopóki nie doszło do odkupienia ludzkości przez Chrystusa. To jednak nie daje nam pewności, że po śmierci dostąpimy nieba. Chrzest, stanowiący zanurzenie w męce i zmartwychwstaniu Chrystusa, jest pomocny, ale nie rozwiązuje wszystkich problemów. Wciąż trzeba się starać, wciąż potrzebujemy pomocy drugiego człowieka – także tej modlitewnej. Święci są nie tylko dla nas wzorami. My, katolicy, wierzymy, że Bóg nie jest Bogiem umarłych, lecz żyjących. Nie wierzymy w Szeol/Hades, gdzie zmarli leżą w czasie wielkiej drzemki czekając na Paruzję. Wierzymy, że Kościół jest nie tylko tu, na ziemi, ale też po śmierci.

Modlitwa za zmarłych i prośba o modlitwę świętego DO BOGA za nas jest tak oczywista jak prośba o modlitwę skierowana do księdza czy kolegi z wydziału. W liturgii wspominamy świętych, ale też prosimy, by Bóg dopuścił naszych zmarłych braci i siostry do oglądania Jego światłości.

W uroczystość Wszystkich Świętych wspominamy wszystkich świętych. Nie tylko tych nam nieznanych, ale też tych, których w niebie widzieć nie chcemy. No, dalej, kto wyobraża sobie przechadzkę po nowym niebie i nowej ziemi z Jezusem, Hitlerem, Janem Pawłem II i Stalinem? Albo z tym pijakiem, co tłukł żonę? Albo z „tą dziwką” z Mariackiej? Hę? Co, trudno przełknąć? My, ludzie już tak mamy. W niebie nie będzie dwóch pokojów: z ciepłą wodą dla grzecznych za życia i z zimną dla niegrzecznych.

Bóg kocha wszystkie swoje dzieci, czyli wszystkich ludzi, jednakowo. Czasem ludzie po prostu tak zapętlają się w swoją pychę, zbrodnie, że nie potrafią tej miłości przyjąć, choć tym bardziej się niszczą im bardziej grzeszą. Dlatego najbardziej potrzebują oni miłosierdzia Boga i dlatego za nich się modlimy. Wszystkich Świętych poprzedza październik – miesiąc „różańcowy”, gdy niemal codziennie wypowiadamy słowa „i zaprowadź do nieba wszystkie dusze, a szczególnie te, które najwięcej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Czy więc zapadamy na jakąś zbiorową schizofrenię, czy może chcemy być dysponentami Bożej miłości?

Obok takiego niechrześcijańskiego podejścia mamy podejście czysto pogańskie. Pamięć o przodkach postawiona tak silnie na piedestale, że traktujemy zmarłych jakby ich śmierć była kresem życia, poza którym nic już nie będzie. Zostało nam już tylko wspominać, samemu zastanawiając się, czy jesteśmy godni być potomkami swoich ojców i ewentualnie zadbać o to, by i nas miał kto i za co wspominać.

Gorzej jest, gdy takie podejście prowadzi do powrotu do pogańskiego kultu. Ja wiem, otwartość, tolerancja, srali muchy, będzie wiosna. Jednak ciężko mi przekonać się do tego, że neopogańskie nibyświęto halloween jest całkowicie niegroźne. Niby nic nie szkodzi jak jeden z drugim dzieciaki poganiają po dworze i wymuszą od sąsiadów słodycze. Ot, ucieszy się dzieciak, a jeszcze bardziej dentysta, który będzie wystawiał rachunek. Jednak atmosfera tego wydarzenia, głównie wśród starszej młodzieży kusi, by spróbować czegoś „zakazanego”. Czegoś mrocznego. Na przykład wywoływania duchów, jakiejś magii.

Że niby nic takiego, że nikt tego nie bierze na poważnie. Ostrzegam – są ludzie, którzy magię traktują przynajmniej na tyle poważnie, na ile dodaje im to imidżu. Choć w zależności od odłamu jest to albo jakiś kontakt z duchami albo „energią świata” bardzo często jest tylko przykrywką pod jaką działa zły duch. (Tak, wiem – jestem zacofanym katolem, wierzącym w złego diabła…) Czy jednak to zagrożenie powoduje, że halloween jest po prostu złe?

Oddzielmy dwie sprawy – Wigilię Wszystkich Świętych od koszmarkowej stylistyki narzuconej przez idące z Hameryki trendy. Można świętować i przebierać się 31. X, ale nie można – bo to skrajny debilizm – zadawać się z szatanem, nawet tym ukrytym za sloganem „to tylko zabawa”. Stąd w wielu krajach Kościół katolicki stara się halloween „ochrzcić” tak, jak robił to z wieloma pogańskimi świętami. Przypomnijmy – Kościół ma 2000 lat; halloween w obecnym kształcie gdzieś koło 100. Przeżyliśmy 400 lat pogaństwa rzymskiego, przeżyjemy i amerykańskie.

Skąd jednak taka popularność halloween? Właśnie z tego, że źle rozumiemy uroczystości Wszystkich Zmarłych i Dnia Zadusznego. Widzimy w nich Święto Zmarłych, rozpaczamy. A to Święto Świętych (już i jeszcze nie), najszczęśliwszych ludzi świata. Tak więc misja na 1. i 2. dzień listopada – uśmiechnąć się i przeżyć te święta po Bożemu, po chrześcijańsku.

 

PS.

Na koniec akcent humorystyczny – idąc dziś przez Katowice znalazłem plakat udający klepsydrę. Ogłaszał on śmierć 54 miliardów zwierząt, za które nabożeństwo odbędzie się w moim żołądku. Ktoś uznał, że opłakując ludzi, trzeba opłakać zwierzątka. Zapomniano o tych podłych lwach, tygrysach, niedźwiedziach i wilkach z zoo w Chorzowie, żrących te wszystkie trupy swoich braci w zwierzęctwie. Oczywiście, ślady działania wegetarian, wegan czy innych liquidarian. O tym, co to za jedni pisałem dla Może Coś Więcej z miesiąc temu http://mozecoswiecej.pl/wegetarianizm-czym-to-sie-je/. Na widok plakatu ryknąłem śmiechem. Sorry, mięsożerny jestem i choć nie toleruję ludzi zjadających jedzenie mojemu jedzeniu, to nie lubię gdy dorabia się do tego taką ideologię…

O zabijaniu w mandze i nie tylko

Jedna śmierć to tragedia, milion – to statystyka.
Erich Maria RemarqueCzarny obelisk

Przyznam się, że od jakiegoś czasu zapoznaję się z tematyką mangi i anime, głównie za sprawą tego, że wiele tytułów nie jest wydawanych po polsku, a ja znam trochę angielski. Choć czasy, gdy zastanawiałem się, czy tłumaczyć imię głównego bohatera o imieniu Train („Pociąg”) dawno minęły zaglądam czasem do jednego czy drugiego tytułu. Na pewnej stronie publikującej skanlacje (translacje skanów mangi) znalazłem ciekawy wpis. Chodziło w nim o to, że w niektórych mangach trup ściele się gęsto. Mięso armatnie Wielkiego Nieprzyjaciela pcha się na Głównego Bohatera, a ten pali magicznym ogniem, gwałci zasady fizyki i w efekcie morduje niemilców. Z drugiej strony mamy jakąś postać drugoplanową, której śmierć jest wyeksponowana, ukazana jako coś strasznego i przygnębiającego. Autor posta zastanawiał się, czy taki sposób narracji nie prowadzi do tego, że czytelnik, zwłaszcza młody, wyrobi w sobie nieco dwulicowe podejście do zabijania: czy nie zacznie się dzielenie ludzi na tych, których śmierć nic nie znaczy i jednostki wyjątkowe, których strata jest niepowetowana.

Nie jest to tylko problem kultury japońskiej. Spójrzmy tylko na kino zachodnie, zwłaszcza filmy akcji. Mamy masę produkcji, gdzie jednym z elementów fabuły jest walka z jakąś organizacją, korporacją czy innym zorganizowanym złem, która to organizacja dzieli ludzi na mięso armatnie i na bossów, których eliminacja jest odpowiednio efektowna. Ogólnie jest to pewien problem „kultury akcji”, gdzie bohater pozytywny staje naprzeciw armii nieprzyjaciół (dramatyzm musi być!), traci po drodze wiernego kompana, pokonuje Wielkiego Nieprzyjaciela. Widzimy to w filmach, książkach, grach. Są nawet listy filmów, gdzie bohaterowie pozytywni zabijają więcej ludzi niż czarne charaktery. Oczywiście, trudno aby autor dysponujący zaledwie kilkuset stronicami czy dwoma godzinami filmu teraz poświęcał dwie minuty na pojedynczy zgon strażnika więziennego czy gangstera z zaułka na Bronksie. Utrzymanie tempa akcji wymaga, by scenarzysta/pisarz/autor komiksu nie przejmował się tym, że nawet śmierć „śmiecia” jest tak naprawdę śmiercią osoby ludzkiej, mającej może jakieś plany na przyszłość, może barwną przeszłość, może dzieci, na pewno ojca i matkę. Nie dość, że skupianie się na mięsie armatnim wydłużałoby utwór niemiłosiernie, burzyłoby narrację. Przy utrzymaniu konwencji „rozpierduchy” nie da się potraktować śmierci ludzkiej z należną człowiekowi godnością.

Są z tej sytuacji dwa wyjścia. Albo rozpierduchę osłabić przez darowanie życia mięsu armatniemu, albo poprzez ukazanie tej grupy zbiorowo, albo poprzez jakiś reprezentatywny przykład. Przypomina mi się tu scena z „Zabójczej broni ileś-tam”, gdy jeden z głównych bohaterów w obronie własnej zabija znajomego swojego syna. Fakt, potem dalej trup ściele się gęsto, ale już jest jakiś motyw do zastanowienia się nad tym, kto jest po tej niewłaściwej stronie lufy.

Wciąż jednak pozostaje kwestia podziału śmierci na „statystykę” i „tragedię jednostki”. Dlaczego śmierć głównego bohatera sprawia, że niektórym chce się płakać, a śmierć gościa, którego ten bohater zastrzelił pięć scen wcześniej razem z trzema innymi jakoś nam umyka? Tu człowiek i tam człowiek. Czuć tu trochę echa teorii Raskolnikowa ze „Zbrodni i kary”: podział ludzi na jednostki wyjątkowe, które mogą zabijać i na tych, którzy mogą być zabici a nawet powinni być wyeliminowani.  Czy dzisiejsza kultura jakoś nie powoduje, że jesteśmy jakoś wpisani w ten nurt? Kultura śmierci to nie tylko aborcja czy eutanazja ale też akceptacja zabijania ludzi, niszczenie wrażliwości.

„Ale chwila!” – ktoś powie. – „To tylko film/książka/komiks!” Tak, ale film/książka/komiks kształtuje człowieka i jego postawy także poza lekturą/oglądaniem. Jeżeli mamy do czynienia nie z pojedynczym tytułem, ale całym nurtem w kulturze („kino akcji”, „gore”) dochodzi do otępienia, zatracenia zmysłu wyczucia powagi sytuacji. Jak bardzo nasze społeczeństwo jest znieczulone? Czy jesteśmy gotowi przedkładać oklaski i udział w telewizyjnym show nad życie drugiego człowieka tak jak robili to uczestnicy francuskiego eksperymentu (http://film.interia.pl/wiadomosci/telewizja/news/tortury-w-teleturnieju,1453716,3604)? Czy może śmierć już tak nam spowszedniała, że właściwie jest lekiem na całe zło? Kara śmierci, aborcja, eutanazja – pozbycie się problemu, jednostek nieprzystosowanych, życia niewartego życia?

Funkcjonuje termin „świnia okopowa”, opisujący ludzi którzy doświadczyli takiej brutalności wojny, że stali się nieczuli na cierpienie innych. W naszych czasach można mówić o świniach telewizyjnych, kinowych czy książkowych (ot, ciekawa mutacja: świniomol): ludziach, którzy obcując na co dzień z zabijaniem, przemocą i chwastem stają się na nie nieczuli, traktują je jako normalny element rzeczywistości. Tu odzywa się mój mały wewnętrzny patrolog, który przypomina, że w grece antycznej termin „anestesia” odnosił się tylko do nieczułości, niewrażliwości, ale też do głupoty i odpowiadał łacińskiemu „stupiditas”.  Media żerując na najniższych instynktach, wiedząc, że dobrze zarabia się na zabijaniu, seksie, przemocy i głupocie serwują nam mieszankę ogłupiającą.

Jakie z tego wyjście? Tworzyć dobrą kulturę. Wyjść z myślenia kultury śmierci, skupiającej się na tym dlaczego należy tego a tego uśmiercić, a wyjść od tego dlaczego każdemu człowiekowi należny się życie? Tym, którzy kulturę tworzą trzeba przypominać, że nie tylko można czerpać z niej zyski, ale też spora odpowiedzialność. Licentia poetica nie jest wymówką dla promowania zła, jakim zawsze jest zabicie człowieka.

Na koniec trochę refleksji teologicznej. Piszę te słowa w piątek, w dniu w którym my, katolicy wspominamy Mękę Chrystusa. Bóg umarł na krzyżu z miłości dla człowieka, nawet największego grzesznika. I chyba coś nie gra z tą miłością, gdy tworzymy wizję, że są ludzie po których Bóg nie będzie płakał, a nawet pochwali.